13 rozdział
LUKE
Była szósta rano i przez całą godzinę obserwowałem śpiącą Liz, loki połyskujące w słońcu delikatnie tuliły się do jej twarzy.
Na niebie nie było ani jednej chmurki, dzień był absolutnie doskonały.
Wtedy nagle mój młodszy brat przyszedł mi na myśl, najwyraźniej moje sumienie chciało mnie pogrążyć. Na czole wystąpiło kilka kropel potu, pilnie musiałem rozważyć plan B.
Przebiegłem palcami po jej miękkiej skórze, która również była oświetlona przez słońce. Nigdy bym jej nie zabił, nigdy.
Wczoraj wieczorem prawie wyrzuciłem całą prawdę u jej stóp, ale nie chciałem, by miała o wszystkim pojęcie.
Poczułem wibrację i zdałem sobie sprawę, że to mój telefon - zmarszczyłem brwi. – Halo? Zapytałem cicho delikatnie odsuwając dziewczynę od siebie, abym mógł wstać.
- Rozumiem, że twoja groźba to nic szczerze mówiąc, sprawia to, że jestem trochę nieszczęśliwy. Dlatego postanowiłem dać ci ostateczny termin. Trzy dni, w których musisz zadecydować. Jeśli nie możesz sprawić żeby zginęła , możesz pożegnać się ze swoim bratem Hemmings.
Wstrzymałem oddech, gdy usłyszałem krzyk o pomoc w tle. Głos należał do Benny'ego, więcej już nie mogłem dosłyszeć, ponieważ połączenie zostało przerwane.
Zszokowany upuściłem telefon i poczułem jak wzbiera się we mnie gniew. Już miałem włożyć buty, a potem wyjść z mieszkania, ale zaspany głos za mną powstrzymał mnie.
- Luke, co tam? – zapytała, brzmiąc raczej na zmęczoną. Nie odważyłem się odwrócić, widząc, że dostrzeże łzy w moich oczach. Nie chciałem znów przed nią płakać.
Kilka sekund później, po tym jak wciąż się nie odezwałem stojąc jak posąg poczułem na ramieniu małą ciepłą dłoń. Nie udało jej się mnie odwrócić, więc zdecydowała obejść dookoła mnie. Szybko przetarłem oczy.
- Och, kochanie wyglądasz okropnie, Luke powiedz mi, to jakieś poważniejsze kłopoty? – nalegała.
Poczułem jak włosy jeżą mi się na karku.
- Mamy szkołę i prawdopodobnie się spóźnimy.
Liz przewróciła oczami.
- A teraz prawda, proszę. Jeśli pominiemy jeden dzień nic się nie stanie – szepnęła przewracając oczami.
Od kiedy tak myślała? W pewnym sensie nawet mi się to podobało.
- Nie chce cię w to wciągać – powiedziałam jej starając się, by nie brzmiało chłodno. Niemniej jednak ona nie miała zamiaru tak łatwo się poddać, widziałem to w jej wyrazie twarzy.
- Co masz na myśli? – zapytała marszcząc brwi.
- Nic. Naprawdę powinienem już iść do domu, moi rodzice już się martwią – zmieniłem temat.
Liz puściła mój nadgarstek i pobiegła do łazienki, będą trochę zdezorientowany poczekałem na nią. Nie trwało to długo, aż pojawiła się przede mną, ręce miała zajęte upinaniem włosów.
- Co dokładnie zamierzasz zrobić? – pytanie jakby samo wyślizgnęło się z moich ust, gdy zerkałem na nią z ciekawością.
- Jak to co? Będę ci towarzyszyć. Dopóki nie powiesz mi co się dzieje.
Zaraz potem zaczęła ubierać swoje białe trampki.
- Nie, nie, nie. To wykluczone. Przepraszam, nie mam czasu, muszę zrobić coś innego – próbowałem odwieść ją od tego pomysłu, ale ona wciąż się nie poddawała.
- W takim razie to twój problem – powiedziała drobna dziewczyna, przedzierając się obok mnie. Blond warkocz kołysał się w tą i z powrotem, a ja patrzyłem na nią z zakłopotaniem.
- No to co teraz? Idziesz?
Jej głos był denerwujący, przełknąłem ślinę i prawie potknąłem się o próg drzwi. Na dworze nadal było miło, ale miałem dziwne uczucie w żołądku, może dlatego, że tak po prostu odpuszczaliśmy szkołę. Większość dorosłych patrzyła za nami przez długi czas, gdy słońce, powoli, ale ze swoją pewnością szukało miejsca na niebie. Promienie przedostały się zza dębu i rozgrzały moją skórę. Wiatr również przybierał na sile.
Skręciliśmy w moją ulicę zwalniając tempo.
- Liz, to nie takie proste. Zwłaszcza dla moich rodziców... Nie wydaje mi się, że warto byś ze mną szła – powtórzyłem.
- Jak już powiedziałam, to nie mój problem. Kiedy w końcu powiesz mi co tu się dzieję, zostawię cię w spokoju.
Wydałem głośne westchnienie, które dało jej znak, jak bardzo jestem zirytowany. Przewróciła oczami i zatrzymała się.
- Czy wiesz jak szaleję? Pocieszyłam cię, kiedy nie czułeś się dobrze, więc tak mi dziękujesz? Wow, miło jest wiedzieć jak mi ufasz.
Potem odwróciła się i pobiegła w przeciwnym kierunku.
- Elizabeth – jęknąłem i ruszyłem za nią. - Dobrze wygrałaś. Powiem ci wszystko – poddałem się chcąc tak naprawdę natychmiast wycofać moje słowa. Dziewczyna zatrzymała się i powoli odwróciła do mnie.
- Ale nie tutaj – szepnąłem podchodząc bliżej i chwytając za rękę.
Razem udaliśmy się do Hyde Parku i usiedliśmy na ławce.
Poczułem jakąś dziwną ulgę, że nie musiałem jeszcze spotkać się z rodzicami. Napisałem im krótką wiadomość tekstową do taty, że nie mają się z mamą martwić, ponieważ do tej pory wszystko jest w porządku i potrzebuje tylko trochę spokoju.
Liz patrzyła na mnie uważnie czekając na odpowiedź.
- To bardzo skomplikowane, aby wyjaśniać – zacząłem, a ona dała mi znak, bym kontynuował.
- W takim razie postaraj się, możesz to zrobić.
Szukałem właściwych słów i zacząłem od historii jak zacząłem grac w pokera. Liz miała nadstawione uszy, podbródek oparty na obu dłoniach, a łokcie ułożone na udach.
Powoli dochodziłem do Jimmy'ego.
- Benny i ja powinniśmy zapłacić mu tyle i postawiliśmy. Mój młodszy brat był asem w pokera, obaj nigdy nie spodziewaliśmy się, że przegra. Dlatego odważył się postawić tak wiele. Ale zdarzyło się coś przeciwnego. Przegrał, a Jimmy zaczął nas szantażować. Zacząłem kraść... Nawet nie zatrzymałem się, gdy robiłem to mojemu najlepszemu przyjacielowi. Ashton mnie nienawidzi i słusznie; nie zasługuje na nic innego. W każdym razie pieniędzy nadal było za mało.
Dokładnie w tym momencie zatrzymałem się, teraz prawdopodobnie będzie najtrudniejsza rzecz jaką kiedykolwiek miałem komuś powiedzieć w moim życiu.
Zagroził, że skrzywdzi mojego brata, jeśli czegoś nie zrobię – wymamrotałem.
- Czego? – zapytała Liz drżącym głosem.
Z pewnością spodziewała się wszystkiego, ale nie sądzę, że tego co zaraz powiem.
- On.. Jimmy... Chciał, żebyśmy kogoś zabili, martwił się uwagą, ponieważ on i jego kumple są wciąż poszukiwani przez narkotyki.
Na jej twarzy nie było żadnych emocji, była blada jak papier.
- Właśnie dlatego mnie wyszkolił – wyszeptała w szoku zaciskając usta.
- Co właśnie podziewałaś? – zapytałem pochylając się trochę. Odsunęła się ode mnie. Strach odbijał się w jej oczach.
- Dlatego tata mnie trenował. Pracuje w policji... I powiedział mi o gangu narkotykowym, którego nie można złapać, bo są zbyt inteligentni. Myślę, że podejrzewał, że mogą chcieć coś mi zrobić – dodała to, do całej układanki.
Znalazłem też, coraz więcej połączeń ze sobą.
- Z tego powodu, że nie mogę nikogo zastrzelić, porwał mojego brata jako „przynętę", albo zabiję tą osobę, albo już nigdy go nie zobaczę, mojego brata. Muszę uratować obie te osoby.
Wydawało się, że myśli o moich słowach.
- Ale co to ma wspólnego ze mną?
Teraz powinienem wymyślić dobrą wymówkę.
- Uhm, dobrze, dobrze.. myślałem... Że skoro cię lubię to i tobie mogą coś zrobić – wyjąkałem.
W jej oczach pojawił się blask i zaczęła się uśmiechać. – Więc lubisz mnie?
Złapany w pułapkę pokiwałem bardzo powoli głową, z pewnością moje policzki były już zaczerwienione.
- To wiele wyjaśnia – odetchnęła tak cholernie miękko, że nie mogłem właściwie zrozumieć ani jednego słowa. Potem zmieniła pozycję, spojrzała na mnie czekając i klasnęła w dłonie.
- Okej, co robimy?
Zakłopotany spojrzałem w jej oczy, które wydawały się niewinne i beztroskie. Ponadto, uważałem, że promieniowała bardzo kojącą aurą.
- Co masz na myśli? – zadałem pytanie, wciąż wyglądając na nieco zdezorientowanego.
- Cóż, pomogę znaleźć Ci Benny'ego. Mamy jakieś wskazówki? Kiedy zaczynamy? – Powiedziała, jakby jej pomoc była oczywista, prawie tak, jakby było już jasne, że teraz tylko się dogadujemy co do szczegółów.
- Uhm, Liz wiesz, że nie mogę cię zabrać, prawda? To zbyt niebezpiecznie – powiedziałem.
- Zapomnij o tym, nie pozwolę ci iść samemu. Razem jesteśmy znacznie silniejsi. Mów wskazówki, abyśmy mogli zacząć działać najszybciej jak to możliwe – odparła.
- Nie możesz tak po prostu opuszczać szkoły! Poza tym wiem, że Jimmy ma broń i może cię zranić. Zapomnij o tym, to zbyt niebezpieczne! Nie przekonasz mnie do tego, zależy mi na twoim bezpieczeństwie – powiedziałem, krzyżując ramiona na piersi, aby dodać moim słowom trochę więcej powagi i przekonania.
- W porządku, ale nie... - powiedziała wyzywającym tonem.
- To dla twojego bezpieczeństwa, nigdy bym sobie nie wybaczył gdyby coś ci się stało.
,',
Plecak leżał zapakowany na siedzeniu pasażera mojego samochodu. A właściwie auta mojego taty. Mogłem jeździć tylko z kimś, ale w tej chwili nie miało to dla mnie znaczenia. Wszystko co było dla mnie ważne to mój brat.
Mama i tata byli na policji składając oświadczenia i zastanawiając się, gdzie jest ich syn.
Liz po moich słowach wstała i pobiegła do domu bez słowa. To wszystko było również dla jej bezpieczeństwa, dobrze o tym wiedziała. A ja nie chciałem by pakowała się w to jeszcze bardziej.
- Rób tak mówi twoje sumienie – wyszeptał we mnie głos.
Właśnie wtedy, gdy chciałem usiąść na siedzeniu kierowcy i zamknąć drzwi, zatrzymał mnie głos.
- Gdzie mam włożyć torbę? – spytała Liz patrząc na mnie z podekscytowaniem.
- Nie mówisz poważnie, prawda? – zawołałem, patrząc na nią gniewnie.
Jej reakcja to było tylko wywrócenie oczami, zanim rzuciła torbę na tylne siedzenie, położyła na niej moją by mogła usiąść na miejscu pasażera. Niesamowicie zdziwiony obserwowałem całą akcję.
- Wychodzisz z tego samochodu teraz! Ludzie Liz, nie pozwolę narażać ci się na takie niebezpieczeństwo! – warknąłem, nie chcąc przekręcać kluczyka by uruchomić silnik.
- Zabierz mnie ze sobą. Ponieważ to co chcesz zrobić jest dla ciebie ważne, nie pozwolę ci robić to samemu.
Właśnie w tym momencie zrezygnowałem uruchomiłem silnik i zacząłem zastanawiać się jak ją ochronić, gdy jedzie ze mną.
Może uda mi się zamknąć ją w samochodzie?
ELIZABETH
Luke trzymał w dłoni telefon komórkowy i nie zwracał na mnie uwagi.
- Co robisz? – zapytałam po chwili.
Nie odpowiedział na moje pytanie ignorując mnie. Wzdychając rozciągnęłam się i pochyliłam w jego stronę tak daleko, że po prostu musiał zwrócić na mnie uwagę.
- Nie rozmawiam z tobą, dobrze wiesz jaki jest tego powód.
Zirytowana jęknęłam głośno i oparłam się o siedzenie.
- Nie zachowuj się jak dziecko Lucasie Robercie. Mam siedemnaście lat i mogę o siebie zadbać, nie bez powodu mój tata mnie trenował – powiedziałam w odwecie rozkładając przeciwsłoneczną osłonę, żeby sprawdzić, czy mam coś na twarzy.
Chłopak odpiął pas i pochylił się nad moimi nogami, aby mógł dostać się do małego schowka pod poduszką powietrzną. Wyciągnął złożoną mapę, która pokazywała całe Sydney, a nawet Canberrę i Newcastle. Z entuzjazmem klasnęłam w dłonie i wyrwałam z jego ręki arkusz papieru.
- Kocham ? Mapy? Wiec dokąd musimy jechać? – zapytałam podekscytowana studiując wszystkie mniejsze miasta przy Sydney.
- Liz, trzymasz ją w zły sposób – powiedział Luke zerkając na mnie w sposób, którego znaczenia nie mogłam do końca przejrzeć.
- Ale... - sprzeciwiłam się, gdy wyjął mi z ręki mapę.
- Pozwól mi to zrobić, ostatnią rzeczą jakiej dzisiaj potrzebuję, to wylądowanie w dżungli.
Obrażona skrzyżowałam ramiona i patrzałam jak układa mapę. Zabrało mu to trochę czas.
- Mam to! – powiedział radośnie, układając telefon w uchwyt. Potem włączył system nawigacyjny i wpisał współrzędne. Mnie poprosił jedynie o złożenie mapy. Więc ułożyłam ją schludnie tylko po to, by wepchnąć ją z powrotem do schowka.
- Dokąd dokładnie zmierzamy? I dlaczego jesteś taki pewny, że to tam właśnie są? – zapytałam, jakoś nie wierzyłam, że to takie proste.
- Zlokalizowałem telefon komórkowy Jimmy'ego. I droga wyraźnie prowadzi do hali poza Sydney – wyjaśnił.
Nie czekając na moje następne pytanie, czy nawet samą reakcję zapiął pas i uruchomił silnik; cały ten czas staliśmy pod jego domem.
Nerwowo próbowałam też zapiąć pasek, wpatrując się w drogę próbując zapamiętać drogę, jeśli coś stałoby się nie tak.
Ponadto Luke włączyła radio, abyśmy znali ruch na drogach i mieli dobrą muzykę. Odwróciłam się do tyłu, aby wyciągnąć okulary przeciwsłoneczne z torby, która była na tylnim siedzeniu, a następnie założyć je.
Oba okna były lekko uchylone, świeży wiatr targał moje włosy, chociaż wcześniej splotłam je w warkocz.
- Jak długo zajmie nam droga? - spytałam marszcząc brwi gdy wypowiedziałam po zastanowieniu nazwę, bo szczerze mówiąc nigdy nie słyszałam tej nazwy w moim życiu.
- To są dobre 433 kilometry, Liczę na pięć i pół godziny – odpowiada spokojnie na moje pytanie.
Zrelaksowana, odchyliłam głowę –tak daleko jak tylko pozwala mi na to zagłówek i zamykam oczy. Potrzebowałam jasnej i czystej głowy, do tego co było przed nami. Zjechaliśmy z autostrady i wylądowaliśmy na wiejskiej drodze. Drzewa raz za razem zakrywały słońce, a przez gęste liście promienie słońca walczyły o przestanie się. Wysokie trawy wyginały się z jednej strony na drugą; wydawało się, że tańczą razem.
Właściwie byłby to wspaniały dzień, gdyby nie istniał nasz problem.
W radio leciała piosenka. Chociaż znałam melodię, nie mogłam jej zidentyfikować. Dopiero wtedy, gdy ochrypły głos Luke'a zaczął brzmieć słowami piosenki zdałam sobie sprawę, że to Use somebody - Kings of Leon. Ta piosenka była jedną z moich ulubionych i w sumie poczułam się zawstydzona, że jej nie rozpoznałam.
Mruczałam cicho, ale bardziej właściwie słuchałam głosu Luke'a i musiałam przyznać – bardzo dobrze śpiewał, patrzyłam na niego przez kilka sekund.
- Co się dzieje? – zapytał, zmniejszając nieco głośność.
- Nic – powiedziałam spoglądając w dół, żeby nie widzieć moich lekko zarumienionych policzków. W tym momencie musiał gwałtownie zahamować z powodu samochodu przed nami.
Zaklął cicho pod nosem, a ja pomasowałam się po karku.
- Wszystko w porządku? – zapytał mój towarzysz, a ja po prostu skinęłam głową. Nadusił gaz, i pogłośnił muzykę. Natychmiast usłyszałam dźwięki głośniej więc starałam się odprężyć. Piosenka ucichła i została zastąpione kolejną. Jednak nie usłyszałem jej zbyt dużo, ponieważ moje oczy zamknęły się a ja zasnęłam.
Samochód zatrzymał się.
- Jesteśmy już? – zapytałam sennie, zezując na słońce, znajdujące się wysoko na niebie.
- Jeszcze nie całkiem, ale zostało około pięciu minut.
Kiedy musieliśmy zatrzymać się znów na światłach dokładnie go zlustrowałam stwierdzając, że jest dość zdenerwowany.
- Hej, możemy to zrobić.
Zanim zdążyliśmy się zatrzymać, położyłam rękę na jego dłoni. Ostrożnie pogłaskałam go raz po raz po skórze, niebieskie oczy zanurzyły się w moich.
- Co sprawia, że jesteś taka pewna? – zapytał mnie. Dopiero, gdy zmieniło się na zielone, dałam mu moją odpowiedź.
- Ponieważ zawsze jakoś sobie radzimy. Istnieje rozwiązanie na wszystko.
Po tym, również zabrałam swoją rękę, aby mógł skoncentrować się całkowicie na drodze.
Po chwili skręciliśmy w jeszcze bardziej opustoszałą drogę, która miała zaprowadzić nas do wielkiego budynku. Podniecenie i napięcie było wyraźnie odczuwalne w powietrzu, była to najbardziej niebezpieczna akcja, którą właśnie rozpoczynaliśmy.
Samochód zwolnił, aż w końcu całkowicie się zatrzymał. Wzięłam torbę z tylniego siedzenia, a potem zwróciłam się do Luke'a.
- Gotowy?
Spojrzał na mnie pytająco.
- Gotowy jeśli i ty jesteś – zacytowałam z jednej z moich ulubionych książek, jego wyraz twarzy nieco się zmieszał.
A potem wyszliśmy.
Zimny wiatr sprawił, że włosy rozwiały mi się po twarzy, musiałam jak najszybciej odnowić mój warkocz.
Wielki budynek wznosił się groźnie nad naszymi głowami. Cicho skradaliśmy się wokół pustej hali zanim weszliśmy. Było kilka wejść. Zasugerowałam, żebyśmy się rozdzielili, ale Luke był temu przeciwny. Rzucił mi tylko, że powinnam się zamknąć i z nim zostać. Posłuchałam go, odwracając się do ciężko wyglądających drzwi.
- Jeśli tam są... jeśli Benny tam jest przetrzymywany, mam na myśli... Zostań tutaj i zadzwoń do lokalnej policji. Nie ważne, co myślisz, nigdy nie przechodź przez te drzwi. Rozumiesz mnie? – zapytał bardziej niż poważnie.
Pokiwałam głową w odpowiedzi, wewnętrznie nie zgadzając się z tym podejściem.
- Dobrze.
Potem przez chwilę nic się nie działo, wysoki chłopak nawet nie drgnął. Jego oczy Zanurzyły się tylko we mnie jak przed wcześniej w samochodzie. Pochylił się i przycisnął swoje usta do kącika moich.
Kiedy odszedł ode mnie kilka kroków spojrzał jeszcze raz, następnie otworzył żelazne drzwi i przekroczył próg.
Wzdychając wyrzuciłam nagromadzone powietrze z płuc i oparłam się o zimną ścianę.
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
Zaciekawiona usiadłam przed drzwiami i próbowałam zlokalizować jakieś dźwięki, z niepowodzeniem. Zdenerwowana, nie wiedząc, co tam się dzieje odchyliłam głowę do tyłu jednocześnie prostując nogi.
Nagle usłyszałam jak ktoś krzyczy w środku, tym kimś okazał się być Luke. Zaniepokojona podskoczyłam, ściskając mój telefon komórkowy, będąc ciągle gotową by zadzwonić na policje. Moje oczy padły na wyświetlacz, jednak nie miałam tam żadnego połączenia.
Mimo to zaczęłam wpisywać telefon alarmowy mając nieodparte wrażenie, że był to fałszywy alarm.
Nie zrobiłam nic więcej, ponieważ drzwi otworzyły się i zobaczyłam wściekły wyraz twarzy.
- To było fałszywe. Oszukali nas.
Przeszedł obok mnie, wycofując się. Starałam się za nim nadążyć.
- Co masz na myśli? – chciałam wiedzieć czy coś tam w ogóle znalazł.
- Mam na myśli to, że prawdopodobnie nigdy nie znajdę mojego brata. Beznadzieja – burknął, a jego oczy błyszczały z wściekłości.
Właśnie miałam odpowiedzieć, ale on przeszedł mi przed nosem.
- Wchodź, pojedziemy do domu – powiedział, zdecydowanie z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Nieco onieśmielona wślizgnęłam się z powrotem na swoje miejsce, nie odważając się mu sprzeciwić od razu.
- Czy naprawdę chcesz się teraz poddać? Trochę cię znam i myślałam, że postąpisz inaczej – powiedziałam, próbując zabrzmieć na rozczarowaną.
- Co przez to rozumiesz? – zapytał siedząc po drugiej stronie samochodu.
- Nic. Gdybym była tobą, nie rzuciłabym wszystkiego od razu – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Liz, na pewno zrezygnowałabyś po minucie, więc przestań pieprzyć. Nie wiesz jak to jest być winną porwania brata. Poza tym w twojej idealnej rodzinie nie ma żadnych problemów – warknął.
To ukuło mnie w serce, wszystko we mnie pękło.
- Och chcesz teraz żebym cię żałowała? Myślałam, że trochę lepiej zdążyłeś się zorientować i zauważyłeś, że to tak naprawdę tylko fasada. Nic nie jest doskonałe w mojej rodzinie. Spójrz na mnie. Muszę mieszkać sama w wieku siedemnastu lat, co jest uzasadnione tym, że mój dom to dla mnie największe niebezpieczeństwo. A wszystko z powodu pracy mojego taty. Jego nigdy nie ma w domu, czuję, że mama i on żyją osobno nawet tego nie zauważając. Twój brat został porwany i nie możesz nic na to poradzić. Niestety prawda wymaga odczuwania również bólu. Przepraszam, że cię rozczarowałam. Możesz albo zacząć się nad sobą użalać, albo wstać i nie zaprzestawać poszukiwań! – krzyczałam.
Po tak długiej przemowie zabrakło mi powietrza. Chwilę zajął mi powrót do normalnego oddechu. Luke nie miał nic do powiedzenia, wzrok utkwił na doradzę.
- Dobrze rozumiem – wyszeptałam odwracając się w bok i patrząc na nadchodzący mrok.
-'-
Cała podróż była jakby martwa, nikt nie powiedział ani słowa; bo ja wcześniej powiedziałam wszystko co chciałam.
Pokonaliśmy około połowę dystansu, kiedy Luke skręcił na stację benzynową. Wyszedł cicho, zrobiłam to samo postanawiając trochę rozprostować nogi. Mała, wąska, kamienista ścieżka wiodła wokół budynku stacji, a za nią wznosiły się ogromne fabryki. Oszołomiona wielkością opuszczonego miejsca podeszłam bliżej. Szara fasada rozpadała się, wszystko wyglądało na bardzo zaniedbane. Z jakiegoś powodu coś zmusiło mnie do wejścia. Odwróciłam się raz, aby upewnić się, że nikt mnie nie obserwuje, ani nie idzie za mną. Potem stałam już na dziecińcu ogromnego budynku fabrycznego.
Nie było tam nikogo, kto mógłby to zobaczyć, tylko jeden samochód stał na jednym ze starych parkingów.
- Liz? Co ty tu do diabła robisz? Nie chciałaś rozprostować nóg? Niebezpiecznie jest tu chodzić samotnie o zmierzchu – zbeształ mnie Luke, ale ja go nie słuchałam ponieważ przyszło mi coś do głowy.
Zmarszczyłam brwi, kiedy z bliska przyjrzałam się samochodowi.
- Luke? Czy to nie samochód Ashtona?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro