Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11.

Gdy tylko nad sklepową witryną zabrzęczał dźwięcznie dzwoneczek, na naszej trójce spoczęło uważne spojrzenie zaczerwienionych oczu zza drucianych oprawek okularów. Antykwariat, do którego ich zaprowadziłam, nie był ani największym, ani najbardziej imponującym czy najlepiej zorganizowanym w regionie. Prawdę mówiąc, od ulicy wyglądał wręcz niepozornie — ot, jeszcze jedna kamienica, do której prowadziła śmierdząca uryną brama i ciemny korytarz.

Właściciel tego przybytku, Jiri Andel, Czech z pochodzenia, a Polak z zamiłowania, miał około dwóch metrów wzrostu i potężne ciało, przy którym ciężkie, dębowe biurko wyglądało jak dziecięcy stoliczek z Ikei. Siedem dekad życia naznaczyło jego twarz głębokimi bruzdami, zwłaszcza na czole. Nic dziwnego, skoro zdawał się spędzać tu każdą chwilę, a gdy już siedział w antykwariacie, nieustannie pochylał się nad zgromadzonymi bezcennymi przedmiotami i marszczył brwi, oglądając je z uwagą. Czasem sądziłam, że Jiri jest przyspawany do krzesła — kto wie, może nawet tu je, śpi i załatwia potrzeby fizjologiczne — ale z drugiej strony, wątpiłam, by jego zbiory zjawiły się w antykwariacie same. Musiał ich poszukiwać, namawiać na sprzedaż właścicieli, wyłapywać okazje na OLX; problem w tym, że byłam tu już wiele razy i nigdy go na tym nie przyłapałam.

— Dzień dobry! — przywitała się ochoczo Lucyfer, której zmarszczony od smrodu nos błyskawicznie się wygładził, a idealne usteczka rozciągnęły się w uprzejmym uśmiechu. By nie wyjść na nieuprzejmego, Gabriel bez entuzjazmu wymruczał powitanie.

Wyminęłam moich towarzyszy i podeszłam do biurka, dyskretnie poprawiając ubranie niczym wezwana do tablicy uczennica. Czułam się jak na meczu ping ponga, gdy wzrok Jiriego prześlizgiwał się ode mnie do Lucyfer. Wiedziałam już, że nie przepadał za facetami, nie zdziwiło mnie więc, że Gabriela postanowił zignorować.

To nie tak, że Jiri był jakimś maniakiem seksualnym. On po prostu lubił kobiety — nie posuwać, stukać czy zwał jak zwał, ale z nimi rozmawiać. W jego oczach płeć piękna była zawsze ciekawsza i mogła przedstawić mu nieznany punkt widzenia, podczas gdy panowie ograniczali się do dość prymitywnych potrzeb i wąskiego rozumowania. Był w tym niesprawiedliwy stereotyp, ale dopóki działał na moją korzyść, nie zamierzałam się skarżyć.

— Witam piękne panie — zabrzmiał jego dudniący bas. Nie uwzględnił Gabriela, ale archanioł nie wydawał się tym urażony. — Co was do mnie sprowadza?

Z wyraźnym żalem odłożył księgę na blat, a w dusznym, słabo oświetlonym pomieszczeniu uniósł się kurz. Sklep Jiriego nie wydawał się zbyt dochodowy, nie miałam pojęcia, skąd facet czerpie pieniądze na swoją działalność, skoro nigdy nie spotkałam tu choćby jednego klienta. On sam zdawał się nawet nie brać pod uwagę, że przyszliśmy coś kupić. Dobrze wiedział, że najczęściej w jego skromne progi pcha mnie poszukiwanie informacji. Kiedy tylko mój artykuł trzeba było uzupełnić o tło historyczne, kiedy ktoś zlecił mi napisanie tekstu o świeżo odkrytych zabytkach archeologicznych, zaginionych artefaktach i tym podobnych kwestiach, które mnie absolutnie nie interesowały — uderzałam do Jiriego. Był dyskretny, no i tani, bo jedyna waluta, jaką przyjmował za swą wiedzę, to chwila rozmowy.

— Miło mi pana poznać. — Lucyfer natychmiast okazała swą otwartość i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Ściągnął rękawiczkę i uścisnęli sobie ręce. Wiedziałam, że Jiri ma uścisk niedźwiedzia, jednak drobna kobietka nawet nie skrzywiła się pod wpływem jego siły. Może i wyglądała niepozornie, ale zaczynałam sobie uświadamiać, że pod przykrywką słodkiego dziewczątka o sarnich oczętach, idealnych paznokciach i wesołym usposobieniu kryje się prawdziwa potęga. Byłam pod wrażeniem, że objęła taką właśnie taktykę i domyślałam się, że jej ewentualni wrogowie nie mają z nią łatwego życia.

— Jiri Andel — przedstawił się nasz gospodarz.

— Andel, doprawdy? — Dziewczyna sugestywnie uniosła brew. Już miałam zapytać, co ją tak dziwi, kiedy uświadomiłam sobie, że tak jak jej brat, zna wszystkie języki świata, również czeski.

— Może i nie wyglądam na aniołka, ale pozory mylą, prawda? — Jiri roześmiał się rubasznie. To niesamowite: podczas gdy ja od lat starałam się chodzić przy nim na paluszkach, by przypadkiem nie urazić jego twardych manier, Lucyfer w mniej niż trzy minuty owinęła go sobie wokół palca.

— Lucy Ingel, miło pana poznać.

— Ingel, doprawdy? — przedrzeźniał ją, jednak nie było w tym złośliwości, raczej towarzyski żart. Nie znałam Andela od tej strony, prawdę mówiąc, nie wiedziałabym nawet, o co chodzi, gdyby Gabriel nie wytłumaczył mi szeptem, że po estońsku Ingel oznacza anioła.

— Potrzebujemy informacji — przerwałam nić porozumienia między nimi, czując się nieco nieswojo. Zwłaszcza, że ich dłonie wciąż się stykały, a oni wydawali się lekko oszołomieni, jakby przez ich skórę przepływała niewidoczna dla nikogo iskra.

— Co ty nie powiesz. Nigdy bym się nie domyślił. — Spojrzenie spod bujnych, krzaczastych brwi naznaczonych siwizną przeniosło się na mnie. — Siadajcie.

Krzesła były tylko dwa, więc Gabriel bez słowa skargi ustąpił nam miejsca. Sam ostrożnie oparł się o ścianę, upewniając się najpierw, że tym ruchem nie uszkodzi niczego cennego. Jiri zdawał się nie zauważać, że zachował się wobec niego niewłaściwie. Zakasłałam dyskretnie, kiedy po zajęciu siedzeń wzbiłyśmy w powietrze kolejne kłęby kurzu. Od kiedy pięć lat temu zmarła żona Jiriego, brakowało tu kobiecej ręki. Nie, żeby przedtem jego sklep wyglądał normalnie.

— Chcecie wiedzieć coś konkretnego, czy będziemy się tak do siebie uśmiechać? — zażartował, by rozładować napiętą atmosferę.

— Nie chcemy marnować twojego cennego czasu... — zaczęłam i przysunęłam sobie krzesło do jego biurka.

Miałam wrażenie, że mężczyzna był zawiedziony, że to nie Lucyfer z nim rozmawia, ale nawet ona nie wiedziała, do czego dążę. W samochodzie potwierdziła tylko autentyczność historii, którą udało mi się wygrzebać, jednak mimo jej próśb, nie wprowadziłam jej w szczegóły. Teraz odnalazłam na telefonie odpowiednie zdjęcie i podsunęłam go Jiriemu. Wziął go w ręce, by lepiej się przyjrzeć, jednak trzymał smartfon z nieufnością, niemal jak jadowitego węża.

— Widziałeś kiedyś coś takiego?

Gabriel oderwał się od ściany, Lucyfer poderwała się z krzesła. Trzy głowy jak na zawołanie pochyliły się nad ekranem. Andel zganił rodzeństwo spojrzeniem i nieco się odsunął, by nikt mu nie przeszkadzał. I dobrze, oni pooglądają sobie to w domu.

— Widziałem coś takiego w jednym z grymuarów. — Zobaczyłam w oczach gospodarza błysk oznaczający zainteresowanie. Poderwał się z siedzenia, niemal wywracając na nas biurko. Dobrze, że się nie przewróciło, bo ważyło pewnie ze trzy razy tyle co ja. — Poczekajcie chwilę.

— Co to jest grymuar? — rzuciłam szeptem między Gabriela i Lucyfer. Choć coś świtało mi w głowie, nie potrafiłam przyporządkować tego słowa do jego znaczenia

— To stara księga magiczna — odparła Lucy w roztargnieniu, chwytając porzucony na blacie telefon. Przyglądała się uważnie figurce przedstawionej na fotografii. Ze zdjęcia trudno było wywnioskować jej rozmiary czy wagę, jednak dla nas najważniejsze było to, że przypominała wyciosane w krysztale skrzydła, jakby niedokończone, wychodzące z kamienia.

— Co ma księga magiczna do anielskich skrzydeł?

— Grymuar to szczególna księga magiczna — wyjaśnił Jiri, który zdążył już przynieść odpowiednią książkę. Hm, źle powiedziane. Przytaszczył gigantyczne tomiszcze, oprawione w skórę łudząco podobną do ludzkiej, z żelazną oprawą grzbietu i kutymi pasami, które najwyraźniej miały za zadanie utrzymać ją w dobrej kondycji przez wieki. Jak widać, udało im się. Nie miałam pojęcia, ile lat ma ten artefakt, ale stawiałam raczej na pięćset, niż pięćdziesiąt lat. — To księga, która pozwalała ludziom bronić się przed czarną magią. Zawiera opisy zaklęć, które mogą zrobić krzywdę, sposobów na odczynienie uroku, a także demonów, potworów, aniołów i innych istot, które mogą wpływać na życie człowieka.

— No tak, dopóki nie było nauki, ludzie jakoś musieli wyjaśniać sobie pewne rzeczy — mruknęłam. Usiłowałam wyjść na mądrą, ale w kontekście tego, że właśnie siedziałam w jednym pomieszczeniu z archaniołem i diabłem, zabrzmiało to nieco żałośnie. — Jak dla mnie nic tu nie ma, tylko jakieś dziwne zawijasy.

Jiri nie zwracał na mnie uwagi, wodząc palcem po niewyraźnych literach, które jednak chyba potrafił odczytać. Przewrócił kilka stron i znów pogrążył się w lekturze. Gabriel ośmielił się podejść bliżej i wyglądał, jakby czytał. Ja nie zdołałabym ogarnąć tych liter nawet w normalnej konfiguracji, jemu najwyraźniej udawało się nawet, gdy były do góry nogami.

— W starych księgach kryje się więcej prawdy, niż współczesny człowiek zdoła ogarnąć — wymruczał w końcu cichutko. Postanowiłam tego nie komentować. — Kiedyś mieliśmy więcej kontaktów z ludźmi. Potem zrobiła się kaszana z inkwizycją, wojnami religijnymi i prześladowaniami, więc uznaliśmy, że czas się ukradkiem wycofać.

— To dlatego dopytywałaś o Niemcy i szesnasty wiek? — przerwała nam Lucyfer, nim zdążyłam wymyślić jakąkolwiek błyskotliwą odpowiedź. Skinęłam głową.

— Udało mi się znaleźć w Internecie informacje, że w Westfalii na początku szesnastego wieku odnaleziono niezwykły artefakt, który przynosił pomyślność tym, którzy mieli go w swoim posiadaniu. — Jiri uciszył nas gniewnie, więc cała nasza trójka przysunęła się bliżej drzwi. Wciąż jednak szeptałam gorączkowo. — Inne legendy o anielich skrzydłach wyglądały przy tych doniesieniach jak marny fanfik, pisany przez trzynastolatkę. To jedyne podanie, które wydało mi się wiarygodne. Mimo że minęło już pięćset lat, dowody na magiczne działanie wyrzeźbionych w kamieniu skrzydeł wciąż zdawały się mocne, ale musiałam upewnić się, czy nie jest to zmyślna mistyfikacja. Kiedy powiedzieliście mi, że właśnie w szesnastym wieku zabito waszego brata...

— Nanaela — podsunął Gabriel ze smutkiem, ale zbyłam go machnięciem ręki. Nie zamierzałam zapamiętywać tych wszystkich dziwnych imion, które brzmiały, jakby kot przebiegł komuś po klawiaturze.

— Ale najpierw odcięto mu skrzydła, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Niestety, zabytek ten zaginął na początku pierwszej wojny światowej, ale jeśli okaże się, że w okolicy jest drugi, z pewnością Jiri dowie się tego pierwszy.

— Nic dziwnego, z jego krwią... — Lucyfer zniżyła głos jeszcze bardziej, zerkając jednocześnie na naszego gospodarza. Ten wydawał się tak zajęty czytaniem, że nie zdziwiłabym się, gdyby zapomniał o naszej obecności. Spojrzałam na swoją towarzyszkę z niezrozumieniem. — Wygląda na to, że nasz uroczy Jiri jest potomkiem cherubów.

Parsknęłam śmiechem, tak absurdalnie to brzmiało. Jiri zgromił mnie wzrokiem i bynajmniej nie wyglądał na słodkiego, okrąglutkiego aniołka, którego znałam z barokowych obrazów. Wyobraziłam go sobie nago, unoszącego się na małych skrzydełkach pod sufitem kościoła... Nie, zdecydowanie nie. Jak już, Andel wyglądał jak wersja na sterydach, i to jakieś sześćdziesiąt pięć lat za późno.

— Cherubi skróciliby cię o głowę za ten śmiech — skarciła mnie Lucy. Jej brat okazał się bardziej wyrozumiały dla mojej ludzkiej niewiedzy i rozwinął temat.

— To jedna z wielu anielskich ras. Cechują się tężyzną fizyczną, potężnym wzrostem i nieprzeciętną inteligencją. Uważają się za strażników historii. Ci pełnej krwi zajmują się raczej historią anielską, ale niewykluczone, że mieszaniec, nawet jeśli jest nieświadomy swojego dziedzictwa, instynktownie dąży do tego samego, co jego przodkowie. Tyle że w świecie ludzkim.

Miałam jeszcze mnóstwo pytań, ale Jiri podniósł głowę, a w jego oczach błysnęła satysfakcja. Wiedziałam już, że coś znalazł, więc trzema susami pokonałam dzielącą nas odległość ciekawa, czego się dowiedział. Gabriel i Lucy podążyli za mną jak cienie.

— W kilku rozdziałach znalazłem wzmianki o Engelskristall, bo tak nazywa się obiekt ze zdjęcia. Nic ciekawego, jeśli pytasz mnie o zdanie. Ale okazało się, że autor księgi (albo autorzy, bo w średniowieczu często pierwszy ze skrybów nie dożywał końca swojego dzieła) postanowił poświęcić mu osobny ustęp. Jakoś nigdy się nad tym nie pochylałem, a to taka ciekawa historia...

— Czy piszą, jak znaleźć Engelskristall? — przerwałam niezbyt grzecznie. Wiedziałam jednak, że gdy już Jiri wpadnie w swoje dygresje, nieprędko go z nich wyciągniemy. A mnie się spieszyło, żeby pozbyć się tej dwójki i wyprostować swoją sytuację osobistą. Chociaż nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, brak Roberta bardzo mi doskwierał.

— Trzeba podążać za tym, kto niespodziewanie zaczął odnosić wyłącznie sukcesy. Nie będzie to jednak łatwa walka, bo Engelskristall ma w sobie magię, która przyciąga. Jego posiadacz jest w stanie bronić go nawet za cenę życia.

Pięknie. Czyli musimy czekać, aż ktoś w Cieszynie założy dobrze prosperującą firmę, a Urząd Skarbowy się do niego nie przysra? Chyba że będzie to spółka państwowa, zagraniczna albo należąca do lokalych polityków, wtedy nawet nie zauważymy różnicy, tak jak ich machlojek nie dostrzegają urzędnicy.

— Podobno kryształ daje też bardziej subtelne sygnały swojej obecności — poinformował mnie Jiri, dostrzegając moją nietęgą minę. — W jego okolicy słuchać coś na kształt anielskiej muzyki, a w powietrzu czuć ciepły oddech tronów, wiatr, którego nie można pomylić z niczym innym.

— Trony akurat niewiele mają z tym wspólnego, ale wiatr faktycznie jest możliwy — wymamrotała Lucy wprost do mojego ucha.

— W otoczeniu kryształu dzieją się dziwne rzeczy — kontynuował antykwariusz., który najwyraźniej nic nie usłyszał. — Woda potrafi zawracać swój bieg, mogą się też zdarzyć anomalie na kształt krzewów gorejących, gdy coś się pali, ale nie spala. Wygląda na to, że Engelskristall potrafi się manifestować na różne sposoby... Ale chyba nie bawicie się w łowców skarbów, co, dzieciaki?

— Gdzież tam, panie Andel. — Uśmiechnęłam się ciepło, by ukryć kłamstwo. — To moi praktykanci, przyjęci do gazety na staż. Szefowa myśli o otwarciu nowej rubryki ezoterycznej, którą mamy we trójkę poprowadzić, więc już teraz zbieramy materiały.

Tak, i z pewnością na swój pierwszy temat wybralibyśmy jakiś średniowieczny, niemal nikomu nieznany zabytek. Brawo ty, Edna. Brawo ja. Miałam ochotę palnąć się w głowę za tak oczywiste kłamstwo, ale skoro już zaczęłam grać, nie mogłam wyjść z roli. Jiri najwyraźniej podjął rękawicę, bo nawet nie mrugnął. Skinął skwapliwie głową i pożegnał się wylewnie ze mną oraz z Lucyfer, znów ignorując Gabriela.

— Mam nadzieję, że dadzą się panie zaprosić na kawę w jakieś przyjemniejsze miejsce? — zapytał Andel, gdy archanioł wyszedł już na ulicę, a Lucyfer stała w drzwiach. Zgodziła się ochoczo i pomachała mu na pożegnanie, jakby miała do czynienia z licealną randką, a nie potężnym, starym antykwariuszem o niebiańskich korzeniach.

Być może straciłam Roberta, nigdy nie spojrzę tak samo na Jiriego. Ile jeszcze wygodnych baniek złudzeń przebije to rodzeństwo, nim uda nam się odnaleźć skrzydła Gabriela?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro