Epilog
9 miesięcy później
Perspektywa JiYonga
- JiYong, dzwoń po pogotowie- usłyszałem głos Lin, dochodzący z kuchni.
Westchnąłem ciężko i przewracając oczami, ruszyłem w kierunku pomieszczenia w którym była moja żona.
- Lin, jeśli jeszcze raz zrobisz sobie ze mnie żarty, to... - przerwałem wypowiadane zdanie, widząc jak dziewczyna trzyma się za brzuch, a na podłodze między jej stopami widnieje wielka mokra plama
- O mój Boże – powiedziałem zszokowany, łapiąc się za głowę
- Zadzwonię do Young Bae – mówiłem, szukając nerwowo telefonu po kieszeniach
- Albo nie, zadzwonię do Mino, Bae przecież jest na wakacjach – powiedziałem, przypominając sobie w porę, że mój przyjaciel zaledwie tydzień temu wyjechał
- Do cholery, nie dzwoń do żadnego Mino tylko na Pogotowie. Ja rodzę JiYong! – mówiła zdenerwowana Lin.
- No tak, masz rację – powiedziałem zmieszany.
Nie bardzo wiedziałem co mam robić, nerwy nie pozwalały mi normalnie myśleć. Wziąłem telefon do ręki, po czym zadzwoniłem na pogotowie.
- Jak to nie macie?! – mówiłem do kobiety, będącej po drugiej stronie słuchawki.
Okazało się, że dziś na pogotowiu jest duży ruch, a ostatnia wolna karetka właśnie przed chwilą wyjechała do wypadku. Kobieta poleciła żebym przywiózł żonę sam.
Założyłem Lin buty na stopy, gdyż w tej sytuacji nie poradziłaby sobie sama i nie myśląc wiele, wziąłem ze stolika kluczyki i dokumenty
Pomagając Lin stawiać kroki, poprowadziłem ją do samochodu.
- Kotku spokojnie, oddychaj równomiernie – mówiłem, kiedy byliśmy już w drodze.
Dziewczyna siedziała z tyłu a ja pomimo tego, że prowadziłem, starałem się w jakiś sposób pomóc
Perspektywa Lin
- Pomocy, moja żona rodzi! – krzyknąl JiYong, przekraczając próg szpitala.
Poczłapałam powoli tuż za nim, mając nadzieję, że jak najszybciej się mną zajmą. Podbiegła do nas pielęgniarka i dotykając mojego ramienia, spytała co ile występują skurcze
- Niech Pani da mojej żonie jakiś wózek, przecież nie może tak cały czas stać – mówił JiYong do kobiety.
Śmiać mi się chciało z jego zachowania. Był cholernie przejęty, a to przecież ja miałam zwijać się przez kolejne kilka godzin z bólu, a nie on. Jednak to jak się o mnie troszczył, było mega słodkie. Kobieta westchnęła cicho, po czym wykonując posłusznie prośbę JiYonga, przywiozła wózek. Kilka minut później, po podpisaniu paru dokumentów, zabrano mnie na porodówkę. Lekarz który się mną zajmował, stwierdził że to już czas.
Za chwilę miał się zacząć poród.
- Oddychaj Lin – powiedział JiYong, głaszcząc delikatnie moją głowę.
Czując zbliżający się skurcz, złapałam chłopaka za rękę, ściskając ją mocno.
- Wdech wydech, wdech wydech – instruował mnie mój mąż.
Powoli zaczynał mnie naprawdę wkurzać. Doceniałam to, że jest tu ze mną i mnie wspiera, ale do cholery jasnej, mógłby się już przymknąć
- Wdech wydech... - znów zaczął, ale tym razem mu przerwałam
- Jak się za chwilę nie zamkniesz, to z nami koniec! – wysyczałam przez zęby, spoglądając wkurzona na chłopaka.
- Przepraszam – powiedział cicho, całując moje czoło.
Boże to tak cholernie boli.
Skurcze pojawiały się teraz co raz częściej. W zasadzie, w ogóle nie ustępowały
- Pani Kwon, zaczęło się – poinformował lekarz
- Jeśli powiem Pani, że ma Pani przeć, proszę policzyć do trzech i wykonać to o co poprosiłem – tłumaczył.
Kiwnęłam tylko głową, nie mając kompletnie już siły na wypowiedzenie choć słowa. Czułam jak rozdziera mnie od środka, jednak wiedziałam że ból minie z czasem i już niedługo będę mogła trzymać swoje malutkie dziecko w ramionach. To było warte wszystkiego, przez co teraz przechodziłam
- Przyj – powiedział lekarz, co oczywiście wykonałam, po uprzednim policzeniu do trzech, dokładnie tak, jak zalecił lekarz.
- Oddychaj Lin – odezwał się znowu JiYong, znów ścisnęłam mocno jego rękę, na co chłopak zawył z bólu.
Odwróciłam twarz w jego stronę i zobaczyłam jak chłopak powoli staje się najpierw fioletowy, potem zielony, a w tym momencie to już jest kompletnie biały. Był blady jak ściana. Najbielsza w świecie biel.
Pielęgniarka, chwyciła JiYonga pod rękę, po czym wyprowadziła go z sali, informując chłopaka że to najlepsze wyjście w tym momencie. Domyśliłam się, że bardziej niż o zdrowie mojego męża, chodziło o to, żeby zwyczajnie w świecie nie przeszkadzał lekarzowi. Nie dziwię się, mnie też wkurzał. Cały czas coś gadał, o coś pytał, mówił żebym parła kiedy nie było to potrzebne. Miałam go serdecznie dość, więc w duchu dziękowałam pielęgniarce za takie posunięcie.
Kilka godzin później, trzymałam w ramionach naszą małą córeczkę.
Spoglądałam na jej twarz z szerokim uśmiechem na ustach. To był nasz długo wyczekiwany skarb. Nie mogłam się nadziwić temu, jaka jest piękna. Te malutkie usteczka, słodki nosek, oczka, rączki. Cudo samo w sobie. Szczęście na które czekałam cholerne trzy lata i dziewięć miesięcy, spało teraz w moich ramionach.
- Kochanie – zwrócił się do mnie chłopak, wchodząc do sali.
Kiwnęłam głową żeby podszedł bliżej. Chłopak stanął koło mojego łóżka, po czym zasłaniając dłonią oczy, zaczął płakać. Wiedziałam że łzy które wypływały teraz z jego oczu, spowodowane są szczęściem, które spłynęło na nas kilkanaście minut wcześniej.
- Nie płacz – powiedziałam cicho, sama ocierając swoje łzy.
Tak długo czekaliśmy na ten moment. Nasza reakcja nie była więc niczym dziwnym.
- Jestem tak cholernie szczęśliwy Lin – powiedział, ocierając łzy, po czym pocałował mocno moje usta.
Spojrzał na naszą córkę, a następnie dotknął delikatnie jej malutkiego noska. Dziewczynka pokręciła się lekko, formując na ustach mały, lekki uśmiech. To był niesamowity widok. Nasze malutkie szczęście, uśmiechało się do nas, wiedząc jak bardzo ją kochamy i jak nie mogliśmy się doczekać jej przyjścia na świat.
- Kocham Cię Lin – powiedział JiYong, znów całując moje usta
- Kocham Cie JiYong – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko
- I Ciebie, Yejin – dodałam, muskając lekko policzek córki.
Daliśmy jej imię, na cześć mojej zmarłej mamy.
3 tygodnie, po wyjściu ze szpitala
- Proszę, niech Państwo usiądą – powiedziała kobieta, wskazując nam miejsca przed swoim biurkiem.
- To będzie czysta formalność, kilka podpisów i gotowe – dodała, uśmiechając się szczerze.
Kobieta wyciągnęła teczkę z dokumentami, sprawdziła dokładnie raz jeszcze czy wszystko się zgadza, a kiedy stwierdziła że wszystko jest, podała nam papiery do podpisania. Spojrzałam na JiYonga siedzącego obok mnie, który właśnie z długopisem w ręku, składał podpis na dokumencie. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak pewnie to robił.
- Lin – zwrócił się do mnie chłopak, przesuwając kartkę w moją stronę.
Spojrzałam na dokument i również bez wahania, podpisałam go.
- Gratulację, zostaliście Państwo rodzicami Jimina – powiedziała kobieta, uśmiechając się szeroko.
Spojrzeliśmy z JiYongiem po sobie, wymieniając się uśmiechami, po czym wstaliśmy z miejsc, podziękowaliśmy kobiecie, a następnie wyszliśmy z pomieszczenia i udaliśmy się po naszego syna.
Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Jeszcze nie tak dawno, nasz związek chylił się ku upadkowi. O mały włos, przez tą kobietę z którą JiYong mnie zdradził, nie mielibyśmy tego co mamy teraz. W tej chwili jednak, zapomnieliśmy o starych czasach i staramy się układać życie na nowo. Nasza miłość przezwyciężyła przeciwności losu i dzięki wytrwałości i umiejętności wybaczania, możemy teraz stworzyć rodzinę, o której oboje od zawsze marzyliśmy. Mamy wspaniałą córkę i cudownego, pięknego syna.
- Jimin – zwróciłam się do chłopca, kucając przed nim.
Dotknęłam dłońmi jego rumianych policzków, po czym musnęłam lekko jeden z nich. Chłopiec wyglądał na szczęśliwego. Ma już siedem lat i wie dokładnie co się w tej chwili dzieje. Wie że zamieszka z nami i razem stworzymy kochającą się rodzinę.
Zdecydowaliśmy się na adopcję, tuż po tym jak dowiedziałam się że jestem w ciąży. Zabieraliśmy chłopaka do siebie żeby mógł nas poznać i zobaczyć że chcemy dać mu dom, ciepło rodzinne i uczucie które odebrano mu wraz ze śmiercią jego prawdziwych rodziców. Chcieliśmy mu dać wszystko to, co najlepsze.
- Od dziś zamieszkasz z nami i Yejin –powiedziałam do chłopaka, na co uśmiechnął się szeroko
- Pani Kwon, a będę miał swój pokój? – spytał niepewnie.
- Oczywiście kochanie... - powiedziałam, przytulając chłopca do siebie
- Mów do mnie Lin, albo ciociu... Jak chcesz, ale nie mów do mnie Pani Kwon, dobrze ? – powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
Wstałam na równe nogi i łapiąc chłopca za rękę, ruszyłam w stronę samochodu w którym czekał na nas JiYong z Yejin.
- Pani Kwon – zwrócił się do mnie, stając w miejscu.
Spojrzałam na chłopaka, który teraz wlepiał swój wzrok w ziemię, ponownie przykucnęłam przed nim, wpatrując się dokładnie w jego oczy. Miałam wrażenie że jest zawstydzony i niepewny. Uśmiechnęłam się, chcąc dodać mu w ten sposób otuchy. Chłopak się zarumienił, po czym zadał pytanie, które wzruszyło mnie do granic możliwości
- A mogę mówić do Ciebie mamo?
Spojrzałam na chłopaka oczami pełnymi łez, po czym przytuliłam do siebie jego ciepłe, kruche ciałko.
- Oczywiście kochanie... Będę zaszczycona – odpowiedziałam, trzymając go w ramionach.
- Chodź, JiYong na nas czeka – powiedziałam wstając i ponownie pociągnęłam chłopaka za sobą
- Tatuś – poprawił mnie Jimin, uśmiechając się szeroko.
- Tak tatuś – powtórzyłam po nim.
Siedziałam obok JiYonga, przyglądając się jego pięknej twarzy, chłopak odwrócił się w moją stronę, po czym zatrzymując samochód na światłach, pocałował lekko moje usta. Uśmiechnęłam się na ten czuły gest, a następnie przeniosłam wzrok na nasze dzieci.
Yejin smacznie spała w foteliku, a Jimin ze szczęściem wymalowanym na twarzy, spoglądał za szybę. Wróciłam wzrokiem na swojego męża, po czym wzdychając lekko, oparłam głowę o zagłówek fotela, ciesząc się jak głupek ze szczęścia jakie mnie spotkało.
Ktoś tam na górze, bardzo się postarał...
KONIEC
P.s Już wieczorem zapraszam na nowe opowiadanie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro