Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14.


Chciałabym powiedzieć, że żal mi tego człowieka, który się do mnie włamał, że każdego szkoda. Ale nie, cholera, czułam dziką, wzbierającą w żyłach ciemną mgłą satysfakcję, że spotkał go taki los. Czułam się dokładnie tak, jak wyglądałam, czyli chujowo. Ledwo stałam na pokaleczonych nogach i nie miałam siły pozować na silną i niezależną sucz, której nic nie rusza. Najchętniej wtuliłabym się w kogoś i przeczekała duszący w piersi szloch, trzęsące się dłonie oraz niepokój.

Gabriel jakby wyczuwał mój nastrój, bo okazywał mi czułość, jaka nie przystoi archaniołowi... Chyba — niewiele wiedziałam o ich obyczajach, a skoro już i tak sporo moich przekonań stanęło na głowie, to równie dobrze mogłam założyć, że istoty niebieskie są puszczalskimi dupkami. W innej sytuacji nie powstrzymałabym się i kpiłabym z niego na każdym kroku, ale teraz potrzebowałam jego ciepłych palców na lodowatym policzku, koca, który zarzucił mi na ramiona i szerokiej piersi, w którą mogłabym się wypłakać.

Nawet jeśli po wszystkim nie podziękuję mu za pomoc, to i tak byłam wdzięczna, gdy podtrzymywał mnie — nie tylko na duchu, ale i dosłownie — podczas gdy ja zakładałam cieplejszą odzież i pakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Wykazał się także wyrozumiałością, gdy na widok Lucyfer w drzwiach skuliłam się w sobie ze strachu. Wiedziałam, że diablica jest po mojej stronie, ale hej, nic nie poradzę na to, że jestem tylko człowiekiem. Wcześniej to ja nawet fantastyki za bardzo nie lubiłam, nie czytałam podobnych książek i nie oglądałam filmów, więc nawet nie byłam przygotowana na pojawienie się nadnaturalnych zjawisk tak blisko mnie. Zresztą, czy można być na to przygotowanym? Czytać i oglądać na ekranie to coś zupełnie innego, niż zobaczyć emanację mocy na żywo. Więc nawet jeśli lubiłam Lucyfer, to samo wspomnienie pełgających po jej ciele, dojmująco czarnych płomieni wystarczało, bym instynktownie miała ochotę uciec.

— Wszystko w porządku? — Chyba zauważyła, jakie wywarła na mnie wrażenie, więc pełen złości grymas zamieniła na łagodny wyraz twarzy. — Tak mi przykro, Edno. Nie pomyśleliśmy, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Powinnam wpaść na to, że mogą cię uznać za najsłabsze ogniwo.

Nie podobało mi się to, co powiedziała — nie chciałam być na końcu łańcucha pokarmowego, chciałam być drapieżnikiem — ale miała rację. Gabriel może i nie miał w zanadrzu anielskich sztuczek, ale posiadał nieograniczoną wiedzę, mówił wieloma językami i mimo słodkiego usposobienia najwyraźniej potrafił o siebie zadbać. Ta drobna, słodka blondynka trzymała w zanadrzu Ciemność, taką przez duże "C", a ja? Już pomijam wszystkie te czary-mary, ale nie miałam nawet na tyle inteligencji, by sprawdzić tylne drzwi! Tak zaaferował mnie fakt, że zapomniałam zamknąć wejściowych, że o tym zapomniałam. Nie byłam tygrysem, tylko misiem o bardzo małym rozumku, jednym z tych zwierzątek, które przy ataku mięsożercy padają ofiarą jako pierwsze.

— Dobrze się spisałaś, naprawdę — zapewniła Lucyfer, jakby czytając mi w myślach. — Możesz być z siebie dumna, nie każdy człowiek może się pochwalić, że półnago pokonał nefilima.

Zamarłam. Słowo to skądś mi się kojarzyło, ale nie potrafiłam przyporządkować go do odpowiedniej kategorii. Gabriel wydawał się równie zaskoczony, co ja.

— Półanioł? — Rozwiał moje wątpliwości. — Z Serafinów? — domyślił się. Jego siostra skinęła głową.

— Ale jego matka została porzucona, gdy była w ciąży — wyjaśniła diablica. — Nawet nie wiedział, kto jest jego ojcem, chociaż zawsze czuł, że jest inny.

— Nic dziwnego, skoro ma posturę trzydrzwiowej szafy — mruknęłam z niesmakiem.

— O, ktoś chyba czuje się lepiej? — Gabriel posłał mi ciepły uśmiech, muskając kłykciami miejsce,w którym szyja spotykała się z ramieniem. Chociaż zapewne chciał tylko okazać mi wsparcie, gest ten miał w sobie zadziwiająco dużo intymności. Zadrżałam, choć tym razem nie ze strachu. Lucyfer patrzyła na nas z krzywym uśmieszkiem. — Chodźmy stąd, musisz się wyspać.

Latem o tej porze słońce atakowałoby już horyzont, ale teraz było zupełnie ciemno. W drodze do apartamentu rodzeństwa wbijałam wzrok przed siebie, przez przednią szybę, i nie przejmowałam się przekomarzaniem moich towarzyszy. Zastanawiałam się, dokąd zaprowadzi mnie to gówno i czy w ogóle doczekam finału. A może skończę jako jeszcze jedna ofiara brutalnego morderstwa, którego sprawcy nigdy nie odnaleziono? Albo rodzeństwo Gabriela zetrze mnie na proch do tego stopnia, że na zawsze pozostanę nieodnaleziona? Czy mój ojciec w ogóle zgłosiłby zaginięcie — a może uważał mnie za na tyle niezrównoważoną, by założyć, że po prostu bez słowa uciekłam za granicę? A Robert? Czy Robert by mnie szukał?

— Edno — wymruczał siedzący na tylnym siedzeniu Gabriel wprost w moją szyję. Odwróciłam się, spoglądając na niego nieprzytomnie. — Dojechaliśmy.

Rozejrzałam się i rzeczywiście — nie wiedzieć kiedy, różowa gelenda Lucyfer zajęła dwa miejsca podziemnego parkingu. Dziewczyna zdążyła już wysiąść, tymczasem archanioł czekał na mnie. Złapawszy kontakt z rzeczywistością, dostrzegłam, że wydawał się bardzo zmartwiony.

— Przepraszam — dodał jeszcze. Nim zdążyłam zapytać, za co, otworzył drzwi i wyskoczył z samochodu, by pomóc mi wysiąść.

***

Gabriel, jak to on, okazał się dżentelmenem. Kategorycznie nie zgodził się, gdy zaczęłam sobie mościć miejsce na kanapie. Uznał, że nie powinnam się czuć jak persona non grata, odarta z intymności za każdym razem, gdy oni będą chcieli zrobić coś w salonie czy w kuchni. Rzeczywiście, konieczność wbijania się jemu lub Lucyfer do łazienki w pokoju za każdym razem, gdy będę chciała się wysikać, nie napawała mnie optymizmem, podobnie jak fakt, że oboje się będą kręcić obok mojego miejsca do spania, ale co zrobić. Jaka sytuacja, takie warunki. Pogodziłam się już z tym, że moje życie w najbliższym czasie — a może już nigdy? — nie będzie normalne, jednak nie spodziewałam się, że chłopak odda mi swój pokój i swoje łóżko.

— To nasza wina, że tu jesteś — wyjaśnił, gdy próbowałam zaprotestować.

— To akurat prawda — burknęłam ponuro. Byłam wykończona: śpiąca, brudna, obolała. Widziałam, że chciał coś dodać, więc mu przerwałam. — Skończ przepraszać. Po pierwsze, to nie ty wykurzyłeś mnie z domu, a po drugie, to nic nie zmieni.

Może byłam zbyt obcesowa, a Gabriel nie zasłużył na złośliwości, ale w tej chwili miałam to w dupie. Przełknęłam jakoś fakt, że uparł się, bym nie zamykała drzwi do łazienki i stał za nimi nasłuchując, czy czasem nie upadłam podczas brania prysznica. Przyniósł mi nawet czysty ręcznik. Niczego nie mogłam mu zarzucić, co jeszcze bardziej mnie wkurwiało, bo nie miałam się na kim wyżyć.

Pomimo zmęczenia przewracałam się w łóżku z boku na bok. Wiedziałam, że za ścianą śpi Gabriel i najpotężniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek poznałam. Wiedziałam, że nikt nie odważy się wedrzeć do okamerowanego apartamentowca i zaatakować tej specyficznej straży. Wiedziałam, że mój oprawca grzał sobie miejsce w piekle i już mi nie zagrażał. A mimo to drżałam na samo wspomnienie dzisiejszego ataku. Smartfon i paralizator zdążyłam naładować i trzymałam je pod ręką, choć wiedziałam przecież, że nie będą mi potrzebne przez najbliższe kilka godzin. Zasnęłam dopiero gdy przez zasłony zaczęło się przesączać jesienne światło poranka.

Obudziłam się jeszcze bardziej zmęczona, niż gdy zasypiałam. Dopiero teraz poczułam, co to prawdziwy ból. Dyskomfort odczuwany w nocy był w porównaniu do tego zaledwie czułym szczypaniem nadopiekuńczej cioci. Przez chwilę byłam przekonana, że nie zdołam wstać z łóżka, ale chyba nie doceniłam swojego ciała. Mimo że każdy receptor bólowy wołał o pomoc, a ja czułam, jak wewnątrz mnie buzuje ogień — nie ten ciepły i dodający sił do działania, lecz równie czarny jak płomienie otaczające Lucyfer — udało mi się najpierw usiąść na skraju, a kilka sekund później podnieść swoje szerokie dupsko.

Zerknęłam na zegar ustawiony na szafce nocnej i zorientowałam się, że przespałam całe dziesięć godzin. Pięknie, wykasowałam sobie z pamięci cały dzień, który powinnam poświęcić na poszukiwanie skrzydeł Gabriela. Skrzywiłam się, schylając się do torby po jakieś sensowne ubranie. Trochę mi zajęło wciągnięcie gaci na tyłek, ale wreszcie się udało. Do jednej kieszeni wsunęłam taser, do drugiej — telefon.

— Dzień dobry, Kopciuszku — powitał mnie archanioł z uśmiechem.

— To była Śpiąca Królewna — burknęłam ponuro.

— Wiedziałem. — Teatralnym ruchem klepnął się w czoło. — Przecież to oczywiste, że kto jak kto, ale ty nie dałabyś się zdominować wrednej macosze i sprowadzić się do roli kury domowej.

— Gówno prawda — warknęłam, przypominając sobie dzieciństwo. Zmarszczył brwi, ale bez słowa nałożył mi zapiekankę z cukinią na talerz. Wciągnęłam w nozdrza zapach parującej potrawy... i kompletnie się rozkleiłam.

A potem opowiedziałam mu wszystko. Jak przez kilkanaście lat byłam karana za każdą drobną przewinę, którą każda inna matka zbyłaby co najwyżej dobrotliwym uśmiechem. Jak moja rodzicielka twierdziła, że za odsłonięcie kostek czy kolan należy mi się kara i wkładała mi w dłoń żyletkę ze słowami "wiesz, co robić". Jak płakałam, tnąc skórę na udach, na brzuchu, ale byłam święcie przekonana, że na to właśnie zasługuję, że jestem niemiłą Panu dziwką. Jak moja matka próbowała odciąć mnie od świata, od ojca, szkoły i przyjaciół, by nie wydało się, że krzywdziła mnie psychicznie i fizycznie z imieniem boga na ustach.

— Chciała mieć syna, wiesz? Ten jej guru powiedział, że pierworodny syn to znak błogosławieństwa bożego. — Zdusiłam szloch, wkraczając na nieco mniej bolesne rejony. Uśmiechnęłam się krzywo, spoglądając na dłoń Gabriela, która głaskała mnie uspokajająco po skostniałych, poranionych palcach. — Nawet wybrała dla niego imię: Eden. A ja urodziłam się bez kutasa, nie byłam jej wymarzonym rajem, tylko krnąbrną Edną. Nigdy mi nie wybaczyła, że tak ją zawiodłam.

— Och, kochanie — nieziemsko błękitne oczy patrzyły na mnie ze współczuciem. Chociaż to do mnie nie pasowało, czułam się w tej sytuacji cholernie na miejscu. Może po prostu, gdy przelewa się czara goryczy, może tylko współczucie trzyma nas w kupie i pozwala nie rozpaść się na drobiny, może każdy potrzebuje takiego wentyla w postaci współczucia drugiego człowieka... lub archanioła, jeśli chcemy się trzymać faktów.

Edno, to nie ty — powiedziałam sobie w duchu. — Ty nie pękasz, ty się nie rozsypujesz. Ty trzymasz się w kupie, nawet jeśli to akurat kupa gówna.

— To jest w porządku — wtrącił Gabriel, jakby czytał mi w myślach.

A może w tej chwili moja twarz była jak otwarta księga? Wiele osób twierdziło, że jestem książkowym przykładem słynnej w Internecie bitch face, czyli po prostu sukowatej twarzy, nawet jeśli akurat uśmiechałam się uprzejmie i starałam się wyjść na tak sympatyczną, jak tylko potrafiłam. Czy z takiej buźki można wyczytać smutek, żal, wyrzuty sumienia? Czy malowały się na niej lata spędzone w piekle i zmęczenie, które było efektem wychodzenia z tego paskudnego... Nie, nie miejsca. Piekło nie było miejscem, było stanem ducha. Przynajmniej tak wynikało z moich doświadczeń. Musiałam zapytać Lucyfer, czy ten wniosek jest słuszny.

— Gdzie jest Lucyfer? — zmieniłam temat, rozglądając się po mieszkaniu. Zastanawiałam się, czy jeszcze odsypiała nocne przygody, a może brała już prysznic lub układała włosy w te swoje cholerne koczki, jawną kpinę z przekonań ludzi na temat diabła.

— W piekle — odparł Gabriel ponuro. — Przesłuchuje go.

Nie musiał wyjaśniać, o kogo mu chodzi. Gdybym wiedziała, gdzie wybiera się dziewczyna, chętnie bym z nią tam wyruszyła. Piekło to pikuś w porównaniu z kilkunastoma latami mieszkania z moją matką, a przynajmniej miałabym okazję spojrzeć swojemu oprawcy w oczy i zapytać, dlaczego chciał mnie skrzywdzić. Względnie, mogłabym kopnąć go w jaja.

— A my? Co robimy? — zapytałam, gdy już względnie doszłam do siebie. Miałam pełny brzuch, rozgrzałam się kawą i podniosłam na duchu, zwalając odrobinę ciążącego na mnie gówna również na Gabriela. Wciąż jeszcze miałam opuchnięte od płaczu oczy, ale wiedziałam, że zimna woda i odrobina makijażu zrobią swoje.

— Ty odpoczywasz, ja cię pilnuję.

— Chujowy plan — oceniłam chłodno. — Mam lepszy. Ogarniamy się i ruszamy do klubów. — Zastanowiłam się przez chwilę. — Do piekła nie jeździ się samochodem, nie?

— Gelenda stoi w garażu — odparł, w mig złapawszy, o co mi chodzi.

— Ja prowadzę — poinformowałam jeszcze i zniknęłam w jego pokoju, zmierzając wprost do łazienki.

Zostawiłam brudne naczynia na stole, by on je posprzątał. Może i nie było to najlepsze podziękowanie za gościnę, ale muszę przyznać, że bawiło mnie testowanie jego granic. Gabriel był cholernie dobrze wychowany — a może nie powinno mnie to dziwić, skoro jego tatusiem był sam wszechmogący? Skoro bóg jest taki idealny i bez skazy, to pewnie i jako rodzic potrafił się wykazać. Zastanawiałam się jednak, kiedy Gabriel pęknie, a jeśli to zrobi, to jak daleko się posunie. Miałam nadzieję na niezłą rozróbę z fruwającymi talerzami, przekleństwami w pradawnych językach i piekielnymi ognikami tańczącymi w oczach.

Jednak póki co mężczyzna dzielnie znosił moje prowokujące zachowanie. Stereotypowy, pokorny aniołek, któremu do wizerunku żywcem wyjętego z dziecięcych kolorowanek na religię brakowało wyłącznie skrzydełek i aureoli. O niej akurat nic nie wiedziałam, ale skrzydłami powinniśmy się zająć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro