#2 : 2
Dzieciaki biegały po szkole z uśmiechami na twarzach. W szkole głównie zajmowałam się dokumentacją, musiałam zapewnić każdemu dziecku ubezpieczenie w razie jakiegokolwiek wypadku, prowadziłam kartoteki, a od czasu do czasu dawałam lekcje tańca. Oczywiście tym ostatnim nie mogłam zajmować się cały czas, nie miałam na to czasu, ale miałam od tego wykwalifikowanych pracowników. Między innymi pomagała mi YooBi. Dziewczyna można powiedzieć, była moją prawą ręką. Bez niej, nie dałabym sobie rady. Organizowała przeróżne akcje charytatywne, żeby nasza szkoła mogła się rozwijać, wyszukiwała najbardziej potrzebujące i chętne do wzięcia udziału w lekcjach dzieci, uczyła je tańca, a od czasu do czasu, w nagrodę, zabierała dzieciaki na koncert jej męża, Mino.
- Lin – zwróciła się do mnie YooBi, wchodząc do mojego biura.
- Chyba mamy nowego kolegę – powiedziała uśmiechając się szeroko, łapiąc małego chłopca za rączkę i wchodząc głębiej pomieszczenia.
Wstałam od drewnianego biurka i podeszłam do dzieciaka, wyciągając ręce w jego kierunku. Chłopiec uśmiechnął się niepewnie, nadal kurczowo trzymając się ręki YooBi.
- Witaj kochanie. Jak masz na imię? – spytałam, kucając naprzeciwko chłopca.
- Jimin, proszę Pani – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
Był cholernie słodki.
Do pomieszczenia weszła kobieta, która, jak się domyśliłam, była jego babcią lub opiekunką. Na mamę mi nie wyglądała, była zdecydowanie za stara.
- Ja nazywam się Kwon Chaelin, ale mów do mnie Lin – powiedziałam, wyciągając do małego swoją dłoń.
Chłopiec złapał ją, delikatnie nią potrząsając.
- Pani Kwon, ja już nie wiem co mam z nim zrobić – odezwała się nagle starsza kobieta. Podniosłam się z kucków i podchodząc bliżej ukłoniłam się w pas witając kobietę. Na jej twarzy widniała bezradność i zmęczenie.
- Co się dzieje Pani... - zatrzymałam się w połowie zdania, nie mając pojęcia jak owa kobieta się nazywa.
- Park – powiedziała kobieta.
Kiwnęłam głową, powtarzając po niej nazwisko
- Jestem wychowawczynią w domu dziecka. Jimin jest u nas już szósty rok, jego rodzice zginęli w wypadku, więc przygarnęliśmy chłopca. – mówiła.
Poprosiłam YooBi, by na czas naszej rozmowy zajęła się małym, abyśmy z Panią Park mogły spokojnie dokończyć. Wskazałam kobiecie dłonią aby zajęła miejsce na fotelu, a sama podeszłam do swojego krzesła za biurkiem.
- On jest strasznie żywy, nie mam pojęcia co z nim zrobić. Wiecznie tylko skacze lub kręci się dookoła. Tańczy, śpiewa, wulkan a nie chłopiec – dodała, na co się zaśmiałam.
Potrafiłam sobie wyobrazić zachowanie dzieciaka. U nas wielu było właśnie takich.
- Pomyślałam, że może Wy go jakoś okiełznacie – ciągnęła.
Uśmiechnęłam się do kobiety szeroko, po czym oznajmiłam:
- Jeśli tylko chłopiec ma ochotę do nas przychodzić, to nie widzę problemu – powiedziałam
- Ale nic na siłę. Wie Pani, dzieci nie można do niczego zmuszać. – dodałam
- Proszę przyprowadzić go jutro, zobaczymy czy w ogóle będzie zainteresowany naszymi zajęciami – kobieta wstała z miejsca, uśmiechnęła się lekko i podziękowała za okazaną jej pomoc.
Wyszła z pomieszczenia, zabierając chłopca od YooBi. Wróciłam do swojej papierkowej roboty, a kiedy tylko uporałam się ze wszystkim, postanowiłam wyjść przed budynek i na świeżym powietrzu poczekać na JiYonga.
W niedługim czasie, chłopak się zjawił. Wysiadł z auta i okrążając go, podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i wyciągniętymi w moją stronę ramionami.
- Cześć kochanie – przywitał się
- Cześć – powiedziałam wpadając w jego ramiona, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Pachniał tak cudownie, był tak przyjemnie ciepły, że mogłabym tulić się do niego godzinami. Cholernie bardzo kochałam tego faceta.
- Wiesz, mamy nowego chłopca – powiedziałam, kiedy byliśmy już w środku samochodu.
- Tak? To świetnie – powiedział uśmiechając się.
Patrzyłam na jego idealny profil, chłopak prowadził w skupieniu przyglądając się drodze. Z każdym małym ruchem kierownicy, żyły na dłoniach pojawiały się i znikały, rękawy białej koszuli były podwinięte do samych łokci, a rozpięte niedbale guziki na klatce piersiowej odkrywały nieco tors. Był tak niesamowicie seksowny, że chciało się zatrzymać ten samochód i oddać się chwili zapomnienia.
Mama JiYonga przywitała nas z otwartymi ramionami, zapraszając do środka. Weszliśmy do wielkiego domu i kiedy tylko przekroczyłam próg, do moich nozdrzy doszedł jakże znany i lubiany zapach.
Bulgogi, o tak!
Była to jedna z moich ulubionych potraw. Pamiętam jak kiedyś mama zabrała mnie do restauracji, a raczej baru i zafundowała to właśnie danie. Co prawda, nie miałyśmy za wiele pieniędzy, ale mama postanowiła zrobić małą ucztę dla mnie i dla siebie, z okazji rozpoczęcia nowej pracy. W prawdzie mogłyśmy sobie pozwolić tylko na jedną porcję, więc za wiele się nie najadłyśmy, ale przynajmniej ten smak i to wspomnienie zostanie ze mną do końca życia.
- Witaj mamo – przywitał się JiYong ze swoją rodzicielką.
Kobieta czule objęła go swoimi ramionami, przyciskając go mocno do siebie. Czasami mu zazdrościłam, też chciałam móc wtulić się w ramiona swojej mamy.
- Lin – zwróciła się do mnie kobieta, również przyciskając mnie do siebie. Uśmiechnęłam się lekko, pocierając dłońmi jej plecy
- Chodźcie kochani – powiedziała, zapraszając nas do salonu.
Weszliśmy za kobietą, trzymając się za ręce.
- Moje dzieci – powiedział ojciec JiYonga, siedząc w skórzanym fotelu.
Odłożył na bok gazetę, zdjął okulary i podnosząc się ślamazarnie, posłał nam szeroki uśmiech. Przywitaliśmy się z mężczyzną, po czym zajęliśmy miejsca na kanapie, czekając na przygotowaną kolację.
Kiedy wszystko było już gotowe, a stół obficie zastawiony, mama poprosiła nas o zajęcie miejsc. Usiedliśmy z JiYongiem obok siebie, a rodzice po przeciwnych stronach na końcach stołu.
- Jedzcie dzieci, jedzcie – ponagliła kobieta.
Zatopiłam pałeczki w bulgogach, po czym wsadziłam kawałek do ust. Rozpłynęłam się...
- Mamo, to jest pyszne – powiedziałam, ciesząc się jak głupek.
Naprawdę cholernie dobrze smakowało. Kobieta uśmiechnęła się do mnie, kiwając głową.
Po zjedzonej kolacji, kiedy już wszyscy mieli napełnione brzuchy, przenieśliśmy się do salonu na kanapę. JiYong z ojcem rozmawiali o jakichś swoich męskich sprawach, a ja z mamą wymieniałyśmy jak zwykle zdanie na temat oglądanych przez nas seriali. Oczywiście mama JiYonga nie mogła powstrzymać się od zadania pytania, na które nie za bardzo miałam ochotę odpowiadać
- Dziecko, a czy Wy nadal próbujecie?
- Tak mamo – powiedziałam, wzdychając cicho.
Spojrzałam na JiYonga, który właśnie przyglądał się mi z pocieszającym na ustach uśmiechem.
- A witaminy bierzesz?
- Biorę
- To może musisz zacząć się lepiej odżywiać. Kochanie musisz jeść więcej warzyw i owoców.
Przewróciłam oczami na słowa kobiety, nie miałam już siły setny raz rozmawiać o tym samym. Za każdym razem, kiedy tylko się tu zjawialiśmy albo kiedy rodzice JiYonga odwiedzali nas, jego mama zadawała te same pytania. Dlaczego? Co? A może? Miałam już tego dosyć...
Czułam cholerną presję, wiedziałam że jego rodzice bardzo chcieli by mieć w końcu wnuka, no ale co ja mogłam na to poradzić, że nam nie wychodzi?
Od trzech lat się staramy. Już w noc poślubną zrezygnowaliśmy z zabezpieczenia, od tamtej pory w ogóle go nie używamy i nadal nic.
- Jem mamo owoce, warzywa, dobrze się odżywiam i zażywam witaminy – tłumaczyłam, kobieta złapała moją dłoń, ściskając ją lekko w celu pocieszenia
- Wysypiam się, nawet zażywam kwas foliowy, bo słyszałam że to pomaga – mówiłam.
- Ale dziecko...
- Mamo daj jej już spokój – wtrącił się JiYong, przerywając kobiecie.
Posłałam mu wdzięczny uśmiech, przymknęłam na chwilę powieki i zaczęłam w myślach odliczać od stu w dół, mając nadzieję że w ten sposób zniknie mój stres.
- Potrzebuję świeżego powietrza – oznajmiłam po chwili, podnosząc się z kanapy.
Ruszyłam w kierunku tarasu i kiedy byłam już blisko rozsunęłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Zaciągnęłam się mocno świeżym powietrzem, opierając dłonie o drewnianą barierkę.
Naprawdę miałam dość tych rozmów, miałam wrażenie że to moja wina, że nam się nie udaje.
- Kotku – powiedział JiYong, przytulając się do moich pleców, zaplatając ramiona wokół mojej talii.
Oparłam głowę na jego ramieniu, przymykając oczy.
- Nie przejmuj się nią. Wiesz jaka potrafi być upierdliwa – tłumaczył.
Mruknęłam tylko nie mówiąc nic, napawając się ciszą i chłodnym wiatrem który na wskroś przyjemnie przeszywał moje ciało.
Staliśmy wtuleni, bujając się na boki nie mówiąc nic. Po prostu byliśmy.
Tak bardzo chciałabym mu dać to, czego pragnie.
P.S Kochani jeśli znajdziecie jakieś błędy, to przepraszam. Jestem po dwunastu godzinach pracy i mój mózg przestał już funkcjonować. Zapraszam na kolejny rozdział jutro, tym razem (mam nadzieję) w godzinach wcześniejszych, pewnie gdzieś po 16 powinien się pojawić. Podoba się?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro