Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39 rozdział

ELIZABETH

Ciemne malowane drzwi, od których farba powoli odchodziła, wywierały na mnie przerażające wrażenie i sprawiały, że rozprzestrzeniało się nieprzyjemne uczucie w okolicy mojego żołądka. Gęsia skórka osiadła na moim ciele jak miękki koc.
Luke spojrzał na mnie wyczekująco, zanim zapukał w drewno i złapał mnie za rękę.
Udało mi się powstrzymać łzy, które wracały, moja podświadomość wciąż nie mogła zaakceptować tego, że Seth nas opuścił. Chciałam usiąść na podłodze, ale nie było na to czasu. Ponadto podniecenie mieszało się z krwią wypełnioną adrenaliną. Bałam się, co teraz się stanie.
Jak to wszystko powinno się zakończyć?
Brązowowłosy westchnął i ścisnął klamkę, byśmy mogli wejść. W domu nie było głośno, jedynymi dźwiękami, które odbijały się echem w korytarzu, były nasze kroki i skrzypiące drewno pod naszymi stopami.
Ze strachu wzięłam głęboki oddech.
- Dan? Jestem tutaj, jak chciałem. Puść Dimitra, nie ma z tym nic wspólnego. Chodzi o ciebie i mnie – powiedział głośno Luke, wychodząc naprzód.
Przełknęłam, nie będąc pewna, czy powinnam iść za nim, czy stać w miejscu. Niepokojąco żułam dolną wargę i próbowałam sobie wyobrazić, że jestem w miłym i spokojnym miejscu.
- Dan wyjdź. Wiem, że tu gdzieś jesteś – powtórzył Luke.
Cisza w powietrzu sprawiała, że czułam się nieswojo. Coś tu było nie tak, czułam to głęboko we mnie, tylko nie wiedziałam co.
- Luke, czyje, że on po prostu blefował – powiedziałam drżącym głosem, gdy się odwróciłam, tylko po to, by otrząsnąć się z poczucia bycia obserwowaną.
Niebieskie oczy zwróciły się do mnie i podszedł kilka kroków bliżej.
- Liz, idę na górę, sprawdzę, czy tam ktoś jest. Jeśli Dan tutaj jest, to proszę cię, upewnij się żebyście razem z Dimitrim wyszli stąd bezpiecznie, reszta nie ma znaczenia. Rozumiesz? – zapytał, patrząc na mnie przenikliwym spojrzeniem.
- A co z tobą? – Chciałam wiedzieć, zawsze byłam gotowa przeciwstawiać się argumentom, nie mogłam go tak po prostu zostawić.
- Muszę odpowiedzieć za moje błędy – wyszeptał, kładąc dłoń na moim policzku. Jego kciuk rysował małe, niepozorne wzory na mojej skórze, zanim pocałował mnie w czoło; potem poczułam powiew. Patrzyłam, jak wchodzi po schodach. Nie miałam nawet czasu, aby zaprzeczyć lub powiedzieć cokolwiek innego i tak bym go nie przekonała.
Postanowiłam przynajmniej spróbować spełnić jego prośbę.
Powoli i cicho w końcu zrobiłam to samo skradając się po schodach gotowa do obrony rękami i stopami przed potencjalnym napastnikiem.
Jeszcze raz w duchu podziękowałam tacie za wszystkie lekcje i wskazówki, których nauczył mnie o samoobronie. Teraz zdałam sobie sprawę, jak trudna była ta cała sytuacja i jakie trwałe szkody sprawiała.
Luke stracił Benny'ego i większość przyjaciół. Seth, Jackson i może Locke, nikt z nas nie mógł powiedzieć, czy w ogóle żyje. Moja pierwsza miłość, która praktycznie przyciągała ciemność. Seth mimowolnie stał się częścią mojego serca, ja też go straciłam.
A wszystko z powodu gry, ze względu na prostą grę, z która wciągnęła go w większe gry, od których nie można było uciec. Kłamstwa, które łączyły się razem, pogarszały sytuację.
Cały świat składa się z gier i gdy nagle w nie wpadniesz, będą cię prześladowały. Będą z tobą tak długo, aż nie zostaniesz złapany w swój własny świat kłamstw, wtedy nie ma już odwrotu. – tak jak zrobiliśmy to my.
Skrzypiący dźwięk przywrócił mnie do rzeczywistości i przypomniał mi o moim zadaniu.
Moje serce biło szybciej, im bliżej byłam piętra.
- Liz? Nikogo tu nie ma – powiedział nagle Luke, a ja podskoczyłam z niepokoju, nie byłam na to przygotowana.
Nagle rozległ się przeraźliwy dzwonek i podskoczyłam znów, prawie skacząc w ramiona Luke'a. W tym momencie nawet myślałam, że dostałam ataku serca.
Po chwili dzwonienie wciąż było słychać, a marszcząc brwi, odsunęłam się od niego, drapał się po karku i uśmiechał.
- Co to? – zadrżałam, mając nadzieję, że jak najszybciej zapomni o tej żenującej akcji.
- Brzmi jak telefon – domyślił się.
Sekundę potem dźwięk ustał, tylko po to, żeby ponownie się rozdzwonić.
Deptaliśmy po drewnianych schodkach i zaczęliśmy szukać dzwoniącego telefonu.
W rogach pomieszczenia na suficie wiszą starożytne pajęczyny. Nie chciałam wiedzieć, jak długo to miejsce nie było czyszczone, nie mówiąc już o tym, że nikt tu nie mieszkał.
Jak do cholery jest to możliwe, że w tak opuszczonym domu dzwoni telefon? O ile wiem, wszyscy wiedzą, że nie ma tu żywej duszy – zadumał się Luke, patrząc na telefon, który dla mnie z początku tak nie wyglądał.
Zaczął znów dzwonić, powoli ta melodia doprowadzała mnie do szału.
Chłopak obok mnie wziął głęboki oddech, zanim sięgnął po stary telefon drżącymi palcami, by go podnieść i wcisnął słuchawkę – halo? – jego oczy rozszerzyły się, obeszłam go dookoła, próbując usłyszeć odgłosy rozmowy.
Głośność była ustawiona bardzo wysoko, co pozwoliło mi podsłuchać.
- Słyszałem, że jesteś na naszym miejscu spotkań, więc Seth dostarczył moją wiadomość – powiedział Dan.
Wiedziałem, że się do tego uśmiechnął, bo można było to poznać po głosie.
Natychmiast dreszcz przebiegł mi po plecach, czułam, że Luke zaraz wybuchnie, więc odetchnął na chwilę. Krzyczenie, że zabił Setha tylko pogorszyłoby sytuację.
- Do rzeczy, Dan. Nie chce znosić twojego głosu dłużej niż to konieczne – odparł Luke spokojnym tonem. Jego oczy płonęły, wiedziałam, że słowa wszystkie go uderzyły i próbował ukryć ból.
- Wiem, że jest z tobą.
Kiedy to powiedział, odsunęłam się od słuchawki i przeczesałam palcami włosy. Trochę tęskniłam za moją blond grzywą. Czułam się obserwowana, więc spojrzałam na Luke'a.
Skąd wiedział, że z nim zostałam?
On, który prowadził rozmowę, spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co odpowiedzieć na stwierdzenie Dana.
- Gdzie jest Dymitri? – wycisnął, zaciskając zęby.
- Dowiesz się, gdy się spotkamy sam na sam – odpowiedział.
Co się nigdy nie zdarzy, wiesz to Dan. Nie zawahałbyś się zabić na oboje. Mnie i Dymitra. Nie mogę ryzykować życia, człowieka, który nie ma z tym nic wspólnego – odparł Luke.
¬- Jeśli życie twoich rodziców, jej rodziców, twoi znajomych, twojej dziewczyny jest dla ciebie ważne, radzę ci byś posłusznym. Nie zabiję cię – przynajmniej przed rozmową – powiedział Dan nieco prowokującym tonem.
Oszołomiona cofnęłam się i położyłam ręce na ustach.
Moi rodzice.
- Rodzice Elizabeth są w Sydney – powiedział Luke, delikatnie chwytając mnie wolną ręką na ramieniu i przyciągając do siebie, żeby usłyszeć odpowiedź.
Brudny i psotny śmiech Dana rozbrzmiewał w telefonie.
- Mylisz się mój drogi Luke. Kamery zarejestrowały twoje przybycie na lotnisko, ktoś wysłał je do jej ojca, więc on i jego żona przylecieli do Montany, aby was znaleźć. Mam ich aktualną lokalizację, moi ludzie są wszędzie, tylko czekają na moje instrukcje. Wszystko zależy od ciebie, Hemmings.
Miał moich rodziców.
- Nie skrzywdzisz ich, Dan! Albo przysięgam, będę cię torturował, dopóki nie będziesz mnie błagał, żebym cię zabił! I będę się cieszył każdą sekundą tego! – Krzyknęłam bezmyślnie, przygryzając wargę, ponieważ nie chciałam znowu płakać.
- Musisz z nią porozmawiać, kto zginie – syknął, stłumiłam szloch.
Luke odłożył telefon na stół bez słowa.
Jego ręce dotknęły moich ramion, a niebieskie oczy mnie przeszyły. W jego spojrzeniu było coś nieokreślonego, pokręciłam głową, poczułam, jak drży mi dolna warga. Luke wciągnął mnie w ramiona, tak, że moja twarz leżała na jego piersi.
- Wszystko będzie dobrze, naprawię to. Nie stracisz już nic – szepnął z determinacją w moje włosy, zostawiając krótki pocałunek na mojej głowie.
- Dan? Przyjadę. Sam. Podaj mi adres i powiedz swoim ludziom, że mogą odejść – powiedział cicho, delikatnie gładząc mnie po policzku. Ten gest z pewnością chciał mnie uspokoić, ale odepchnęłam jego dłoń i spojrzałam na niego zdumiona.
- Nie, Luke! On nie będzie z tobą rozmawiał, zabije cię! Nie możesz tego zrobić! – wyszeptałam nerwowo, na czole pojawiły się krople potu.
- Tak powinno być. Muszę odpowiedzieć za moje błędy i przynajmniej uratować twoich rodziców i mojego przyjaciela – odetchnął i wyciągnął komórkę z kieszeni, żeby zapisać adres, o którym słyszał.
Wzdychając, przeczesał palcami po włosach, po czym odłożył telefon na swojego miejsce i sięgnął po moją rękę, jak wiele razy wcześniej.
- Nie możesz tego zrobić, nie mogę cię znowu stracić – mruknęłam, robiło mi się mdło i myślę, że nigdy więcej nie zobaczę Luke'a.
- Liz, obiecałem cię chronić, a to obejmuje także twoich rodziców. Bez nich załamałabyś się, wiem o tym. Wszystko zaczęło się ode mnie, więc i tak się skończy. Nigdy nie powinienem pozwoli ci wejść w tą sytuacje. Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie, kogoś, kto ceni sobie taką dziewczynę jak ty. Ja nie mogę być kimś takim, to za dużo – wyjaśnił.
- Zamówię dla ciebie taksówkę, która zabierze cię na ten adres. Twoi rodzice są w hotelu. Zadzwonię również na policję, żeby zapewnić wam bezpieczeństwo. Obiecuję ci; Wszystko skończy się dziś wieczorem i będziesz mogła wrócić do starego życia.
Ekran telefonu rozjaśnił się i pozwoliłam moim oczom prześcignąć się po literach, czytając adresy.
Potem gwałtownie potrząsnęłam głową.
- Nic nigdy nie będzie takie samo, nie chcę. Zbyt wiele doświadczyliśmy razem, nie jest o tym łatwo zapomnieć. Luke nie mogę cię zapomnieć, bez względu na to jak bardzo się staram. Wtedy nie mogłam i teraz również tego nie zrobię – tylko to mogłam z siebie teraz wydobyć.
Najpierw spojrzał na mnie delikatnie, ale potem spoważniał.
- Musisz.
Luke wyszedł z pokoju, wyszedł na ganek, pospieszyłam za nim.
Wysoki chłopak przyłożył telefon do ucha i zamówił taksówkę. Całkowicie odsunięta, oparłam się o drewniany słup, który tworzył kręgosłup balkonu.
- O to kasa na taryfę. Taksówka jest w drodze, pamiętasz adres – zapytał.
Chociaż je zapamiętałam, potrząsnęłam głową, żeby jeszcze raz na nie spojrzeć na ten drugi. W głębi umysłu przygotowywałam już plan dla siebie, by gdy dowiem się, że moi rodzice są bezpieczni ruszyć do Lukea.
- Dzięki... - powiedziałam, chwytając pieniądze, krzyżując ramiona na piersi i mijając go.
Zimny wiatr omiótł moje nogi, zostawiając na nich gęsią skórkę na niektórych częściach mojego ciała. Z rezygnacją odrzuciłam kilka niechcianych kosmyków i przełknęłam ślinę, podczas gdy ja kontynuowałam drogę.
- Co robisz? – zapytał, jego ręce owinęły się wokół moich ramion.
- Próbuje zapomnieć o tobie, jak mi kazałeś – powiedziałam chłodno, zdejmując jego ręce i zostawiając go za sobą.
Właściwie miałam nadzieję, że pójdzie za mną, a przynajmniej powie coś jeszcze, ale tak się nie stało. Nie chciałam żebyśmy się tak rozchodzili, a to, że chciał zostać zapomniany bardzo mnie bolało. To był ból jak od sztyletu, który kilkukrotnie został wbity w brzuch.
Kiedy się odwróciłam, żeby móc mu jeszcze raz rzucić mu spojrzenie i przypomnieć sobie jego, ale już go nie było.
W środku poczułam pustkę.
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak się w tej chwili czuję, z pewnością nie znalazłabym słów, by opisać moje uczucia. Byłam rozdarta, szczęśliwa, że będę mogła objąć moich rodziców, smutna, że Luke się poświęcił i był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Moje złe sumienie było pomiędzy nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszystko było moją winą.
Plan musiał wypalić, w przeciwnym razie nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Chłodny śnieg znów zaczął sypać, kilkakrotnie zadrżałam, aż wreszcie przyjechała taksówka i mogłam dotrzeć do hotelu.
Nieśmiele poprosiłam jeszcze kierowcę o papierek i ołówek, ponieważ chciałam zapisać drugi adres. Oderwałam karteczkę od bloku i oddałam mu, a papierek złożyłam i włożyłam do kieszeni.
Wtuliłam się w kurtkę i wciągnęłam zapach Luke'a.
Nieprzyjemne uczucie zastąpiło sumienie, potarłam dłonie, aby czymś się zająć.
Sporo osób poruszało się po ulicach, niektóre były szczęśliwymi parami, mniej więcej w moim wieku.
Odwróciłam wzrok, zanim uczucie zazdrości wygrało.
Po drugiej stronie stało wiele starych domów. Wiele z nich ustrojonych było na Boże Narodzenie.
- Wkrótce będziemy na miejscu – poinformował mnie starszy taksówkarz po kilku minutach, a ja z radością skinęłam głową.
- Wygadasz bardzo blado, wszystko w porządku? – zapytał zaciekawiony, zerkając na mnie przez lusterko.
Znowu pokiwałam głową, ponieważ w moim gardle utworzyła się gruba bryła.
Płatki śniegu unosiły się w powietrzu i błyszczały między sobą, wyglądały tak swobodnie.
Samochód zwolnił, aż w końcu się zatrzymał.
Zdezorientowana spojrzałam na kierowcę.
- Co się dzieje? Dlaczego się zatrzymujemy? – zapytałam, odchrząkając.
- Droga do hotelu jest zamknięta najwyraźniej zdążył się jakiś wypadek – powiedział, odwracając się do mnie.
Moje serce zaczęło szybciej bić, odpięłam pas, zostawiłam mu pieniądze i wyskoczyłam z samochodu, by dalej biec chodnikiem, aby biec do celu.
Prawie na całej ulicy błyskały niebieskie światła, syreny nadchodzących radiowozów brzmiały na całą wioskę.
Wielu ludzi stało przy barierce i obserwowało akcję, która rozgrywała się na placu przed hotelem. Przepchnęłam się między nimi, żeby coś zobaczyć. Ręce mi się trzęsły, nogi były jak galaretka, a krew pompowała adrenalinę. Moje oczy przeskakiwały z ratowników medycznych na policjantów, pochłaniały każdy szczegół otoczenia. W końcu odkryłam dużą plastikową torbę, której widok potwierdził to, co podejrzewałam, trup.
Moje serce podskoczyło, gdy tylna część plastikowej torby została uniesiona przez lekki wietrzyk i mogłam zobaczyć daną osobę.
Czułam, jak ziemia się pode mną zapada.
Upadłam na asfalt, płacząc i jednocześnie próbując stłumić ból. Żołądek mnie rwał. Rozumiałam, że potrzebowałam zwymiotować. Wszystko w moim ciele oszalało, świat przed moimi oczami zaczął wirować.
Podszedł do mnie młody lekarz ratunkowy.
- Potrzebujemy pomocy! – krzyknął do kolegi i przykucnął przede mną.
- Co się stało? – zapytał, zaczynając mnie badać.
Potrząsnęłam głową w panice, odpychając go od siebie, spróbowałam się podnieść. Natychmiast z powrotem upadłam na nędzną ziemię.
Głośny krzyk uciekł mi z gardła.
- Potrzebujemy PILNEJ pomocy! – powtórzył, wykrzykując słowa i chwytając mnie za ręce, aby pomóc mi.
- Puść mnie – odetchnęłam słabo.
- Pomożemy ci – powiedział uspokajająco, ale potrząsnęłam głową.
Musiałam iść do Luke'a powiedzieć mu, że to wszystko było pułapką. Musiałam zebrać siły, wstać i do niego iść. Musiałam.
- ZOSTAW MNIE – krzyknęłam do niego, wstałam dzięki jego silnemu uściskowi, ale po moich słowach odsunął się, ludzie wokół zaczęli szeptać.
Drżąc, stanęłam na obu nogach i przeszłam między wszystkimi ludźmi. Natychmiast pobiegłam stronę martwego ciała, coraz więcej łez wypływało z moich oczu.
Policjant próbował mnie odciągnąć, ale uciekałam, wpatrując się w plastikową torbę.
- Panienka nie może tutaj wejść – mówił do mnie. Nie zareagowałam również na to. Zawołał dwóch innych policjantów i powiedział im, żeby mnie odciągnęli, ale znów upadłam jak worek ziemniaków przed ciałem.
Wiatr wciąż unosił worek od czasu do czasu, mogłam go dostrzec.
Moje serce pękało na tysiąc kawałków, nie mogłam już dłużej tłumić płaczu.
Dałam temu upust, nie mogłam utrzymać pozycji siedzącej. Wszystkie żywe kolory na jego twarzy odeszły w zapomnienie, krew spływała po skroni. Skrzywiłam się, rana wyglądała okropnie i sprawiła, że jeszcze bardziej się załamałam.
- Elizabeth, kochanie – wyszeptał oszołomiony głos niedaleko mnie.
Szlochając, podniosłam głowę, zauważając matkę, która stała trzy stopnie nade mną.
Moje gardło stawało się być suche, gdy ostatkiem sił wstałam i ruszyłam w stronę mamy. Objęłam ją tak mocno, jak tylko mogłam i zaczęłam płakać na jej ramieniu.
- My... Wszyscy... Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz. Ty... Policja... Poddała się. – jąkając się, wyrzuciła z siebie słowa, ledwo mogłam oddychać między szlochem.
- To wszystko strasznie długa historia – odetchnęłam, ciesząc się, że bezpieczeństwem mamy. To był cud, że rozpoznała mnie nawet w tym innym kolorze włosów.
- On... Nigdy się nie poddał. Twój ojciec... Od początku wyczuwał, że nie jesteś martwa. N-nikt mu nie wierzył. A teraz mógłby... Nigdy się nie dowie, że wciąż jesteś wśród nas.
Moja mama drżała na całym ciele, tak samo, jak ja, jeszcze raz spojrzałam na martwe ciało mojego ojca. Nie wiedziałam, co zrobić, nie mówiąc już o żadnej reakcji. Groziło mi pochłonięcie przez pustkę, nie mam już łez, nawet moje oczy wydawały się suche.
-Ten... Mężczyzna... Wszystko stało się tak szybko. Nie miał nawet szansy – wyjąkała, zapadając się w moje ramiona.
- To była moja winna... Powinnam zareagować szybciej – zawołała, a jej paznokcie zacisnęły się na moim ciele.
- Potrzebuje lekarza! Moja mama ma załamanie nerwowe! Szybko, pomóż jej! - krzyknęłam, opierając jej głowę na moich kolanach.
Zrobiłam wszystko, co mogłam, aby ją uspokoić, ale to nie wyszło.
Lekarz z wcześniej podszedł do nas z torbą z jednej z karetek. Kilku ratowników pomogło sobie i podniosło moją matkę, która wciąż wiła się na podłodze, a następnie wsadzili ją do karetki.

Nie ruszyłam się, nie dowierzając, co się działo.
Gdy ciało mojego ojca również zostało podniesione i wepchnięte do innego samochodu, podskoczyłam i pobiegłam do drobnej kobiety.

- Co jest? Zostawcie go. Nie możecie zabrać mojego ojca. Proszę, zostawicie go tutaj ze mną! – jąkałam, ściskając mocno jej ramię.
Wyglądała na zszokowaną.
- Przepraszam. Nie możemy, musi zostać zabrani do chłodni. Był jeszcze jeden wypadek, na południe miasta, w lesie, niemal śmiertelna rana, nie możemy czekać – powiedział krótko i spojrzała na mnie z politowaniem.
- Czy ten człowiek przeżył? – chciałam wiedzieć.
- Tak, są z nim w drodze. Stracili go na kilka sekund, ale żyje. Jest stabilny, ale obrażenia są ciężkie. Musimy natychmiast jechać. Tutaj nie możemy już nic zrobić, resztą zajmie się policja – poinformował jeden z ratowników i oboje odeszli.
Nieobecna, stałam ciągle w tym samym miejscu co poprzednio, spojrzałam na dwie karetki, które ruszyły do szpitala i samochód, w którym był mój ojciec.
- Panienko, naprawdę musisz stąd już iść – odezwał się policjant, a ja pokiwałam powoli głową. Ruszyłam w stronę taśmy, prześlizgnęłam się pod nią i brodziłam między ludźmi, którzy także powoli wracali do swoich zajęć.
Dan nie trzymał się swoich słów, nie miałam możliwości skontaktowania się z Lukiem i ostrzeżenia go.
Chciałabym cofnąć się kilka godzin wcześniej i natychmiast poszukać moich rodziców. Nie miałam nawet okazji pożegnać się z moim ojcem. Nie byłam w stanie powiedzieć mu, jak bardzo byłam za wszystko wdzięczna, jak bardzo go kochałam.
A co najgorsze, nie byłam w stanie powiedzieć mu, że żyje i miał racje. Łzy znów pojawiły się w moich oczach, ale nie spłynęły. Nie byłam w stanie się dalej ruszyć. Dopiero gdy zobaczyłam taksówkę, sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam złożoną kartkę. Prawdopodobnie jeszcze nie było za późno, może mogłabym uratować Luke'a.
Zastanawiając się, podeszłam do jednego z policjantów.
- Przepraszam, ale nadal nie można tu wejść. To miejsce zbrodni i absolutne tabu dla cywilów. Muszę cię poprosić o odejście, zanim poproszę moich kolegów o wsparcie – powiedział.
- Ale potrzebuje twojej pomocy. Proszę. Chodzi o życie albo śmierć. Nie mogę stracić kolejnej z najważniejszych osób w moich życiu – błagałam go. Jego oczy złagodniały i zgodził się, abym kontynuowała swoją wypowiedź.
Wyjaśniłam mu delikatnym głosem, co się stało i wręczyłam notatkę z adresem.
- Natychmiast kogoś tam wyślemy, dziękuję – powiedział mi, odchodząc ode mnie, aby powiedzieć swojemu koledze, który wsiadał do samochodu.
- Nie oni nie zrozumieją, pozwólcie mi jechać – powiedziałam głośno, gdy i ten wsiadał za kierownicę.
- Przepraszam to niebezpieczne. Nie możemy narażać życia. – powiedział.
Patrzyłam na niego zdziwiona i próbowałam dogonić samochód, ale zostałam zatrzymana przez innego policjanta. Zabrali mnie z miejsca wypadku, prawdopodobnie chcąc zabrać mnie do karetki, ale wyrwałam się, ruszając do taksówki, która wciąż stała w tym samym miejscu, co wcześniej.
- Proszę, zabierz mnie na tę ulicę. To bardzo ważne, błagam cię – zapytałam z błyszczącymi oczami i pokazałam adres.
- Wsiadaj i zapnij pasy, tym razem będzie trochę szybciej – powiedział mi, posłuchałam. Potem wcisnął pedał gazu. Mijaliśmy lasy, a na niebie pojawiły się ciemne chmury, można by pomyśleć spokojnie, że jest późny wieczór.
Nie do końca zdawałam sobie sprawę, że mój tata rzeczywiście odszedł, zostawił mnie i moją matkę. Nie miałam nawet czasu, by odpowiednio go opłakiwać. Gdyby było za późno na uratowanie Luke'a, nie wiedziałabym jak kontynuować swoje życie.
Wyjechaliśmy z miasta, zrobiło się samotniej, przestraszyłam się, gdy zbliżaliśmy się do celu.
- Proszę jechać trochę szybciej – błagałam, gryząc paznokcie.
- Zaraz będziemy – powiedział, odwracając się i kierując w stronę opuszczonego budynku. Był to ogromny magazyn, ponieważ kojarzyłam to z Sydney.
Przed nim stało wiele samochodów policyjnych, cały budynek został otoczony, nie było szans na ucieczkę.
- Dziękuję bardzo – podziękowałam i wyskoczyłam z samochodu, by pobiec w kierunku policji.
Wejście było tuż przed nami, jeden z oficerów zauważył mnie, opuścił broń, to ten, który nie chciał mnie zabrać.
- Co ty tu robisz? – zapytał mnie, chwytając za ramię.
- Dlaczego nic nie robicie? Musicie działać! W środku są dwie osoby, które są zagrożone, a wy czekacie na lepsze czasy? Tak nie może być!
- Nie możemy nic zrobić, dopóki nie jesteśmy pewni, że zakładnicy są poza linią ognia. Przepraszam, ale...
Nawet nie pozwoliłam mu dokończyć, tylko prześlizgnęłam się między dwoma innymi policjantami, kierując się bezpośrednio do wejścia.
- Nie strzelać! – krzyknął oficer, z którym wcześniej rozmawiałam.
Nie myśląc o konsekwencjach moich działań, otworzyłam ciężkie stalowe drzwi. Wąski korytarz prowadził prosto do głównego pokoju, z którego dobiegały głosy. Sala miała drewniany strop podpierany belkami. Byłam pewna, że jest to dość stary budynek.

Pochyliłam się do przodu, zerkając na korytarz.
Dymitri siedział, będąc zakuty w kajdanki. Luke był na krześle, a po chwili zdałam sobie sprawę, że i on jest związane. W pokoju nie było innej osoby, wiec wyszłam z ukrycia, podchodząc do Luke'a.
- Co ty tu robisz? – zapytał, sycząc i jednocześnie blednąc jak ściana.
- Ratuje twój tyłek, a jak to wygląda? – odpowiedziałam, próbując rozwiązać węzeł, co okazało się bardzo trudnym zadaniem.
- Czekaj. Dan odszedł nie daleko, żeby zadzwonić, jego kumple są na tyłach budynku, wiec mamy trochę więcej czasu. Najpierw zabierz Dimitria. Zabierz go stąd, on potrzebuje dostać się do szpitala. Tu musi być gdzieś klucz – powiedział, na co się rozejrzałam.
W tym pomieszczeniu były jeszcze dwoje drzwi, ten magazyn wydawał się podobnie zbudowany, jak ten w Sydney. Poszukiwanie klucza do kajdanek Locke'a było jak szukanie igły w stogu siana. Mało prawdopodobne było to, że gdzieś je po prostu położył, w jakieś dostępne miejsce.
Pomieszczenie zdobiło wiele mebli i kilka nieużywanych maszyn, moje oczy wylądowały na dużej szafce.
Podbiegłam do niej, chwyciłam pęknięte krzesło, które stało obok i starałam się na nim wygodnie stanąć, dotknęłam górę drewnianej szafki. Dopiero po chwili dotknęłam tam czegoś chłodnego, złapałam kluczyk i zeskoczyłam z zepsutego krzesła, które opadło z głośnym hukiem na podłogę.
Najszybciej jak mogłam, podbiegłam do Locke'a, który wyglądał na wyssanego z energii i otworzyłam zamek.
- Musisz wstać, musisz mi pomóc, samej nie uda mi się cię tam dociągnąć – wyszeptałam mu do ucha, zerkając na wszystkie drzwi, czując, że zaraz możemy mieć towarzystwo.
Z całą siłą podciągnęłam Locke'a i objęłam go jednym ramieniem.
Opierał się całą siłą na mnie. Prawie bym upadła, gdybym asekuracyjnie nie chwyciła się mebla. Oszołomiony spojrzał na mnie, a jego oczy rozszerzyły się lekko.
- Chodź, Locke. Musimy to zrobić. Musisz się postarać, podjąć wysiłek – zachęciłam go, a on próbował postawić jedną stopę przed drugą, boleśnie jęcząc co drugi krok. Byłam prawie pewna, że ma przynajmniej jedno złamane żebro i oddychanie sprawia mu ból.
Luke patrzył na nas, jednocześnie obserwując tylne drzwi.
Nic się jeszcze nie wydarzyło, ta cisza stawała się być niepokojąca i podejrzliwa.
Z pewnością usłyszeli huk spadającego krzesła i nadal nie przyszli?
- Idź, idź szybko. Nie mamy pojęcia, jak długo im zejdzie – krzyknął Luke, odpowiadając na moje mentalne pytania. Skinęłam głową i ruszyłam dalej z Locke'em, który opierał się o mnie.
W korytarzu światło było jeszcze bardziej przyciemnione niż w sali, musiałam się porządnie skupić nad tym, dokąd szliśmy. Locke znów jęknął, jego głowa przechyliła się na bok. Uderzyłam go w policzek i na chwilę oparłam o się o ścianę.
- Locke, nie śpij! Jeszcze kawałek i wyjdziemy stąd – powiedziałam mu, szukając drogi na przód, aż dotarłam do drzwi i pchnęłam.
Natychmiast wszystkie bronie, gotowe do strzału w każdej chwili, były skierowane na nas.
- Stop, potrzebujemy karetki – Krzyknęłam, zanim ktokolwiek wystrzelił.
Nie czekając na policjanta, pozwoliłam Locke'owi delikatnie opaść na podłogę, a następnie ponownie weszłam przez drzwi, zanim jeden z oficerów mnie powstrzymał. Absolutnie nie rozumiałam, dlaczego nic nie zrobili, ja przynajmniej próbowałam coś zrobić, aby uratować tę dwójkę.
Luke wciąż siedział na krześle, próbując się uwolnić.
- Nie mogę tego zrobić – warknął, najwyraźniej na skraju wściekłości. Szamotał się tak tylko jak mógł, by tylko uciec.
- Musimy pozbyć się tego krzesła po prostu, złamać je. No dalej! – powiedziałam, próbując się jakoś przydać.
- Jeden ruch, a rozwalę ci głowę – bardzo znajomy głos krzyknął za nami. Oboje przestaliśmy się ruszać, skrzywiłam się.
- Dziewczyno... czy może powinienem powiedzieć Elizabeth? Odwróć się – warknął.
Przełknąwszy ciężko, puściłam krzesło Luke'a i powoli odwróciłam się o 180 stopni, aby spojrzeć na Dana.
- Spójrzcie na to, no spójrzcie. Mała Liz stara się być bohaterką i ratować przyjaciół – wyśmiał mnie, co nie dawało mi żadnej odpowiedzi.
- Jaka szkoda, że nie dotarłaś na czas do ojca – dotknął tego, co najbardziej mnie bolało. Nie chciałam pozwolić mu triumfować, musiałam pozostać silna.
- Liz? Co z twoim ojcem? – wtrącił Luke ze zmartwionym wyrazem twarzy, w podpowiedzi pokręciłam głową, nie mogłam spojrzeć mu w oczy, inaczej bym się poddała.
- Tak mi przykro, Liz. Gdyby nie ja, to by się nie wydarzyło – przeprosił Luke desperacko, a ja machnęłam ręką, nie patrząc na niego, musiałam strać się być silną.
- Ty potworze – powiedziałam do Dana, zaciskając zęby.
-Kochana powinnaś otworzyć oczy i zobaczyć, kto jest prawdziwym potworem. Luke ma ci to wszystko przypomnieć, zapomniałaś o tym? Zastrzelił mojego brata, obrabował mnie z kilku tysięcy dolarów. To z jego powodu straciłaś ojca i nie możesz zapominać o swoim starym życiu – powiedział z taką nienawiścią, że bałam się, iż zaraz mnie zaatakuje.
- Cóż, szczerze mówiąc moje stare życie było dość nudne – powiedziałam, śląc mu prowokujący uśmiech.
- Trzymaj go, pracuje nad tymi cholernymi węzami – mruknął cicho Luke, tak abym tylko ja mogła go zrozumieć.
- Czyli co, nie obchodzi cię, że zabiłem twojego ojca kochanie?
Czułam jak gotuje się we mnie gniew, chciałam go dopaść i zmazać jego brudny uśmiech z twarzy, zmusić go do cierpienia, tak jak on zrobił to mi.
- Policja otoczyła ten budynek, nie mogę się doczekać, kiedy strzelą w twoją głupią głowę – powiedziałam, słodkim tonem, starając się ukryć agresję.
Jego oczy pociemniały podszedł do mnie szybko, kładąc ręce na mojej szyi i ściskając.
Natychmiast przypomniała mi się noc na balu.
Zostałam przyciśnięta do drewnianej podłogi! Dłonie był na mojej szyi. Byłam duszona, brakowało mi powietrza.
Mój napastnik nie odpuszczał, przysunął się bliżej, puściłam jego dłonie i zaatakowałam jego twarz. Nie myśląc, podrapałam go tak mocno, jak tylko mogłam i zostawiłam na czole delikatny krwawy ślad, ale maska wciąż siedziała na miejscu.
Palce jego drugiej ręki delikatniej już trzymały mnie za szyje, z ulgą, łapałam powietrze.
W następnej chwili znów zostałam przyciśnięta do desek.
Obie ręce znalazły się na mojej szyi. Wszystko przed moimi oczami zamazało się w jedno, wszystko zamarło, nie mogłam oddychać. W następnej sekundzie znów wszystko zobaczyłam a moje włosy, dotykały wody.
Moja ostatnia szansa polegała na tym, aby wsunąć stopę między nogi faceta, ale po prostu nie mogłam tego zrobić; byłam zbyt słaba.
Znów wszystko zniknęło na kilka sekund przed moimi oczami. Chciałem, żeby to się skończyło jak najszybciej, jak to możliwe, że nie odczuwałam bólu i pragnienia powietrza.
Sapnęłam drapiąc jego skórę paznokciami, próbując zdjąć ręce z szyi, bezskutecznie. Na moim czole utworzyły się perełki potu, byłam pewna, że tym razem nie będę w stanie uciec z jego uścisku.
Nagle, zanim straciłam przytomność, mój przeciwnik został powolny.
Niecierpliwie upadłam na ziemię, ciężko oddychając.
- Liz, wstań! Musimy się stąd wydostać. Usłyszałam głos Luke'a, daleko, dryfujący jakby w ciemność, a potem poczułam ręce pod kolanami, podniósł mnie, a potem ruszył w kierunku drzwi.
Za nami padł strzał otworzyłam oczy, kiedy Luke i ja upadliśmy za ziemię, jęknął trzymając się za nogę.
- Trafił mnie – wycisnął z bólem, próbowałam zignorować ten mój i pomóc mu.
Wciąż czułam nieprzyjemny ścisk na szyi, w tle rozbrzmiewał śmiech Dana, a Luke został ranny, jego rana nie przestawała krwawić. Nadzieja na ucieczkę była bardzo niska.
- Przepraszam, Lizzie – odetchnął, a ja wyciągnęłam pasek z jego spodni, aby zająć się jego raną.
- Nie, nie mów tak. Możemy to zrobić. Zawsze nam się udaje – wyszeptałam, gładząc jego policzki, uspokajając, rysując kilka wzorów na jego skórze, tak jak kiedyś on robił to wcześniej.
- Nie byłbym tego taki pewien, kochanie – interweniował Dan, podnosząc dwa z czterech pudełek. Uśmiechnął się diabolicznie otwierając pierwszy i rozlewając łatwo palną substancję. Zrobił dokładnie to samo z pozostałymi trzema, resztkami – kilkoma kroplami – obsypując i nas.
- Naprawdę nie spodziewałam się, że zabije was tak szybko i jednocześnie. Dziś jest jest wspaniały dzień – powiedział i odszedł od nas, zanim wyjął zapalniczkę z kieszeni.
Powiedziałam Luke'owi, aby nadal uciskał klamrę pasa, wstałam ostrożnie i podeszłam do Dana.
- Możemy porozmawiać jak dorośli, nie zawsze trzeba kogoś zabijać. Dopóki nas nie skrzywdzisz, to ciebie również nikt nie skrzywdzi. Z pewnością jest proste rozwiązanie wszystkiego – powiedziałam, ale on przechadzał się tam i z powrotem, jego zapalniczkę wciąż trzymał w dłoni.
- To jest problem, kochanie. Nie chce tego rozwiązać, chce pomścić mojego brata, zrobiłby to samo dla mnie.
- Jeśli podpalisz magazyn i wyjdziesz, wiesz, że gliniarze cię zastrzelą, prawda? – zapytałam go unosząc brwi, moje serce przyśpieszyło.
- Jeśli spadnę na dno, wy również – było jedynymi słowami, które powiedział, zanim odpalił zapalniczkę.
- Pomocy – krzyknęłam tak głośno, jak tylko mogłam, mając nadzieję, że policja w końcu odpowie. Podbiegłam z powrotem do Luke'a, żeby to podciągnąć. Dan zniknął za tylnymi drzwiami, nie widziałem już więcej, ponieważ płomienie rozprzestrzeniały się w ciągu kilku sekund.
Nie minęło wiele czasu, zanim sufit się podpalił, byłam pewna, że budynek upadnie w ciągu kilku minut.
- Luke musimy stąd wyjść! – powiedziałam ciągnąc go.
- Zostaw mnie tutaj. Luz, możesz się uratować, to jedyne co się liczy – próbował mnie przekonać, ale potrząsnęłam głową.
- Nie popełnię tego błędu ponownie – odpowiedziałam stanowczo.
Nadnami jedna z cieńszych drewnianych belek trzasnęła, moje oczy uniosły się w górę, tylko po to, by zobaczyć, jak drzewo się rozdziela i upada prosto na moją nogę. Krzyczałam z bólu, próbując usunąć to z mojej stopy, ale nie mogłam.
- Pomocy – powtórzyłam ponownie i zakaszlałam, dym utrudniał mi oddychanie.
Próbowałam sięgnąć po dłoń Luke'a i spojrzeć po raz ostatni w jego piękne oczy, ponieważ teraz wiedziałam, że to koniec. Jednak nie mogłam, był za daleko.
Znów zaczęłam kaszleć, przyłożyłam dłoń do moich ust, by nie dopuszczać jeszcze większej ilości złego powietrza. Znowu potrząsnęłam ciężką belką, która uciskała moją stopę, nie czułam w nodze ani jednego mięśnia.
Luke pojawił się nagle przede mną.
- Co robisz? – powiedziałam, myśląc, że zaraz wypluje płuca.
- Obiecałem ci, że będę cię chronił, bez względu na wszystko. Jeśli będę nad tobą, płomienie cię nie skrzywdzą, a policja cię uwolni.
Przerwał mu kaszel, odzyskał siły tylko na chwilę.
- Policja uwoli nas obu, słyszysz? – powiedziałam.
Jego niebieskie oczy były tuż nade mną, byliśmy na tej samej wysokości. Wpatrywałam się bezpośrednio w ten błękit, który mnie oczarowywał.
- Luke – zapytałam cicho.
- Tak?
- Kocham cię – odetchnęłam nie zdając sobie sprawy, dopóki nie mówiłam, nie czułam jak bardzo dym do mnie dociera. Mój oddech stał się płytszy obraz ciemniejszy przed moimi oczami. Krople potu spływały mi po czole, każdy oddech bolał znów kaszle.
Wiedziałam, że powoli wszystko dobiega końca.
- Liz? Liz, nie śpij! Nie możesz mnie zostawić. Elizabeth Mario, proszę zostań ze mną. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś teraz umarła w moich ramionach – powiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby był daleko ode mnie, a był tak blisko.
Lekko przesunął ciężar w lewo i teraz zakrył całe moje ciało, ratował mnie przed coraz bardziej nieznośnym upałem.
- Elizabeth proszę. Ja też cię kocham. Kocham cię tak bardzo, że mnie to przeraża; tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Dlatego musisz ze mną zostać – wyszepnął mi do ucha, czułam na twarzy małą mokrą kroplę.
Musiałam się mimowolnie uśmiechnąć, zanim całkowicie zostałam wciągnięta w ciemność.
Podczas gdy policja zajęła się Danielem Hunterem i odprowadzała go, straż pożarna wyruszyła, aby ugasić pożar magazynu poza miastem.
Przybyli w samą porę, by wyrwać z ognia dwie osoby, które zostały uwięzione we wnętrzu sali wyburzając okno.
-Marcus, potrzebujemy pomocy. W środku jest dwoje żywych Lidzi, ale wygląda na to, że jedna z nich jest nieprzytomna – powiedział Liam swojemu koledze.
- Myślę, że nie pozostało nic innego, jak wybić szyby i wyciągnąć ich – zadumał się głośno, ciągnąc za sobą dwójkę swoich ludzi.
Marcus natychmiast podał mu coś, dzięki czemu zbił szkło.
Liam odważył się wejść do pokoju, cała sala mogła paść w każdej minucie, on i Marcus nie mieli zbyt wiele czasu.
Razem chwycili chłopaka, aby go wyciągnąć. Tam odebrali go ratownicy i ułożyli na kozetce.
Dziewczynie musieli najpierw pomóc na miejscu, zdjąć kłodę, która przyciskała jej kostkę. Wokół nich rozległ się trzask, wielkie płomienie były coraz groźniejsze. Pęknięcie sufitu sprawiło, że obaj byli bardziej zdenerwowani. W ostatniej sekundzie udało im się wyciągnąć małe drobne ciało na powietrze, a następnie z głośnym hukiem magazyn upadł.
Brunetka również została bez wahania zabrana do karetki.
Wysokie obrażenia, oparzenia drugiego stopnia i ciężkie zatrucie dynem, prawie kosztowały ich życie, a mimo to rzucili się na swoją wielką miłość, by ją uratować.

-'-


Nie umarłam. Gdy otworzyłam oczy, spojrzałam bezpośrednio na białe ściany pokoju. Nie wiedziałam, gdzie jestem, dopóki nie usłyszałam sygnału aparatu.
Wyczerpana przeciągnęłam się delikatnie, by się obudzić.
Ból w kostce odezwał się, musiałam też stłumić kaszel. Początkowo nie wiedziałam, co się stało, jednak nagle przypomniało mi się, wiec wstałam.
- Łoo, spokojnie, spokojnie powiedział ktoś z drugiego końca Sali.
Przetarłam oczy, gdy wciąż obraz miałam rozmazany, a potem rozpoznałam postać jako Locke'a.
- Co tu robisz? Jak ma się Luke? Gdzie on jest? – spytałam, odgarniając moje włosy z twarzy.
- Budzisz się z zatruciem dymem, skręconą kostką i myślisz najpierw o nim? – powiedział, biorąc krzesło i układając obok mnie.
- Uratował mi życie – powiedziałam szeptem.
- Tak, tak było. Spałaś prawie dwa dni, Lizzie. Przy okazji twoja mama też jest, została zwolniona, ale zostanie wysłana do kliniki, nie radzi sobie ze śmiercią twojego ojca. Myślę, że macie jeszcze kilka dni. Nawet Seth tutaj jest – powiedział, a na imię Setha otworzyłam oczy.
- Seth nie żyje – powiedziałam chłodno.
- Nie, żyje. Został znaleziony przez leśniczego, który wezwał karetkę. Lekarze go uratowali. Jego rany są poważne, ale wyzdrowieje – poinformował mnie Locke, westchnęłam, to był dla mnie zbyt duży wysiłek.
- Seth żyje – mruknęłam, przyciskając dłoń do ust, żeby powstrzymać szloch, który i tak mimowolnie się wydostał, po czym nastąpił kaszel.
Przypomniałam sobie jednego lekarza, który mówił o chłopcu w lesie i zdawał sobie sprawę, że musiał wtedy mówić o nim.
- On wciąż żyje? Nie mogę w to uwierzyć. W lesie jego ciało wyglądało na martwe, naprawdę myślałam, że umarł, tak samo Luke. Locke, mogę iść do Luke'a? Jak on się czuje? – bełkotałam, czując, że podniecenie rośnie we mnie coraz bardziej.
- Liz – odchrząknął, wpatrując się poważnie.
- Co? – zapytałam z równie poważną miną.
- Jest coś, co muszę ci powiedzieć.
Natychmiast w moim gardle utworzyła się bryła, a ja skinęłam głową, aby mu przekazać, że powinien kontynuować.
- On...
Locke zatrzymał się i spojrzał na podłogę.
- Lizzie, Luke jest w śpiączce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro