Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19.

— Moment, moment, ustalmy, czy dobrze rozumiem — odezwał się Tichy po chwili milczenia, gdy ja tymczasem uważnie lustrowałam wnętrze.

Nie zamierzaliśmy odbijać skrzydeł Gabriela, jeszcze nie dziś, ale kto wie, jakie informacje przydadzą się, gdy już do tego dojdzie? Na całe szczęście, rezydencja — a przynajmniej jej parter — okazała się mieć dość otwarty rozkład pomieszczeń. Wyłożony marmurem hol od salonu oddzielał wyłącznie szeroki łuk drzwiowy sprawiając wrażenie spójności i przestrzeni. Przez to dom wydawał się jeszcze większy.

Nie dostrzegłam krat w oknach — dobra nasza. Te zresztą okazały się na tyle duże, że gdybyśmy zdołali je otworzyć, bez trudu zmieściłaby się w nich stojąca osoba, no chyba że byłby to dość wysoki Gabriel. Skoro nie zaproponowano mi miejsca siedzącego, udawałam, że spaceruję, podziwiając obrazy i rzeźby, chińską porcelanę czy zabytkowe szachy. Nie miałam nadziei, że w jednej z przeszklonych gablotek dostrzegę Engelkristall i nie zawiodłam się. Nawet Tichy nie był taki głupi. Przy naszym pierwszym spotkaniu dał się wmanewrować, bo krew odpłynęła mu z ,mózgu do innej części ciała, a mężczyźni, gdy tylko zaczynają myśleć chujem, robią się całkowicie bezużyteczni.

— Przyszliście prosić mnie o przysługę, a konkretnie o wywiad do gazetki szkolnej tej lali — kontynuował Jozef, a ja puściłam jego zaczepkę mimo uszu — raptem ile? Kilkanaście dni po tym, jak ona próbowała mnie zaciągnąć do łóżka i podłożyła mi narkotyki?

Nie wytrzymałam, parsknęłam śmiechem.

— Panie Tichy — powiedziałam tak słodkim głosem, na jaki było mnie stać. — Gdybym miała jakiekolwiek narkotyki, to zapewniam, że zostawiłabym je dla siebie. Mam co najmniej pięć lepszych pomysłów na ich wykorzystanie niż częstowanie pana, zwłaszcza że według moich wiadomości, pan ma swoje źródła tego wesołego strumyczka.

Rob syknął, by mnie uciszyć, ale było już za późno. W ciszy, która później zapadła, mogłam usłyszeć kroki ochroniarzy na tarasie i ciężki oddech naszego gospodarza. Sądziłam, że teraz nastąpi wybuch, ale zupełnie niespodziewanie Tichy się roześmiał.

— Podobasz mi się — powiedział, ignorując Roberta, który wyraźnie napuszył się jak rozwścieczony indor. Było to tym śmieszniejsze, że nie musiał tego robić, i tak wyglądał, jakby mógł zmieść otyłego, średniego wzrostu przeciwnika w zasadzie jedną ręką. — Gdybyś była dziwką w burdelu, może nawet bym cię wybrał... Ups. — Tichy teatralnie przyłożył rękę do ust i zrozumiałam, że doskonale się nami bawi. — Ale chyba korzystanie z prostytutek nie jest w tym kraju nielegalne, prawda?

— Pan powinien to doskonale wiedzieć. — Uniosłam głowę i nie cofnęłam się nawet wtedy, gdy zbliżył się do mnie na tyle, by owionął mnie jego nieprzyjemny, nikotynowy oddech. Sama nie byłam święta, zdarzało mi się czasem zapalić, ale miałam nadzieję, że aż tak to ja nie śmierdzę.

— Skarbie, jestem tylko biednym obcokrajowcem, skąd ja mam znać wasze prawa? Polacy nigdy nie kierowali się logiką, jeżeli chodzi o ustawodawstwo. — Sam sobie przeczył, bo wyraźnie było słychać, że władał polskim równie dobrze co swoim ojczystym językiem. — Zresztą, nie tylko w tym. Edna... Skąd w ogóle pomysł na takie imię? NAwet w krajach anglojęzycznych nie nadaje się go już od wielu lat, a co dopiero w Polsce?

Chociaż zakończył to jak pytanie, wiedziałam, że to raczej stwierdzenie faktu. Wyszczerzył żółte zęby, domyślając się bez pudła, że trafił w czuły punkt. Imię wymyśliła dla mnie matka niedługo po tym, jak złapały ją sidła sekty — to znaczy, pierwotnie miałam być Edenem, jej rajem, pierworodnym synkiem, który miał oznaczać łaskę bożą i pozwolić jej zaskarbić sobie uznanie. Do końca ciąży żyła przeczuciem, że tak właśnie będzie, ale na sali porodowej zrobiłam jej przykrą niespodziankę: nie miałam chuja. Już wtedy odstawałam od jej oczekiwań.

Potem było tylko gorzej. Komplikacje poporodowe sprawiły, że nie mogła mieć więcej dzieci i pozostał jej tylko gorzki zawód — oraz imię. Z Edena stałam się Edną, z ukochanego dziecka personą non grata, która nie chciała dać się oszlifować na właściwą modłę. Ale to nie była historia, którą chciałam zaserwować Tichemu. To nie była historia, którą chciałabym zaserwować komukolwiek; matka zabrała ze sobą szczegóły do grobu, więc teraz znałam je tylko ja i Robert. Chyba nawet mój ojciec nie zdawał sobie z nich sprawy, bo kiedy matka coraz bardziej dawała się pochłonąć religii, on robił to samo z pracą.

Kto wie, może to jedno i to samo.

— Moja mama znalazła je w "Chwili dla ciebie" — rzuciłam lekko, wzruszając ramionami. Robert zakasłał, Tichy nie wiedział, gdzie podziać oczy. — Jak rozumiem, z wywiadu nici?

Zerknęłam na zegarek. Spędziliśmy w rezydencji jakiś kwadrans, ściągając na siebie baczną uwagę zarówno ochroniarzy, jak i samego gospodarza. Całkiem spora szansa, że Lucyfer i jej brat zdążyli się czegoś dowiedzieć, ale nie dałabym sobie za to ręki uciąć. Potrzebowałam wydrzeć losowi jeszcze przynajmniej parę minut.

— Muszę do toalety — pisnęłam żałośnie, chwytając się za brzuch. Tichy przewrócił oczami.

— Pani Edno, jeśli myśli pani, że w moim kibelku znajdzie pani kilogram narkotyków, to może się pani zawieść. Szkoda naszego czasu. Nie wiem, ile kosztuje pani roboczogodzina, ale moja naprawdę jest cenna.

Sądził, że wdarliśmy się tutaj, żeby znaleźć jego towar? Może nie był tytanem intelektu, ale też nie podejrzewałam go o aż taką głupotę. Ale dobra nasza, skoro już zorientował się — a to zaskoczenie — że nasze intencje nie są do końca czyste, będzie nas baczniej pilnował. A to oznacza mniejszą ochronę w okolicach domu.

— Naprawdę muszę.

— Myśli pani, że zostawi tu kolegę samego? — Tichy uniósł brew. Ocenił zagrożenie i uznał, że to mój towarzysz jest groźniejszy, dlatego zdecydował. — Ochroniarz panią odprowadzi, a my sobie jeszcze chwilę miło pogawędzimy.

Posłusznie ruszyłam za gorylem do kibelka, zastanawiając się, co tam zastanę. Ściany z granitu? Pozłacaną deskę? Srajtaśmę wysadzaną kryształkami Swarovskiego? Nie dziwiło mnie, skąd ta rozrzutność Tichego. Pieniądze zarobione w łatwy sposób wydawało się o wiele lżejszą ręką, a że na to wszystko pochodziły z nielegalnego źródła, to lepiej je było jak najszybciej ulokować, choćby i w złotym klozecie. Gdyby pracował uczciwie, z pewnością obracałby kilka razy każdą złotówkę, nim by się jej pozbył.

Niewiele się pomyliłam. Łazienka była wielkości mojego domu, może nawet trochę większa. Ogromna umywalka, lustro na całą ścianę, kabina prysznicowa, w której z pewnością zmieściłby się szwadron wojska i wszechobecny ciemny kamień nie zdziwiły mnie ani trochę. Zamknęłam się od środka, ochroniarz nie zareagował. I tak daleko bym nie zwiała, bo nawet luksus nie mógł ukryć pięknych, ale jednak krat w oknach. Przez chwilę zastanawiałam się, czy Tichy chciał zatrzymać kogoś w środku, czy raczej bronił się przed atakiem z zewnątrz — i obie opcje wydały mi się równie prawdopodobne.

Odkręciłam wodę, wyciągnęłam telefon i wystukałam wiadomość tekstową.

"Kiedy znikacie?"

"Daj nam 2 minuty" — odpisał Gabriel. Odetchnęłam z ulgą. Kusiło mnie, by zapytać, czy coś znaleźli, ale bałam się, że to by ich spowolniło. Na odpowiedź będę musiała zaczekać.

Nim wyszłam z łazienki, starannie umyłam ręce. Posłałam ochroniarzowi uwodzicielski uśmiech, ten jednak nie dał po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Ehh, starzałam się.

— Miło było pozwiedzać pańską posiadłość, panie Tichy. — Zrobiłam słodkie oczy i uśmiechnęłam się uprzejmie do gospodarza.

— Mam nadzieję, że się pani podobało. — Zmrużył oczy, a ja cieszyłam się w duchu, że połknął haczyk. Uwierzył, że to ja i Rob przyszliśmy coś wywęszyć i do głowy mu nie przyjdzie, że gdy on skupił całą uwagę na sobie, dwa ukryte w mroku cienie przemknęły się przez raczej nieszczelną linię obrony. Dwumetrowa siatka i trzech ochroniarzy na krzyż nie powstrzymałyby nawet zwykłego człowieka, a co dopiero niebiańskich istot.

Kiedy odjeżdżaliśmy, pomachałam Jozefowi na pożegnanie. Poszło nam tak gładko, że w tej chwili nawet go lubiłam.

***

Na zewnątrz zapadła już zupełna ciemność, jednak w miarę, jak zbliżaliśmy się do miasta, elektryczna łuna rosła w siłę. W centrum Cieszyna właściwie nigdy nie panował całkowity mrok. Zawsze mrugały stare neony i świeciły nowe billboardy, a za oknami kamienic oraz niewysokich bloków toczyło się życie. Również apartamentowiec, w którym mieszkały nasze aniołki, pozostawał rzęsiście oświetlony, nie mówiąc już o przylegającej do niego galerii handlowej.

Przyjemnie było patrzeć na Cieszyn z okna wysokiego budynku. W tle, ledwie widoczne, malowały się Beskidy, a budynki przed nimi wydawały się takie... nienachalne. Z pewnością pejzaż był mniej pretensjonalny niż te wszystkie zdjęcia europejskich metropolii, ogromnych wieżowców i betonowych dżungli nie pozostawiających ani skrawka miejsca na choć odrobinę przyrody. Nie lubiłam dużych miast. Jeśli ktoś miał ochotę nazwać mnie z tego powodu wieśniarą, nie miałam z tym problemu.

Otuliłam dłońmi kubek z gorącą czekoladą i ostatni raz spojrzałam na zewnątrz. Tym razem skupiłam się na najbliższym otoczeniu, na tym, jak wiatr targał gałęziami, zrywając z nich ostatnie pożółkłe liście, i cieszyłam się, że mogę oglądać ten spektakl z ciepłego wnętrza. Żałowałam tylko, że nie ma z nami Roberta. Obiecałam zdać mu relację z odkryć Lucyfer i Gabriela, ale nie wydawał się tym specjalnie zainteresowany. Wciąż wypierał istnienie Engelkristall ze świadomości.

Niełatwo jest zaakceptować nadnaturalny artefakt, który może obrócić wniwecz twoją robotę i sprawić, że złodupiec uniknie więzienia. Ja tam już pogodziłam się z tyloma rzeczami, z którymi nie powinnam się tak łatwo godzić, że jedna wte czy wewte nie robiła różnicy.

— Błagam, tylko mi nie mówcie, że trzeba będzie się włamywać do tego typa — poprosiłam.

— A czy w waszych okolicach normą jest, że posiadłości otacza ochronny krąg z energii, strumień płynie pod górę, a sarna na widok człowieka przychodzi się pogłaskać? — odezwał się Gabriel ponuro.

— Nie odpowiada się pytaniem na pytanie — mruknęłam, pokazując mu język. Z naszej trójki tylko Lucyfer zdawała się mieć doskonały humor.

— Potraktuj to jak wyzwanie, skarbie.

Tak, tak zrobię. Wyzwanie, za które mogą mnie zabić, wyjebać z pracy albo zapakować do więzienia. Z tych trzech opcji tylko pierwsza wydawała się kusząca, bo w pozostałych dwóch nie potrafiłabym spojrzeć w oczy swojemu ojcu. Już niemal słyszałam w głowie jego głos: "Nie tak cię wychowałem!". Odpowiedź, że skrupulatne przesyłanie alimentów i sporadyczne wizyty to jeszcze nie wychowanie, nasuwała się sama.

— Nie ma szans, żeby ktokolwiek tam wszedł i wyszedł żywy. Podziurawią nas, zanim zdążymy powiedzieć "Engelkristall" — ostrzegłam.

— Ja jestem nieśmiertelna — zauważyła przytomnie Lucyfer. — Jeśli spróbują, to im te kulki w dupę wsadzę.

Wymieniliśmy z Gabrielem poirytowane spojrzenia. Lucyfer była piekielnie inteligentna, swoim urokiem potrafiła sobie owinąć wokół palca nawet mnie i perfekcyjnie panowała nad mrokiem, ale czasem myślała jak dziecko. Bardzo przerośnięte i wiekowe dziecko, a to nigdy nie było dobre połączenie. Dzięki niebiosom, że nie skończyła jak Pennywise z powieści Kinga.

— Ty może tak, ale my nie jesteśmy — napomniał ją Gabriel. Skinęłam głową, przyznając mu rację. Żeby choć trochę osłodzić sobie to szambo, w które się wpakowałam, pociągnęłam łyk czekolady. Była przepyszna, zresztą nie zdziwiło mnie to, skoro sam anioł ją dla mnie przyrządził.

— To fakt. — Lucyfer podparła brodę dłońmi i spoglądała na nas uważnie, jakby oceniając, jak duże bomboniery trzeba na nas zamówić. — W takim razie musimy się do tego dobrze przygotować — dodała.

— Boże, jak ja nie cierpię przygotowań — westchnęłam. Do tej pory starałam się unikać planowania. Robiłam wszystko na żywioł, chociaż nie zawsze dobrze na tym wychodziłam, i mam tu na myśli zarówno artykuły, książkę, jak i moje życie erotyczne. Ale największym niewypałem było chyba przygarnięcie pod swój dach Gabriela. Powinnam była go wywalić, zanim powiedział mi te wszystkie rzeczy, których nie chciałam wiedzieć.

— Jeśli nie chcesz nam pomagać, to nie musisz. Dość już dla nas zrobiłaś — powiedział, spoglądając wzrokiem zbitego psa, jakby potrafił czytać mi w myślach.

Moja złość na niego wyparowała natychmiast, kiedy spojrzałam w te szczere, błękitne oczy. Nie nawykłam do okazywania uczuć w tak subtelny sposób, jednak przesunęłam dłonią po blacie, by odnaleźć jego palce. Ścisnęłam je pokrzepiającą, zresztą, sama czerpałam pokrzepienie z tego, jak były ciepłe, lekko szorstkie i przyjemne w dotyku. Gabriel posłał mi słaby uśmiech, który natychmiast zniknął, zastąpiony przez absolutne zmęczenie.

— Myślę, że z oczami na zapałki to my za wiele nie zaplanujemy — zarządziłam. — Wiem, że niektórzy są tu wieczni, nieśmiertelni i w ogóle, ale jednak ci, którzy potrzebują snu, mają przewagę liczebną. Idź sobie zakręć te swoje różki, pomaluj paznokcie albo przysmaż parę niegrzecznych duszyczek, my idziemy spać.

Lucyfer wystawiła środkowy palec, a wokół jej pleców zawirowały pasma srebrnej poświaty, jakby skrzydła aż wyrywały się z niej na powierzchnię. Pomachała nam na pożegnanie i wyszła, oznajmiając to wszystkim sąsiadom głośnym trzaśnięciem drzwiami. Nie zabrała kluczyków do gelendy, przypuszczałam więc, że będzie polegać na innym środku transportu.

Gabriel wstał od stołu, ale natychmiast ugięły się pod nim nogi. Doskoczyłam, by go powstrzymać.

— Hej, co z tobą? — zapytałam niby lekko, choć niepokój zżerał mnie od środka.

— To nic takiego. — Znów ten słaby uśmiech, tak krótki, że równie dobrze mogłam go sobie tylko wyobrazić. — Potrzebuję odpoczynku... i moich skrzydeł. Za długo jesteśmy rozdzieleni, a ja wciąż się nie przyzwyczaiłem do ich braku. Prawdę mówiąc, z każdym dniem jest coraz gorzej. — Byliśmy tak blisko siebie, że gdy mówił, jego oddech opierał się na czubku mojej głowy. — W dzień, kiedy coś się dzieje, kiedy się staramy i szukamy, wciąż jeszcze mam nadzieję, ale kiedy zostaję sam, wokół jest ciemno i cicho, po prostu myślę, że ich nie odzyskam.

— Och, Gabrielu. Mogłeś powiedzieć. — Zmarszczyłam brwi i postanowiłam sobie, że tej nocy nie będzie sam. Łóżko w pokoju było szerokie, z powodzeniem pomieści nas oboje.

Kto by pomyślał, że to właśnie przedwieczny archanioł obudzi w Ednie Morawskiej instynkty opiekuńcze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro