1 rozdział
LUKE
- Cholera – przekląłem na głos, gdy przeszukiwałem pocztę i mój wzrok spoczął na niezapłaconych rachunkach. Benny jak zawsze siedział, z kredową twarzą obok mnie i niemo wpatrywał się w podłogę.
Ten stos rachunków nie jest pierwszym, którego nie możemy zapłacić.
Dwa miesiące temu kupę kasy straciliśmy w grze, wszystkim w naszej rodzinie puszczały nerwy. Benny i ja zaraz po szkole chodziliśmy do pracy, i utrzymywaliśmy Jimmy'iego w „dobrym nastroju", dzięki czemu on nic nie robił naszej rodzinie. My, dokładniej mówiąc Benny, był winny mu mnóstwo pieniędzy, prawie cała nasza egzystencja wisiała na włosku. Nasi rodzicie kłócili się o to każdego dnia i cała rodzina groziła kompletnym rozpadem na kawałki. I to wszystko z powodu jednej gry w pokera. Jakoś wszystko płynęło jedno po drugim.
- Jak my to kiedykolwiek spłacimy? To jest niemożliwe, Benny – krzyknąłem zdenerwowany i chodziłem po pokoju jak tygrys tam i powrotem.
- Pst, bo jeszcze mama i tata nas usłyszą. – Natychmiast opanowałem rosnącą we mnie wściekłość. Mój wzrok tkwił ponownie na moim bracie, który bezradnie rozglądał się po pokoju. Unikał kontaktu z moimi oczami; z jakiegoś powodu nie umiał temu podołać, spojrzeniu w moje oczy.
- Jest możliwość. Mógłbym znów zagrać – zaproponował naprawdę cicho i przeczesał palcami włosy.
- To jest zbyt ryzykowne, na tej grze możemy więcej stracić, nawet więcej niż teraz mamy. Musimy znaleźć jakiś inny sposób i to jak najszybciej. – machnąłem ręką, a następnie skrzyżowałem ramiona na piersi.
Pieniędzy brakuje i z tyłu i z przodu.
- Albo po prostu spytajmy taty. Luke, powinniśmy im powiedzieć. Długo to nie potrwa, aż Jimmy kompletnie straci cierpliwość.
- Tego nie możemy zrobić, chyba zapomniałeś, co nam grozi jeśli komukolwiek powiemy? Idę pobiegać, muszę oczyścić swoją głowę. Potem możemy jeszcze raz zastanowić się, czy nie ma jakiegoś lepszego wyjścia. – postanowiłem.
Z moimi czarnymi Vansami w dłoni ruszyłem w kierunku drzwi. Mój młodszy brat znów został sam przy stole, szarpiąc swoje włosy.
Jak mogliśmy wtedy wpaść takie bagno? Byliśmy tacy lekkomyślni. Rozzłoszczony naciągnąłem moją beanie głębiej na czoło, spotykałem niezadowolone, głupie spojrzenia innych przechodniów. Nie wiedząc dokładnie dokąd powinienem biec, ruszyłem. Zielone liście i promienie słońca na niebie podnosiły mnie na duchu przynajmniej w jakimś stopniu. Co mamy zrobić? Cała sytuacja ukazywała się beznadziejnie. Zarobki z pracy szły prosto do Jimmy'iego, aby podarował nam kolejny tydzień czasu. Wzdychając skręciłem w bardziej ruchliwą ulicę. Jakaś muzyka huczała w moich słuchawkach, ale tak naprawdę nie zwracałem na to uwagi. Ważniejszy teraz był mężczyzna na rogu, który obserwował każdy mój ruch.
Już po chwili byłem wstanie określić go jako Jimmy'ego. Przywołał mnie do siebie, w moim żołądku rozpościerało się nieprzyjemne uczucie.
– Więc znów się spotykamy, Luke. Gdzie jest twój bart? Ma dla mnie pieniądze? Niedługo stracę cierpliwość. – Przeszedł od razu do rzeczy i zmierzył mnie z chłodną miną.
- Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, aby mieć te pieniądze. Przysięgam ci, Jimmy – zapewniłem go moją wypowiedzią.
- Chciałbym ci wierzyć. Lepiej, żebyście się pośpieszyli, pilnie potrzebuje tej forsy, bardziej niż wszystkiego innego. Jeżeli wkrótce jej nie będzie, pójdę nawet po trupach, po to by zdobyć to co do mnie należy. I dotrzymam mojego słowa – powiedział to tak głębokim głosem, że poczułem dreszcz, który przeszedł mnie w dół kręgosłupa.
Jego oczy błysnęły niebezpiecznie, cała sytuacja coraz bardziej nie miała szans powodzenia.
- Przyszły tydzień. Będę miał w przyszłym tygodniu. Tylko proszę, zostaw mojego brata i rodzinę w spokoju, zrobię dla ciebie wszystko, jeśli do tego czasu nie podołam – powiedziałem, nie myśląc o konsekwencjach tego oświadczenia.
- Twoja oferta jest naprawdę kusząca, jednak przyszły tydzień to za późno. Za dwa dni tutaj, Hemmings. O tej samej godzinie. Dwa dni, nie mniej i nie więcej. – Przedstawił swoje ultimatum.
Uspokojony odetchnąłem.
Jimmy oddalił się ode mnie i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, co mu obiecałem. Moje oczy zaczynały lekko płonąć. Nie zwracając uwagę na ludzi, puściłem się sprintem, pozwoliłem całej mojej wściekłości wypłynąć na zewnątrz. Z kolei w następnym momencie znalazłem się na ziemi.
- Tak mi przykro – mruknąłem zamyślony i pomogłem dziewczynie wstać. Nie czekając na odpowiedź, pobiegłem znów dalej. Po jakimś czasie dotarłem na obrzeża lasu i upadłem na miękką trawę oddychając pełną piersią. Komórka w kieszeni moich spodni zaczęła dzwonić, więc wygrzebałem tą ciężką bryłę. Mój Smartphone był już sprzedany, teraz posiadałem tylko ten stary grat.
- Halo? – zapytałem i czekałem na odpowiedź.
- Luke? – zabrzmiało na linii.
- Kto tam? – zapytałem ze zdziwieniem i usiadłem. W międzyczasie strzepnąłem trawę ze swoich spodni.
- Tutaj Ashton. Masz ochotę na męsko zespołowy wieczór z Calumem i Michaelem? – chciał wiedzieć.
- Przepraszam Ash, ale na ten czas w ogóle nie mam nerwów na takie rzeczy. Może innym razem, okej? – próbowałem się go pozbyć, bo naprawdę nie miałem na takie coś czasu.
- Ty naprawdę zapomniałeś – odpowiedział brzmiąc przy tym na rozczarowanego.
Cisza. W mojej głowie odgrywało się wszystko, co mogłoby się dzisiaj wydarzyć. Kiedy jeszcze nie doszedłem, co to na Boga dzisiaj miało się dziać, mój najlepszy przyjaciel prychnął.
- Luke, mam dziś urodziny. Nie robiliśmy ze sobą nic wieki, i nawet o moich urodzinach zapomniałeś? Co w ciebie wstąpiło, w ogóle cię nie poznaje. Możesz mi to wyjaśnić?- zażądał Ashton.
Dłonią uderzyłem się w czoło. Urodziny Asha. Jak mogłem o tym zapomnieć?
- O której godzinie powinienem przyjść?
- Dziewiętnastej. Zobaczymy się później, kolego. Czekam na wyjaśnienia.
Potem połączenie zostało zerwane, nerwowo przeczesałem palcami włosy. Nerwy związane ze świętowaniem były ostatnimi jakie chciałem posiadać, ale musiałem się tam pokazać. Dla Ashtona. Wolę nie myśleć, o tym jak bardzo by go zabolało, gdybym się nie pojawił. Wyrzuty sumienia byłyby jeszcze większe, więc niedługo potem ruszyłem powrotem.
Nadal niestety nie miałem rozwiązania problemu.
Dwa dni.
Dwa pieprzone dni, i może być po mnie.
Wielu z pewnością mogło stwierdzić że byłem głupi, ściągając to całe gówno na siebie, odsuwając brata. Jednak on był moim młodszym bratem; nie chciałem, żeby cokolwiek mu się stało.
Nadciągały ciężkie chmury, ostatnia reszta czystko błękitnego nieba zniknęła. Pierwsze krople spadły na moje ciało, zirytowany ponownie zacząłem biec w nieco szybszym tempie. Kilka sekund później moje ubrania przyklejały się do mnie, dziś stanowczo nie był mój dzień.
~*~
Przede mną wyrósł dom Irwinów, przełknąłem krotko zanim, nacisnąłem dzwonek łokciem. Deszcz nieco złagodniał, jednak wszędzie nim pachniało. W ręce trzymałem kartę iTunes, a w drugiej zgrzewkę piwa. Miałem nadzieję, że nie będzie zły, iż nie miałem lepszego prezentu, ale teraz nie było mnie po prostu na to stać. W domu rozbrzmiały kroki, drzwi otworzyły się i zza drzwi wyjrzała twarz pani Irwin. Uśmiech namalował się na jej ustach
- Cześć Luke, miło że w końcu udało ci się wpaść. Chłopcy już są i czekają na ciebie.
- Dobry wieczór, dziękuje – powiedziałem, kiedy przekroczyłem próg, kobieta zamknęła drzwi. Jak zawsze, kiedy to byłem u Asha, zdjąłem moje buty zostawiając je na podłodze i poszedłem schodami na gorę, by zapukać do drzwi Ashtona. Trzy radosne twarze spojrzały w moją stronę.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – zacząłem i odstawiłem piwo i wcisnąłem Ashtonowi inny prezent w dłoń. Nieco osłupiony przyjął go i przyciągnął mnie do krótkiego uścisku.
- Cieszę się, że w końcu jesteś – powiedział zadowolony. Cal i Michael obrzucili mnie podejrzliwym spojrzeniem zanim wyjęli dwie butelki piwa. Przez chwilę wpatrywaliśmy się wszyscy w siebie, jakbyśmy byli kompletnie obcymi ludźmi, dopóki ciszy nie przerwał Michael.
- Co nowego? – spojrzał przy tym bardziej na mnie niż na pozostałych. – Jestem szalenie zainteresowany. Chcesz mi o czymś opowiedzieć, Luke? – wziąłem dolną wargę w zęby, będąc głównym obiektem zainteresowań, i żułem ją. Co mam zrobić? To było nie możliwe by opowiedzieć im o wszystkich problemach Benny'iego i moich. Jednak jeśli nadal będę milczeć, nasza przyjaźń zawiśnie na włosku. Ale może będę miał tyle szczęścia i cała sprawa zostanie całkowicie skończona w przeciągu dwóch dni.
- Luke? Dostaniemy jakąś odpowiedź? – zapytał Cal i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Nasza rodzina ma właśnie lekki kryzys, nic więcej. – skłamałem. Nawet jeśli ta wymówka nie była kłamstwem, bądź co bądź rodzicie naprawdę sprzeczali się o to cały czas.
- I my mamy Ci wierzyć?
- A dlaczego nie? Po co miałbym was okłamywać? – Tak, kłamstwa powoli stawały się być moją codziennością. Kto wie jak długo będę musiał brać udział w tym bagnie, chyba będzie musiał stać się cud, abym miał te pieniądze na pojutrze.
- Dobrze, twoja decyzja. My chcemy ci tylko pomóc.
- Okay, możemy teraz zmienić temat? Ash ma urodziny i nie mamy nic lepszego do robienia niż zamartwianie się – mruknąłem. Moi przyjaciele skinęli równo. Graliśmy w kilka piwnych gier, opowiadaliśmy nasze niezręcznie historie, i dalej przeszedł temat na dziewczyny. Michael, Cal i ja zdawaliśmy się być wiecznymi singlami, gdy Ash nadal chodził z Alessią. Ale fakt, że wciąż nie mam dziewczyny całkowicie i szczerze obojętnym problemem.
W końcu myśli krążyły w mojej głowie i nie za bardzo słyszałem już przyjaciół.
Dwa dni.
W piątek będzie naprawdę poważnie. Muszę zdobyć tą cholerną kasę, obojętnie jak.
- Ludzie, znacie jakieś bogate rodziny? – Zanim skończyłem pytanie, miałem ochotę się spoliczkować albo kopnąć się w tyłek/jaja. – Dlaczego? Po co ci to, Luke? – zapytał Ashton równo unosząc brwi do góry.
- Nic, zapomnijcie. Przepraszam, lepiej będzie jeśli pójdę już do domu, w końcu jutro jest szkoła.
I kolejny dzień, w którym wszystko biegnie normalnym rytmem.
Jeszcze.
– Chłopaki tu nocują, też zostań – zaproponował mój najlepszy przyjaciel. Stanowczo podziękowałem, wolałem nie zostawiać samej mojej rodziny; nie w takim stanie.
- A co wy na to, byśmy w niedziele znów zagrali razem? Od wieków nie zrobiliśmy nic więcej. – zasugerował Calum spoglądając na nas wszystkich; przede wszystkim na mnie. W niedzielę? Jeśli jeszcze będę żył, przyjdę. Ale chyba nie mogę im tego powiedzieć.
– Brzmi dobrze. Zobaczymy się jutro w szkole. Do zobaczenia!
Szybkim krokiem nie czekając na jakiekolwiek „cześć" opuściłem pokój. Ledwo słyszalne – Do widzenia – wyślizgnęło się z moich ust, gdy natknąłem się na rodziców Ashtona.
Na zewnątrz było ciemno, ale nie przeszkadzało mi to. Chciałem do domu upewnić się, że wszystko w porządku.
-'-
Zmęczony uniosłem się i skopałem nogami nakrycie z mojego ciała.
Pierwsza myśl wyryta w moim umyśle, była tą, że nadal nie znalazłem żadnego rozwiązania problemu. Druga natomiast, że dziś mam szkołę, co oznacza od razu mniej czasu, na zdobycie pieniędzy.
Wykończony nerwami otworzyłem balkonowe drzwi i wziąłem krótki oddech. Ciepły australijski klimat zawsze mi się podobał. Dlatego, że mieszkaliśmy prawie na wschodzie Canaberry, mieliśmy lepszą pogodę. Wczoraj raz padało, co było jakby drugim cudem świata. W Gold Coast w weekend wspaniale można surfować, albo zwiedzić miasto. Wcześniej, gdy Cal, Ash, Mike i ja byliśmy młodsi, pojechaliśmy z naszymi rodzicami na wakacje do Sydney aby razem spędzić czas.
- Będziesz tam wiecznie stał przegapiając pierwszą lekcję, czy może w końcu zejdziesz – krzyknął Ash z dołu i spojrzałem na niego zdumiony. Rysy mojej twarzy ułożyły się w uśmiech.
– Zaraz tam będę.
Z prostymi, czarnym jensami i tank topem, wciągnąłem moje trampki, chwyciłem moją rozdartą torbę, i już chciałem wypaść na dwór, gdy Benny zagrodził mi drogę
– Uważaj na siebie, rozumiesz? – zapytałem go i wpatrując się przenikliwie w jego zielone oczy.
- Luke, nie mam wciąż 13 lat, umiem o siebie zabrać – z tymi słowami popchnął mnie za ramię i zostawił przed domem.
Ash stał tam i obserwował całe wydarzenie ze zmieszanym wyrazem twarzy. – Daj spokój – machnąłem ręką i zaczęliśmy iść obok siebie. Prawie całą drogą do szkoły spędziliśmy w milczeniu.
- Dziś pojawi się ktoś nowy w szkole, słyszałeś już o tym?
Zdziwiony spojrzałem na niego.
- Nie, nic o tym nie wiem.
Normalnie zasypywałbym już go pytaniami o nową osobę, ale nie miałem dziś na to ochoty. Tymczasem znów w ciszy kontynuowaliśmy drogę.
ELIZABETH
- Tutaj jest twój plan. Odpowiednie numery pokoi są na tej stronie, obok danego przedmiotu. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie, nie mam. Dziękuje bardzo za wyjaśnienie planu – odpowiedziałam grzecznie i zabrałam kartkę.
Moja mama poklepała mnie uspokajająco po plecach. Nerwowo spojrzałam po sobie, trochę się bałam, że nikt nie zaakceptuje mnie w tej szkole. Mama zlustrowała mnie zmartwionym wzrokiem, na co wywróciłam oczami. Dlaczego zawsze musiała wszystko i wszystkich w głowie zamartwiać? Jej czerwona szminka była perfekcyjnie dopasowana, można było powiedzieć, że całkowicie była moim przeciwieństwem. Jeśli nie znało się nas osobiście, można był stwierdzić, że wcale nie byłyśmy jak matka i córka.
- Skarbie? Dlaczego jesteś nie obecna? Lekcję właśnie się zaczynają. – Przerwała kładąc ramiona na moich ramionach. – Poradzisz sobie sama?
- Mamo, nie jestem już małym dzieckiem. Możesz mnie puścić – mruknęłam zdenerwowana i zaczęłam od niej odchodzić. Moja mama jednak miała inne plany, jej czerwone usta przycisnęły się do mojego policzka, tym samym pozostawiając widoczny odcisk swoich warg. Nieprzyjemnie zakłopotana ruszyłam na swoje miejsce próbując zmazać szminkę.
- Baw się dobrze Elizabeth – krzyknęła za mną.
- Do później – pożegnałam się chłodno i zerknęłam przy tym na plan w swojej ręce. Fakt, że użyła mojego pełnego imienia strasznie mnie denerwował.
W drodze do mojej klasy obserwowałam dokładnie każdy swój ruch jakbym była pod lupą. Normalnie nie byłam nieśmiałym typem, ale nie miałam ochoty pierwszego dnia wpaść w tarapaty. W pokoju w którym mieliśmy matematykę i do którego weszłam, pozwoliłam sobie wodzić oczyma po moich nowych kolegach z klasy. Kilkoro z nich miało rozbawione miny na swoich twarzach, gdy mnie zauważyli. Zakłopotana usiadłam gdzieś w ostatnim rzędzie. W tym samym momencie do klasy wbiegło dwóch chłopaków, bez rozglądania się przemieszczali się szybko w stronę miejsca, na którym siedziałam mniej więcej tylko minutę.
Ten z bandanką dźgnął drugiego w ramię i wskazał na mnie. Niebieskie oczy wwierciły się w moje, bicie mojego serca zwolniło na chwilę, czułam się nieswojo we własnej skórze.
- To są nasze miejsca – zaczął zimno ten z niebieskimi oczami dając mi do zrozumienia, ze powinnam wstać i odejść.
To była moja szansa, aby zdobyć trochę szacunku. – Teraz ty musisz sobie poszukać nowego miejsca, bo tutaj siedzę ja – z niedowierzaniem oboje spojrzeli na mnie, podczas gdy do pokoju wszedł nauczyciel i poprosił ich by usiedli. Prowokacyjnie uśmiechnęłam się do obu; pozwolili sobie zająć miejsca na krzesłach dokładnie obok mnie.
Oczywiście dostałam ekskluzywne powitanie od nauczyciela – Panno Reed, mogłabyś przyjść tutaj i krótko przedstawić się klasie? – zapytał uśmiechając się. Zmieszana, na sto procent z czerwonymi policzkami, ruszyłam powoli do przodu i stanęłam przed tablicą. Szukałam punktu w klasie, gdzie nie będę musiała wparować się w uczniów.
- Jestem Elizabeth – w skrócie Liz lub Liza - Reed, mam szesnaście lat. Moja rodzina i ja przeprowadziliśmy się tutaj z Brisbane – przedstawiłam się.
- A dlaczego, jeśli mogę wiedzieć? – zapytał nauczyciel nazwany Mr. Walls.
- Jeśli mam być szczera, sama do końca nie wiem, a... - zanim mogłam kontynuować swoją wypowiedź przerwał mi chłopak z niebieskimi oczami.
- Masz chłopaka? – z zarumienionymi policzkami pokręciłam powoli głową.
- Nie, nie mam.
Większość chłopców zagwizdała przez zęby. Znów chciałam mówić dalej, ale tym razem koleś przerwał mi ponownie
- Więc kto zrobił ci malinkę pośrodku policzka? – Zszokowana przeciągnęłam po miejscu, gdzie moja mama pozostawiła swój znak. Cała klasa wybuchła śmiechem, a mi zrobiło się nie dobrze.
- Musze do toalety – wycisnęłam przez zaciśnięte zęby, a następnie wybiegłam z pokoju, w towarzystwie głośnych śmiechów.
Gdy weszłam do toalety, wytarłam mokrym papierem toaletowym policzek, łzy zbierały się w moich oczach. Nie pozwolę tak łatwo by ten niebieskooki piękniś mnie wykończył. Z wysoko uniesioną głową wróciłam do klasy. Na komentarz, który czułam że nadejdzie nie musiałam długo czekać.
- No, no, było przyjemnie?
Nauczyciel obdarował nas surowym spojrzeniem. Usiadłam ze słodkim uśmiechem i odpowiedziałam
- Oczywiście, w toalecie zawsze jest najlepiej – znów rozległo się parę chichotów, a typ w końcu się zamknął.
- Ms. Reed proszę zająć swoje miejsce, chciałbym w końcu rozpocząć lekcję.
- Szacun – szepnął do mnie chłopak, którego włosy był podtrzymywane bez bandankę. – Do tej pory nikt uciszył Luke'a. Po za tym jestem Ashton – powiedział później i wyciągnął rękę w moją stronę. Ostrożnie chwyciłam jego dłoń i potrząsnęłam. Ten Luke obserwował szczegółowo każdy mój ruch, jakby czekał, aż popełnię jakiś błąd. Uśmiechając się usiadłam wyprostowana, usiłując śledzić przebieg lekcji.
~
W stołówce bardzo szybko zawarłam nowe kontakty. Tuż po tym jak Alesisa przypadkowo wyrzuciła Spaghetti na mój T-shirt i pomogła mi się wyczyścić, wszczęłyśmy rozmowę. Moja akcja z Lukiem imponowała jej.
- Inni na pewno nic by nie odpowiedzieli, albo zarumienili by się – powiedziała głośnym tonem a ja słuchałam jej uważnie. Potem porównałyśmy nasze plany i okazało się, że wiele przedmiotów mamy razem.
Szczęśliwa pożegnałam się z Alessią ( zaraz po tym jak wymieniłyśmy się numerami telefonu, a ona zaznaczyła, że woli gdy nazywa się ją Less.) i poszłam do sali od sztuki. Sztuka była jednym z niewielu przedmiotów do których nie miałam wstrętu, dlatego właśnie zdecydowałam się iść do tej szkoły. Tutaj można było samemu wybrać artystyczną gałąź, co było też powodem tego, że połowa mojego planu składała się z lekcji sztuki.
Już sama sala sprawiała, iż czułam się dobrze, jak zawsze pozwoliłam sobie usiąść w ostatnim rzędzie. Mając nadzieję, że wszyscy zostawią mnie w spokoju, nie miałam ochoty rozmawiać z kimkolwiek.
Kiedy rozpoczęła się lekcja, byłam prze szczęśliwa, że nie miałam obok żadnego sąsiada. Ale potem drzwi otworzyły się i wszedł Luke. Z neutralną miną podszedł i usiadł na wolnym krześle obok mnie. Z zaczerwienioną twarzą odwróciłam się i próbowałam go ignorować.
- No, no spotkałaś się na przerwie ze swoim chłopakiem? – zapytał mnie ochryple, ale bardzo cicho. Wywracając oczy zwróciłam się do niego
- Co cię to obchodzi? – w zamian dostałam tylko zachrypnięty śmiech.
- Znów siedzisz na moim miejscu. Nie podoba mi się to – stwierdził.
- Czy to mój problem? – syknęłam i skierowałam swój nieruchomy wzrok prosto.
- To będzie twoim problemem, gdy dalej będziesz mnie prowokować.
- Przepraszam, trzeba było obok mnie nie siadać! – oburzyłam się, prawdopodobnie trochę za głośno.
- Panienko Reed, wszystko w porządku? – zapytał nauczyciel, pan Greenwood. Posłałam mu uśmiech.
- Tak w najlepszym.
Luke obok mnie zaczął znów chichotać, najchętniej bym go uderzyła. Przez resztę godziny w dużej mierze go ignorowałam, potem zakończył się mój pierwszy dzień w nowej szkole. Stałam niepewnie przed głównym wejściem i czekałam na autobus.
Stan dnia dzisiejszego:
- możliwe, że nowa przyjaciółka
- nowy wróg
To się nazywa super start. Gdy weszłam do autobusu z uśmiechem na twarzy pozwoliłam sobie zająć jedno z wielu miejsc. Ignorując wszystkich dookoła, podłączyłam moje słuchawki i włożyłam je do uszu.
Po przybyciu do domu, przywitały mnie tysiące kartonów które stały w głównym przejściu.
- Jestem już w domu – krzyknęłam i czekałam na odpowiedź.
- Cześć ptaszyno – powitał mnie tata – Jak pierwszy dzień w szkole? Znalazłaś już przyjaciół? – z uśmiechem przytaknęłam i szybko go wyminęłam, ponieważ nie uśmiechało mi się opowiadać o Luke lub kimś innym.
- Liza? Mogłabyś tutaj wrócić na chwilę? – jak ja nienawidziłam, gdy tak się mnie nazywano. Ciekawa zeskoczyłam z ostatnich schodów znów na dół. I poszłam do mojego taty, do salonu.
- Co jest?
- Chciałbym Ci coś pokazać – powiedział i skinął na mnie, abym poszła za nim. Zaniepokojona i jednocześnie zainteresowana zrobiłam co prosił i poszłam za nim.
- To jest bardzo ważne i proszę, żebyś nikomu o tym nie opowiadała.
Sprawił, że było jeszcze bardziej ciekawie. Czego powinnam oczekiwać? Nie mam absolutnie żadnego pojęcia. Przeszłam przez drzwi od piwnicy, które otworzył mój tata i stanęłam jak wyryta w pokoju.
Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w widok, które było przede mną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro