Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dobranoc, Padawanie

Obi-Wan Kenobi był jednym z tych Jedi, którzy zawsze (albo prawie zawsze?) przestrzegali Kodeksu.

Nie uznawał – jak co poniektórzy – liberalnego poglądu, głoszącego, że „zasady były tylko sugestiami" i można było od czasu do czasu je nagiąć. Reguły przecież po coś istniały, czyż nie? Jeśli paragraf głosił, że Jedi musieli nosić odpowiedni zestaw ubrań, to tak miało być i basta! Nie ma, że słońce daje popalić i chciałoby się zdjąć zewnętrzną tunikę, pozwalając ramionom nacieszyć się ciepłymi powiewami powietrza. Albo, że pada deszcz i chciałoby się przypiąć do pasa składaną parasolkę...

Po Świątyni krążyła kiedyś bardzo ciekawa opowieść. Że w swoich pierwszych latach pod opieką Dooku, Qui-Gon zabrał na misję przyrząd do zasłaniania się przed deszczem, a kiedy został zaskoczony przez łowcę nagród, to niechcący sięgnął właśnie po parasolkę zamiast po miecz świetlny. Młody Jinn dostał wtedy manto jakich mało... Wstyd na całą Galaktykę! Ponoć Dooku był tak oniemiały, że sam dał się zaskoczyć jak dziecko i został trafiony z procy przez drugiego łowcę nagród. A sama parasolka i tak do niczego się nie przydała, bo kiedy lunął deszcz, Mistrz i Padawan tkwili przywiązani do pala. Po ukończeniu nieszczęsnej misji, wrócili do Świątyni z tak intensywnymi katarami, że nikt nie miał odwagi się do nich zbliżyć.

Ach, cóż za historia! Obi-Wan nie wiedział, czy była prawdziwa, ale nie miał wątpliwości, co do płynącego z niej morału:

Zasad. Trzeba. Przestrzegać!

Gdyby tylko było to takie proste...

Obi-Wan mógł o sobie myśleć jak o człowieku, który za wszelką cenę starał się przestrzegać reguł, ale prawda była taka, że nawet jemu zdarzały się chwile słabości. Jedna z nich miała miejsce w pewną burzową noc.

Na Coruscant lało jak diabli. Pioruny uderzały jeden po drugim, przez kilkanaście złowrogich sekund robiły sobie przerwę, a potem zaczynały od nowa – ich groźne huki roznosiły się po okolicy jak warknięcia wybudzających się ze snu bestii. Krople deszczu rytmicznie uderzały w okna Świątyni, zostawiając po sobie mokre smugi.

Jednak Obi-Wanowi to nie przeszkadzało. Nie należał do osób, które bały się burzy – wręcz przeciwnie. Uważał, że słuchanie uderzających o szybę kropel bardzo pomagało w zasypianiu. A zwłaszcza w noc taką jak ta, gdy dość długo męczył się z raportem dla Rady Jedi i położył się do łóżka o wiele później niż zwykle. Odgłos deszczu stwarzał najlepsze warunku dla relaksowania się, jakie można było sobie wymarzyć.

Wzdychając, Kenobi wtulił w policzek pod poduszkę. Spał, jak zwykle, w luźnych spodniach oraz w białym podkoszulku. Nie było mu w tym zestawie ani za ciepło ani za zimno. Szum deszczu brzmiał tak relaksująco... Obi-Wan czuł, że zaraz odpłynie.

Ale wtedy coś się zmieniło. Nieznaczna zmiana atmosfery w Mocy, czyjś cichutki jęk i dobiegający z salonu dźwięk kroków. Wreszcie szmer otwieranych drzwi.

No tak. Anakin nigdy nie pukał.

- Mistrzu?

Obi-Wan uchylił jedno oko. Jego dziesięcioletni Padawan stał w drzwiach, niosąc pod pachą pluszowy myśliwiec. Jedna z nogawek jego spodni była podciągnięta prawie do kolana, druga zwisała aż do samej kostki. Z opadającego na prawie ramię warkoczyka wypadało kilka sterczących na wszystkie strony włosków, jakby właściciel przed długi czas miętolił paluszkami tamto miejsce. Nocna tunika była bardziej wygnieciona niż zwykle, sugerując nieustanne przekręcanie się z boku na bok. I wreszcie... były te bardzo charakterystyczne obwódki wokół nieszczęśliwych błękitnych oczu. Aż proszące się o podpis:

„Próbowałem, ale nie mogłem".

Pocierając lewą powiekę, Obi-Wan podciągnął się do pozycji siedzącej. Przeczuwał, jakie pytanie wkrótce padnie, ale wolał najpierw obadać temat. Przygotować się, czy coś.

- Nie możesz spać? – ze współczuciem zwrócił się do Anakina.

Chłopiec żarliwie pokiwał główką.

- Boisz się burzy? – Kenobi spytał łagodnie.

Dziesięciolatek gniewnie zmarszczył nosek i odwrócił wzrok. Zawsze tak robił, gdy sugerowano, że czegoś się bał.

- Wcale się nie boję – wymamrotał, mocniej zaciskając rączkę na przytulance. – Ja po prostu... Znaczy... Nie chodzi o to, że się boję. Deszcz mnie rozprasza.

- Rozprasza? – Obi-Wan powtórzył sennym głosem.

- Nie pozwala mi spać.

Anakin urwał na chwilę, po czym zerknął na Mistrza i nieśmiało dodał:

- Na Tatooine nigdy nie padało. Czerpaliśmy wodę ze skraplaczy. Albo wydobywaliśmy ją z podziemnych strumieni.

Kenobi sporo na ten temat czytał, jednak postanowił nie przerywać protegowanemu.

- Noce zawsze były bardzo ciche – ciągnął chłopiec. – Kiedy słyszeliśmy jakieś dźwięki, to tylko wtedy, gdy ktoś się bił, albo, gdy zwierzęta miały okres godowy. Ale przez większość nocy było spokojnie. No a tutaj...

- Pogoda czasem się zmienia – Obi-Wan krzywo się uśmiechnął. – Ale to nie jest pierwsza burza, którą widzisz, prawda?

- Pierwsza, którą widzę w nocy – podkreślił Anakin.

No tak. Kenobi przypomniał sobie, że jego wychowanek widywał dotychczas deszcz tylko w świetle dnia. Najwidoczniej miało to jakieś znaczenie.

- Te głupie krople – chłopiec wymamrotał, wbijając rozżalony wzrok w swoje własne bose stopy. – I pioruny. Kiedy słyszę, jak uderzają, przypominam sobie, że już nie jestem na Tatooine i myślę o mamie. Zastanawiam się, czy wszystko u niej w porządku. Kiedy w nocy słychać było hałas, zawsze wstawała, ryglowała wszystkie drzwi, a potem przychodziła do mnie, by mnie przytulić. Ja naprawdę staram się o niej nie myśleć!

Zabrzmiało to tak, jakby się usprawiedliwiał. Co, w sumie, miało sporo sensu – o ile normalne dzieci nie powinny tłumaczyć się z podobnych rzeczy, to przyszli Rycerze Jedi, jak najbardziej.

Obi-Wan popatrzył na swojego Padawana i już któryś z kolei raz pomyślał, jak bardzo temu malcowi musiało być ciężko. Anakin tak długo pracował, by pozbyć się dawnych nawyków – i tak wiele już osiągnął! Kenobi pamiętał, ile czasu musiało minąć, zanim jego wychowanek zadomowił się w Świątyni na tyle, by przesypiać większość nocy bez zbytniego zamartwiania się. A teraz Matka Natura zesłała im zupełnie nowe utrudnienie – burzę.

Wzdychając, Obi-Wan potarł skroń. Czekał go kolejny test jako Mistrza. Wiedział, co będzie musiał zrobić i już na samą myśl czuł do samego siebie potworny wstręt. Do siebie i do Kodeksu.

Dziwnie jest przestrzegać czegoś i czasem tak strasznie tego nie cierpieć.

- W dodatku jest zimno – Anakin mruknął po chwili. – Tobie nie jest zimno, Mistrzu? – popatrzył na podkoszulek Obi-Wana z taką miną, jakby jego mentor biegał po śnieżnej planecie z samych majtkach.

- Znasz mnie – Kenobi nieznacznie się uśmiechnął. – Wiesz, jaki jestem gruboskórny.

Podobny żart zwykle sprawiał, że dziesięciolatkowi natychmiast poprawiał się humor. Zarówno Skywalker i jego Mistrz lubili często komentować swoją różną odporność na zimno – był to jeden z niewielu dowcipów, który bawił ich obu w takim samym stopniu. Tym razem jednak chłopiec pozostał markotny. Zerknął na Obi-Wana, przełknął ślinę i zapytał:

- Mistrzu... mogę dzisiaj spać z tobą?

Rudy mężczyzna przycisnął sobie dłoń do czoła. A więc wreszcie nadeszło. Pytanie, którego spodziewał się od samego początku. Ech, do licha... I jak on ma to rozegrać, nie czując się przy tym jak ostatnia świnia?

Anakin patrzył na niego wielgachnymi i smutnymi oczami, które mogłyby należeć do porzuconego szczeniaczka. Patrzenie w taki sposób powinno być zabronione!

- Anakin... - zbolałym tonem Kenobi zwrócił się do Padawana.

Chłopiec opuścił główkę. Pewnie już domyślał się, co usłyszy.

- Przecież wiesz, że nie mogę się zgodzić – Obi-Wan oznajmił zbolałym tonem.

- Tak – wyszeptał Anakin. – Wiem.

- Nie dlatego że nie chcę.

- Wiem.

- Gdybyśmy nie byli Jedi, zgodziłbym się.

- Wiem.

- Rozumiesz, dlaczego nie mogę się zgodzić, prawda?

- Proszę. Tylko ten jeden raz!

Czy istniała jakaś Szkoła Wywierania Presji na Mistrzach? Gdyby istniała, ten dzieciak z pewnością zdobyłby dyplom. Z wyróżnieniem!

Do licha... Skoro WIE, że Obi-Wan nie może się zgodzić, to dlaczego nalega? Dlaczego utrudnia swojemu mentorowi życie? Ugh! On ZAWSZE wszystko utrudnia!

Czy wszyscy Padawani są tak trudni do ogarnięcia? – Obi-Wan pomyślał z rezygnacją. – Czy JA taki byłem?

Nie, z pewnością nie. Padawan Kenobi nigdy... w żadnym wypadku, za nic, za cholerę nie poszedłby do swojego Mistrza, by zapytać, czy może przekimać się z nim w łóżku. Nie dlatego, że nie chciał. Owszem, miał kilka takich momentów, gdy obudził się w środku nocy, samotny i przerażony, a jego umysł zawędrował do śpiącego w sąsiednim pokoju Qui-Gona. To nie tak, że mały Obi-Wan nigdy nie zamarzył o wślizgnięciu się swojemu Mistrzowi pod kołdrę. To nie tak, że nigdy nie wyobraził sobie, że wtula się w szeroką pierś Jinna, wsuwa główkę pod pokryty zarostem podbródek i łapie paluszkami rozrzucone na poduszce długie włosy.

Fakt, za dzieciaka miewał podobne fantazje – nawet nie próbował się tego wypierać.

Tyle że on, w przeciwieństwie do Anakina, nie chciał stawiać swojego Mistrza w trudnej sytuacji. Wrzucił marzenia o spaniu w łóżku nauczyciela dokładnie tam, gdzie powinien... tam, gdzie wszyscy Jedi powinni wrzucać podobne marzenia – do zamykanej na cztery spusty skrzynki z zakazanymi myślami. Właśnie to było miejsce dla tego typu cudownych... tfu!... niedorzecznych fantazji!

Inna sprawa, że Qui-Gon raczej by mu nie odmówił.

Obi-Wan zacisnął zęby. Do licha! Zaczął mieć naprawdę durnowate myśli. Wyobraził sobie, że koło ucha lata mu duch zmarłego Mistrza. Niezbyt duży – wielkości wróbla. Nosił te same szaty Jedi, co za życia, ale oprócz tego miał jeszcze białe różki i biały ogon z zakończeniem w kształcie strzałki, jak u diabełka. Usiadł dawnemu Padawanowi na ramieniu, szturchnął go łokciem w szyję, porozumiewawczo mrugnął okiem i odezwał się kuszącym głosem:

- No weeeź! Co ci szkodzi?

Obi-Wan wytrzeszczył oczy. O cholera!

- Przecież nikt się nie dowie – zachęcał Wyimaginowany Qui-Gon. – To tylko Kodeks. Kodeks jest do dupy! Przecież Świątynia nie zawali się, tylko dlatego, że raz pozwoliłeś smutnemu dziecku przespać się ze sobą w łóżeczku.

Przełykając ślinę, Kenobi zerknął w stronę swojego unieszczęśliwionego Padawana. Czuł się przy tym tak, jakby patrzył na bezdomnego lothalskiego kota, który stał w deszczu, żałośnie miauczał i aż się prosił, by schować go pod ciepłą kołderką.

Determinacja rudego mężczyzny z każdą chwilą słabła. Obi-Wan przełknął ślinę i już... już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale wtedy jego umysł wyprodukował kolejną dziwaczną wizję. Na drugim ramieniu siedział mu malutki Mace Windu – i to w jakim wydaniu! Miał garniturek, jak jakiś, za przeproszeniem, Senator. Wdzianko było bielusieńkie - wyraźnie kontrastowało ze skórą koloru czekolady. Nad łysiną unosiła się złota aureolka.

- Nawet o tym nie myśl, Kenobi! – Wyimaginowany Mace zdzielił Obi-Wana w ucho miniaturowym Kodeksem. – Chłopak uczy się, jak być Jedi! I co? Jak gdyby nigdy nic zaprosisz go pod kołderkę? Może mu jeszcze kołysankę zaśpiewasz, co?

- A ty tu czego? – Wyimaginowany Qui-Gon oparł dłonie na biodrach i poczęstował „rywala" wkurzonym spojrzeniem. – Nikt cię nie zapraszał!

- Poprawka – Zmyślony Windu splótł palce dłoni i uniósł brew. – To CIEBIE nikt nie zapraszał! Zmarli nie mają głosu. Zamknij gębę i won z powrotem do Dżedajskiego Nieba!

- Pfft, myślisz, że posłucham? – Maleńki Qui-Gon wyłożył się na ramieniu dawnego Padawana, splótł dłonie na karku, założył nogę na nogę i wyczarował skądś źdźbło trawy, które wsunął sobie między wargi. – Że pozwolę, by jakiś Ważniak z Rady mi rozkazywał? Za życia nie pozwalałem, to teraz mam pozwolić?

- Nie będziesz mi się tutaj bezczelnie panoszył ani mieszał w głowach posłusznym Mistrzom – Miniaturowy Mace gniewnie wycelował w drugiego karzełka palec. – Jazda z powrotem do Raju! Poszedł mi stąd! Ale już!

- Sam sobie idź do Raju! Mam sto razy więcej powodów od ciebie, by tutaj przebywać. Masz szczęście, że mój słodziutki Padawan w ogóle sobie ciebie wyobraził. To ja byłem jego ukochanym Mistrzem. Że mnie sobie wyobraża, to zupełnie naturalne, ale że ciebie...?!

- To wcale nie jest naturalne! On w ogóle nie powinien o tobie myśleć. Tak nie wypada. To świadczy o przywiązaniu! „Nie ma śmierci, jest Moc".

- Powiedzieć ci, gdzie możesz sobie wsadzić to zdanie?

Sfrustrowany, Obi-Wan zamachał rękami po obu stronach głowy, przepłaszając Wyimaginowanych Mistrzów Jedi. Wziął głęboki oddech, po czym zwrócił się do ucznia.

- Anakinie, musisz coś zrozumieć...

Każde słowo rozdzierało mu serce, ale wiedział, że jeżeli teraz pójdzie swojemu Padawanowi na rękę, postawi ich obu w bardzo trudnej sytuacji. Może i rozwiąże aktualny problem swojego wychowanka, ale jednocześnie stworzy kilkanaście kolejnych. A przecież nie mógł tego zrobić! Nie miał do tego prawa.

Czasami pozwalał sobie na bycie „czułym i troskliwym rodzicem" zamiast „odpowiedzialnym i surowym Mistrzem Jedi", ale co za dużo, to niezdrowo. Złamał dla swojego Padawana już tak wiele zasad... Nie mógł tak po prostu złamać kolejnej!

- Wiem, że przyzwyczaiłeś się do czegoś zupełnie innego – Obi-Wan przemawiał do chłopca najłagodniej jak umiał, w myślach błagając dziesięciolatka o zrozumienie. – Zanim zamieszkałeś w Świątyni, nie musiałeś samodzielnie mierzyć się ze swoimi demonami. Miałeś mamę, do której byłeś bardzo przywiązany i do której mogłeś w każdej chwili pójść i się przytulić. I to nie tak, że teraz wszystko musisz robić sam... Ja cię nigdy nie porzucę i chcę, żebyś wiedział, że zawsze ci pomogę, ale... Ale są pewne rzeczy, z którymi musisz zmierzyć się samodzielnie. Z którymi uczysz się mierzyć. I gdybym ci teraz pozwolił przespać się ze mną w łóżku, to byłoby tak, jakbym pozwolił ci pójść na łatwiznę. Rozumiesz?

Zamiast odpowiedzieć, Anakin spuścił wzrok. Obi-Wan już chyba wolałby bunt – sto razy bardziej wolałby, żeby jego Padawan zaczął się z nim kłócić. Żeby rzucał jakimiś durnowatymi argumentami, tak jak robił to często w innych sprawach. Na przykład powiedział coś w stylu:

„Zróbmy z tego nowatorskie ćwiczenie medytacyjne! Jak ktoś zapyta, to powiemy, że medytowaliśmy – tyle że na leżąco i przez sen!"

Gdyby Anakin zaczął walić tego typu teksty.... Gdyby sprzeczał się z Mistrzem, tak jak zwykle, to Obi-Wan nie miałby żadnych wyrzutów sumienia wywalając go z pokoju. Ale nie! Akurat w tej sprawie ten dzieciak musiał zrezygnować z bycia pyskatym gówniarzem i postanowił udawać potulnego chłopca. Ech, cholera... On naprawdę uwielbiał komplikować Obi-Wanowi życie!

- Jestem pewien, że sobie poradzisz – wypowiadając to zdanie, Kenobi czuł się tak, jakby przekonywał siebie, nie Anakina. – Po prostu... Wykorzystaj Moc, by trochę się wyciszyć. Pomyśl sobie, że burza to kołysanka. To na pewno ci pomoże.

Dziesięciolatek w dalszym ciągu nic nie mówił.

- Przytul pluszowy myśliwiec i wyobraź sobie, że nim lecisz – Obi-Wan mówił dalej, drapiąc się po karku. – Na przykład... no nie wiem... Możesz udawać, że krople deszczu to meteoryty, a ty lecisz takim bardzo małym myśliwcem i je omijasz. Jesteś takim świetnym pilotem. Na pewno byś sobie poradził! Wyobraź sobie coś takiego. Zobaczysz, że ani się obejrzysz, będziesz spał jak suseł.

Anakin wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać! Rączka, w której trzymał pluszowy myśliwiec opadła do boku.

- Okej – powiedział cichutko. – Dobrze, Mistrzu. Przepraszam, że cię obudziłem.

Odszedł do swojego pokoju, ciągnąc zabawkę po podłodze. Nawet nie zamknął za sobą drzwi!

Czując się jak największa gnida we Wszechświecie, Obi-Wan położył się na boku i podciągnął kolana prawie pod sam podbródek. Wyimaginowany Qui-Gon już siedział mu na poduszce.

- Jesteś świnią! – zaanonsował bezlitośnie. – Nie tak cię wychowałem! Wstyd mi za ciebie!

- Dobra robota, Mistrzu Kenobi – Zmyślony Mace siedział Obi-Wanowi na biodrze. Skrzyżował ramiona i aprobująco pokiwał głową. – Spisałeś się! Rób tak dalej, a pewnego dnia zasiądziesz w Radzie Jedi.

- Nie chcę być w Radzie Jedi – rudy mężczyzna wymamrotał, naciągając sobie poduszkę na głowę. – Chcę, by Anakinowi przestało być smutno – dodał z ustami dociśniętymi do prześcieradła. – I nie chcę czuć się jak świnia!

- No to idź do niego i go przytul – Qui-Gon szepnął mu do ucha.

- Nie mogę!

- A właśnie, że możesz!

- Nie pozwól mu się złamać! – Mace warknął do drugiego ucha Kenobiego. – To jak Próba Jedi. NIE możesz się ugiąć!

- Weźcie się ode mnie odpieprzcie – Obi-Wan poprosił rozżalonym tonem. – Nawet nie jesteście prawdziwi. Wymyśliłem was!

- Nie nasza wina, że masz porąbaną wyobraźnię! – oba twory odparowały równocześnie.

Z korytarza ponownie dobiegł odgłos kroków.

- Mistrzu?

No nieeee... Znowu?!

- Zrobiłem tak, jak mówiłeś, Mistrzu – zaanonsował stojący w drzwiach Anakin. Tym razem nie miał ze sobą przytulanki. – Wyobraziłem sobie, że lecę myśliwcem i omijam meteoryty.

- I?

- Jak huknął piorun, to myślałem, że silniki mi wybuchły. Aż spadłem z łóżka.

Zajebiście – Obi-Wan wycedził w myślach. – I kto jest Mistrzem w udzielaniu Padawanowi fantastycznych rad? Ależ oczywiście, że ja! Bo kto, kurwa, jak nie ja?

Wyimaginowany Qui-Gon właśnie wyciągnął z kieszeni Dzienniczek Ucznia i wpisał dawnemu wychowankowi ocenę niedostateczną. Natomiast Wymyślony Mace stwierdził, że ta cała medytacja z udziałem myśliwca to „najgorszy pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszał". Przynajmniej raz Diabełek z Aniołkiem w czymś się zgadzali. Po prostu świetnie!

- Mistrzu, mamy jakieś dodatkowe koce? – masując przedramię, bąknął Anakin. – Bo mi jest tak strasznie zimno...

- Zaraz coś ci znajdę – Kenobi niechętnie zwlókł się z łóżka.

Kilkanaście błyskawic później, niósł pod pachą tyle koców, że wystarczyłoby do uszycia namiotu. Wygrzebał je ze swojej szafy, szafy Anakina, wersalki w salonie i skrytki, w której trzymał rzeczy na Czarną Godzinę, w razie gdyby w Świątyni kiedyś wysiadło ogrzewanie. Starannie ułożył znalezisko na łóżku Padawana. Powinno wystarczyć, nie?

- Teraz już ci ciepło? – zapytał, gdy chłopiec wpełzł pod kołdrę.

- Chyba – Anakin zakopał się pod warstwami materiału tak głęboko, że widać było tylko wijący się na poduszce padawański warkoczyk. – Mistrzu, a możemy jednak spać razem?

Dłoń Kenobiego z głośnym plaśnięciem wylądowała na czole. Skywalker chyba to usłyszał.

- Dobra, nie było tematu – spod kołdry dobiegło ciche westchnienie.

Chwiejąc się jak zombie, Obi-Wan wrócił do siebie do pokoju.

No naprawdę! – siadając na łóżku, pokręcił głową. – Nałaziłem się po mieszkaniu jak głupi, znalazłem mu te wszystkie koce, a ten nadal niezadowolony!

Ułożywszy policzek na poduszce, obrzucił Wyimaginowanego Qui-Gona wkurzonym spojrzeniem.

- Ani słowa! – warknął.

- A czy ja coś mówię? – Wymyślony Mistrz Jinn odparł, przypatrując się swoim paznokciom. Z jego głosu aż biła dezaprobata.

- Mistrzu, proszę, daj mi spokój – Obi-Wan jęknął, podciągając kołdrę prawie pod sam nos. – Przecież wiesz, że nie miałem wyboru.

- Jasne – Qui-Gon władował w to jedno słówko cały sarkazm, jaki istniał w Galaktyce.

- Przecież wiesz, jak to jest! – syknął Kenobi. – Na pewno rozumiesz, że nie mogłem postąpić inaczej!

- Daj spokój, Padawanie... Czy ja cię krytykuję? Już kiedy byłeś moim uczniem, uważałeś, że jesteś najmądrzejszy na świecie.

- Ugh! Naprawdę wracaj już do Dżedajskiego Nieba! Zaczynam mieć cię dosyć...

Wyimaginowany Mistrz Jinn obrócił się, by stać naprzeciwko twarzy dawnego Padawana. Powoli przesunął dłonią w powietrzu.

- Pójdziesz do Aniego i powiesz mu, że się zgadzasz.

- Kurwa, serio? – Kenobi wytrzeszczył oczy.

- Pozwolisz mu spać ze sobą w łóżku!

- Mistrzu, ty nie żyjesz. A poza tym, Hipnoza Jedi na mnie NIE działa.

- Wymyśliłeś mnie, więc zasady są trochę inne niż w prawdziwym życiu – Qui-Gon posłał mu iście szatański uśmieszek. – Jak będziesz chciał, to wszystko na ciebie zadziała.

- A-ale nie chcę, by zadziałało! – Obi-Wan wybełkotał niepewnie.

- Chcesz, chcesz.

- Mistrzu, ty naprawdę niczego mi nie ułatwiasz.

- Daj spokój. Jak ktoś cię zapyta, to powiesz, że lunatykowałeś, pomyliłeś Anakina ze swoim pluszakiem z dzieciństwa, niechcący zaniosłeś go do siebie do łóżka i tak z nim spałeś do rana, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, co robisz.

Kenobi spojrzał na Wymyślonego Mistrza.

- Wiesz, co jest zadziwiające? – rzucił zrezygnowanym tonem. – TO, że jak mój mózg szuka wymówek, by spełnić kolejny kaprys tego dzieciaka, to zawsze namawia mnie do tego TWOIM głosem!

Qui-Gon jedynie wzruszył ramionami.

- To twój mózg, nie mój.

A po chwili rozmasował podbródek i dodał:

- Zresztą, nie mów o tym tak, jakbym był jedynym człowiekiem sprowadzającym cię na złą drogę. Jak chciałeś obalić czwartą flaszkę wódki, wyobrażałeś sobie Quinlana Vosa, nie mnie.

- Tyle że to nie był wytwór mojej wyobraźni – Obi-Wan uniósł brew. – On naprawdę obok mnie siedział.

Z kuchni dobiegły skrzypy otwieranych szafek i szczęki przesuwanych kubków. Załamany, Kenobi przycisnął sobie dłoń do czoła.

- Nie rozumiem, po co w ogóle z tym walczysz – westchnął Wyimaginowany Qui-Gon. – Przecież obaj wiemy, że nie wytrzymasz.

- Moja wola jest silniejsza niż myślisz – Kenobi odparł chłodno.

- Zobaczysz, zanim wybije druga, Anakin będzie już u ciebie pod kołderką. Założyłbym się o biliard kredytek!

- Nawet za życia nie miałeś biliarda kredytek.

- A skąd wiesz, że nie miałem? Może uprawiałem hazard i orżnąłem jednego z Senatorów na grubą kasę?

Zanim Obi-Wan zdążył ustalić, skąd, u licha, wzięło się podejrzenie, że jego nieżyjący Mistrz mógł „orżnąć kogoś na grubą kasę", z salonu dobiegł nieszczęśliwy głosik.

- Mistrzuuuuu...

Kenobi policzył do dziesięciu.

- Tak, Anakin?

- Mamy kakao? – padło pytanie.

- Nie, nie mamy.

- Bo wiesz... bez kakałka to ja chyba nie zasnę.

Obi-Wan niechętnie wstał z łóżka.

- Poczekaj chwilę – burknął, przechodząc obok swojego Padawana i narzucając na siebie długi brązowy płaszcz. – Pójdę i ci załatwię. Ale masz mi obiecać, że jak już je przyniosę, wypijesz je i pójdziesz grzecznie spać. Umowa stoi?

Chłopiec żarliwie pokiwał główką.

Idąc korytarzem Świątyni, rudy mężczyzna ponownie zaczął sobie wyobrażać miniaturowego Mace'a.

- Skandal! – Windu burczał mu do ucha. – Jesteś żałosny!

- Ta, wiem – Obi-Wan zgodził się wzdychając.

- Dzidzia nie może zasnąć, a ty bez wahania spełniasz wszystkie jej zachcianki. Normalnie jakbyś obsługiwał babę w ciąży! Powinieneś się za siebie wstydzić. Nawet JA nie rozpuszczałem Depy tak, jak ty rozpuszczasz tego bachora!

- Serio? – Kenobi posłał Wyimaginowanemu Windu kpiące spojrzenie. – Słyszałem co innego. Swojego czasu krążyła plotka, że jak kiedyś dostała okresu i zabrakło wam czekolady, robiłeś zakupy w środku nocy. I jeszcze groziłeś jakiemuś biednemu Toydarianinowi mieczem świetlnym, bo nie chciał ci otworzyć sklepu.

Ciekawe, jak by to było – powiedzieć coś podobnego do prawdziwego Mace'a? Pewnie byłoby to niezapomniane przeżycie! Szkoda tylko, że prawie na pewno skończyłoby się ucięciem głowy przy pomocy fioletowego miecza świetlnego.

- To wszystko kłamstwa! – z zaczerwienionymi policzkami przyrzekał Miniaturowy Windu. – Nigdy czegoś takiego nie zrobiłem. A w ogóle to nie zmieniaj tematu! Przez twoją słabą wolę, Skywalker to najbardziej rozpieszczony smarkacz w całej Świątyni!

- Wiesz, co? – wzdychając, Kenobi posłał Wymyślonemu Duszkowi zmęczone spojrzenie. – W realu to ty jednak jesteś dużo milszy.

- No wiesz, w końcu jestem tylko Wyimaginowanym Windu – kiwając głową, zgodził się Mace. – A poza tym, mam robić za twoje Sumienie.

- Raczej za Miniaturowy Kodeks Jedi.

- To też. Ale musisz przyznać, że latająca książka nie robiłaby aż takiego wrażenia.

- Fakt. Maleńki Windu w śmiesznym białym garniaczku jest o wiele bardziej przekonujący. Przez moment nawet rozważałem wrócenie do mieszkania i oznajmienie Anakinowi, że wcale nie przyniosę mu kakałka. Ale obawiam się, że chyba jednak to zrobię. Qui-Gon by to dla mnie zrobił...

- Oczywiście, że bym zrobił! – pyknęło i obok Windu pojawił się wymyślony Qui-Gon. – Myślę, że nic się nie stanie, jeśli pójdziesz już na spoczynek, Mace – lekko trącił czarnoskórego Aniołka łokciem. – Obi-Wan i tak zaraz wymięknie. Jak sam nie podejmie decyzji o zaproszeniu Anakina pod kołdrę, to człowiek, do którego idzie po nieszczęsne kakao, NA PEWNO go do tego namówi. W końcu jest tylko JEDEN Jedi, do którego mój Padawan ośmieliłby się pójść po północy.

- Jesteś masochistą – patrząc na Kenobiego skomentował Mace.

Obi-Wan nawet nie miał siły zaprzeczyć. A poza tym, właśnie dotarł do celu. Sama myśl o nadchodzącej rozmowie sprawiła, że Wyimaginowani Mistrzowie Jedi rozpłynęli się w niebyt. A jak drzwi, do których zapukał rudy mężczyzna, wreszcie się otworzyły, to już w ogóle ciężko było myśleć o czymkolwiek innym niż osobnik, który wylazł z mieszkania.

- Czy mógłbyś łaskawie spać w majtkach?! – Obi-Wan fuknął do gołego od stóp do głów Quinlana Vosa.

- I o co ty się tak rzucasz? – ziewając, odparował najzuchwalszy Mistrz w Świątyni. – Przecież nie sypiasz ze mną, ani nic. Co cię obchodzi, co zakładam... czy raczej: czego NIE zakładam do łóżka. Ale mniejsza o to. Potrzebujesz czegoś?

Patrząc wszędzie byle nie na klejnoty przyjaciela, Kenobi rozmasował kark.

- Masz kakao?

- Też pytanie! – kumpel mrugnął okiem. – Ja zawsze mam kakao!

Na moment zniknął w głębinach mieszkania, a po chwili wrócił, na szczęście z gaciami na tyłku. Ciężko było nie odczuwać żenady, widząc bokserki z napisem „Chcesz poczuć Moc?". Jednak Obi-Wan postanowił powstrzymać się od komentarza.

Quinlan zamknął za sobą drzwi, skinął na kolegę i ruszył korytarzem. Mistrz Skywalkera posłał mu pytające spojrzenie.

- Powiedziałem jedynie, że MAM kakao – unosząc palec wskazujący podkreślił Vos. – Nie powiedziałem, że mam je U SIEBIE!

Ech, to było do przewidzenia. Obi-Wan powinien domyślić się, dokąd... czy raczej: do kogo wędrowały żelazne zapasy kakao, które gromadził jego przyjaciel. Pytanie tylko – czy wspomniana osoba w ogóle im otworzy? I czy na dzień dobry nie strzeli każdemu z nich po pysku, za zmuszenie jej do zerwania się z łóżka w środku nocy.

Cóż, trzeba myśleć pozytywnie. Może tylko Quinlan dostanie po gębie?

- A swoją drogą - Obi-Wan zwrócił się do kumpla kąśliwym głosem – co byś zrobił, gdybym to nie ja do ciebie zapukał? A gdyby to była jakaś Mistrzyni?

- Tym bardziej powinienem otworzyć bez gaci! – szczerząc zęby odparł Vos. – W końcu pierwsze wrażenie jest tylko jedno, a jakoś muszę sobie zrobić reklamę.

- „Reklamę", mówisz?

- Ty też w pewien sposób ją sobie robisz. W tym płaszczyku i z włoskami rozczochranymi od leżenia w łóżku, wyglądasz bardzo ponętnie. Gdybym był laską, jak nic chciałbym cię schrupać. To dlatego potrzebujesz kakałka? Zamierzasz biegać po Świątyni z pudełkiem słodkiego grzechu i zaglądać do koleżanek?

- Dobrze wiesz, że to nie moje klimaty – Obi-Wan przewrócił oczami. – Potrzebuję dla Anakina.

- Co, biedaczysko nie może spać? – przeczesując sterczące na wszystkie strony dredy, westchnął Quinlan. – No, nie da się ukryć, że nieźle dzisiaj walą z tego nieba. Jakby Bogowie urządzali sobie orgię, albo coś.

Dotarli do właściwej kwatery i Vos załomotał w drzwi. Po chwili otworzyła im wkurzona Aayla Secura. Miała na sobie błękitną tunikę do spania i luźne białe spodnie do łydek.

- Wiecie, która jest godzina? – warknęła, pięścią pocierając oko. – Nie piszę się na żadne dzikie piżama party! A w ogóle, to mógłbyś coś na siebie włożyć, Mistrzu! – dodała, wściekle łypiąc na Quinlana.

- Ciesz się, że chociaż założył majtki – Kenobi mruknął pod nosem.

- Aayla, daj Obi-Wanowi kakao – składając dłonie jak do modlitwy, poprosił Vos. – Bo Padawan mu się zmoczy ze strachu i będzie strasznie dużo sprzątania!

Oblicze dziewczyny nieznacznie złagodniało. Wyglądała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie machnęła ręką i przyniosła to, o co ją poproszono.

- Dzięki – Obi-Wan skinął głową.

- Tylko jej potem odkup, bo za parę dni ma okres – Quinlan zaanonsował na cały korytarz.

Twi'lekanka zatrzasnęła drzwi z taką siłą, że jej Mistrz oberwał w nos.

- Ale co ja takiego powiedziałem? – pożalił się, rozmasowując zaczerwienione miejsce.

- Dzięki za pomoc – wymachując pudełkiem kakao, Kenobi zaczął się oddalać w kierunku kwatery, którą dzielił z Anakinem. – Idę ogarniać Padawana. I może wreszcie dam radę się zdrzemnąć.

- Hm... a ja chyba pójdę do Billaby – masując podbródek, stwierdził Vos. – Myślisz, że mi uwierzy, jeśli jej powiem, że pomyliłem mieszkania? I łóżka? – spytał z nadzieją.

- Możesz spróbować – zbyt zmęczony, by się oburzyć, Obi-Wan pokręcił głową. – Choć na twoim miejscu zabrałbym broń.

- Przecież mam! – szczerząc zęby, Quinlan wskazał wybrzuszenie w bokserkach.

- Chodziło mi o broń, którą Depa mogłaby ci uciąć TĘ BROŃ, ale jak tam chcesz. Cieszę się, że cię poznałem!

Dopiero po powrocie do swojej kwatery, rudy Mistrz Jedi zdał sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony. Ulżyło mu, że nie ma dość siły, by znowu wyobrazić sobie Wyimaginowanego Mace'a – o tej porze naprawdę nie chciało mu się wysłuchiwać, co Windu zrobiłby Vosowi, gdyby tamten rzeczywiście postanowił poleźć do Billaby. Cóż, dobrze by było, gdyby Quinlan jednak zrezygnował ze swojego planu. Obi-Wan miał tak niewielu bliskich sobie ludzi... Nie chciał tracić najlepszego kumpla!

Coraz intensywniej marząc o miękkiej poduszce, postawił przed siedzącym przy stoliku Anakinem pudełko kakao.

- Trzymaj – mruknął, pocierając powiekę. – A teraz proszę ładnie to wypić i grzecznie pójść spać. Przysięgam, że jak jeszcze raz mnie zawołasz, to normalnie nie ręczę za siebie!

- Dziękuję, Mistrzu – wsypując brązowy proszek do kubka pełnego gorącego mleka, chłopiec posłał nauczycielowi niepewny uśmiech.

Obi-Wan nie pamiętał, jak dotarł do siebie do pokoju. Pamiętał jedynie, że padł plackiem na łóżko. Burza potrzebowała kilkunastu sekund, by ukołysać go do snu. Zasnął przy akompaniamencie uderzających z oddali piorunów, jeszcze zanim zdążył pomyśleć, jak bardzo jest wykończony.

Szkoda tylko, że jego spokój trwał zaledwie pół godziny.

Obudziło go dobiegające z kuchni ciche pochlipywanie, połączone od czasu do czasu z odgłosem siorbania. Obi-Wan pociągnął się za kosmyki rudych włosów. Czuł, że zaraz oszaleje.

No cholera, no! Załatwił kocyki... załatwił kakao... a Anakin siedzi w przeklętej kuchni i ryczy! Nie no, do diabła, to już jest przegięcie!

Sfrustrowany Mistrz Jedi nie zauważył, jak blisko jest krawędzi i niechcący zrypał się z łóżka. Kiedy podnosił obolałe pośladki z podłogi, nie był już odrobinę zirytowany, a solidnie wkurwiony!

Cholerna burza! – myślał, wściekle wymachując stopą, która zaplątała się w prześcieradło. – Pieprzona planeta Tatooine! Pierdolone zadupie, na którym nie ma deszczu!

Nie potrafił uwolnić cholernej nogi. Mało brakowało, a po prostu przywołałby miecz świetlny i przeciął upierdliwy materiał. Dobrze, że w porę nad sobą zapanował.

Znajdź sobie Padawana, mówili... Będzie fajnie, mówili!

Wreszcie przeklęte prześcieradło puściło. Obi-Wan podciągnął spodnie (wcześniej zsunęły mu się do połowy pośladków) i energicznym krokiem ruszył do kuchni z zamiarem zagonienia wychowanka do łóżka.

Koniec z bezstresowym wychowaniem! – postanowił.

Nie będzie mu rozkapryszony gówniarz przeszkadzał w zasypianiu z powodu jakiejś tam burzy. Na Moc, przecież to tylko deszcz! Z czym ten Anakin ma problem? Kilka kropel, a ten siedzi i wyje. Użala się nad sobą z powodu czegoś tak błahego, ale jak ktoś tylko zasugeruje, że jest cykorem, to od razu zaczyna pyskować. Mace miał rację – czas najwyższy skończyć z rozpieszczaniem!

Już ja mu pokażę! – Obi-Wan pomyślał, pięścią naciskając przycisk otwierający drzwi.

Daj takiemu koc, biegaj po całej Świątyni, oglądaj Quinlana Vosa bez majtek, by zdobyć kakao, a Anakin nadal niezadowolony. Niech sobie, kurde, nie myśli, że będzie wodził Mistrza za nos. Jak Mistrz mówi, że czas spać, to tak ma być i to bez dyskusji!

Już ja ustawię tego gówniarza... Jeśli będzie trzeba, przywiążę go do łóżka!

Anakin siedział na krześle z kolankami podciągniętymi pod samą brodę, trzymając w rączkach pusty kubek po kakałku. Policzki miał mokre od łez. Powoli podniósł zapłakane oczy, by spojrzeć na Mistrza.

Obi-Wan otworzył usta.

Masz NATYCHMIAST wracać do łóżka, a jak za pięć minut nie będziesz spał jak zabity, to pożałujesz, że się urodziłeś!

- Dobra, niech będzie, możesz dzisiaj ze mną spać!

Ledwo wypowiedział ostatnie słowo, Kenobi wydał zaskoczony kwik.

O kurwa, nie, nie, NIE! Co się, u licha, stało?! On wcale NIE chciał tego powiedzieć! Czemu to zrobił? CZEMU to powiedział?!

Wyraz twarzy Anakina zmienił się tak błyskawicznie, jakby ten dzieciak miał w głowie specjalny przycisk do przełączania nastroju z „totalnie zdołowanego" na „euforyczny".

- Poważnie?! – chłopiec pisnął, zrywając się z krzesła. – Mistrzu, kocham cię, jesteś najlepszy!

Nie, poczekaj! Ja wcale nie chciałem się na to zgodzić... wcale NIE chciałem tego powiedzieć!

Nie będąc zdolnym do wykrztuszenia nawet jednego słowa, Obi-Wan mógł jedynie patrzeć, jak jego Padawan mknie przez salon jak młoda gazela, a potem wpada do mistrzowskiej sypialni i z impetem wskakuje na łóżko.

Jak to się stało? – przyciskając sobie dłoń do czoła, Kenobi jęknął w myślach. – Co zrobiłem źle? Gdzie popełniłem błąd?

- No chodźże wreszcie! – usłyszał zniecierpliwiony głos Anakina. – Przecież musimy jutro wcześnie wstać, nie?

No proszę, jaki, kurwa, mądry! No przeeecież, że muszą jutro wcześnie wstać – Obi-Wan sam by na to nie wpadł, dlatego jego „dojrzały nad wiek Padawan" MUSIAŁ mu o tym przypomnieć! A swoją drogą, gdzie się podział niepokój związany w burzą? Został w drugim łóżku?

W sumie to... chyba Kenobiemu nie chciało się nad tym myśleć.

Postanowiwszy, że czas wywiesić białą flagę, rudy mężczyzna powlókł się do sypialni. Gdy tylko ułożył się pod kołdrą, od razu został osobistym pluszakiem swojego Padawana.

Anakin owinął się wokół Mistrza jak bluszcz, obejmując go w pasie, wtulając zimny nos w rude włoski na mostku mężczyzny, zahaczając palcem u stopy o krawędź białego podkoszulka i do tego mrucząc jak kociątko.

Obi-Wan jeszcze nigdy w życiu nie był tak czerwony, choć nie potrafił stwierdzić, powodem był wstyd związany ze słabą wolą, czy może radość płynąca ze świadomości, jak bardzo był dla tego dziecka ważny. Ech, cholera... W chwilach takich jak tak, czuł, że nie potrafiłby Anakinowi niczego odmówić.

Na początku leżał sztywno jak słup, ale w końcu poddał się, powoli wypuścił powietrze z ust i ostrożnie ułożył dłonie na główce i plecach Anakina. Przesuwał palcami po krótko obciętych włoskach, wsłuchując się w swoją Więź z Padawanem. Klatka piersiowa chłopca unosiła się i opadała coraz wolniej i wolniej. Z każdą minutach w ramionach Mistrza, dziesięciolatek coraz bardziej się uspokajał.

W jednym Qui-Gon miał rację – bronienie się przed przywiązaniem czasem było z góry skazane na porażkę.

Krople deszczu spływały po szybie, układając się w poskręcane wzorki. Obi-Wan wpatrywał się w nie, bezwiednie gładząc Anakina pomiędzy łopatkami. Wiedział, że to, co robi, jest nie do końca zgodne z Kodeksem, lecz nie potrafił zmusić się do tego, by żałować podjętej decyzji. Czy raczej: odruchu. Zasad może i należało przestrzegać, ale przecież... tulenie do siebie stęsknionego dziecka nie mogło być aż tak złe? Po prostu – nie mogło! A przynajmniej Obi-Wan Kenobi nie umiał uwierzyć, że było.

Kiedy tak leżał, chłonąc ciepło maleńkiej istotki, która tak bardzo mu ufała i tak bardzo go potrzebowała, myślał sobie, że z Kodeksem Jedi musiało być coś bardzo nie w porządku. Oczywiście wiedział, że to tylko chwila słabości – jutro rano wstanie z łóżka i znowu będzie miłującym zasady Mistrzem Kenobim. Obudzi się i wróci do normalności. Wiedział, że tak właśnie będzie. No ale teraz... przez chwilę... przez tę jedną ulotną chwilę pozwolił sobie na bunt. Tylko na moment. Jeden, krótki moment.

W tę burzową noc chciał po prostu kochać swojego ucznia. Być dla niego troskliwym rodzicem. Szkolenie Jedi... mogło poczekać do jutra.

- Mistrzu – usłyszał zaspany głos Anakina. – Dziękuję... że mi dzisiaj pozwoliłeś.

Wzdychając, Kenobi oparł podbródek o czubek głowy chłopca. Zanim zamknął oczy, po raz ostatni ujrzał Wyimaginowanego Qui-Gona, który siedział na poduszce i mówił, że jest z niego dumny. Obi-Wan uśmiechnął się pod nosem.

- Dobranoc, Padawanie – wyszeptał, po czym zapadł w sen.

Notka autorska

Jak widzicie, dzisiaj było sporo fluffu. Mam nadzieję, że wam się podobało i że naładowaliście się cukrem na cały dzień! 

Przy okazji przepraszam wszystkim, którzy wczoraj czekali na One Shota i się nie doczekali. Naprawdę sądziłam, że wyrobię się do północy, ale moja plany skończyły się mniej więcej tak jak plany Obi-Wana niewpuszczenia Anakina do łóżka ;) W każdym razie, kajam się i mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

Dzisiejszego One Shota dedykuję KingaKenobi

Kochana, dziękuję ci za tę cudowną reklamę na tablicy. Dawno nikt mnie tak miło nie zaskoczył ;) 

Do pozostałych - nie martwcie się, wy również pewnego dnia doczekacie się dedykacji. Ostatnio mam fazę na docenianie ludzi, więc wiecie. 

Kolejny One Shot nosi tytuł "Dobranoc, Mistrzu", a jego opis znajdziecie w Spisie Treści. Zdradzę tylko tyle, że jest częściowo powiązany z hashtagiem wymyślonym na grupie Facebookowej przez:  lonelydumpling

Dobrze myślicie ;) Chodzi o tag #joraondrugswithoutdrugs

Większość rzeczy, o których mówiłam na naszej grupce, gdy ćpałam powietrze - to BĘDZIE w tym niezwykłym One Shocie. 

Na zakończenie notki od-autorskiej pozwolę sobie jeszcze na drobną reklamę. W końcu to mój zbiór i mi wolno! Jeżeli lubicie wampiry i związki męsko-męskie, zerknijcie na opis pod podziękowaniami od Qui-Gona.

Otóż, na Wattpada zawitała pewna cudowna osóbka, która wydała już (tak, w realu) kilka książek o wampirach. Postanowiła, że będzie wrzucać na nasz portal bonusowe scenki z udziałem swoich bohaterów. Więc, jeśli lubicie męsko-męsko-wampirskie R-18 napisane naprawdę cuuuuudownyyym stylem (i mówię to JA, Jora, a to o czymś świadczy, okej?), to zachęcam, byście zajrzeli na profil: apricort

Będę co jakiś czas reklamowała twórczość tej osóbki, bo to jest persona, która tworzy naprawdę fajne rzeczy i warto ją reklamować. 

Zachęcam również, by zajrzeć do talksów _The_Godfather_

Qui-Gon... widziałaś fragment o Dooku, małym Jinnie i parasolce. Tak, to BYŁA aluzja dla ciebie ;)

Do wszystkich: Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za wszystkie cudowne komentarze. Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro