Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Skoczyć w ogień" - One shot

Notka od redakcji:

oLiczi to zdolna, pełna młodzieńczej werwy uczennica Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie; autorka "Hogwartu skutego lodem" oraz "Złotych Jabłek" — pełnych humoru i uroku fanfiction traktujących o miłości, przyjaźni i przygodach młodzieńczej gawiedzi. Zatrzymaj się i siądź, strudzony podróżniku, by przeczytać one-shot jej autorstwa, do czego Rada Istot Magicznych "What's up Watt?" gorąco zachęca!


Ognista fantastyka — niestety, jest prawdziwa. To ona niszczy nasz świat. Ogień jest zły i niebezpieczny. Trawi wszystko na swojej drodze, uwierz mi. A ci, którzy nim władają, są jeszcze gorsi od samego ognia, kochana Cyrio.

Takie przestrogi wielokrotnie padały z ust ojca, pana Chalkeje pracującego na wysokim stanowisku. Nie tylko on tak mówił. Od małego uczono wszystkich tego, jak bardzo płomienie są złe. Nauczyciele w szkole przekonywali dzieci. Gazety dorosłych. Politycy swoich wyborców.

Każde użycie płomieni było surowo karane. Chociażby iskierka — i już stoisz przed sądem. Jednak najsurowszej karze podlegały pożary. Praktycznie zawsze posądzano o nie Podpalaczy — ludzi władających zakazanym żywiołem.

Ludzi, wokół których dłoni tańczą płomienie. Ludzi o diabelskim błysku w spojrzeniu. Ludzi o okrutnych myślach. Ludzi, którzy marzą o ujrzeniu całego świata spowitego płomieniami.

Ojciec pokazał jej kiedyś, gdy była jeszcze mała, jak wygląda proces o użycie ognia.

Kiedy oskarżony Podpalacz został wprowadzony na salę, pragnęła wpełznąć pod krzesło i jak najmocniej zacisnąć powieki. Nigdy przedtem nie widziała człowieka o takim wyglądzie. Wyglądał jak Śmierć. Dodatkowo bestialsko pobita Śmierć. Twarz miał tak spuchniętą, że ledwo dostrzegła jego oczy. Kiedy jednak wypatrzyła je, dojrzała w nich pustkę, która przyprawiła ją o nieprzyjemny dreszcz. Wprowadzany kołysał się dziwnie na boki, kiedy go prowadzono.

Kiedy zeznawał, po jego fioletowo-bordowych policzkach ciekły gęste łzy. Płakał jak dziecko. Nie rozumiała jego bełkotu. Nie miała więc pojęcia, czy przyznawał się do winy, czy wypierał.

— Ten człowiek jest zły — powiedział tata.

Ona nie chciała w to wierzyć, widząc płaczącego mężczyznę.

Tego Podpalacza skazano na śmierć.

Podobnie jak setki, może tysiące podobnych. Niektórych za to, że w ich dłoniach pojawiły się iskry. Inni, bo ogrzewali się płomieniami. Również skazywano za pożary, które rzekomo umyślnie powodowali. Cyria jednak nie pojawiła się na żadnym procesie.

Nie wierzyła, że ci wszyscy ludzie, są źli.

Przecież na świecie nie może być tylu złych ludzi... prawda?

Nie wierzyła również w to, że ogień jest równie okropny. Skąd mogła mieć pewność, skoro nie doznała płomieni? Nigdy, przenigdy nie widziała chociażby iskierki. Dla niej ogień ciągle był fantastyką, daleką i jakby po drugiej stronie grubego muru.

Zresztą, nic dziwnego. Żyła w mieście, które przez długie miesiące spowija zima. Mieszkała w pięknym domu, gdzie wszystko było zimne — od posadzki po poduszki obleczone w śliską tkaninę. Otaczali ją ludzie o spojrzeniach, które mroziły krew w żyłach. Codziennie spotykała osoby, których serca pokrywała zmarzlina.

Z ogniem pierwszy raz zetknęła się przez przypadek, gdy miała trzynaście, może czternaście lat. W miejscu tak ciemnym i zimnym, że wydawał się oderwany od rzeczywistości.

Cyria szwędała się po mieście jak to miała w zwyczaju. Śnieg prószył, mdłe światło lamp ledwo oświetlało ulice. Oddech zamieniał się w parę, mróz próbował pokonać gruby, solidny materiał ubrań.

Było cicho. Było mrocznie. Było zimno.

Nie bała się, że ojciec zezłości się o to, że spaceruje po dworze po zmroku. Rzadko przebywał w domu. Pewnie nie wróci nawet na śniadanie. Ludzie, których przysyłał, również nie robili jej żadnych wyrzutów. Żaden z nich nie wiedział o jej długich spacerach.

Szła więc nienękana żadnymi wyrzutami sumienia. Kopała co większe grudy śniegu, nucąc pod nosem melodię zasłyszaną gdzieś przypadkiem. Kroczyła bez celu. Szkoda, ponieważ chciała mieć jakiś cel — miejsce, które nadawałoby sens temu przedzieraniu się przez miasto opanowane zimą.

Skręciła w boczną uliczkę. Wydawało się, że nie ma na niej żywej duszy, oczywiście z wyjątkiem Cyrii. Z niewielu okien sączyło się blade światło, reszta ziała mrokiem. Mróz chciał wycisnąć życie ze wszystkiego wokół. Stawiała kroki powoli i ostrożnie, ślizgając się po oblodzonym bruku.

Dostrzegła po chwili dwie drżące sylwetki kryjące się w wąskim zaułku między dwoma domami po drugiej stronie ulicy. Słyszała ich szybkie, przyciszone głosy pełne wahania. Jedna osoba żywo machała dłońmi. W końcu opadły jej ramiona. Zbliżyła się do drugiej postaci. Wystawiły dłonie przed siebie.

Cyria ujrzała wtedy najpiękniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek widziała.

Postacie uniosły lekko dłonie. Wokół ich palców zatańczył złoty blask. Wyglądał tak, jakby zaklęto w nim słońce, które rzadko pojawiało się w ostatnim czasie. Miały dla siebie swoją własną, słoneczną, najpiękniejszą wiosnę.

Czym to właściwie jest? — zastanawiała się Cyria, patrząc na światło tańczące na dłoniach dwojga ludzi.

Ochota, aby się zbliżyć, była ogromna. Pragnęła znaleźć się w kręgu tego blasku. Pragnęła obejrzeć go z bliska. Pragnęła go poczuć.

Teraz widziała dokładniej tych, którzy stworzyli to cudowne zjawisko. Byli to dwaj chłopcy nieco starsi od niej. Nosili zniszczone, nieodpowiednie na taką pogodę ubrania. Skórę mieli nieco ciemniejszą, tak samo jak włosy. Obaj uśmiechali się z ulgą, przysuwając do siebie dłonie ze złotym blaskiem.

Wstrząsnęło nią, kiedy jeden z nich zwrócił na nią uwagę. Otrząsnęła się z zadumy i poczuła niepewnie dławienie w gardle. Uśmiech, który nie wiadomo kiedy pojawił się na twarzy, zniknął w sekundzie. Miała wrażenie, jakby całe jej ciało nagle zamarzło. Nie próbowała nawet poruszyć się. Mierzyła się spojrzeniem z dwojgiem chłopców po drugiej stronie ulicy.

Światło w ich dłoniach zgasło. Zniknęło słońce. Zniknęła wiosna. Zniknęli i oni w ciemnym zaułku.

Dopiero w domu zdała sobie sprawę, że wyszła cało ze spotkania z najgorszymi bestiami. Zrozumiała, że od legendarnych Podpalaczy dzieliła ją zaledwie wąska ulica. Już wiedziała, czym był ten piękny blask w ich dłoniach. Ogień, który oni po raz pierwszy jej pokazali, śnił jej się od tej pory. Co noc spotykała się z ognistą fantastyką.

Czy coś tak niesamowitego naprawdę może być złe?

Nie wiedziała, że spotka się jeszcze raz z ogniem.

Niewiele różnił się dzień od tego, w którym po raz pierwszy ujrzała płomienie. Znów wybrała się na długi, samotny spacer. Również zapadł już zmrok w środku srogiej zimy.

Może tylko wyglądała nieco doroślej. Może nieco urosły jej włosy. Może tylko ludzie stali się jeszcze zimniejsi...

Tym razem dotarła daleko, do nieznanej części miasta. Śnieżyca, która spadła na okolicę z całą mocą, wdzierała się bezczelnie przez okna rozwalających się budynków. Przedzierała się również przez drogie ubrania Cyrii.

Dziewczyna, klęła w myślach na siebie i własną głupotę. Chodniki i ulice dawno nie były tu odśnieżane, więc zapadała się w grubej warstwie śniegu. Nogi miała całkowicie przemoczone i zmarznięte. Wiatr próbował zedrzeć kaptur z jej głowy, dlatego szła, trzymając go dłońmi. Szalik, który naciągnęła aż na usta, nie ochraniał, niestety, reszty twarzy. Mróz atakował skórę. Czuła, jakby ktoś wbijał w jej policzki drzazgi.

Mrużąc oczy, dostrzegła, jak ktoś kryjący się pod daszkiem przy wejściu do malutkiego, rozlatującego się domu, macha jej dłonią. Nie zastanawiała się ani chwili. W taką pogodę nie miała szans na dotarcie do domu. Może wystarczy nieco przeczekać i śnieżyca osłabnie.

Dobrnęła pod zadaszenie. Stanęła obok nieznajomego, strzepując częściowo śnieg z butów.

— Pada bardziej niż zazwyczaj — powiedział obcy.

— Masakra — odpowiedziała, pociągając nosem i poprawiając rękawiczki. Jej głos ledwie przedarł się przez gruby szalik.

— Aż chciałoby się w ogóle nie wychodzić z domu, co nie? — Zaśmiał się.

Zaraz zapanowała niezręczna cisza. Cyria, której żołądek aż skręcał się z dziwności tej sytuacji, subtelnie starała starała się przyjrzeć stojącemu obok. Był to chłopak może w jej wieku albo niewiele starszy od niej. Nosił nieco podniszczony płaszcz, na głowę narzucony miał obszerny kaptur zasłaniający twarz, a dłonie trzymał w kieszeniach. Przez ramię przewiesił wypchaną, połataną torbę.

Zastanawiała się, jak pociągnąć rozmowę i czy w ogóle powinna to robić. Ludzie z reguły woleli, aby obcy ich nie zaczepiali. Gdy była dzieckiem, mówiono jej, aby nie rozmawiała z nieznajomymi, bo to niebezpieczne. Później, gdy nieco podrosła, ponieważ to niegrzeczne.

Ten chłopak jednak sam machnął do niej dłonią i zaczął rozmowę. Czemu więc miałaby jej nie kontynuować?

— Tak w ogóle to co u ciebie? — To pytanie, kiedy wypowiedziała je na głos, zabrzmiało dla niej samej tak źle, że natychmiast dodała: — Co właściwie robisz na dworze w taką pogodę?

Natychmiast zamilkła. Nie chciała zniechęcić do siebie tego chłopaka swoją ciekawością.

— Wracam do domu — odparł. Z jego ust wydobywały się fantazyjne, srebrne kłęby pary. Zawijały się, wzburzały i opadały jak fale na morzu. — Musiałem załatwić kilka spraw na mieście. — Poklepał delikatnie torbę spoczywającą na boku. — No, ale mimo tej pogody musiałem wyjść... A ty? Co cię wyciągnęło w tę śnieżycę?

— Chciałam się przejść — wymamrotała.

— Co chciałaś?

— Przejść się — powtórzyła głośniej.

Przez chwilę milczał, jakby czekał, aż powie, że to żart.

— Przejść? — parsknął w końcu śmiechem. Było to bardziej zdziwienie niż kpina. — W taką pogodę? Nigdy nie rozumiałem takich mrozolubów...

— Jak wychodziłam, tylko delikatnie śnieżyło — usprawiedliwiła się. — Tak to zostałabym w domu i nawet nie wyściubiła z niego nosa.

Oparł się o zamknięte drzwi budynku. Zareagowały cichą serią trzasków. Odwrócił twarz w stronę Cyrii. Próbowała nie gapić się na niego. Te próby średnio jej wychodziły — zerkała na niego z ukosa, żywiąc nadzieję, że nie zwróci uwagi na jej zainteresowane spojrzenie.

Wyglądał inaczej. Jego skóra miała oliwkowy odcień — zupełnie inny niż u tych bladych ludzi, których widywała na co dzień. Część niesfornych, kruczych włosów opadała mu na czoło. Cyria zwróciła również uwagę na lekki uśmiech i spojrzenie — mimo że oczy miały ciemniejszy odcień, były żywe i radosne, tańczyły w nich iskry energii i jakiś dziwny blask.

— Nie kojarzę cię — powiedziała do niego.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

— Nie widziałam cię w szkole... — dodała.

— Przecież jest jedna ogromna szkoła w mieście, do której chodzą tysiące osób — odpowiedział, wzruszając lekko ramionami. — Mogliśmy nie mieć okazji się spotkać.

Mógł mieć rację. Była tylko jedna szkoła, do której chodziły wszystkie dzieci i młodzież z okolicy. Znajdowała się na ogromnym obszarze i składało się na nią kilka sporych budynków — tylko w ten sposób dało się pomieścić wszystkich uczniów — a łączył je tylko duży dziedziniec.

— Najwidoczniej uczymy się w innych budynkach — stwierdziła.

Patrzyła na białą zawieruchę.

— Mam nadzieję, że szybko przejdzie. — Chciała uniknąć krępującego milczenia.

— Też mam taką nadzieję — odparł. — Wiesz, ale przynajmniej pójdziesz do domu, zjesz coś ciepłego z rodziną i będziesz mogła od razu wskoczyć do ciepłego łóżka.

Zatęskniła za tym, o czym wspominał. Owszem, w domu spotka ją jakiś smaczny posiłek i wygodne łóżko. Niestety, będzie sama jak zazwyczaj.

— Tak, pewnie — mruknęła pod nosem.

— A nie? — zaciekawił się. Wyczuł sarkazm w jej głosie.

— Niezbyt... — zaczęła — rzadko... widuję się z tatą.

— Wiesz, pewnie musi dużo pracować. Czasami bywa tak, że trzeba urabiać sobie ręce po łokcie od świtu do nocy, aby cokolwiek zarobić...

— Niekoniecznie. Mój tata ma dość dobrą posadę, pieniędzy mamy aż nadto. Tak naprawdę tylko zarządza innymi. Gdyby tylko chciał, mógłby zagospodarować trochę czasu — westchnęła.

Przez chwilę myślał.

— Nie bardzo rozumiem — powiedział. — Skoro może się z tobą widywać, to czemu tego nie robi?

— Woli przebywać w pracy — wyznała.

Chłopak wyglądał na naprawdę zdziwionego jej słowami. Zaczynały napadać ją wątpliwości, czy dobrze zrobiła, wspominając o swoim ojcu. Nie znała człowieka, któremu to opowiadała.

Wlepiła spojrzenie przed siebie:

— Przestaje padać.

Chłopak nie zwrócił na to do tej pory uwagi. Odwrócił głowę, kaptur znów skrył jego twarz. Patrzył na spokojnie padający śnieg.

— Chyba trzeba iść. Rodzina na mnie czeka. Trzeba w końcu zadbać o jakiś obiad dla nich. — Poklepał torbę.

— Tym bardziej powinieneś pójść — podkreśliła. — Pewnie jesteś dobrym kucharzem.

Posłał jej przeczący uśmiech.

Tak naprawdę mogłaby tu jeszcze z nim zostać. Nie chciała wracać do pustego domu. Tylko to, że przemarzła do szpiku kości, zachęcało ją do powrotu.

— Może kiedyś jeszcze pogadamy — powiedział pocieszającym tonem. — A problemy z ojcem, jakakolwiek by one nie były, na pewno się rozwiążą.

Uśmiechnęła się lekko, słysząc to.

— Mam nadzieję — odparła.

Wyszli spod zadaszenia. Droga była całkowicie zawalona śniegiem. Przeszli wspólnie kilka kroków. Stanęli na zimnej, opustoszałej ulicy.

— Do zobaczenia — powiedziała. To słowo było jakoś cięższe niż zazwyczaj.

— Do zobaczenia — odparł, uśmiechając się.

Rozeszli się. Cyria, kiedy przebrnęła już spory kawałek, odwróciła się. Nie mogła dostrzec chłopaka w pobielałym, zimowym powietrzu. Zniknął jak duch. Pozostał mimo wszystko w jej myślach. Zorientowała się, że nawet nie poznała jego imienia. Czuła się z tym źle.

Było w nim coś innego. Coś, co ją przyciągało. Jak ciepły napój w zimowy dzień. Jak słońce wyłaniające się zza chmur. To irracjonalne. Znała go zaledwie... właśnie. Kilkanaście minut? Nawet trudno powiedzieć o poznaniu kogoś.

Może nie powinna rozpamiętywać tego przypadkowego spotkania, ale ono towarzyszyło jej uparcie przez najbliższe dni. Gdy poszła do szkoły, wypatrywała chłopaka o dość niecodziennym wyglądzie. Przystawała na dłużej na dużym dziedzińcu między budynkami. Podczas gdy inni w pośpiechu wchodzili do środka, aby zejść z mrozu, ona rozglądała się, drżąc. Nie dostrzegała go wśród wychodzących — widziała tylko te same, znane już od dawna, chłodne twarze.

Powoli pozwoliła odchodzić ze swoich myśli chłopakowi spod zniszczonego domu. Dopóki znów przypadkiem go nie spotkała. Wtedy osiadł w jej umyśle na dobre.

Było to niedaleko rynku, kiedy wierny podwładny ojca, Krios, zgodnie z poleceniem z góry, odprowadzał ją ze szkoły do domu. Robił wszystko, aby zyskać w oczach szefa, nawet jeśli wliczało się w to szpiegowanie jego córki. Donosił o wszystkich niepoprawnych zachowaniach. O tym, że pozwalała kolegom odpisywać od siebie zadania domowe w szkole. O każdej gorszej ocenie — zawsze powtarzał, że przynosi tym ojcu wstyd. O tym, że trzymała w domu kociaka-przybłędę.

Zwróciła uwagę na ludzi pracujących przy odśnieżaniu chodników. Ojciec mówił, że jedynie nieudacznicy się tym zajmują. Myślała więc, że w takim wypadku to miasto wychowało wielu nieudaczników, jak mawiał. Śniegu było tyle, że setki osób musiały zajmować się usuwaniem go.

Chyba akurat trwała przerwa. Widziała, jak mężczyźni rozmawiają ze sobą, opierając się o łopaty wbite w twardy śnieg. Nie spodziewała się ujrzeć wśród nich chłopaka spotkanego kilka dni temu. Rozpoznała go wręcz od razu. Nagle zaatakowała ją dziwna nieśmiałość. Zwolniła kroku.

On również rozpoznał ją od razu. Uśmiechnął się do niej, przynajmniej tak jej się wydawało, bo naciągnął gruby szalik aż pod nos. Podeszła do niego, ku zdziwieniu opiekuna.

Asterion. Nareszcie poznała jego imię.

Ich rozmowa przypominała rozmowę ludzi znających się od dawna. Nie mogli, niestety, długo porozmawiać. Śnieg przecież sam się nie odgarnie, a spojrzenie Kriosa wręcz wyżerało Cyrię od środka. Rozstali się więc, ale bez smutku. Obiecali sobie spotkać się za niedługo.

— Kto to właściwie był? — zapytał surowo Krios, gdy szli w stronę domu.

— Poznałam go przypadkiem — odpowiedziała szczerze Cyria. — Schroniliśmy się przed śnieżycą pod jednym dachem i rozmawialiśmy trochę.

Krios patrzył na nią przez resztę drogi z ukosa. Nie podobał mu się ten chłopak. Pracuje przy odśnieżaniu, więc na pewno musi być biedny. Poza tym ten wygląd... W jego głowie pojawiło się mnóstwo domysłów. Oczywiście zamierzał podzielić się nimi z szefem. Wiedział, że nie spodoba mu się to, z jakimi ludźmi rozmawia jego córka. Gdy ludzie zaczną mówić, z kim ona się zadaje, to będzie koniec pana Chalkeje.

Jak Krios się spodziewał, przełożony był zdenerwowany. Kazał szczególnie zwracać uwagę na Cyrię. Nawet bąknął coś o tym, że jeśli podwładny dobrze się spisze, to może znajdzie się wolne wyższe stanowisko.

Podczas gdy Krios rozpoczął śledzenie dziewczyny, ona i Asterion, tak jak sobie przyrzekli, spotkali się ponownie. Po tym spotkaniu następowały kolejne i kolejne... Stawali się sobie coraz bliżsi. Ona ceniła w nim ciepło, którego nie odnalazła u innych ludzi. Ufała mu. Rozumiał ją jak nikt inny. Jednak ona nie potrafiła zrozumieć go. Ciągle się przed nią ukrywał. Zawsze mówił o sobie ogólnikowo. Na pytanie, dlaczego nie może spotkać go w szkole, odpowiadał w taki sposób, że równie dobrze mógłby wcale tego nie robić. Podobnie robił, gdy pytała, dlaczego musi pracować.

Dopiero pewnego dnia, gdy uznał ich znajomość za wystarczająco mocną, postanowił zaufać Cyrii do końca. Zaoferował spacer — z początku wydawał się taki jak wszystkie inne. Szli ramię w ramię ze splecionymi dłońmi. W pewnej chwili, gdy zapanowało milczenie, wyznał:

— Pójdziemy w specjalne miejsce.

Głos miał niepewny, co dało się wyczuć. Cyria czuła, że uścisk jego palców jest mocniejszy niż zazwyczaj, jakby nie chciał jej z niego wypuścić. Co jakiś czas wzdychał głębiej.

— Coś jest nie tak? — zapytała zmartwiona.

— Nie — odpowiedział. — Po prostu nie wiem, czy to miejsce ci się spodoba.

— Skoro ty mówisz, że jest specjalne, to na pewno mi się również spodoba — obiecała. Zmusiła go do zwolnienia kroku i lekko cmoknęła go w policzek.

Jednak jego słowa sprawiły, że sama zaczęła się niepokoić. Szła jednak pewnie razem z Asterionem. Domy stawały się coraz bardziej zaniedbane. Warstwa śniegu na ulicach coraz grubsza. Okna opustoszałych budynków przypominały puste oczodoły.

— Przypadkiem nie spotkaliśmy się gdzieś niedaleko? — zapytała Cyria.

— Dwie przecznice dalej — odparł Asterion.

Prowadził ją tak, jakby dobrze znał tę zaniedbaną okolicę. Stanęli przed dużym domem, który niegdyś musiał być piękny. Teraz sprawiał ponure wrażenie. Z jednej strony dachu ziała ogromna dziura. Na ścianach pozostały odrapane resztki farby. Z barierki otaczającej werandę pozostały resztki. Ozdobne okiennice nadgryzł ząb czasu. Szyby pokryte szronem były matowe.

— To tutaj? — zapytała zdziwiona Cyria.

— Tak — odparł Asterion, ciągnąc ją na podwórko.

Wspięli się na schody. Cyria patrzyła, jak naciska klamkę i otwiera przed nią drzwi wejściowe. Weszła nieco niepewnie do środka, do niewielkiego przedpokoju. Zaraz usłyszała za sobą skrzypnięcie zawiasów i cichy trzask.

Stała w bezruchu, patrząc na Asteriona. Jej oddech, który przed chwilą parował, stał się niewidoczny.

— Oj, wkurzą się, jeśli naniesiemy błota. — powiedział ze śmiechem, chociaż w jego głosie brzmiał niepokój.

Cyria zmarszczyła brwi. Zerknęła na swoje buty.

— Co to za miejsce? — zapytała.

Wnętrze nie znajdowało się w najlepszym stanie, ale spodziewała się gorszego widoku — albo wszechobecnego kurzu i pajęczyn w kątach, albo szronu pnącego się po ścianach. Trzeszcząca podłoga była zamieciona. Na ścianach pokrytych staromodną tapetą nie znajdował się mróz. Na wieszaku w kącie — któremu brakowało nogi — wisiały ubrania, co prawda dalekie od stanu idealnego, ale nadające się do chodzenia.

Przyglądała się to pomieszczeniu, to Asterionowi. Domysły stawały się coraz silniejsze.

— Czy ty... — zapytała. — Czy ty tu mieszkasz?

Wytarł dokładnie buty i złapał za klamkę drugich drzwi. Nacisnął ją i pchnął je przed siebie. Ich oczom ukazało się coś na kształt salonu. Przynajmniej tak myślała Cyria. Wokół dużego dywanu stało kilka foteli. Pod ścianą znajdował się spory stół i kilka niepasujących do siebie krzeseł.

Asterion wkroczył do pomieszczenia, a ona zaraz za nim — wytarłszy dokładnie buty. Było tutaj przyjemnie ciepło.

— Asterionie, to twój dom? — zapytała ponownie.

— Piękny, co nie? — parsknął.

Zrobiło jej się nieco głupio.

— Tak, mieszkam tu — potwierdził. — Może ktoś jest na górze... — Spojrzał na odrapany sufit. — Chcesz usiąść? — zapytał niepewnie.

Czuł się źle. Zaczynał mieć wyrzuty sumienia, że w ogóle wpadł na pomysł przyprowadzenia Cyrii tutaj. Jednak to dopiero początek przedstawienia, które zaplanował. Nie może teraz się wycofać.

Dziewczyna rozglądała się ciekawie po pomieszczeniu. Nagle jej wzrok przykuło coś, czego nie dostrzegła w pierwszej chwili: śliczny, duży kominek. Z paleniska wyciągał do niej wiotkie ramiona, jakby zmuszone do wiecznego tańca, ogień — prawdziwy, zakazany, piękny ogień.

Identyczny, jak ten, który widziała w oczach Asteriona.

Skamieniała, patrząc na płomienie. Zamroziły ją w miejscu.

Asterion patrzył na nią wyczekująco z niepewną miną. Położył dłonie na jej ramionach. Poczuł, jak cała sztywnieje. Szybko zabrał ręce.

— Ale... — wyjąkała, patrząc na pomarańczowe jęzory tańczące w palenisku. — Ogień... skąd ty... przecież...

Chciała, aby to natychmiast zgasło. To było złe. Tylko źli ludzie przebywali przy tym.

Chciała jednocześnie zbliżyć się do tego. Poczuć roztaczany złoty blask. Czy to znaczy, że jest zła?

— Obiecaj — zaczął Asterion ostrożnie — że to nic nie zmieni...

— Ale c-co mam obiecać? Dlaczego? Ten ogień... skąd on... zgaś to, bo zaraz ktoś się do...

Uniósł dłonie. Rozbłysło w nich światło. Mała istota powoli rosła, lekko gibiąc się jak liście na wietrze.

Cyria po raz pierwszy to poczuła. Złoty blask zatańczył na jej twarzy razem z przyjemnym ciepłem. Asterion trzymał na dłoniach, tuż przed nią, lśniące płomienie.

— Jestem Podpalaczem, Cyrio — wyznał.

Podpalacz. Człowiek, wokół którego dłoni tańczą płomienie. Człowiek o diabelskim błysku w spojrzeniu. Człowiek o okrutnych myślach. Człowiek, który marzy o ujrzeniu całego świata spowitego płomieniami.

Asterion. Chłopak, na którego twarzy gościł uśmiech. Chłopak, w którego oczach dało się odnaleźć przyjemne ciepło. Chłopak, który myślał, jak poprawić jej humor.

Nie powinno go być — myślała Cyria. — Powinna być bezlitosna bestia władająca diabelskim żywiołem.

— Zgaś to — wydusiła roztrzęsiona. — Masz to natychmiast zgasić!

Asterion posłusznie opuścił dłonie. Płomienie rozmyły się. Pozostał tylko chłopak patrzący na nią ciemnymi oczyma.

— Ktoś tu jest? — Usłyszeli głos z góry.

Rozległy się skrzypiące odgłosy schodzenia po schodach. Serce Cyrii biło jak oszalałe. Z piętra zszedł mały dzieciak. Wyglądał podobnie jak Asterion — również miał ciemniejszą skórę i włosy.

Uśmiechnął się na widok chłopaka. Zaraz dostrzegł Cyrię. Zatrzymał się na ostatnim stopniu. Na jego dziecinnej buzi pojawiło się zaciekawienie.

— Kto to jest? — zapytał, wskazując na nią palcem.

— To Cyria, moja dziewczyna — odpowiedział Asterion, patrząc niepewnie na nią, jakby miała zaprzeczyć. Później zwrócił się wprost do niej: — Cyrio, nie mieszkam tu sam. Jest nas tu więcej — więcej takich jak ja.

Trafiła do domu Podpalaczy. Chciała stamtąd uciec. Otrzymać wyjaśnienia. Zapomnieć o tym miejscu. Porozmawiać z Asterionem. Nigdy więcej go nie ujrzeć. Sprzeczne pragnienia sprawiały, że nie wiedziała, co ze sobą zrobić.

Została. Wysłuchała niecierpliwie wyjaśnień Asteriona. Opowiedział jej o sobie wszystko. Jego matka była Podpalaczką. Ojca nie znał. Był jeszcze mały, gdy została posądzona o użycie ognia. Odkąd ją zabrano, nie ujrzał jej ponownie. Została ukarana jak mnóstwo innych Podpalaczy. Został sam na świecie. Sierotami takimi jak on nikt się nie interesował. Pewnie zginąłby na ulicy, ale zajęli się nim inni Podpalacze — zamieszkał z nimi w tym domu. Wszyscy próbowali żyć normalnie — chodzić do szkoły, pracować, próbować wmieszać się w tłum. Jednak, jak Asterion przyznał, to jest niemożliwe. Został wyrzucony ze szkoły zaledwie po kilku latach nauki — najwidoczniej dyrekcja uznała, że nagle wpadnie na pomysł spalenia wszystkiego wokół. Od tej pory starał się pracować, ale Podpalaczowi trudno znaleźć dobrą posadę. To, że zatrudniono go do odśnieżania było wręcz cudem. Tak samo jak to, że nie postawiono ich wszystkich przed sądem za to, że w ich domu płonął zakazany ogień.

Cyria wyszła. Nie obiecała Asterionowi, że wróci. Pożegnała się z nim chłodno, a także z tym małym chłopcem.

Musiała pomyśleć nad tym, czego się dowiedziała. Próbowała to wszystko sobie poukładać, ale jej myśli były zbyt nieskładne. Asterion mówił, że on i jego rodzina — tak nazywał osoby, z którymi mieszkał, chociaż nie było między nimi pokrewieństwa — nie są groźni. Wyznał, że gdyby tylko mógł, to pozbyłby się umiejętności kontrolowania ognia na dobre, bo wszyscy traktowali go jak potwora. Nikt z tych normalnych nie chciał zauważyć w nim człowieka — z wyjątkiem niej.

Tylko że... każdy mówi, że Podpalacze są źli! Dlaczego więc Asterion jest jaki jest? Dlaczego ten mały chłopiec, z którym mieszka, również nie wydaje się niebezpieczny? Dlaczego nie są bestiami palącymi wszystko na swojej drodze? Dlaczego ogień, który pali się w ich domu, daje przyjemny blask i ciepło, skoro jest zły?

Czy to możliwe, że wszyscy kłamią?

Rozum przeżywał ogromną rozterkę, podczas gdy emocje już wybrały, czego pragną. Pragnęły Asteriona. Pragnęły znów poczuć ogień.

Asterion przychodził do niej często, prosząc o spacer albo przynajmniej chwilę rozmowy. Pragnienia po jakimś czasie wygrały — zgodziła się. Czuła się jednak, jakby zaczynali od początku. Jakby znów spotkali się po raz pierwszy podczas śnieżycy. Jakby znów zastanawiała się, czy opowiadać obcemu chłopakowi o swoim ojcu.

Tym razem nie było żadnych tajemnic. Po jakimś czasie dała namówić się na ponowne odwiedzenie jego domu. Nie wystraszyła się ognia, który rzucał ciepły blask na cały salon. Bardziej niepokoiła ją obecność rodziny Asteriona — tuzin Podpalaczy. Były to osoby w różnym wieku — dzieci, nastolatkowie, dorośli i starcy. Początkowo nieufni, później — tak życzliwi, że stereotyp złych Podpalaczy wydawał się aż śmieszny. Zapraszali ją do jedzenia wspólnych posiłków. Cyria to doceniała, mimo że nie dorównywały tym, które jadała w domu. Ciekawili się jej życiem. Chętnie z nią rozmawiali. Mały Remus i Egida uwielbiali, kiedy uczyła ich nowych gier i zabaw.

Cyria przychodziła tam często. Za każdym razem wychodziła z tego domu z uśmiechem, a jednocześnie smutna, że musi wrócić. Nareszcie miała miejsce, do którego mogła iść. Jej spacery nareszcie zyskały cel. Czuła się już częścią rodziny Asteriona.

W tym samym czasie Krios wiernie donosił swojemu przełożonemu o poczynaniach jego córki. Pan Chalkeje nie był zadowolony. Chociaż niezadowolony to mało powiedziane. Był wściekły.

Jego córka zadaje się z niebezpiecznymi potworami. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, byłby skończony. Być może jego samego posądzono by o wspieranie tym bestii! Niedopuszczalne było, aby Podpalacz dalej bałamucił jego dziecko. Musiał więc wziąć sprawy w swoje ręce. Pewnego dnia wrócił do domu wcześniej. Miał nadzieję, że wystarczy krótka rozmowa z córką, aby przejrzała na oczy. Jeśli nie — nie będzie miał oporu przed zastosowaniem poważniejszych środków.

Dotarłszy do domu, zastał ją zakładającą ubrania do wyjścia na zewnątrz. Z jednym wsuniętym na stopę butem patrzyła na niego ze szczerym zdziwieniem na bladej twarzy.

— Co tutaj robisz, tato? — zapytała, zamierając w bezruchu.

— Pomyślałem, że cię odwiedzę — odpowiedział, zaplatając ręce za plecami. — Musimy porozmawiać, Cyrio.

Cyria czuła, jak niepokój ściska jej żołądek. Ton ojca sprawiał, że spodziewała się najgorszego. Bardzo powoli ściągnęła buta i płaszcz. Miała właśnie wybrać się do Asteriona. To musiało jednak poczekać.

Ojciec ruszył do salonu, a ona tuż za nim — czuła, jak kolana jej miękną. Rozsiadł się w jednym z foteli. Jego jasne oczy śledziły ją uważnie.

— Nie będę owijał w bawełnę, kochana Cyrio — zapowiedział mroźnym tonem. — Słyszałem, że ostatnio przytrafiła ci się niezbyt dobra znajomość.

Cyria czuła narastającą panikę. Podchodziła jej do gardła, dławiła i sprawiała, że nie mogła wydobyć z siebie głosu.

Ojciec wiedział o niej i o Asterionie. Ktoś musiał mu o tym donieść.

Nie wiedziała, czy warto kłamać, więc milczała.

— Kochana Cyrio — wyszeptał ojciec — zakończ to. To Podpalacz. Chcesz, aby zrobił ci krzywdę?

— Asterion nie zrobiłby mi krzywdy — odpowiedziała. Kolejne słowa wylatywały same z ich ust: — Wszyscy kłamią, tato. Podpalacze... oni nie są źli.

— Bzdura, kochana Cyrio. On cię zwodzi. Miesza ci w głowie, dziecko. Zadajesz się z potworem — powiedział dobitnie ojciec. — Powinien stanąć przed sądem i to dawno. Powinien pochłonąć go ten piekielny ogień, który sam sprowadza.

— Tato — przerwała mu błagalnie — Asterion wcale taki nie jest, tak samo jak ogień. Jeśli byś poznał Asteriona, to...

— Chcesz to dalej ciągnąć? — mówił surowo, podnosząc głos. — Chcesz, aby ciebie również pochłonął ogień? Chcesz, aby pochłonął również mnie?! Ty w ogóle myślisz o mnie?! Wiesz, na jakie niebezpieczeństwo mnie narażasz?!

Ojciec wstał z fotela, patrząc na nią z zimną furią. Skuliła się.

— Więc o to chodzi — powiedziała cicho. — Nie chodzi wcale o mnie, ale o ciebie! Boisz się, co powiedzą ludzie, jak dowiedzą się, że twoja córka zakochała się w Podpalaczu!

Ojciec gwałtownie uniósł dłoń. Chciał ją uderzyć. W ostatniej chwili się opanował. Cyria wiedziała, co chciał zrobić.

Wbrew jego protestom wybiegła z domu, nie zabrawszy ze sobą nawet ciepłych ubrań.

Ta rozmowa okazała się tylko ostrzeżeniem.

Pan Chalkeje nie zamierzał odpuścić. Ludzie zaczęli zauważać Cyrię i Asteriona chodzących razem ze splecionymi dłońmi. Ona — córka człowieka sukcesu. On — Podpalacz.

Dlatego namawiał Cyrię.

Inni zaczynali patrzeć na niego krzywo.

Dlatego jej groził.

Niektórzy tracili szacunek do niego.

Dlatego dawał szlabany i zamykał w domu.

Kazał Kriosowi dorwać Asteriona i przekazać wiadomość. Ten chłopak miał raz na zawsze odczepić się od jego córki. To nie podziałało. Młodych jeszcze bardziej ciągnęło ku sobie.

Ludzie szeptali już nawet nie za plecami. Los pana Chalkeje był przypieczętowany. To kwestia dni, kiedy straci posadę i status społeczny. Mówiono już o nim przyjaciel Podpalaczy.

Pewnej nocy udał się do baru, gdzie topił swe smutki w trunkach. Jego nasączony alkoholem umysł okazał się kopalnią pomysłów. Miał zamiar zemścić się na Podpalaczach. Pozbyć się ich na dobre. Donos na nich nie wchodził w grę. Uważano go za sympatyzującego z tymi potworami, więc nie potraktowano by go poważnie.

Wpadł więc na inny pomysł, który postanowił zrealizować jeszcze tej nocy, podpity, niemyślący racjonalnie.

Kto ogniem wojuje, od ognia ginie.

Niedługo później w mieście zaczęło wrzeć. Ludzie przystawali na dłużej, gdy spotykali się na ulicach, aby poplotkować o najnowszej sensacji. Wszyscy mówili o pożarze starego domu, który zamieszkiwali Podpalacze. Pojawiały się domysły, że mieszkańcy sami spalili swoje mieszkanie — przecież mają nierówno pod sufitem. Inni mówili, że zrobiła to grupka innych Podpalaczy w zemście za coś — cokolwiek by to nie było.

Gdyby to inni budynek się palił, pewnie ogień ugaszono by jak najszybciej. Jednak to dom Podpalaczy. Niewielu kwapiło się do ugaszenia ognia. Słup dymu długo wznosił się w powietrze, tak samo jak płomienie.

Gdy z budowli pozostała spalona rudera, z mozołem rozpoczęto śledztwo. Do środka dostano się dość późno, aby zobaczyć, ile ofiar pochłonął diabelski żywioł. Trzynaścioro. Wśród nich dwa ciała młodego chłopaka i dziewczyny ze splecionymi dłońmi.

W noc, w którą wydarzył się pożar, odbył się również ostatni spacer Cyrii do Asteriona. Po cichu, potajemnie, kiedy ojciec był pewny, że znajduje się bezpiecznie w domu, wymknęła się na zewnątrz. Ogniste fantasy zbyt bardzo ją przyciągały.

Tak jak ojciec ostrzegał: ogień pochłonął również i ją.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro