16 rozdział
LUKE
Papieros w lewej ręce palił się jak samo piekło, zaciągnąłem się. Obok mnie walały się butelki po piwie, a lekka mżawka moczyła moją skórę.
W miejscu, w którym kilka dni temu miałem robiony tatuaż, wciąż czułem mrowienie, ale ból nie był już tak zły, jak na początku.
Mgła skradała się po podłodze, była gęsta. Dzisiejsza pogoda nie była przyjazna. Zgasiłem papierosa i wstałem.
Większość drogi do domu, chwiałem się na nogach. W piersi blisko serca poczułem nagle ukłucie, a potem nieprzyjemne pociągnięcie. Zmarszczyłem nos i ruszyłem dalej.
Na ulicy nie było prawie ludzi, być może dlatego, że było już późno w nocy. Ciemność otoczyła mnie na chwilę, zanim następna latarnia uliczna wszystko oświetliła.
Moje nogi uginały się co kilka sekund, walczyłem, by utrzymać się w pozycji pionowej. Po kilku kolejnych krokach, w końcu dotarłem do budynku, w którym mieszkaliśmy przez około pół roku. Nie udało mi się zaprzyjaźnić z tym przestronnym domem. A mogliśmy sobie na to pozwolić, ponieważ tata dostał awans tuż po odejściu mojego brata. Nawet mama zdołała zdobyć małą pracę na boku.
Ledwo zauważyli śmierć, fasada była idealna. Jednym cierniem w oko, który był przejęty tą niby „idealną rodziną", byłem ja.
Chłopak, który często opuszczał szkołę i rzekomo zwracał się do niewłaściwych ludzi. Z moim rzekomo najlepszym przyjacielem od tamtego czasu nie zamieniłem ani jednego słowa, zbudowałem dużą, nie do pokonania dla wszystkich ścianę, nawet Liz i ja nie byliśmy tak blisko siebie, jak w dniu pogrzebu.
Krople deszczu spadły na kaptur mojej bluzy, moje włosy bezwładnie opadły na moją twarz.
Alkohol wciąż działał na moje zmysły, ale udawało mi się utrzymać pionową pozycję. Ponieważ nie miałem klucza do domu ani nic podobnego, nie miałem innego wyboru, musiałem zadzwonić. Mimo że było już tak późno. Niemiej, byłem pewny, że mój ojciec wciąż nie spał i musiał ślęczeć nad papierkową robotą. Psychicznie przygotowałem się na dramat, w ich oczach byłem kimś, kogo moją karać za cokolwiek lub skarżyć się na mnie.
Drzwi frontowe otworzyły się i patrzyłem prosto w dwie gniewnie błyszczące tęczówki.
- Co ty sobie myślisz? – syknął na mnie, wciągając mnie brutalnie do środka, przez co prawie potknąłem się o własne stopy.
Kiedy nie odpowiedziałem, groźnie podniósł rękę. Uśmiechnął się bezczelnie.
- Nie zrobisz tego – powiedziałem z przekonaniem, splatając ramiona na piersi. W następnej chwili poczułem uderzenie w policzek. Zaskoczony, przesunąłem palcem wskazującym na pulsującą część, która powoli przybierała czerwonawy odcień.
- Jak śmiesz? – zapytałem, wpatrując się w niego. A on śmiał się z goryczą.
- Jak możesz być takim dupkiem. Cos takie jak ty ma być moim synem? Nie tak cię wychowałem! Kto wie, do czego jeszcze jesteś zdolny! Nie wiem nawet, czy mogę ci uwierzyć, że twój brat został zastrzelony! Może masz to na sumieniu i chciałeś to ukryć! – warknął, a ja nie mogłem opanować już złości.
- Miałem tylko niego! Był jedynym, który mnie rozumiał. Wolałbym zabić ciebie niż zrobić coś mojemu bratu, którego kochałem najbardziej w świecie. Nigdy was nie było, dlaczego teraz? Czy możesz mi...
Nie mogłem mówić dalej, ponieważ jego ręka znowu dotknęła mojego policzka. Ponownie chwyciłem bolące miejsce i wyplułem co nieco na ziemię, żeby się uspokoić. Schody skrzypnęły, a potem rozległ się senny głos.
- Czy ktoś może wyjaśnić, co tu się dzieje? – zapytała matka – odwróciłem się do niej.
- Nic. To nic mamo. Jak zawsze.
Po tych słowach przemknąłem koło ojca, wychodząc. Nie wiedziałem nawet dokładnie, dokąd zmierzam, chciałem tylko uwolnić się od gniewu. Kopnąłem kilka leżących przedmiotów na ziemi, podobnie jak pojemnik na śmieci obok ławki w parku.
W pewnym momencie po prostu usiadłem na ziemi, zgiąłem nogi i oparłem moje ciało o automat z papierosami. Z kącika mojego oka płynęły łzy, a deszcz padał na mnie.
Krople uderzały w moje ciało, tak jak łzy uderzały o podłoże.
Mój ojciec często wyolbrzymiał słowa, ale to, co mówił, nie chciało wyjść z mojej głowy; wręcz przeciwnie. Szczerze mówiąc, nawet ja winiłem siebie za śmierć Benny'ego.
Był moim młodszym bratem, a ja nie byłem przy nim, kiedy mnie potrzebował.
Może mógłbym go uratować, gdybym był lepszym starszym bratem.
Mój ciąg myśli, z ogromnymi wyrzutami sumienia w tle został przerwany przez dłoń, która pojawiła się nagle i usadowiła na moim ramieniu. Chwilę później spojrzałem w zielone oczy i zobaczyłem jedną z zarozumiałych osób, których nie chcę teraz oglądać.
Ashton uklęknął przy mnie.
- Luke, hej, wszystko spoko?
Prawie się roześmiałem.
- Ha, wszystko spoko? Oczywiście, wszystko jest idealnie. Jak mogłoby być inaczej.
Prawie wyplułem mu te słowa prosto w twarz. Wyraz tej jego zmienił się gwałtownie, a on cały cofnął się nieco, jednak dodatkowo sięgnął po moje ramię i podciągnął w górę.
- Znowu piłeś, mam rację?
Uścisk wokół mojego ramienia się wzmocnił, zaciągnął mnie do samochodu zaparkowanego na poboczu. Deszcz wciąż na nas padał.
- Pozwól mi iść – warknąłem, wycierając wodę z mojej twarzy.
Otworzył drzwi od strony pasażera i wcisnął mnie tam jakoś, sam nie miałam dużych szans, by z nim walczyć, zwłaszcza w moim pijackim stanie. Mój były najlepszy przyjaciel wsiadł na drugą stronę i bez wahania uruchomił silnik.
- Gdzie mnie zabierasz? Do domu? Moi rodzice ci przysłali? Zapomnij, o tym, nie wrócę tam – rzekłem, chcąc otworzyć drzwi, gdy będziemy na czerwonym świetle, to była doskonała okazja do wyjścia.
Jednak to nie zadziałało, auto było zamknięte od środka, a przycisk za to odpowiedzialny, był po stronie Asha.
- Chcę ci pomóc – powiedział cicho, jego oczy skupiły się na drodze.
- Nie potrzebuje twojej pomocy – te słowa, były jedynymi, które mogłem wypowiedzieć. Zirytowany oparłem się o siedzenie i rozkoszowałem ciepłem, które leciało w moją stronę.
- Powiedz mi, chociaż dokąd jedziemy – mruknąłem. Ashton nie odpowiedział, na moje pytanie, ale przejechał przez skrzyżowanie, a potem skręcił w drogę, którą znałem zbyt dobrze.
- Nie, nie mówisz poważnie, prawda? – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby, gdy zatrzymał się pod domem. Zamknąłem na chwilę oczy, by uspokoić swoje ciało.
- To tylko dla twojego dobra – szepnął Ash, niemal uwierzyłem, że się o mnie martwi.
- Ale o drugiej w nocy? Od kiedy wiesz, co jest dla mnie najlepsze? I co w ogóle to ma ze sobą wspólnego? Nie jesteśmy przyjaciółmi i nie potrzebuje twojej brudnej pomocy.
Bez słowa otworzyłem niezamknięte już drzwi i wygramoliłem się z siedzenia, deszcz trochę się uspokoił, moje oczy płonęły mieszanką zmęczenia i smutku.
Zręcznie przeskoczyłem przez wielką ogrodową bramę, szukając drobnych kamyków, którymi mogłem rzucić o szybkę. Nie trwało to długo, nim znalazłem trzy, cztery idealne. Okno było dość wysoko, ale udało mi się trafić. Zaraz potem, okno zostało otwarte, a następny kamień prawie wylądował na jej twarzy.
- Zwariowałeś? Co tu robisz o tej godzinie?
Liz miała zdezorientowany, senny wyraz twarzy, który sprawił, że uśmiechnąłem się delikatnie.
- Możesz otworzyć drzwi? To trochę bardziej skomplikowane.
Okno natychmiast zostało puste, słychać było kroki na schodach.
Ponieważ Jimmy został wyeliminowany (to brzmiało naprawdę słabo, ale dla mnie nigdy nie był prawdziwym człowiekiem, bo ludzie mieli serce, albo przynajmniej coś podobnego) Liz mogła znów żyć z rodzicami. Mieszkanie nadal pozostało jej własnością, w końcu wkrótce skończy osiemnaście lat.
Nagle drzwi balkonowe zostały otwarte.
- Luke, gdzie jesteś? – głos szeptał cicho.
Okrążyłem dom i zobaczyłem dziewczynę stojącą na mokrym tarasie. Trzymała dla mnie drzwi, bym mógł przejść, a później zamknęła je za nami.
Kiedy wszedłem do jadalni, otuliło mnie przyjemne ciepło i światło, Liz była za mną. Bez ostrzeżenia, odwróciłem się, przycisnąłem ją do wolnego miejsca na ścianie i przycisnąłem usta do jej warg. W przeciwieństwie do moich one, jak ten pokój, promieniowały ciepłem, były miękkie i delikatne, jak zawsze.
- Cześć – było jedyną rzeczą, którą powiedziałem zaraz po tym, gdy oderwaliśmy się od siebie. Uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć.
Potem nasze usta znów się złączyły, mój język przesunął po jej dolnej wardze, prosząc o przyjęcie.
Kiedy nasze języki próbowały się wzajemnie zdominować, odepchnęła mnie.
- Smakujesz alkoholem.
Nie powiedziała już nic więcej, czekała na wyjaśnienia, być może na usprawiedliwienie lub nawet przeprosiny. Jej oczy głęboko wpisały się w mojej pamięci, mówiły więcej niż jakiekolwiek słowo na ziemi.
- Dlatego przyjechałem. Moi rodzice wyrzucili mnie, że tak powiem, i chciałem zapytać, czy mogę zostać tu na jedną noc – zręcznie próbowałem zmienić temat.
- Luke. Możesz tu zostać, ale najpierw powiedz mi, dlaczego znowu piłeś. Tylko prawdę, proszę – odpowiedziała.
- Nie ma na to żadnego wyjaśnienia. Myślałem, że przynajmniej ty mnie rozumiesz.
Ponownie się odwróciłem, tym razem chciałem pójść do drzwi, by wyjść. Była jednak pierwszą osobą, która mnie powstrzymała.
- Nie, Luke, proszę, nie idź – błagała mnie.
Jasne światło mignęło w pokoju jadalnym, a potem rozległ się grzmot.
- Chodź ze mną.
Splotła nasze palce razem i wyciągnęła mnie z salonu, zdjąłem buty i poszedłem z nią po schodach.
- Możesz spać na kanapie.
Z mojego gardła uciekł śmiech.
- Po co spać na kanapie, gdy moja dziewczyna ma duże łóżko?
Liz zachichotała i pchnęła mnie na sofę.
- Luke, jesteś pijany. Połóż się i bądź zadowolony ze swojego miejsca.
Znów musiałem się zaśmiać, a piękna dziewczyna przeszukiwała swoją szafę. Dała mi koc i poduszkę, złożyłem swoje łóżko i pozbyłem się swoich mokrych ubrań z wyjątkiem bokserek. Mrugnąłem do niej i okryłem się cieplej, a ona pokręciła tylko głową z uśmiechem, siadając w swoim łóżku.
- Dobranoc Lucasie Robercie – brzmiała na jeszcze bardziej zmęczoną.
- Dobranoc, Lizo Mario – powiedziałem niskim głosem. Potem zamknąłem oczy, próbując udać się do krainy snów.
Jednak spanie nie było tak naprawdę przyjemnością, kiedy szaleje gwałtowna burza. Liz przez cały czas obracała się z jednej strony na drugą.
- Nadal nie śpisz – spytałem spokojnym tonem.
- Tak, nie mogę spać. Burza mnie przeraża – odpowiedziała, leżąc. Wzdychając, wstałem, chwyciłem koc i poduszkę, ruszając się do łóżka Liz. Z szeroko otwartymi oczami, podążała za moimi czynami, zanim zrobiła miejsce. Przytuliłem się do niej tak mocno, jak tylko mogłem. Blond loki połaskotały moją brodę, gdy położyła głowę na mojej piersi.
- Mam nadzieję, że teraz będziesz mogła lepiej spać – odetchnąłem, powoli zasypiając. Powieki zrobiły się cięższe i już miały się zamknąć, kiedy Liz dodała coś jeszcze.
- Luke? Możesz mi coś obiecać?
W odpowiedzi chrząknąłem, ponieważ żadne słowa nie chciały ulecieć z moich ust.
- Proszę, nie pij więcej. Nadal cię potrzebuję. I nie obwiniaj się za to, co stało się z Bennym – powiedziała tak cicho, że ledwo mogłem ją zrozumieć. Jedyną reakcją z mojej strony na to, co przed chwilą powiedziała, było zmęczone skinięcie głową.
Potem zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro