10 rozdział
ELIZABETH
Wysoki chłopak pode mną wziął głęboki oddech znów będąc blisko mnie. Nadal wpatrywałam się w jego niebieskie oczy. Nieco zakłopotana odchrząknęłam zastanawiając się nad tym co się dzieję, ale lśniące oczy Luke odrywały mnie od tego.
- Powinniśmy chyba powoli zacząć matematykę, mam coś do zrobienia później – mruknęłam. Brązowowłosy skinął głową, wtedy zsunęłam się z niego.
Zawstydzona przeczesałam palcami moje włosy, podczas gdy on leżał z lekko czerwonymi policzkami na papierach, następnie zajmując z powrotem swoje miejsce. – Tak mi przykro. – Tymi słowami chciano nieco rozluźnić nastój. Machnęłam tylko ręką, prawdopodobnie to, co się działo było o wiele bardziej kłopotliwe.
Wreszcie, po tym jak zrobiliśmy miejsce na stole, wyciągnęliśmy szkolne książki. Przynajmniej teraz naprawdę nie rozumiałam przerabianego tematu, więc nie musiałam udawać głupiej, by dawał mi korepetycje.
Nieświadomie już po pięciu minutach gryzłam swój ołówek, bezskutecznie próbując rozwiązać jeden z podanych przykładów. Luke zauważył moją bezradność i westchnął cicho, zanim pochylił się nade mną od drugiej strony biurka.
- Czy masz jakiś pomysł? Co należy zrobić? – zapytał z uśmiechem. Pozbawiona pomysłów, wzruszyłam ramionami i odłożyłam ołówek na bok.
- Liz musisz się skoncentrować – powiedział z poważnym wyrazem twarzy. – W przeciwnym razie, będę musiał powiedzieć twoim rodzicom, że zbyt łatwo pozwalasz sobie na rozpraszanie się – ciągnął, mrugając w moją stronę i uśmiechając się ironicznie.
- Ani się waż – syknęłam otwierając szeroko oczy, w moim tonie było wyczuwalne rozpaczliwe błaganie.
Złapana przygryzłam wargę i spojrzałam w podłogę.
- Więc uważaj lepiej i przestań patrzeć się na mnie przez cały czas, to sprawia, że jestem nerwowy, Lizo Mario – powiedział, znów spoglądając na zadnie przed nami.
Naprawdę tak się na niego gapiłam? I było to tak oczywiste?
Zmieszana, zmarszczyłam brwi. Ponieważ nie reagowałam, przeniósł się na fotel w rogu i biorąc ołówek do ręki i zaczynając go gryźć.
- To jest dość proste, Lizo Mario. Nie rozumiem, czego nie wiesz.
Właściwie to naprawdę powinnam być skoncentrowana na arkuszu i jego wspaniałych rysunkach matematycznych, ale mój wzrok ponownie został utkwiony w jego twarzy. Kolczyk w wardze, sprawił w jakiś sposób byłam bardziej zdenerwowana, wyobrażając sobie jak to byłoby czuć go na moich wargach.
Jego brązowe włosy jak co dzień, wystylizowane do góry.
- Liz! Znów to robisz! – mruknął nie podnosząc na mnie wzorku.
Nieśmiało odwróciłam się od niego przesuwając oczami po arkuszu z zadaniem.
- Przepraszam.
Potem przegryzłam wargę próbują uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z Luke i skupić się na zadaniu, które musiałam przeczytać aż trzy razy, żeby cokolwiek zrozumieć.
-'-
Wiatr zaczął targać moimi włosami, kiedy spuściłam okno w samochodzie.
Tata i ja właśnie podwieźliśmy Luke'a do domu, ponieważ padał deszcz, co było zupełne niepodobne do Sydney. Czasami jednak pogoda robiła to co chciała.
Z tyłu w bagażniku były nowe torby sportowe ze świeżymi ubraniami i innymi rzeczami, które mogą przydać mi się w moim mieszkaniu. Czułam się bardzo dziwnie, gdy myślałam „moje mieszkanie".
Nie byłam przyzwyczajona.
Ale też nie miałam wyboru, będę musiała się ostatecznie przyczaić.
Podczas jazdy słuchaliśmy jakiejś dziwnej muzyki, której nigdy przedtem nie słyszałam.
Nie trwało to zbyt długo, aż zatrzymaliśmy się pod domem.
Jesteś pewna, że nie będziesz potrzebowała pomocy by to wnieść? – zapytał tata przyciskając swoje usta do mojego czoła.
- Jestem pewna. Nie jestem już małym dzieckiem, tato.
Przy słowie tato zatrzepotałam mocno rzęsami. Uśmiechnął się na to i po raz kolejny powiedział dowidzenia, a ja wysiadłam z samochodu. Uprzednio wyciągając torbę podeszłam do drzwi i wetknęłam klucz do zamka. Po raz ostatni odwróciłam się i krótko skinęłam głową tacie.
Nie było łatwo wspiąć się po schodach z obciążonymi obiema rękami, ale podjęłam się by to zrobić i udało mi się.
Wszystkie pokoje wyglądają tak, jakbym miała jeszcze dziś wyjechać. Kładę torbę na moim łóżku w niewielkim pomieszczeniu i wtedy postanawiam wybrać niedaleko do sklepu, by kupić trochę koloru na ściany, aby od jutra, najpóźniej wieczorem, spróbować je zmienić.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że moje urodziny są już w sobotę.
Mając trochę pieniędzy i telefon w kieszeni wyszłam i ruszyłam wzdłuż ulicy. Wciąż padał nieznaczny deszcz, jednak to wystarczało, aby zwilżyć skórę. Zaczynało już zmierzchać, ale z pewnością jeszcze trochę minie czasu zanim zrobi się całkowicie ciemno. Na niebie rozciągnięta była tęcza, która przez to wszystko wyglądała jeszcze piękniej.
Przez ulice rynku wciąż przejeżdżały samochody, byłam zaskoczona, że tak późno nadal tyle się tutaj dzieje.
Westchnęłam i weszłam przez drzwi, które otwierały się automatycznie i wmieszałam się pomiędzy ludźmi tam. To nie było takie proste – przynajmniej dla mojej orientacji w terenie – znaleźć się w dziale z farbami.
Gdy w końcu tam dotarłam na horyzoncie pojawił się kolejny problem.
Jaki kolor powinnam wybrać.
Zielony chciałam wziąć bez względu na wszystko, żółty również byłby dobry, w kuchni można by zrobić pomarańczowy lub czerwony, pytanie. Na etykiecie poradzono mi, że powinnam wziąć do tych wszystkich kolory jeszcze biały.
Przy kasie na szczęście niewiele się działo, dopiero kiedy była moja kolej ludzie zaczęli pełznąć do niej jak węże. Włożyłam resztę do portfela i ruszyłam z ciężkim wyrazem twarzy niosąc wiadra do drzwi.
Próbowałam się nie poślizgnąć i żadnym innym sposobem nie upaść na ziemię.
Niestety nie mogłam nawet zobaczyć dokąd idę, gdy ktoś stanął na mojej drodze. W następnej chwili przerażona myślałam tylko o tym, że to koniec, a wszystkie kupione kolory rozleją się po chodniku. Na szczęście przeciwnikowi udało się złapać wiadro farby.
- Przepraszam – powiedziałam wyglądając zza wiader w moich ramionach.
- Dobrze, że nic się nie stało – szepnął w moją stronę.
Byłam bardzo zaskoczona, że go tutaj spotkałam. Najwyraźniej taki był nasz los. – Co ty tutaj robisz? – powiedzieliśmy w tym samym czasie równo podnosząc brwi do góry jednocześnie.
Postawił wiadra, które złapał na ziemię i spojrzał na mnie.
- Ty pierwsza.
Westchnęłam.
- Cóż, chciałam wnieść trochę kolorów do mojego mieszkania.
Ledwo co słowa wypłynęły z moich ust, a już najchętniej przywaliłabym sama sobie.
- Mieszkania?
Teraz musiałam jedynie wymyśleć dobrą wymówkę, Luke nie był taki głupi.
- Uhm.. no tak. Więc...
Byłam tak zagubiona miedzy słowami, że nie udało mi się nic sensownego powiedzieć.
- Nie mieszkasz więcej już z rodzicami? – dopytywał się patrząc na mnie pytająco. Przerzuciłam swoje włosy na jedną stronę i zaczęłam psychicznie przygotowywać do przemowy.
Niestety nic nie pasowało, to był jedyny problem.
- Skomplikowana sprawa – powiedziałam w końcu próbując się go pozbyć. Cholera, mogłam zostawić to dla siebie.
- Chodź, odprowadzę cię do domu. W każdym razie jest ciemno i nie powinnaś samotnie chodzić po ulicach, zwłaszcza w tej okolicy.
- Nie, nie. Mogę bez trudu sama iść.
- A farby? – zapytał.
On po prostu nigdy się nie poddawał, co powinno dać mi ważną wskazówkę, ale byłam oczywiście na tyle naiwna, aby mu zaufać.
- W porządku.
-'-
Niepewność zżerała mnie od środka.
Miałam obok siebie Luke, zgodziłam się nawet żeby odprowadził mnie do domu. Cholera, czemu musiałam się wygadać.
- Nie masz czasem urodzin w sobotę? – przerwał moje myśli.
Niesienie farb w dłoniach powoli stawało się trudne; zbyt ciężkie. Spytałam go szybko, czy możemy zrobić krótką przerwę.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Szturchnął mnie zaczynając się śmiać.
- Tak, mam w sobotę urodziny. Co ci to daje że o to pytasz, skoro wiedziałeś wcześniej?
Znów się uśmiechnął, co zaowocowało wgłębieniami na policzkach.
- Mogę być dla odmiany nawet miły i kupić prezent. Tak więc wolałem być pewny czy to prawda.
Z szeroko otwartymi oczami, spojrzałam na niego, a potem pokręciłam głową.
- Możesz zapomnieć, biada ci jeśli coś wyciągniesz. Nie lubimy się i również tak powinno zostać – powiedziałam, znów podnosząc wiadro farby i ruszając dalej.
Resztę drogi Luke się nie odzywał, tak doszliśmy przed moje mieszkanie. Nawet nie zapytał dlaczego mam mieszkanie. Coś powiedziało mi, że moje słowa mogły go zranić, ale te śmiałe przypuszczenia szybko uleciały z mojej głowy.
- Dzięki za odprowadzenie do domu, resztę mogę już zrobić sama.
- Ok. Chciałem to zrobić – uśmiechnął się do mnie i położył trzy wiadra farby na schodach.
Potem podszedł do mnie i spojrzał w ciszy na kilka sekund prosto w oczy.
- Dobranoc, Lizo Mario.
W następnej chwili poczułam miękkie usta na moim czole. Oszołomiona patrzyłam na niego kiedy odwrócił się i ruszył do swojego domu. Palcem przeciągnęłam po czole, a dokładnie po miejscu na którym zostawił mokry pocałunek.
Wiatr, który owiał moje nogi przypomniał mi, że jestem na dworze.
Westchnęłam i przetarłam dłonie, operacja wiadra na górę – mogła się rozpocząć. Nie było łatwo wspiąć się po schodach z pięcioma wiadrami farby mimo wszystko dałam radę. W mieszkaniu jak zawsze zimno, światło oblało pokój.
Wyczerpana jak każdego wieczora opadłam na łóżko rozmyślając nad pocałunkiem umieszczonym na moim czole. Gdy zastanawiałam się nad tym, w moim brzuchu rozprzestrzeniało się uczucie mrowienia. Ziewanie rozproszyło moje myśli o tym, chciałam położyć się w łóżku, przebierając tylko rzeczy w łazience.
Cały czas zastanawiałam się czy u moich rodziców wszystko było w porządku.
Dzwonek mojego telefonu komórkowego przywrócił mnie z powrotem do mojej sypialni.
- Halo? – odezwałam się wyraźnie zmęczona.
- Liz, kochanie. Jak się czujesz w swoim mieszkaniu? – Po drugiej stronie zabrzmiał głos mojej mamy, a ja uśmiechnęłam się od razu.
- Cześć mamo, jest naprawdę dobrze, nie musisz się martwić. Wszystko jest w porządku. Czy z tobą i tatą, jest okej? – zadałam jej podobne pytanie. Paznokciem przeciągnęłam po drewnie łóżka, na które następnie ponownie opadłam.
- U nas też w porządku. Cieszę się, że znów mogę usłyszeć twój głos.
- Och mamo, przecież większość popołudnia jestem z wami ze względu na naukę – starałam mówić się płynie, ale na samą myśl o Luke'u jakaś gula pojawiła się w moim gardle. Cholera, on wiedział, że mam swoje własne mieszkanie, i to wszystko to była moja wina.
Sumienie mnie gryzło, nie powinnam pozwalać mu, żeby odprowadzał mnie do domu.
- To i tak nic nie zmienia. Bez ciebie w domu jest tak cicho. W łazience jest taki bałagan, trzeba ją jeszcze raz umyć, bo podłoga jest tak mocno porysowana. Nawiasem mówiąc, jutro zabierzemy cię na komisariat, bo chcą przesłuchać także ciebie.
- Dobrze – odpowiedziałam mniej kreatywnie zaczynając przygryzać dolną wargę. Po drugiej stronie było cicho, mogłam jedynie usłyszeć głos matki.
Żadna z nas nic nie powiedziała, aż wreszcie przerwałam milczenie.
- Czy myślisz, że możemy już przestać rozmawiać? Jestem bardzo zmęczona, a wydaje mi się, że jutro też będzie męczący dzień.
- Zupełnie to rozumiem, skarbie. Dobranoc, słodkich snów tata i ja cię kochamy.
- Ja was też – powiedziałam szorstkim głosem, a połączenie zostało przerwane.
Wyczerpana, odłożyłam telefon na nocny stolik i naciągnęłam koc na całe swoje ciało. Podobnie jak ostatniej nocy patrzyłam w gwiazdy błyszczące na niebie. W końcu moje oczy zamknęły się a ja zapadłam w spokojny sen.
-'-
Na szczęście dzisiejszego poranka alarm, z łaski swojej, zadzwonił.
Nie trwało to długo, nim gotowa siedziałam już przy stole nad śniadaniem. Niestety, nie byłam jakoś głodna i moje kanapki z nutellą musiałam wpychać w siebie na siłę. Talerz zostawiłam obok zlewu; mam dzisiaj o wiele za dużo do zrobienia.
Podczas jazdy autobusem bardzo chwiało, moje Frappuccino, które szybko udało mi się złapać w Starbucks, zostało prawie rozlane. Do pojazdu weszłam przez otwarte drzwi z wieloma innymi uczniami, a potem także zostałam porwana w ich wir na dziedzińcu.
Dodatkowo, na każdym rogu, stało zawsze kilka osób w niewielkich grupach rozmawiając ze sobą lub paląc. Wywracając oczami weszłam do budynku szkoły i natychmiast zauważyłam mojego wysokiego, brązowowłosego korepetytora. Zauważył mnie w tym samym momencie i pociągnął dziewczynę w swoje ramiona, co dla mnie było nieznane. Oparł ją do szafki i przycisnął usta do jej.
Poczułam się zszokowana, on miał nową dziewczynę?
- Cześć Lizo Mario. Przedstawiałem ci już może Sevee? – zapytał, kiedy przemknęłam moją drogę obok niego jak strzała.
- Hej Luke. Nie, nie.
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie miałam teraz ochoty na nasze wzajemne nazywanie się. On po prostu chciał zrobić przede mną przedstawienie, kiedy właśnie (niestety) zadzwonił szkolny dzwonek.
- Do zobaczenia. – powiedziałam i posłałam do dziewczyny, przyjazny uśmiech, która była naprawdę bardzo ładna.
Wewnętrznie jednak kiełkowała we mnie zazdrość.
Na mojej obecnej lekcji nie było osoby, którą bym znała, więc usiadłam najdalej jak się dało.
LUKE
Przepocony przeczesałem moje włosy i parsknąłem nabierając i wypuszczając powietrze.
Svea była naprawdę ładna, ale była dla mnie tylko środkiem do celu. Użyczyłem sobie jej osoby tylko po to, by wzbudzić w Liz zazdrość, ale Svea zapewne to zauważy, w końcu nie jest głupia.
Dlaczego chciałem żeby była zazdrosna?
Całą akcję wymyśliłem kilka sekund później, powinienem się do niej dobrać.
Dzień, jeśli chodzi o zajęcia, był powolny, prawie żadnej lekcji nie miałem razem z Liz. Nawet jeśli mieliśmy razem zajęcia, to siedzieliśmy od siebie tak daleko, iż nie mogłem z nią porozmawiać i zachwycać się Sveą lub zupełnie mnie ignorowała, co doprowadzało mnie niemal do szaleństwa.
Zmniejszało znacząco moje szanse, że będzie jeszcze bardziej zazdrosna, co z kolei oznaczało, że musiałem dłużej wykonywać swoją pracę.
W ciągu dnia wpadłem na pomysł, łatwo można było ją przejrzeć.
Liz – jak udało mi się dowiedzieć dzięki kontaktom – kończyła dwie godziny wcześniej niż ja, dlatego też na krótką wizytę musiałem jeszcze poczekać.
Oczywiście szkolny dzień przemknął w miarę szybko, ale ostatnia godzina ciągnęła się bez końca. Cały czas spoglądałem na zegar, mając nadzieję, że czas minie równie szybko jak na poprzednich zajęciach, ale tak nie było. Nauczyciel historii wciąż coś mówił, znudzony napisałem kilka z tych rzeczy w moim zeszycie.
Odliczałem w głowie minuty do zakończenia lekcji.
Na szczęście nerwowy dzwonek zabrzmiał w uszach. Szybko spakowałem swoje rzeczy i wybiegłem z sali.
Na dworze świeciło słońce i ogrzewało moje ciało. Światło sprawiało, że moja skóra była trochę brązowa, wszystkie rośliny i drzewa były również oświetlone przez słońce, jezioro w naszym miejskim ogrodzie błyszczało jasno. Znów wiał delikatny wiatr, który pieścił moje ciało delikatnie.
Z kieszeni kurtki wyciągnąłem okulary, bo słońce naprawdę niemal wypalało moje oczy.
Reszta drogi do mieszkania Liz przebiegła spokojnie, tylko cały czas pozdrawiali mnie ludzie, których nie znałem.
Uśmiechałem się tylko i witałem się również, tylko grzeczności.
Szedłem powoli, ale pewnie do dużego bloku, w którym było jej mieszkanie.
Przy wejściu stała kobieta z mężem i rozmawiali. Z przyjaznym uśmiechem ściągnąłem okulary z nosa i przecisnąłem się obok nich. W prawdzie nie wiedziałem na którym piętrze mieszka Liz, ale nie musiałem się dowiadywać.
Kiedy stałem przed jej drzwiami zapukałem.
W ciągu kilku pierwszych sekund nic nie słyszałem, ale potem przyszedł huk, a wkrótce po nim kroki. Drzwi otworzyły się i spojrzałem prosto w jej twarz.
Niebieskie, jednocześnie zaskoczone i przestraszone oczy, patrzyły prosto na mnie.
- Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona, dopiero teraz zauważyłem wałek do malowania w jej ręku, który jeszcze nie był używany.
- Cóż, myślałem, żeby po prostu do ciebie wpaść.
Czuła, że cała ta sytuacja nie jest prawdą, widziałem to w jej spojrzeniu.
- Luke, przykro mi, jednak to nie jest dobry pomysł. Po za tym mam dużo do zrobienia, jak na przykład zamalowanie tego wspaniałego koloru na ścianach.
Rozczarowany spojrzałem na nią, robiąc moje najlepsze szczenięce oczy.
- Mógłbym pomóc. Dziewczyny i malowanie, to nie może skończyć się dobrze. Do tego na pewno nie dosięgniesz szczytów ścian – powiedziałem.
Liz zaczęła się śmiać. – Są drabiny, Lucasie Robercie. Naprawdę nie masz nic lepszego do roboty? Gdzie jest Svea? – spytała ze spojrzeniem, którego nie mogłem zidentyfikować.
Czyżby w jej oczach kiełkowała zazdrość?
Kryjąc radosny uśmiech odrzekłem – Ale nie zrobisz tego tak prosto jak ja. Jest na próbie cheerleaderek. – Cmokając przyjrzałem się jej reakcji.
Westchnęła i odsunęła się na bok pozwalając mi wejść.
Szare ściany wywarły na mnie smutne wrażenie, więc to był faktycznie czas by je pokolorować.
- Ok, wejdźmy dalej – powiedziałem i zdjąłem kurtkę; umieściłem ją razem z moją torbą na komodzie pod szafą w przedpokoju.
- Luke, nie słyszałeś mnie? Mogę zrobić to sama – mówi wyzywająco wyrównując ubranie.
- Obojętnie, ale ze mną będzie zabawniej.
Zirytowana mała, drobna dziewczyna jęknęła, zanim dała mi jeden z fartuchów i udała się do innego pokoju.
- Jesteś poważna? Dlaczego mam nawet zakładać dziewczyński fartuch? Nie jestem gejem!
Na chwile wystawiła głowę przez drzwi.
- Mogłabym teraz cos powiedzieć, ale myślę że sobie podaruję. Dziewczyny nie obraziłyby się za to – Mrugnęła do mnie wyzywająco, związałem z tyłu kobiecy strój i dołączyłem do niej.
- Gdzie zaczniemy?
Nie odpowiedziała, ale uderzyła mnie wałkiem malarskim, którym teraz już malowała na zielono ścianę.
- Tu – w końcu zachichotała.
Wzruszyłem ramionami i wziąłem się do pracy.
-'-
- Och Luke! Powinieneś lepiej uważać! Teraz mój sufit ma jasnozielony pas – Luz jęknęła i uderzyła mnie w klatkę piersiową.
- Czekaj, po prostu zamalujemy to białym. – Zaproponowałem jej i podniosłem wiadro z białym kolorem. Jej oczy zaczęły groźnie błyszczeć.
- Nie, nie, nie, nie! Ty już swoje zrobiłeś, pozwól mi się tym zająć – syknęła wyrywając wiadro z farbą z moich rąk. Obserwowałem jak wspina się na drabinę, a farbę pozostawia na platformie.
- Podaj mi cienki pędzel – powiedziała, a ja od razu posłuchałem. Liz zaczęła się wyciągać, jednak nadal nie mogła dosięgnąć.
- Cholera, jestem zbyt niska – zaklęła i spojrzała na mnie z miną zabójcy.
- Czy jesteś pewna, że nie mam tego robić? Wystarczy zejść na ziemię, a ja mogę rozwiązać ten problem – powiedziałem brzmiąc przy tym na bardzo zdenerwowanego. Dlaczego musiała to wszystko tak komplikować?
- Nie, już powiedziałam, że masz...
Dalej nie mogła mówić, jej zraniona stopa zsunęła się, bolesne westchnienie uciekło z ust, a ona zaczęła lecieć w dół. Zareagowałem szybko, złapałem ją i odwróciłem, lecz cała drabina zaczęła się trząść i wylądowaliśmy na podłodze.
Obojgu nam urywał się oddech i zdziwienie na naszych twarzach malowało się aż po szeroko otwarte oczy. Osoba nade mną ponownie chciała coś powiedzieć, ale znów przerwała. Nad nami kołysała się drabina tam i z powrotem, powinienem to przewidzieć.
Wiadro z zieloną farbą, rozlewało się aż stanęło nad krawędzią grożąc przewróceniem. W tym właśnie momencie wstrzymałem oddech i modliłem się, aby nic się nie stało.
Los był jednak zdrajcą.
Wydawało się, że w zwolnionym tempie, wiadro farby upada i cała jego zawartość ląduje na naszych spoconych ciałach. Z gardła Liz uciekł krzyk, przetarłem oczy lepiej wiedzieć. Blond włosa dziewczyna zaczęła się śmiać starając oczyścić twarz. Kiedy osiągnęła stosunkowo jasny obraz, zachichotała przykładając i przeciągając palcem po moim policzku.
- Masz coś na twarzy – jej słowa sprawiły że się zaśmiałem. Powtórzyłem jej gest.
- Ty też, Elizabeth Mario.
Przez chwilę panowała cisza, w której zdałem sobie sprawę, że chwila ta jest jak przeżycie déjà vu. Tak samo jak ostatnio nasze twarze zbliżały się do siebie. Czułem jej świeży oddech na mojej twarzy, niebieskie oczy błyszczały, jakby chciały powiedzieć jak bardzo są uwodzicielskie.
Nawet pchła nie mogła przejść między nami.
I to był moment, w którym daliśmy upust uczuciom; zapomnieliśmy o wszystkim wokół nas. Dokładnie w tym momencie tło było wyblakłe, była tylko ona i ja, tylko tu i teraz. Nie przeszłość, nie przyszłość.
Wtedy nasze usta dotknęły się.
ELIZABETH
Pocałunek trwał długo, nasze usta poruszały się rytmicznie i zdawało się, że są przeznaczone tylko dla siebie nawzajem. Jego wargi i kolczyk sprawiały, że czułam mrowienie na ciele. Pełne usta smakowały jak mięta, całkowicie odpływałam w myślach. Luke westchnął nie odsuwając się nawet na kawałek. Uśmiechnęłam się podczas pocałunku i nadgryzłam delikatnie przebicie.
- Nie tak niegrzecznie – wymamrotał prosto w usta uśmiechając się.
- Myślę, że jesteś zdany na moje miłosierdzie – zachichotałam będąc sama zdziwiona tym co właśnie powiedziałam.
- Nie sądzę. – Już miałam zapytać co miał na myśli, gdy nagle poczułam jak coś zimnego spływa po moich plecach.
- Czy ty jesteś naprawdę głupi? Nie mogłeś mnie tak po prostu oblać farbą! – syknęłam, próbując dostać się do moich pleców.
- Tak jakoś bardziej mi się podobałaś z zamkniętymi ustami. Powinienem to natychmiast powtórzyć. – Luke powoli i groźnie zaczął się do mnie zbliżać. Dyskretnie złapałam wałek malarski, który umieszczony był za mną na komodzie w wiadrze.
- Tak, może powinieneś – westchnęłam uwodzicielsko umieszczając na swojej twarzy niewinny wyraz.
Jest dużym chłopakiem więc nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Położył duże dłonie na moich policzkach i chciał umieścić swoje usta na moich, kiedy od stóp do głów opryskałam go farbą.
- Sorry – powiedziałam, próbując powstrzymać śmiech, niebieskie oczy Luke'a rozszerzyły się zaalarmowane.
- Nie zrobiłaś tego. Powiedz mi, że tego nie zrobiłaś, Lizo Mario.
Jego oczy pociemniały i oczami szukał drugiego wałka z farbą. Bryła w moim gardle była coraz bardziej trudniejsza do przełknięcia, więc wzięłam nogi za pas i wybiegłam z pokoju. W kuchni stałam się trochę zakłopotana nie wiedząc, w jaki sposób mogę go uniknąć.
Śmiech jeszcze nie osłabnął, Luke spoglądał na mnie zbyt rozweselony.
Biała farba kapała z jego włosów, wyglądało to tak, jakby były posypane mieszanką ciasta wymieszanego z betonem.
Rozmarzona oblizałam wargi, czując latające motyle w moim brzuchu.
- Buu! – Zaszedł mnie od tyłu przez co wskoczyłam prawie na stół. Kilka sekund później coś zielonego wylądowało na mojej twarzy.
- Agrr Luke, będziesz tego żałować! Niedawno umyłam włosy! – Wałkiem machając przy jego brzuchu i wyższych partii ciała.
- Och Mario Liso – jęknął zirytowany, próbując wyrwać mi przedmiot z ręki. Potem znalazłam się w potrzasku, gdy dociskał mnie do ściany. Luke przycisnął swoje usta do moich, ledwo udało mi się stłumić jęk.
Zimne ściany powodowały dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Przerwał nam dźwięk telefonu.
Luke wywrócił oczami odsuwając się ode mnie i przeszukując przednie kieszenie.
- Tak? – powiedział do słuchawki, odgarniając mi włosy z twarzy. Kiedy znowu miałam wyraźny obraz, zdałam sobie sprawę, że jego skóra była praktycznie biała; kredowo biała.
Przełknął głośno ślinę i bez żadnego słowa wyszedł do innego pokoju.
Nie trwało to długo, gdy pojawił się z powrotem przed moimi oczami.
- Będzie w porządku jak posprzątamy cały bałagan a potem pomalujemy pokój i kuchnie do końca? – zasugerował, a w jego głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie.
- W porządku? – Moja odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie.
- Dobrze – powiedział, szczerząc zęby.
-'-
Pokój skończyliśmy sprzątać i wyglądał całkiem rozsądnie, na pierwszy rzut oka było widać, że jesteśmy nowicjuszami w tej dziedzinie, ale moim zdaniem wyglądało to bardzo dobrze.
Wszystkie plamy farb na podłodze i bałagan w moim pokoju został skulenie wyeliminowany, nawet brud, który utworzył się na ścianie podczas naszego pocałunku został zmyty.
Dumna skinęłam głową, odwracając się i biorąc pod lupę jeszcze raz moje włosy.
- Mylę, że powinienem powoli już iść do domu, robi się późno – zaznaczył Luke, zielno-biała farba nadal tkwiła w jego włosach.
- Dziękuje za pomoc, naprawdę nie była konieczna.
Odpowiedziałam mu z wypiekami na policzkach.
- Och, ależ oczywiście, że była potrzebna. Nie poradziłabyś sobie beze mnie.
Mrugnął do mnie a potem przeszedł przez próg na korytarz. Przytrzymał jeszcze drzwi zanim dokładnie wyszedł.
- I.. Liz? Przez Svee, chciałem, żebyś była zazdrosna.
Potem zniknął w ciemności.
Obserwowałam jego ciało oszołomiona.
- I to zadziałało – przyznałam chichocząc.
LUKE
Moje palce sunęły pod dotykowym ekranie telefonu, miałem dużo do powiedzenia Jimmy'emu. Odebrał po drugim sygnale.
- Czego chcesz, Hemmings? Jedna reprymenda ci nie wystarczy? Jak mogłeś odważyć się, zapomnieć o lekcji ze mną? – mówił zaczepnie, skrzywiłem się.
- Pozwól mi wszystko wyjaśnić – zacząłem. – Jak już mówiłem, byłem poprawić trochę moje relacje z Liz. Mam ją powoli na haku, nie martw się – uspokoiłem go.
- Nie martw się? A gdy w końcu przed nią staniesz; spojrzysz w jej niebieskie oczy będziesz wstanie pociągnąć za spust pistoletu? Będziesz miał zamiar się wycofać, wiem o tym. I dlatego daje ci lekcję. Musisz nauczyć się być bezwzględny. Nawet jeśli ona będzie trzepotać rzęsami i błagać byś nic jej nie robił.
Oniemiałem. Oniemiałem ponieważ jak człowiek może być tak okrutny, jak może tego żądać ode mnie. – A dlaczego mam ich od razu zabić? Czy nie lepiej byłoby ich tylko nastraszyć? – próbowałem przekonać go o moim punkcie widzenia.
- Luke! – krzyknął w moim uchu.
- Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać? Ona musi być zabita. Ty albo twój brat. Możecie to zrobić nawet razem, nie obchodzi mnie jak, ale musicie to zrobić. Jutro o jedenastej spotykamy się w magazynie na następną lekcję. Przyprowadź swojego brata, to mu nie zaszkodzi. Rozumiemy się?
- Ok. Zobaczymy się jutro.
- A i Luke? Taka rada. Następnym razem gdy nie pojawisz się na naszej lekcji nie będę taki łagodny jak teraz. Stracę nerwy.
Dźwięk przerwanego połączenia jakoś mnie przeraził, zwłaszcza że głos Jimmy'ego brał na końcu naprawdę groźnie i przerażająco. Liście szeleściły na wietrze, a lampy uliczne oświetlały nudne ścieżki. W parku mgła przedzierała się przez źdźbła trawy, które na wietrze szczęśliwie drżały.
Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, myślałem o pocałunku z Liz.
Naprawdę nic do niej nie czułem? Spośród tylu uczuć naprawdę nie byłem co do tego przekonany... że kompletnie nic nie czuje.
Jednak jednego byłem pewniejszy niż kiedykolwiek. Musiałem ją chronić, z wszelką cenę.
Gdybym powiedział policji o całej sprawie, również siebie wtrąciłbym do bagna. Wreszcie Benny nie był pełnoletni, gdy graliśmy, a o ile było mi wiadomo jest to niezgodne z prawem.
Nasz dom był w polu widzenia, sięgnąłem do kieszeni wyciągając klucze.
W salonie wciąż świeciło się światło, modliłem się, by moja rodzina była cała.
Szybko zsunąłem Vansy i usiadłem obok brata na kanapie.
- Rodzice śpią. Gdzie byłeś tak długo? – jego krytyczne i badawcze oko spoglądało na mnie.
- U Liz – powiedziałem łagodnie sięgając po popcorn do miski.
- Naprawdę chcesz to ciągnąć – stwierdził, spojrzałem prosto w jego oczy, które w tej chwili były ciemniejsze niż zwykłe.
- I będę ją chronić. Was obu. Wiem, że to się uda.
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro