Spotkanie po latach (Część 3) - To już jest przegięcie...
Anakin Skywalker i Obi-Wan Kenobi byli w czarnej dupie nie pierwszy raz. Zaliczyli już w swojej karierze kilka (naście?) sytuacji, które można było określić mianem „beznadziejnych".
Tak jak wtedy, gdy rozbili się na środku wodnej planety i nie poszli na samo dno tylko za sprawą jedynej niezatapialnej części statku – drewnianej podłodze, którą przezorny producent zainstalował w toalecie. Anakin wciąż pamiętał te wszystkie drzazgi, które nazbierał wraz z Mistrzem, gdy z wodą po kolana wyrywali panele i błyskawicznie robili z nich tratwę.
Sznurek znaleźli oczywiście w sakwie przy pasie Obi-Wana. Skywalker żartował później, że sakwa jego Mistrza jest jak damska torebka i można w niej znaleźć „absolutnie wszystko". Na co Kenobi kąśliwie odparł, że MOŻE gdyby Anakin zapakował choć jeden z kremików, które zapychały półkę w łazience ich mieszkania w Świątyni i którymi tak sumiennie smarował sobie ryjek, by „mieć piękną cerę", to MOŻE mieliby jakąś ochronę przed słońcem i nie wróciliby z misji z oparzeniami życia. Taa, tamta sytuacja na bank była beznadziejna.
Albo wtedy, gdy polecieli na jakąś zapomnianą przez Moc planetkę w całości obrośniętą dżunglą i zamiast spreju na komary Anakin spakował im sprej do przyzywania pawianów. Rzecz jasna niechcący. Co tłumaczył swojemu Mistrzowi, gdy każdego z nich oblazło kilkanaście osobników („Przecież ci mówię, że NIE wiedziałem, co to jest! NIE wiedziałem, okej?!"). No bo oczywiście tylko Skywalker i Kenobi mogli mieć tak parszywe „szczęście", by przechodzić obok siedliska wnerwiających małpiszonów w samym środku okresu godowego...
A żeby było śmieszniej, okazało się, że jedynym miejscem, gdzie mogą ukryć się przed napalonymi pawianami była rzeka pełna pijawek. Anakin dowiedział się wtedy, że jego Mistrz potrafi przeklinać w co najmniej trzydziestu językach. Cudnie. Szkoda tylko, że jednym z tych trzydziestu języków nie był język, którym podpisany był sprej na komary. Czy raczej: na pawiany. A może sprej pro-pawianowy? Ech, Anakin już sam nie wiedział, jak nazywać to cholerstwo, choć najbardziej przypadło mu do gustu określenie wymyślone przez Obi-Wana, czyli „Pierdolone Kłopoty w Spreju".
W ogóle to przeszli wtedy przez etapy obwiniania za swoją niedolę absolutnie wszystkich. Najpierw obwiniali siebie nawzajem („To TY spakowałeś cholerny sprej!", „To TY nie umiałeś przeczytać przeklętego napisu!"), potem tubylców, za to że nie powiedzieli im o pawianach, potem Yodę, za to że w ogóle wysłał ich na tę misję, potem Luminarę Unduli, która miała lecieć na tę misję jako pierwsza, ale zatruła się czymś i nie mogła, potem Senat za niedorzeczną decyzję uczynienia pawianów gatunkiem chronionym (nawet nie można było żadnego pociąć w ramach samoobronony!), potem jakieś dwadzieścia innych osób i instytucji, a na koniec prawdziwego sprawcę. Bo, koniec końców, ustalili, że to wszystko wina Qui-Gona.
Właśnie tak. Bo tylko Qui-Gon mógł stwierdzić, że „pawiany to takie urocze i milusie stworzonka" i tylko on mógł wpaść na durnowaty pomysł zakupienia spreju przyzywającego „te goło-dupne sukinsyny" (jak Obi-Wan określił napalone stado). A że Anakin odziedziczył pokój po Mistrzu Jinnie i co kilka miesięcy znajdował należące do niego rzeczy (pukiel sierści Nexu, chusteczka w porgi czy też karma dla kotów lothalskich), teoria była jak najbardziej logiczna i trzymała się kupy. Taa... Mistrz Kenobi i Padawan Skywalker zgodnie stwierdzili, że beznadziejna sytuacja numer dwa była winą Qui-Gona.
Podobnie jak przygoda na Cato Nemoidii była winą Anakina, lecz o niej chyba lepiej nie wspominać, bo w pobliżu nie było żadnego alkoholu, a jak Obi-Wan pięknie stwierdził, „wracanie pamięcią do tamtych wydarzeń na trzeźwo groziło nieodwracalnymi szkodami na psychice". Miał rację.
Ech, no naprawdę... Nie dało się ukryć, że byli duetem z „niezłą kartoteką". Jeżeli ktoś miał wprawę z wychodzeniem cało z różnych opresji, to tylko oni.
Jednak teraz sprawa była trochę bardziej skomplikowana. Bo ilekroć wcześniej znajdywali się w trudnych sytuacjach, to zawsze byli w pełni ubrani.
W przeciwieństwie do TERAZ. Nie dawało się ukryć – brak spodni na tyłku stanowił zupełnie nowy rodzaj utrudnienia i jak dotąd nie wymyślili, jak sobie z nim poradzić.
Siedzieli obok siebie z dłońmi opartymi na zgiętych kolanach, opierając plecy o ścianę, gapiąc się na pisuary i nie odzywając się ani słowem.
Obi-Wan miał na sobie wyłącznie tunikę i majtki. Anakin nie miał na sobie absolutnie niczego poza kawałkiem odzieży, który sam kilkanaście minut temu przefarbował na zielono, i który obwiązał sobie wokół pasa, by oszczędzić sobie i Kenobiemu widoku poszarpanej bielizny.
Czy była jakaś dobra strona tej sytuacji? Chyba tylko taka, że przestali się bić. I że nie mieli po swojej przepychance jakiś strasznie poważanych obrażeń – ślad pięty Padawana pod okiem i ślady palców Mistrza na uszach to jeszcze nic takiego. Choć i tak wyglądali jak dzieci wojny...
W końcu piętnastolatek zdecydował się przerwać milczenie.
- Mistrzu - zagaił, nerwowo przełykając ślinę – jak my wrócimy do Świątyni?
Obi-Wan posłał mu promienny uśmiech.
- Nie mam, kurwa, pojęcia!
Aha. Bo w sumie ten uśmiech obejmował tylko usta – oczy Kenobiego były totalnie wnerwione.
Anakin wydał ponure westchnienie. Jego nadzieja na usłyszenie cudownego rozwiązania od kogoś, kogo uważał za najsprytniejszego człowieka w Galaktyce, właśnie poszła się rąbać.
- Żebyś jeszcze nie stracił butów i spodni – wymamrotał pół-gębkiem. – Jakoś byśmy z tego wybrnęli.
- Ach tak? – Obi-Wan zakpił unosząc brew. – A niby JAK? Miałem cię schować pod tuniką i udawać, że jestem w ciąży?
- Nooo, w ciąży to może nie – Anakin przewrócił oczami. – Ale mogłeś powiedzieć, że znalazłeś bezdomnego kota, którego gatunek jest na wymarciu i że chcesz go przechować w Świątyni na jedną jedyną noc.
- Po pierwsze, kiedy Qui-Gon tak zrobił, byłem od ciebie kilka lat młodszy. A po drugie, byłem dużo mniejszy i nigdy nie miałem tak okropnie długich nóg jak ty.
- Fakt. Na moment zapomniałem, jakim jesteś kurduplem.
Za to stwierdzenie piętnastolatek został brutalnie pociągnięty za padawański warkoczyk.
- AŁA! – opiekuńczo zakrywając drogocenny element fryzury, posłał Mistrzowi wściekłe spojrzenie. – Zwariowałeś?! Chcesz, bym go stracił? Uszy to mi wyrywaj, ale warkoczyk zostaw w spokoju!
- To nie nazywaj mnie kurduplem! – gniewnie zgrzytając zębami, odparował Kenobi.
- Qui-Gon też cię tak nazywał!
- „Co wolno Mistrzowi, nie przystoi gówniarzowi!"
- Ugh! Nie rzucaj we mnie ulubionym powiedzonkiem Windu!
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Qui-Gon nie nazywał mnie tak, żeby mi dokuczyć. Chciał tylko skomentować fakt, że zmieściłem się pod jego tuniką.
- A powiesz mi kiedyś, czemu w ogóle musiał przemycać cię do Świątyni?
- Nie.
Anakin wydał cichy jęk zawodu. Odkąd przez przypadek dowiedział się o tamtym incydencie, robił dosłownie wszystko, by wyciągnąć ze swojego Mistrza szczegóły. Ale niestety – Kenobi milczał jak grób. Nawet w swoje pamiętne trzydzieste urodziny, gdy Anakin z Quinlanem Vosem zmusili go do wypicia takich ilości alkoholu, że nie pamiętał, jak się nazywał, nie był wystarczająco narąbany, by puścić parę z ust. Na natarczywe pytania towarzystwa „jak znalazłeś się pod tuniką Qui-Gona" odpowiadał metodą zdartej płyty „Ja nic nie wiem, ja nic nie powiem".
Twardziel jakich mało!
A tak na poważnie – jeżeli ktoś kiedyś zdoła uwięzić Obi-Wana i będzie próbował wyciągnąć z niego ważne informacje, to Anakin już współczuł porywaczowi. Jego Mistrz nic nie powie. Nigdy!
Z padawańskiego warkoczyka wypadło kilka włosków i Skywalker zaczął po omacku doprowadzać je do porządku. Szkoda, że w łazience nie było żadnego lustra. Spojrzenie Obi-Wana nieco złagodniało.
- Nie ruszaj się – mruknął, odsuwając dłonie ucznia. – Zrobię to za ciebie.
Przesunął się, by klęczeć obok Padawana. Wyciągnął ręce i użył Mocy, by rozplątać popsutą część warkoczyka. Z rzemykiem w zębach zabrał się za ponowne układanie cienkich kosmyków. Anakin zagryzł dolą wargę.
- Mistrzu, przepraszam – wymamrotał. – Wiesz, za kozaki.
- W porządku – Obi-Wan głęboko westchnął. – To tylko buty.
- Nieprawda – piętnastolatek z żalem wpatrywał się w swoje bosy stopy. – Wiem, jak bardzo je lubiłeś.
- Miałeś rację, gdy mówiłeś, że Jedi nie powinni się przywiązywać.
- Do rzeczy po Qui-Gonie NIE da się nie przywiązać!
Anakin posłał swojemu Mistrzowi zbuntowane spojrzenie. Pilnował się, by nie mówić o tym głośno, ale sam miał kilka rzeczy, do których był przywiązany bardziej niż trzeba. Jak ten nieszczęsny pluszowy myśliwiec. Albo pasek do tuniki, który dostał w prezencie od Obi-Wana na pierwsze urodziny, które obchodził w Świątyni. Albo miniaturowy model myśliwca, który również dostał kiedyś od Kenobiego (nielegalnie, gdyż w pewnym wieku dzieci Jedi nie powinny posiadać zabawek).
Albo Padme. Ech, jakie to szczęście, że nadal przebywała na Naboo i nie miała żadnych szans zobaczyć, jak bardzo Anakin zrobił dzisiaj z siebie idiotę. Gdyby odwalił coś takiego przy niej, chyba pociąłby się własnym mieczem świetlnym ze wstydu. Byle tylko nie uszkodzić warkoczyka!
Ach, no bo ten warkoczyk był kolejną rzeczą, do której był nieprzyzwoicie przywiązany. Przy Obi-Wanie wciąż trajkotał, jak to nie może się doczekać, by być już niezależnym Jedi, ale tak naprawdę było to gadanie na pokaz. Zupełnie nie potrafił sobie wyobrazić, jak jeździ na jakieś misje bez swojego Mistrza.
Szarpanie się na podłodze od kibla, dryfowanie po bezkresnych wodach i uciekanie przed stadem pawianów – to były jedne z tych rzeczy, które mógł robić tylko z Obi-Wanem.
Kenobi najwyraźniej pomyślał o tym samym, bo uśmiechnął się pod nosem.
- Przywiązanie do Mistrza to uleczalna choroba – stwierdził, zaciskając rzemyk w ostatni supełek. – Podobno...
„Podobno?" Aha, czyli że sam jeszcze się nie wyleczył.
Anakin nie potrafił mieć do niego o to pretensji. W końcu poznał Qui-Gona. Wiedział, jak cudownym człowiekiem był Mistrz jego Mistrza.
- Naprawię te buty – obiecał, patrząc Obi-Wanowi w oczy. – Zobaczysz!
Nie wiedział jeszcze, jak to zrobi, ale nie zamierzał się poddawać. Chyba Mistrz Plo znał jakiegoś szewca, co ponoć potrafił zdziałać cuda? Skywalker będzie musiał go zapytać.
Po łagodności w oczach Mistrza zrozumiał, że wreszcie otrzymał rozgrzeszenie.
- Naprawą butów zajmiemy się później – westchnął Kenobi. – Na razie musimy ustalić, jak wrócić do Świątyni.
- I znaleźć zboczeńca, który ukradł ci spodnie! – gniewnie dodał piętnastolatek.
- Anakin... - w głosie Mistrza Jedi irytacja mieszała się ze zrezygnowaniem. – Mówiłem ci, żebyś odpuścił.
- Ale jak mam się nie przejmować, gdy prawie cię zgwałcili! – z policzkami zaczerwienionymi od wzburzenia zawołał chłopiec. – Masz szczęście, że nadal masz majtki!
- Umiem sam bronić swojej cnoty! – Obi-Wan prychnął, krzyżując ramiona. – Nie potrzebuję do tego twojej pomocy.
- Nie, wcale jej nie potrzebowałeś! – zakpił Anakin. – Wyciąłeś tak gównianą dziurę, że gdybym cię nie wciągnął, nadal tkwiłbyś z wypiętymi pośladkami. Twój tyłek ledwo się zmieścił.
- Mówiłem poważnie – Kenobi zwęził w oczy. – Jak chcesz mieć dupsko w kolorze Geonosis, ja ci to mogę natychmiast załatwić. Dalej mnie denerwuj, a naprawdę cię spiorę!
Skywalker otworzył usta, by odpyskować, jednak Mistrz wszedł mu w słowo.
- Tej osobie chodziło wyłącznie o moje ubrania! – podkreślił. – Sam pomyśl: gdyby ktoś chciał mnie przelecieć, myślisz, że kłopotałby się ściąganiem mi butów?
To chyba zależy, KTO chciałby cię przelecieć – Anakin pomyślał, drapiąc się skroni. – Quinlan Vos powiedział kiedyś, że nie uznaje seksu w butach.
Tyle że Vos aktualnie przebywał na Ryloh, więc automatycznie został skreślony z listy podejrzanych.
- A zresztą – Obi-Wan niedbale machnął ręką. – Jak sobie chcesz biegać po Senacie i polować na zboczeńców, to proszę bardzo! Ale najpierw musimy wrócić do Świątyni i się ubrać. A nie mamy żadnego planu jak to zrobić.
- Możemy napisać sobie na plecach jakieś hasła i udawać, że przeciwko czemuś protestujemy – zaproponował Anakin.
- Jasne. Nie wystarczy, że narobiłem sobie wstydu w Senacie. Niech jeszcze zgarnie mnie policja!
- Protesty bez ubrań są legalne! Sprawdziłem. A zresztą, co ty byś paru droidów policyjnych nie pokonał?
- Pociąłbym je bez problemu, ale wtedy do końca życia słuchałbym kazań Mistrza Windu – Obi-Wan rozmasował zmarszczone czoło. – Jakie to szczęście, że nie wie, co się tutaj wydarzyło! Wiesz, jak bardzo jest przeczulony na punkcie reputacji Zakonu.
- Zawsze możemy obrócić tę sytuację na naszą korzyść – Anakin uniósł palec wskazujący. – Na przykład napiszemy sobie na plecach jakieś hasło, które przysłuży się Zakonowi. Na przykład... eee... no nie wiem. „Koniec z nielegalnym handlem przyprawą! Wybijemy przemytników do nogi!"
- Jesteśmy Jedi – chłodno przypomniał Kenobi. – Nie zabijamy w sytuacjach innych niż samoobrona.
- Uch, to był tylko przykład! Przecież wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem i mówię ci, że to NIE przejdzie! Qui-Gon poszedł kiedyś pod Senat z nabazgranym na klacie napisem „Koniec z wyzyskiem rolników na Serenno!" Nie wywalili go z Zakonu na zbity ryj, tylko dlatego że Dooku poszedł razem z nim.
- Serio?! – Anakin wytrzeszczył oczy. – Myślałem, że to tylko plotka!
- W sumie to nawet ja nie wiem, czy to plotka czy nie – Obi-Wan rozmasował podbródek. – Qui-Gon przysięgał, że to prawda, ale... No, faktem jest, że czasami lubił koloryzować. Jednak podejrzewam, że mógłby coś takiego zrobić. Gdy na Serenno były problemy, Jedi nie mogli zostać tam posłani z powodów politycznych. Między innymi dlatego Dooku odszedł z Zakonu. To w końcu jego planeta. A wcześniej... Cóż. Całkiem możliwe, że poszedł protestować, by nie wywalili Qui-Gona. Bo wiesz, Padawana to można za taki wybryk wykopać, ale Mistrza już trochę nie wypada. Taa, myślę, że ja też wziąłbym udział w jakimś dziwnym wydarzeniu, tylko po to, by ciebie nie wywalili.
W usilnej próbie ukrycia rumieńca, Skywalker spojrzał w drugą stronę. Czasami zapominał, jak bardzo był kochany przez swojego Mistrza.
- Dobra, czyli protest odpada – wzdychając, przejechał palcami po krótko zgolonych włoskach na karku. – Już wiem, możemy udawać, że myjemy okna! Widziałem kiedyś, jak jakiś facet mył okna Świątyni bez koszulki. Miał tunikę obwiązaną wokół pasa.
Kenobi uśmiechnął się z nostalgią.
- Kiedyś ja i Qui-Gon udawaliśmy zmywaczy okien. Ten numer może i rzeczywiście mógłby przejść, gdybyśmy mieli buty, Padawanie. A tak w ogóle... ten facet, którego widziałeś, wcale nie mył okien, tylko podglądał Adi Gallię. I dostał za to po ryju.
- Niezły wyczyn – Anakin z uznaniem pokiwał głową. – Vos byłby dumny.
- To był Quinlan.
- Aha.
Taaak. Teraz, gdy o tym myślał, Skywalker przypomniał sobie, że dredy kolesia wydały mu się znajome. Ale zmyliła go owinięta wokół nich różowa chusta. Anakin naiwnie wywnioskował, że ktoś tak odjazdowy jak Quinlan nie założyłby czegoś w tak pedalskim kolorze.
Ech, jak Vos dowie się, co im się przydarzyło, będzie się zaśmiewał do rozpuku. Dlatego najlepiej, by się nie dowiedział. Najlepiej, by NIKT się nie dowiedział! Muszą jakoś stąd wyjść – tylko dyskretnie!
- Możemy udawać striptizerów – rzucił Anakin. – Albo strażaków, którym spaliły się ubrania. Albo pływaków idących na zawody. Albo modeli, którzy spóźnili się na sesje fotograficzną. Albo Wookich, którym zgolono futra. Albo naturystów. Albo idiotów...
- Do tego ostatniego to przynajmniej jeden z nas nie musiałby udawać – mruknął Obi-Wan. – Twoje pomysły są coraz bardziej zdesperowane i popieprzone, więc nie mam innego wyjścia, niż samemu na coś wpaść. Wstawaj! – dziarsko klepnął protegowanego w udo, po czym jednym płynnym ruchem poderwał się z podłogi.
- Co? – Skywalker spojrzał na niego głupio. – Po co?
- Wychodzimy.
Kilkanaście minut później kroczyli... czy raczej sunęli korytarzem Senatu. Choć zakrawało to na cud, minęli już kilka dostojnie ubranych grup ludzi, lecz jak dotąd nikt nie zwrócił na nich uwagi.
- To jest pochrzanione! – zajęczał Anakin.
- Zamknij się! – Obi-Wan syknął mu do ucha. – Droidy nie mówią ludzkim głosem.
- Protokolarne mówią.
- NIE udajemy droida protokolarnego!
Co prawda, to prawda. Ich „cudownym sposobem" na wymknięcie się z Senatu i dotarcie do Świątyni miało być ukrycie się w znalezionym w łazience popsutym droidzie zasilającym typu PLNK. To był ten przypominający wielką skrzynię i poruszający się na czterech nogach. Obi-Wan przeciął go na pół swoim mieczem świetlnym, z pomocą Anakina wywalił z niego wnętrzności, po czym obaj wskoczyli do środka, wsuwając bose stopy do metalowych nóg. Oczywiście droid był od nich sporo niższy, więc posuwali się do przodu zgięci w pół. Już nie wspominając o tym, że Kenobi musiał objąć swojego Padawana w pasie. Albo o tym, że tyłek piętnastolatka tkwił dociśnięty do brzucha Mistrza.
- Kurde, no! – syknął czerwony od stóp do głów Anakin. – Nie chuchaj mi na plecy, to łaskocze!
- MÓWIŁEM, żebyś szedł z tyłu, to nie chciałeś! – odparował jego równie speszony Mistrz.
- Bo się starzejesz i gorzej widzisz! Ja mam młode i zdrowe oczy, więc muszę być z przodu.
- Gdybyśmy nie tkwili w tej durnowatej pozycji, już bym cię walnął!
- Ta „durnowata pozycja" to był TWÓJ pomysł!
Skywalker został zmuszony do odjęcia samemu sobie punktu za inteligencję. Tak naprawdę chciał być z przodu, bo pomyślał sobie, że gdyby Obi-Wan puścił bąka, to nie chciałby być za nim. Ale teraz, gdy przeszli już pół korytarza, zrozumiał, że jego rozumowanie było totalnie bez sensu – biorąc pod uwagę, jak gorąco było w tej cholernej skrzyni, którykolwiek z nich nie puściłby bąka i po której stronie by nie szedł, I TAK zostaną zaczadzeni. Obaj.
Uff, całe szczęście, że żaden z nich nie jadł śniadania. Anakin nie zjadł, bo był zbyt zajęty buszowaniem w grajdole, jakim był jego pokój, a Obi-Wan nie zjadł, bo był zbyt zajęty wydzieraniem się na Padawana. Skywalker już wiedział, jaka będzie konkluzja tej całej przygody, gdy wreszcie dotrą do Świątyni:
„Żadna z tych rzeczy NIE wydarzyłaby się, gdybyś sprzątał w pokoju i regularnie prał swoje rzeczy!"
Właśnie tak podsumuje to jego Mistrz. Anakin założyłby się o wszystkie swoje kredytki.
- Bolą mnie kolana – pożalił się.
- A myślisz, że mnie, kurwa, nie bolą? – zza jego pleców dobiegła wkurzona odpowiedź.
- Ostatnio za dużo przeklinasz.
- Ciekawe przez kogo?
Piętnastolatek znowu poczuł na karku charakterystyczne łaskotanie.
- Mówiłem, byś na mnie nie chuchał! – warknął. – Oprzyj podbródek o mój bark, albo ugryź mnie w szyję, albo nie wiem, co jeszcze, tylko na mnie, kurde, nie chuchaj! To łaskocze! Jak będziesz tak robił, to w końcu się wypierdolimy!
- Mówiłeś coś o przeklinaniu?
Anakin jedynie przewrócił oczami. A gdy chwilę później poczuł na swoim barku zarost Mistrza, doszedł do wniosku, że ani trochę sobie tego nie przemyślał. Broda łaskotała mu skórę jeszcze bardziej niż oddech. Ale co miał, kurde, powiedzieć – w końcu sam zaproponował Obi-Wanowi, by oparł podbródek w tamtym miejscu. A wręcz kazał mu to zrobić.
- Totalnie nas pojebało – po chwili mruknął Kenobi.
Skywalker nic na to nie odpowiedział. Bo niby co miał powiedzieć – że to NIE było właściwe podsumowanie sytuacji? No cóż, było. Właściwie to piętnastolatek był wdzięczny, że chociaż RAZ jego Mistrz uczciwie przyznał, że pojebało ich OBU, zamiast bezczelnie stwierdzać, że „to wszystko wina jego Padawana". Nawet jeśli to rzeczywiście była wina Anakina.
- Ej, a powiedz – Skywalker zagaił po chwili. – Jak już wydostaniemy się z Senatu, to co zrobimy?
- Jak to „co"? – Obi-Wan prychnął takim tonem, jakby odpowiedź powinna być oczywista. – To chyba jasne: wskoczymy do taksówki i pojedziemy do Świątyni.
- Nie mamy hajsu. W dodatku udajemy droida.
- Te wszystkie treningi niczego cię nie nauczyły? Po prostu zahipnotyzujemy taksówkarza i tyle!
- A jak będzie miał za mocny umysł?
- To zaczekamy na takiego, który jest tępakiem.
- Ale ty wiesz, że używanie hipnozy Jedi, by jeździć taksówką za darmo, jest wbrew Kodeksowi?
- Mam w dupie Kodeks! Chcę do domu!
Historyczna chwila. Ten dzień przejdzie legendy! Dzień, w którym Obi-Wan Chodząca Przestrzegalnia Reguł Kenobi głośno i wyraźnie oznajmił, że nie zamierza przestrzegać Kodeksu. Ach, gdyby Qui-Gon Jinn to widział... Jak nic siedział teraz w dżedajskim niebie i opróżniał jedną butelkę wódki za drugą, wznosząc toast za nawrócenie swojego Padawana.
Skywalker zamieścił notatkę w swoim wyimaginowanym dzienniczku:
Gdy następnym razem będzie chciał, by jego Mistrz zrobił coś wbrew Kodeksowi, po prostu wsadzi ich obu do droida zasilającego. A wcześniej jeszcze ściągnie im spodnie i buty. Och, i jeszcze położy między nimi kozaki od Qui-Gona, żeby było im jeszcze, kurwa, „wygodniej"!
Bo przecież nie mogli zostawić tych kozaków. Anakin nawet tego nie proponował, to nie w chodziło w rachubę! A poza tym, obiecał, że je naprawi.
Raju, ale w tym droidzie było gorąco... W sumie nic dziwnego, że Obi-Wan przeklinał. I że pierwszy raz w życiu pokazywał Kodeksowi Jedi środkowy palec. Anakin odczuwał tak wielki dyskomfort, że sam był gotów pierdolić wszystkie obietnice, jakie kiedykolwiek sobie złożył – łącznie z postanowieniem poślubienia Padme. Nawet gdyby usłyszał, że Amidala była teraz w tym samym budynku, miałby to w kompletnym poważaniu! Interesowało go jedynie jak najszybsze dotarcie do Świątyni.
Byli już prawie przy wyjściu, gdy coś zagrodziło im drogę. Jakaś postać w bordowej pelerynie z kapturem. Sprawiała wrażenie... podejrzanej.
Wyglądające przez dwie maleńkie dziurki oczy Anakina zwęziły się.
Mistrzu – Skywalker użył telepatycznej Więzi pomiędzy sobą i Kenobim, by wysłać mentorowi wiadomość. – Wyczuwam zakłócenie w Mocy.
Wiem – Padła nerwowa odpowiedź. – Ja też je wyczuwam.
Czemu ze wszystkich możliwych dni, musiałem zapomnieć miecza świetlnego właśnie dzisiaj?
Kiedy już wrócimy do domu, przypomnij mi, żebym cię zabił!
Jasne. Nie ma problemu. Anakin chętnie mu o tym przypomni. Zakładając oczywiście, że tajemnicza postać w kapturze pozwoli im przejść. Spod długiego rękawa wyjrzał jakiś przedmiot... zaraz, przecież to miecz świetlny!
- O KURWA, SITH! – Skywalker wydarł się na cały korytarz.
On i Obi-Wan wyskoczyli ze swojej kryjówki jak nowonarodzony porg z jajka. Przez jeden krótki moment zapomnieli, jak niefortunnie są ubrani. Paradujący w tunice (ale bez spodni) Kenobi bez wahania odpalił swoją broń. Natomiast Anakin, który nie miał na sobie nic poza zaimprowizowaną zieloną „spódniczką", zaczął się rozglądać za jakimś dużym przedmiotem, nadającym się do tego, by cisnąć nim wroga.
Jednak tajemniczy nieznajomy wcale nie zamierzał ich atakować. Gdy zobaczył transformację droida zasilającego w dwóch (półgołych) Obrońców Galaktyki, tak się przeraził, że walnął się rękojeścią miecza świetlnego w nos i zaraz po tym fiknął koziołka. Kaptur zleciał mu z twarzy, a oczom zdumionych Jedi ukazał się...
- Jar-Jar?! – krzyknęli równocześnie.
- Ała – Gungan podniósł się z ziemi i rozmasował zadek. – Moja się tego nie spodziewał. Rety... jakie dziwne rzeczy na tym Corusenacie są. Żeby ludki z droida wyskakiwały? Moja tu niczego nie rozumie! O, a powiedzcie! Twoja byli wcześniej w dziurze?
Anakin i Obi-Wan zaczerwienili się.
- Eee... w dziurze? – masując kark, powtórzył Anakin.
Jar-Jar pokiwał głową tak energicznie, że uszy mu się zatrzęsły.
- Moja dostał polecenie, by zanieść ciuchy do dziury. Misa widział wcześniej, że twoja był strasznie smutny, Ani, więc misa ukradł spodnie i buty jakimś dziwnym nogom i chciał ci zanieść, byś miał się w co ubrać. Ale Moja usłyszał, że to nieładnie i że ma odnieść rzeczy z powrotem.
- Zaraz, zaraz – przyciskając dłoń do czoła, Obi-Wan posłał Gunganowi zdumione spojrzenie. – To ty zdjąłeś ze mnie spodnie?
- Nie żaden zboczeniec? – dopytywał Anakin.
- Co to „zbuczeniec"? – Jar-Jar przekrzywił głowę.
- Dobra, nieważne – Kenobi niedbale machnął ręką. – Mówiłeś, że przyniosłeś moje rzeczy, tak? Masz je?
Uśmiechając się, Binks wyciągnął przed siebie stosik ubrań.
- Moja przyniósł i dla ciebie, i dla Aniego! – zaanonsował radośnie. – Moja przyniósłby wcześniej, ale tuż przed dotarciem do dziury, moja zderzył się z Organą, zupełnie stracił orientację w terenie i...
Nie dokończył, gdyż Jedi równocześnie rzucili się w jego kierunku. Ze zdumieniem obserwował, jak w rekordowym tempie zakładali na siebie ubrania.
- Och, na Moc! – obmacując już całkowicie odzianego siebie, Obi-Wan odetchnął z ulgą. – Nie muszę wracać do Świątyni przebrany za droida! Całe szczęście... całe szczęście!
- Eee... - Anakin nie podzielał entuzjazmu swojego Mistrza.
Złapał za krawędzie błękitnej koszulki i nieco naciągnął materiał, by lepiej się przyjrzeć. O w mordę, jednak się nie pomylił! Nie wiedział, kto podarował mu tę sztukę odzieży, ale ów osobnik musiał mieć totalnie spaczone poczucie humoru.
Jak, u licha, Anakin ma wrócić do Świątyni w koszulce, na której widniał napis „Ojciec Roku"?
- Ciesz się, że w ogóle masz się w co ubrać! – skarcił go Mistrz.
- Mam piętnaście lat – Skywalker bąknął, wciąż wytrzeszczając oczy na niefortunny tekst. – Jestem za młody, żeby być czyimkolwiek ojcem.
- To udawaj, że jesteś Qui-Gonem i mów, że jesteś ojcem całej Galaktyki.
Obi-Wan robił wszystko, by wyglądać na poważnego, ale zdradzały go drżące kąciki ust. Nie ulegało wątpliwości, że zaraz wybuchnie niekontrolowanym śmiechem.
A tylko spróbuj! – Anakin posłał Mistrzowi nienawistne spojrzenie. – Ani. Mi. Się. Waż!
- Ani, twoja wyluzuje! – szczerząc zęby, Jar-Jar pokazał kciuk. – Przy tych leginsach w kropki, koszulka wygląda nawet spoko-loko!
Kenobi odwrócił się do nich tyłem. Skywalker wpatrywał się w jego dygoczące od śmiechu plecy w taki sposób, jakby chciał przepalić je wzrokiem.
Tylko poczekaj! – obiecywał mściwie. – Kiedyś pojedziesz na samodzielną misję i nie spakuję ci NICZEGO oprócz tych cholernych leginsów! Sam będziesz musiał w nich chodzić i zobaczysz, jak to jest!
Pytanie tylko – jak zaproponować Mistrzowi, że go spakuje w taki sposób, by nie zabrzmiało to podejrzanie? Albo jak uniknąć śmierci z ręki Obi-Wana, kiedy już wróci ze wspomnianej misji?
Anakin nie zdążył przemyśleć sobie tych kwestii, gdyż usłyszał brzęczenie komlinka. Kenobi wyciągnął urządzenie z sakwy przy pasie (którą kilka minut temu odzyskał).
- Tak?
Z głośniczka popłynął lodowaty jak planeta Hoth głos Mace'a Windu.
- Ty i twój Padawan dostaliście misję w systemie Suna. Wyruszacie natychmiast. Szczegóły dostaniecie od kapitana statku, który czeka na was przed Senatem.
Słysząc nazwę destynacji, Anakin momentalnie zbladł.
- Ale jak to? – dyskretnie syknął Mistrzowi do ucha. – Przecież mieliśmy załatwić coś dla Kanclerza! Obi-Wan, powiedz mu, że nie chcemy lecieć na to całe Suna! Tam jest trzy razy więcej piachu niż na Tatooine – dokończył, nerwowo przełykając ślinę.
Kenobi zmarszczył brwi. Po karcącym spojrzeniu, które posłał Padawanowi, można były wywnioskować, że nie zamierza kwestionować decyzji Rady z powodu jakiś irracjonalnych argumentów dotyczących piasku. Ale jeśli chodziło o samą misję – a konkretniej o sposób, w jaki została im przydzielona, tak nagle i bez ostrzeżenia – musiał być równie ciekawy jak Anakin.
- Mistrzu Windu – uprzejmie przemówił do komlinka. – Czy mogę spytać, dlacze...
- Macie dziesięć minut na opuszczenie atmosfery Coruscant – dziwnie mrocznym tonem Windu wszedł mu w słowo. – Po upływie tego czasu nie ręczę za siebie!
Anakin i Obi-Wan wymienili zaniepokojone spojrzenia. Pomyśleli o dokładnie tym samym:
O kurde! Myślisz, że wie?!
Nie, to niemożliwe... Przecież Windu nie mógł wiedzieć o tym, co wydarzyło się w łazience? Nie mógł wiedzieć, prawda? Prawda?!
- Moja uważa, że on zbyt nerwowy jest – drapiąc się po uchu, rzucił Jar-Jar. – Ten cały Wendy, w sensie. Pojechałby sobie do podwodnego SPA w naszym mieście... Moja myśli, że jemu świetnie by to zrobiło!
Skywalker, który zdążył już trochę poznać Wendy... znaczy się Windu, wiedział, że gdy czarnoskóry Mistrz przemawiał takim tonem jak teraz, to raczej NIC nie mogło „dobrze mu zrobić".
No, chyba że pocięcie czegoś. Albo kogoś. Anakin nie miał ochoty zostawać tym kimś!
Kiedy zobaczył, że Obi-Wan otwiera usta, by ponownie przemówić do komlinka, mentalnie przyznał swojemu mentorowi sto punktów za odwagę.
- Mistrzu Windu – Kenobi zagaił takim tonem, jakby wyciągał rękę, by pogłaskać rozjuszonego Nexu. – Czy coś się...
- Zostało wam osiem minut i czterdzieści siedem sekund.
Tego typu minimalistyczna odpowiedź mogła oznaczać jedno – niezależnie od tego, czy Windu wiedział o incydencie w łazience, mieli u niego TOTALNIE przerypane!
Natychmiastowa ewakuacja z planety nawet nie była kwestią podlegającą dyskusji. Tutaj nie było miejsca na rozmowę, trzeba było natychmiast spieprzać!
- Na razie, Jar-Jar!
Obi-Wan i Anakin zerwali się do biegu.
Kiedy dwie minuty później wsiadali na statek, przypomnieli sobie o pewnym istotnym szczególe.
- Ej, moment! – zdyszany, Skywalker zawołał do stojącego na rampie Mistrza. – Mój miecz świetlny został w Świątyni. A poza tym nadal jestem „Ojcem Roku"! – posłał swojej nowej koszulce zniesmaczone spojrzenie.
- Racja – Obi-Wan starł z czoła krople potu. – Pójdziemy po twoją broń i jakieś rzeczy do przebrania. A potem natychmiast stąd spadamy! Czy to brzmi jak dobry plan?
- Najlepszy!
Kilkanaście minut później wpatrywali się w błękit nadprzestrzeni i przypomnieli sobie o jeszcze jednym istotnym szczególe.
- Ej, a tak w ogóle... – Skywalker wymienił z Mistrzem zaintrygowane spojrzenie. - Czyj miecz świetlny miał Jar-Jar?
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W końcu Obi-Wan wzruszył ramionami.
- No cóż, na pewno nie Mistrza Windu. Mace jest ostatnią osobą, która byłaby na tyle durna, by pozwolić komuś ukraść swoją broń...
Notka od autorska
Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07
Tego One Shota dedykuję _The_Godfather_
Nasze rozmowy oraz komentarze w talksach ("Qui-Gon Jinn - bo go za mało") zainspirowały niektóre dialogi z tego One Shota.
Mam nadzieję, że podobało wam się zakończenie trzy-częściowego Arcu "Spotkania po latach". Zanim pójdziecie spać, mam dla was jeszcze dwie ciekawostki przyrodnicze:
1) Pierwsza ciekawostka:
Kiedy opublikowałam pierwszy One Shot z serii "Galaktyczne Absurdy", to po powrocie z rolek znalazłam na Wattpadzie równiutko 66 powiadomień. Nie żartuję! A oto pamiątkowe zdjęcie:
Widzicie, jaki numer?
To na pewno był jakiś podstęp ze strony Palpatine'a. Na pewno! NA BANK!
2) Druga ciekawostka przyrodnicza
Droid, w którym chowali się Anakin z Obi-Wanem wygląda o tak:
Prawda, że świetne miejsce na kryjówkę?
Obrazek pochodzi oczywiście z "Wojen Klonów" ;)
Wyczekujcie kolejnego One Shota! Jego opis już wkrótce powinien się pojawić w spisie treści.
Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro