Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9.


Zastanawiałam się, gdzie podziać się z moim wiekowym Thinkpadem i z pomysłami na książkę. Przez chwilę myślałam, czy nie zaszyć się w redakcji, jednak zbyt gwarny, zbyt jasny, zbyt zaludniony open space, jaki zajmował jedno z pięter bielskiego biurowca, nie sprzyjał natchnieniu. Przynajmniej nie w moim przypadku — choćbym bardzo się starała, nie dałabym rady stworzyć tam czegoś wartościowego. Podobnie zresztą sprawa się miała, jeśli chodziło o moją chałupę.

Z jednej strony wiedziałam, że Lucyfer potrzebuje czasu, by zorganizować bratu lokum i niezbędne dokumenty, by nie musiał się ukrywać przed policją. Z drugiej jednak czułam, że coś mi zawłaszczono. Domek, może i biedny oraz ciasny, był moim pierwszym prawdziwym azylem. Miejscem, w którym czułam się bezpiecznie, mogłam odlecieć do innego świata i na nieświadomce pozwolić palcom tańczyć po klawiaturze. Tego właśnie poczucia bezpieczeństwa teraz mi tam brakowało. Choćby nie wiem jak sympatyczni wydawali się Lucyfer i Gabriel, cały czas wzbudzali mój niepokój.

Kiedy nastało popołudnie, uświadomiłam sobie, że chce mi się siku i jestem głodna. Pozbierałam swoje rzeczy i pożegnałam się z panią Kazią, która za chwilę również miała opuścić bibliotekę, zamykając ją dla odwiedzających. Zastanawiałam się, czy po drodze do domu nie wstąpić na stację po hot doga — na pewno znalazłabym jeszcze jakieś drobniaki na dnie torebki albo w schowku — ale chęć sprawdzenia, jak ma się moje biedne, piekielnie zmaltretowane przez obecność dziwnych istot mieszkanko wygrała nad potrzebami biologicznymi. Odpaliłam Hondę, czując dziką przyjemność na dźwięk jej dziurawej rury wydechowej, i ruszyłam prosto do domu.

Lucyfer nie kłamała, kiedy obiecała, że wszystko zorganizuje. Gabriel właśnie wynosił z domu swój skromny dobytek, który zresztą ja mu sprawiłam. Powinnam wystawić mu za to rachunek, najlepiej ze dwa razy większy od kwoty na paragonie — ot, mały dodatek na fatygę. Biorąc pod uwagę, że na moim podjeździe stał wściekle różowy Mercedes klasy G, mogliby tej różnicy nawet nie zauważyć. Przewróciłam oczami, dostrzegając rejestrację. SCI 666L — to takie banalne. Byłam ciekawa, jak udało jej się dostać takie blachy, skoro nawet nie miały wyróżnika, nie były więc zrobione na indywidualne zamówienie. Może miała swoje sposoby albo zwyczajnie nikt ich nie chciał.

— Dokąd się wyprowadzacie? — Nonszalancko oparłam się o gelendę, uświadamiając sobie, że mój tyłek właśnie spoczywa na kwotach, jakich w życiu na oczy nie zobaczę, choćbym została autorką dobrych bestsellerów.

— Kupiłam nam mieszkanko w centrum. — Lucyfer obdarzyła mnie promiennym uśmiechem. — Zaraz przy galerii Stela, będzie okazja do zrobienia zakupów. Tobie też by się przydały jakieś nowe szmatki. — Puściła mi oczko, sugestywnie wskazując na t-shirt i bojówki, których w życiu nie zamieniłabym na cokolwiek innego.

Domyślałam się, że chodziło o mieszkanie w nowym apartamentowcu, ale tam najtańsze lokum kosztowało ponad pół miliona. Lucy nie kłamała, gdy mówiła, że za granicą ma wszystko ogarnięte na swój ewentualny pobyt na tym łez padole. Nie sądziłam jednak, że chodzi o taką kasę. Tyle zdążyła przetransferować do kraju w pół dnia, więc wolałam nie zastanawiać się, ile łącznie miała pieniędzy na różnych rachunkach w różnych państwach. Zresztą, co się dziwić, na ich zgromadzenie miała całe tysiąclecia.

Skinęłam jej głową na pożegnanie. Nieco więcej czułości poświęciłam Gabrielowi, zresztą, niejako to na mnie wymusił. Kiedy i jego chciałam zbyć, po prostu objął mnie, najpierw powoli, jakby bał się, że go odepchnę. Nie odepchnęłam; kiedy znajdował się tak blisko, znów czułam ten dziwny spokój. Niezdarnie pogłaskałam go po plecach.

— Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś.

— Poradziłbyś sobie beze mnie — mruknęłam nie tylko dlatego, że nie umiałam przyjmować miłych słów, po prostu naprawdę tak uważałam.

— Mogłoby to być o wiele trudniejsze i potrwać dwa lub trzy dni dłużej, a każda godzina jest na wagę złota. — Zdążył mnie puścić jeszcze nim Lucy zatrąbiła, by go pospieszyć. Zerknął w jej stronę, a potem posłał mi rozbrajający uśmiech. — Jeszcze raz dziękuję.

— Podziękujesz, gdy doprowadzimy sprawę do końca. — Pchnęłam go lekko w stronę samochodu. Nim wsiadł, jeszcze raz się za mną obejrzał. Zobaczyłam, jak Lucyfer sięga na tylne siedzenie i podaje mu jakieś kolorowe pudełko. Więcej nie zdążyłam dostrzec, bo wycofała niemal od linijki, nie patrząc w lusterka, a później odjechała.

Potarłam oczy i spojrzałam na niebo. Było czyste, ledwie kilka zabłąkanych obłoczków sunęło bez celu, bardzo powoli, szukając podmuchu wiatru, który mógłby je porwać. Po raz nie zliczę który zastanawiałam się, czy ta cała chora sytuacja nie była tylko moim urojeniem. Nim jednak zdążyłam przekroczyć próg, smartfon w mojej kieszeni poinformował o nadchodzącej wiadomości SMS. Wyszarpnęłam go z czeluści spodni, mając nadzieję, że to Robert, ale na wyświetlaczu widniał nieznany numer. Od razu domyśliłam się, od kogo to wiadomość — był w niej tylko adres apartamentowca, którego obstawiałam, a także numer mieszkania. Kolejne zdziwienie dopadło mnie, kiedy znalazłam się w mieszkaniu i ujrzałam dwie ogromne, papierowe torby z zakupami, z których niemal wysypywały się produkty spożywcze. W osłupieniu otworzyłam lodówkę, która też okazała się pełna. Widocznie Gabriel dostrzegł, że cienko przędę, a może uznał, że moje zasoby są zbyt skromne na jego kulinarne zdolności, a pewnie będzie do mnie często wpadał.

Po raz pierwszy od bardzo dawna zrobiło mi się ciepło na sercu, wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Byłam zła na siebie, że reagowałam w tak emocjonalny sposób, ale poza Robertem, rzadko ktoś o mnie dbał. Kiedy uciekłam z domu, nikt poza moim przyjacielem nie troszczył się, czy mam co jeść i gdzie spać, nawet mój własny ojciec, a teraz facet, którego znałam zaledwie od kilkudziesięciu godzin, zrobił dla mnie zakupy.

Zastanawiałam się, czy podziękować mu w wiadomości tekstowej. To jednak nie było w moim stylu. Byłam pierdolonym kwiatem lotosu na środku jeziora. Nie mogłam sobie pozwolić, żeby targały mną podmuchy wiatru. Jeśli pozwolę sobie na wdzięczność, na sympatię czy co gorsza rodzącą się przyjaźń, prędzej czy później obróci się to przeciwko mnie. Już to przerabiałam — kochałam rodziców, jak nikogo na świecie. Kiedy ze swoimi problemami zostałam sama, szybko się z tego wyleczyłam. Zaufałam pani Halince i wierzyłam, że gdy weźmie mnie pod swoje skrzydła, ja będę mogła rozwinąć własne. Wczoraj przycięła je, jakbym była krnąbrną kurą. Chyba tylko Robert jeszcze mnie nie zawiódł, ale co z tego, skoro to ja go zawiodłam? Przyjaźń ssie.

Kiedy przesuwałam wzrokiem po jedzeniu, które należało wypakować, zaburczało mi w brzuchu. Przypomniałam sobie, jak bardzo byłam głodna po wyjściu z biblioteki. Przynajmniej fizjologia była zawsze szczera i stała w uczuciach.

Zajrzałam do zamrażarki. Okazało się, że nim Gabriel się wyniósł, przetrzebił jej czeluście. Wyrzucił przeterminowane gotowe dania i pozostawił tylko te z aktualną datą. Znów zrobiło mi się wstyd — miałam to zrobić już dawno temu, ale w ostatecznym rozrachunku wolałam pisać niż sprzątać. Chociaż moja mikroskopijna kuchnia pękała w szwach od warzyw i półproduktów, nie zamierzałam zmieniać nawyków żywieniowych.

— Kiedyś cię to zabije Edno — wymruczałam do siebie, gdy wkładałam zamrożoną pizzę do mikrofalówki. — Im wcześniej, tym lepiej — dodałam i uśmiechnęłam się złośliwie.

Ale zanim odejdę z tego łez padołu i dla odmiany to ja trafię do miejsca zamieszkania Lucyfer, muszę odnaleźć skrzydła. Tylko jak to zrobić? — zastanawiałam się gorączkowo, czekając, aż ser za szybą się przyrumieni. Przecież nie zacznę chodzić po cieszynie i pytać: "Przepraszam, widziała pani może odcięte skrzydła? Takie z pięć razy większe od indyczych. Nie, nie szukam Wielkiego Ptaka z Ulicy Sezamkowej, chodzi o takie białe, po krórych prześlizgują się promyczki światła. To widziała pani czy nie?". Nawet na tle ostatnich kilkudziesięciu godzin takie rozpytywanie wydawało się absurdalne.

Żeby znaleźć skrzydła, potrzebuję więcej informacji — uświadomiłam sobie. Jeśli Google nic mi nie podpowie, to nikt nie mógł mi pomóc. Musiałam wgłębić się nieco w apokryfy i nieuznane przez kościół relacje ludzi, którzy twierdzili, że widzieli anioły lub diabła. Na samą myśl, że będę musiała odsiać schizofreniczne wizje i atencjuszy, aż zrobiło mi się słabo. A może po prostu byłam bardziej głodna niż sądziłam. Na szczęście donośne piszczenie timera mikrofalówki oznajmiło, że mój posiłek jest gotowy.

Zjadłam czym prędzej, by niedbale rzucić brudny talerz na blat i znów usiąść do laptopa. Jeśli śledzi mnie jakiś tajny agent FBI czy innego CIA, pewnie się zdziwi. Zwykle bardzo twardo stąpałam po ziemi, wyszukiwałam afery kryminalne i brudy tuszowane przez polityków. Co miesiąc przelewałam kilkaset złotych na fundację zajmującą się pomocą ofiarą sekt, a teraz miałam poszukiwać prawd bożych i objawienia, które pozwoli mi rozwikłać zagadkę zaginionych skrzydeł.

Postanowiłam zacząć od informacji ogólnych. Wypisałam sobie w osobnym dokumencie wszystko, co wiem na pewno o anielskim świecie, a przynajmniej wszystko, co przekazało mi rodzeństwo. Na tym etapie musiałam im zaufać, bo nie miałam żadnej możliwości, by zweryfikować ich słowa. Nie było tego wiele, ale te kilka strzępów informacji pozwoli przynajmniej częściowo odsiać fałszywe relacje o niebiańskich prawidłach. Jeżeli ktoś mylił się w tak prostych sprawach, z pewnością jego rewelacje były wyssane z palca — uznałam.

Nie byłam zdziwiona, że pierwsze kilka stron wyszukiwarki okazało się kompletnymi bzdurami. Wiedziałam z doświadczenia, że najpopularniejsze strony często przekazywały populistyczne bzdury, napisane tak, by dobrze się klikały. Duże, znane witryny zarabiały na liczbie odsłon, żerowały więc na tym, co ludzie chcieli zobaczyć i przeczytać, a nie na tym, jak było naprawdę. Właściwie, wyszukiwanie w języku polskim nic mi nie powiedziało, przeszłam więc na język angielski. Z każdą kolejną stroną wyszukiwania trafiałam na coraz ciekawsze treści. Trudno było mi na tym etapie ocenić, które z informacji okażą się przydatne w naszej sprawie. W osobnym pliku umieszczałam więc wszystko, co na ten moment wydawało mi się wiarygodne.

Może, gdy już to wszystko się skończy, wyjdzie z tego całkiem niezła powieść fantasy — pomyślałam. Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam pisać beletrystyki, moją domeną była literatura faktu. Być może dostałam właśnie jedyną szansę w życiu, by napisać szczegółowy reportaż, który wszyscy wezmą za fikcję. Dodałoby się do tego gorący romans, nutę erotyki i być może zostałabym autorką bestsellerów, a okładkę ze swoim nazwiskiem widziałabym w każdym Empiku. Witaj, fortuno, splendorze i spotkania autorskie!

Dla kogoś mogło to brzmieć całkiem sympatycznie, ale to nie był mój świat. Tylko właściwie, co nim było?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro