Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

level 19; michael + luke

LEVEL NINETEEN

(wybierz postać)

MICHAEL          LUKE

ASHTON          STELLA

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Michael przepłakał całą noc po tym, jak zgodził się na spotkanie z Lukiem. Po prostu musiał mentalnie przygotować się na to, co go czeka, bo już dokładnie postanowił sobie, co powie blondynowi. Żadnych zmian, żadnych błędów. Tak trzeba było to załatwić. Michael naprawdę długo zastanawiał się nad całą tą sytuacją i nijak nie mógł znaleźć lepszego rozwiązania. Oczywiście nie powiedział o niczym Ashtonowi, bo ten chyba by go zabił.

Mike ostatni raz przyjrzał się sobie w lustrze i jęknął z rezygnacją. Potargane ciemne włosy, blada cera, cienie pod oczami. Wyglądał jak tragedia na dwóch nogach, ale w zasadzie po co w ogóle miał się jeszcze starać? I tak był skończony. Mógł uosabiać wyglądem swój wewnętrzny nastrój.

Z Lukiem umówiony był w "ich" miejscu na klifie. Ashton podwiózł Michaela w okolice lasu i życzył mu powodzenia, po czym odjechał bo uznał, że wracać Mike będzie z Lukiem. Michael westchnął cicho i skierował się przed siebie, by po kilkunastu minutach ujrzeć czarny samochód Luke'a. Blondyn stał oparty o maskę i nie widział Michaela, więc to on mógł przyjrzeć się Luke'owi.

Osiemnastolatek jak zwykle miał na sobie czarne dopasowane do ciała jeansy i flanelową koszulę, tym razem czerwono-czarną. Jego włosy ułożone były do góry, ale Mike żałował, że nie może zobaczyć wyrazu jego twarzy, bo przynajmniej od razu wiedziałby, czego się spodziewać.

Zebrał się w sobie i podszedł bliżej, zaś gdy Luke usłyszał kroki, odwrócił nieznacznie głowę i uśmiechnął się blado. Chyba też nie miał najlepszej nocy i przez głowę Michael przemknęło pytanie: co my sobie nawzajem robimy?

W pierwszym odruchu Mike chciał przytulić Luke'a, ale znalazł na tyle silnej woli, by się powstrzymać. Tylko by wszystko utrudniał.

– Cześć, Mikey – powiedział cicho Luke, wciąż krzyżując ramiona na klatce piersiowej, jakby również bał się, że nie będzie umiał trzymać się z dala od Michaela. – Jak... jak się czujesz?

Brunet wzruszył niepewnie ramionami i oparł się o maskę obok wyższego chłopaka. Przez moment oboje patrzyli na horyzont, wdychając świeże powietrze. Potem zaczęli mówić równocześnie.

– Ty zacznij – poprosił Luke, a Michael kiwnął głową. Teraz najtrudniejsza część. Część, za którą Michael będzie nienawidzić samego siebie do końca życia. Ale tak trzeba. Tak trzeba.

– Przepraszam, że nie odzywałem się wcześniej, ale musiałem wszystko dokładnie przemyśleć. Wiesz, najpierw informacja o twoim wyjeździe, a potem to, że przeze mnie wyleciałeś z drużyny. Chciałem po prostu wszystko przeanalizować i doszedłem do wniosku, że trochę spieprzyłem ci życie – Michael zaśmiał się gorzko, wciąż nie odrywając wzroku od tafli wody, na której odbijały się promienie słoneczne. – Nie przerywaj mi, bo nie dokończę – poprosił szybko i postanowił kontynuować. – Sam musisz to przyznać. Gdyby nie ja, dalej byłbyś kapitanem i dostałbyś to stypendium sportowe, więc nie byłbyś aż tak zależny od rodziców w kwestii uczelni. Poza tym nie musiałbyś wybierać między spełnieniem marzeń, a mną. Wiem, jak bardzo zależy ci na miejscu na tym uniwersytecie i nie mam prawa zachowywać się samolubnie. Nie mam prawa zatrzymywać cię tylko i wyłącznie ze względu na mnie, bo byłbym skończonym dupkiem, a tego staram się uniknąć, gdyż za bardzo cię kocham.

Cóż, nie do końca wszystko szło tak, jak Mike układał sobie w głowie, ale obecność Luke'a tak blisko tylko go rozpraszała. Żałował, że nie ćwiczył wcześniej silnej woli. Jednak w każdym razie Luke milczał, chyba przetwarzając i przyswajając wszystko, co mówił Michael. Blondyn jeszcze nie rozumiał, do czego Mike zmierza i może tak było lepiej.

– Wiem, że teraz myślisz, że jestem dla ciebie ważny i może będziesz tak myślał jeszcze przez jakiś czas. Skłamałbym, gdybym ci powiedział, że nie chcę, aby to trwało wiecznie, ale nigdy nie byłem typem optymisty. Prawda jest taka, że tylko ciągnę cię w dół, Luke. Jesteś cholernie mądry, masz przed sobą tyle możliwości, a ja... ja wiem, że zostanę tutaj, w Sydney. Może znajdę pracę w jakimś sklepie spożywczym, o ile dobrze pójdzie. Będę nikim, tak jak zawsze miało być. To było mi pisane jeszcze zanim się w tobie zakochałem i byłem idiotą myśląc, że mogę mieć więcej. Ty sprawiłeś, że chciałem więcej. Ale niekiedy marzenia mogą pozostać tylko marzeniami, Luke, i nie powinno się mieć zbyt wysokich nadziei, bo upadek jest bolesny. Dla mnie nie, bo wiem, że jeśli pogodzę się z losem i pozwolę ci odejść, to chociaż ty będziesz szczęśliwy. Cholera, moje życie zależy od twojego szczęścia – tutaj głos Michaela nieco się załamał. Czuł, że po jego policzkach spływają łzy, ale nie widział sensu w ocieraniu ich, skoro i tak by ich nie zatrzymał.

– Michael czy ty... ty właśnie ze mną zerwałeś? – zapytał Luke szeptem, jakby wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. Michael słyszał ból w jego głosie, słyszał drżenie i uznał, że i tak wyszedł na dupka.

– Nie umiałbym z tobą zerwać. Ja tylko... zwalniam cię z obowiązku, który myślisz, że masz. Uwalniam cię od balastu i pozwalam wejść w nowe życie z czystym kontem. Może uważasz, że związek na odległość by się udał, ale spójrzmy prawdzie w oczy, w otoczeniu innych studentów zobaczysz, jaki naprawdę jestem – odpowiedział Mike. On sam ledwie wierzył, że coś takiego w ogóle przeszło mu przez gardło. Przecież to był Luke. Jego Luke. Dlaczego więc wszystko nie mogło być znowu dobrze? Tak po prostu dobrze?

– Jesteś wszystkim, Michael. To nie uczelnia jest moim marzeniem, tylko ty. Życie z tobą, twoja obecność, twój śmiech, twoje żarty, twoja miłość. To jest marzenie. Nie jesteś żadnym cholernym balastem, jesteś wszystkim, co mam. Michael, nie możesz mi tego zrobić – mówił szybko Luke, odwracając się w stronę bruneta. Desperacko chwycił jego dłonie w swoje i zmusił Michaela, by na niego spojrzał. Luke nie płakał. To było tak, jakby już nie miał czym. Jednak ton jego głosu wystarczył, by stwierdzić w jakiej rozsypce się znajdował. Michael nienawidził świadomości, że to jego wina, ale naprawdę wszystko przemyślał i wiedział, że ma rację. Luke zasługiwał na więcej. – Błagam, ja... ja rzucę tę uczelnię, nie pojadę do San Francisco. Zostanę z tobą, tylko mnie nie zostawiaj – błagał blondyn, łamiąc Michaelowi i tak już roztrzaskane serce. Mike uwolnił jedną ze swoich dłoni i położył ją na policzku Luke'a, delikatnie go gładząc. Podjął najtrudniejszą decyzję w swoim życiu i nawet jeżeli Luke przez jakiś czas będzie załamany, to czy można winić Michaela, kiedy sam oddawał wszystko, co miał, by uczynić kogoś szczęśliwym? Luke stracił przez Michaela zbyt wiele, Mike nie mógł wymagać więcej.

– Ani mi się waż, Luke. To twoja szansa, zawsze tego pragnąłeś. Jakim byłbym chłopakiem, gdybym ci to odebrał? Kocham cię, wiesz, że cię kocham. I prawdopodobnie zawsze tak będzie, ale wolałbym, żebyśmy przez ten rok się nie kontaktowali – Michael ledwie wydusił te słowa. Powtarzał je w domu setki razy i wciąż wydawały mu się jakieś nieodpowiednie. Bo takie właśnie były. Rok bez Luke'a? Michael nie liczył, że to przeżyje, ale nie chodziło przecież o niego. Świat nie kręcił się wokół Michaela Clifforda.

– Ale ja cię kocham, Michael. Co zrobiłem nie tak? – spytał Luke z rezygnacją. Poddał się i mimo wszystko ten fakt nieco Michaela zabolał.

– Nic. Uczyniłeś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i za to zawsze będę ci wdzięczny. Ale nie mogę stawać między tobą, a rodziną. Nie mogę blokować ci drogi do kariery. Może kiedyś tu wrócisz i przypomnisz sobie, że istniał ktoś taki jak Michael, który kochał cię całym sobą i może nawet uśmiechniesz się na to wspomnienie. Chciałbym, żeby tak było – stwierdził Michael, mówiąc coraz ciszej. Pierwszorzędnie wszystko spieprzył, jak zawsze.

Jak w ogóle mógł myśleć, że to będzie trwać? Powinien na samym początku ich znajomości skutecznie odciąć się od Luke'a. Żaden z nich by teraz nie cierpiał. Michael był samolubny myśląc, że może mieć Luke'a dla siebie. Ale to, że sobie to uświadomił nie sprawiało, że kochał go mniej.

– Wiesz, że tego tak nie zostawię, prawda? Nie możesz mówić mi, że mnie kochasz, a jednocześnie dawać do zrozumienia, że mnie zostawiasz. Nie zapomnę o tobie, nie przestanę próbować... – Luke'owi nie dane było dokończyć, ponieważ Michael przycisnął swoje usta do jego rozchylonych warg. Mike poczuł gorąc i dreszcze przebiegające wzdłuż jego ciała, blondyn momentalnie oddał pocałunek i nieco go pogłębił, zaciskając palce na biodrze Michaela. Brunet zamknął oczy i wyobrażał sobie, że znów są tutaj po raz pierwszy. Bez świadomości rozstania, bez perspektywy pożegnań, bez zmartwień, tak samo w sobie zakochani. Ich serca zdawały się bić w jednym rytmie, jakby biły dla siebie. Ich ciała idealnie do siebie pasowały. To wszystko było jak sen. Pocałunek trwał aż do utraty tchu i Michael czuł, że to już ten ostatni. Wiedział również, że nigdy, przenigdy nie pokocha nikogo mocniej niż pokochał Luke'a Hemmingsa. Taka miłość zdarzała się raz w życiu, o ile człowiek w ogóle był w stanie ją odnaleźć. Michael miał szczęście i nie żałował żadnej sekundy spędzonej z Lukiem, bo każda była lepsza od poprzedniej. Pamiętał każdy najdrobniejszy gest, każdy szczegół, każde usłyszane uderzenie serca Luke'a. Pamiętał i miał pamiętać już zawsze.

Gdy w końcu odsunął się od Luke'a, jeszcze przez moment patrzył w jego błękitne oczy, po czym odwrócił się i powoli skierował w stronę lasu. Luke nie próbował go zatrzymać, pocałunek przekazał mu więcej, niż słowa kiedykolwiek by mogły.

Michael odważył się zagrać w grę i przegrał. Ale czy na pewno? Przecież Luke go kochał. Przez ten moment kochał tylko i wyłącznie jego, spośród wszystkich innych ludzi na całym świecie. W takim wypadku korzyść obracała się na szalę Michaela. Michael miał już na wieczność swoją własną miłość do niego. To nie była całkowita przegrana.

Michael Gordon Clifford po prostu tak bardzo bał się, że ktoś odbierze mu szczęście, że sam oddał je na tacy, wraz ze swoim sercem i duszą, którą pozostawił pewnemu blondwłosemu osiemnastolatkowi z kolczykiem w dolnej wardze.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

LEVEL FAILED

(zmień postać)

MICHAEL         LUKE

ASHTON          STELLA

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

– Kocham cię, Michael – szepnął Luke i niemal mógł poczuć, jak wiatr unosi jego słowa w pustą, otaczającą go przestrzeń. Michael na pewno go nie usłyszał, ale przecież wiedział. Wiedział, że cała egzystencja Luke'a oparta była na związku z Michaelem. Luke żałował, że nie potrafił lepiej wytłumaczyć Mike'owi, że bez niego nie ma znaczenia to, czy Luke będzie studiował na najlepszej uczelni albo to, czy będzie kimś w przyszłości. Bo Luke żył dla Michaela, a bez niego mógł po prostu... trwać.

Luke czuł pustkę. To było tak, jakby Michael wraz ze swoim odejściem zabrał wszystko, co Luke posiadał. I może faktycznie tak właśnie się stało. Może Luke sobie na to zasłużył. Jednak jeśli rzeczywiście istniała jakaś siła wyższa... jeśli prawdą było to, że los ludzi zapisany jest w gwiazdach, to Luke nie mógł uwierzyć, że pisana mu była utrata Michaela. Boże, przecież kochali się wzajemnie, to w ogóle nie miało sensu.

W tym konkretnym momencie Luke nie mógł niczego zrobić. Wciąż nie mógł uwierzyć, że właśnie stracił to, co wydawało mu się dane na zawsze.

Blondyn osunął się na ziemię i wciąż powtarzał imię Michaela, jakby wierzył, że to sprawi, iż Mikey wróci i wszystko znów będzie dobrze.

Niestety tak się nie stało.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

LEVEL COMPLETE

SAVE THE GAME

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro