33
Siedziałam w pokoju przesłuchań czekając na policjanta, któremu zostałam przydzielona. Nie byłam w stanie nawet się poruszyć. Czułam się jak gówno, jak nic nieznaczący śmieć. Skrzywdziłam go, sprawiłam mu ból. Wiem, że zasłużył sobie na to żeby do końca życia gnić w więzieniu. Zabił tylu ludzi, zniszczył życie mojej matki, moje życie. Jednak mimo wszystko, mimo tego co mi zrobił, żałowałam tego, że wydałam go policji.
Tak, wiem... Jestem idiotką, ale nie mogę poradzić nic na to że go kocham.
Kocham go!
Już pierwszego dnia, kiedy tylko mnie porwali, powiedziałam sobie że ich wszystkich zniszczę. Że zrobię wszystko, żeby cierpieli dokładnie tak, jak ja. Wydanie ich policji, było moim planem od samego początku. Poznając ich trochę, stwierdziłam że najlepszym wyjściem będzie rozkochanie w sobie głowy tej pieprzonej mafii, czyli JiYonga. Nie przyszło mi to trudno. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje ciało działa na chłopaków, więc podejrzewałam że i on nie będzie mi obojętny. Dodatkowo trochę płaczu i rozżalenia i był cały mój. Niestety... Nie wszystko poszło po mojej myśli.
Zdarzyły się rzeczy na które nie miałam wpływu, jak choćby ten stary dupek, który przytknął mi swojego obrzydliwego kutasa do twarzy. Wtedy się załamałam, ale JiYong skutecznie mnie z tego wyciągnął. Już w tamtym momencie, moje serce zabiło do niego szybciej. Później ta pieprzona broń, myślał wtedy że to ja ją wzięłam, oskarżył mnie. Uderzył, wyzywał, a kiedy okazało się że to Choi, przeprosił. Nie musiał tego robić, był przecież bezuczuciowym, zimnym mordercą. Jednak przeprosił. Później znów mnie uderzył, dwa razy... Dokładnie to pamiętam, dostałam za zignorowanie go i za odezwanie się. Wtedy miałam do niego cholerny żal. Nie, nie znienawidziłam go, po prostu mnie zawiódł. Lecz kiedy prosiłam go o zabicie mnie, o skrócenie mojej męki, chłopak powiedział że tego nie zrobi. Wierzyłam mu. Wiedziałam, że nie mógłby mnie zabić. Wiedziałam, jak bardzo ceni sobie życie. I choć paradoksalnie, odbierał je poniektórym, tak moje oszczędził. Obiecał mi wtedy, że już nigdy więcej mnie nie skrzywdzi, że nie podniesie na mnie ręki. Słowa dotrzymał.
Od tej chwili było coraz lepiej, a ja zakochiwałam się w nim bez pamięci. Był dla mnie, a ja byłam dla niego. On mnie chronił, a ja dawałam mu to czego potrzebował. Dawałam mu uczucie, największe na świecie. Miłość... Zakochana w nim po uszy i szczęśliwa, zrezygnowałam ze swojego pierwotnego planu. Teraz plan był inny...
Będąc przy nim i okazując mu swoją wielką miłość, chciałam wyprowadzić go na prostą. Chciałam, żeby odciął się od tego popieprzonego świata i żeby zaczął żyć normalnie. Bez zabijania, bez problemów... Ze mną u boku. I mielibyśmy to wszystko, gdyby nie to, że mnie okłamał. Gdyby nie to, że moja matka odebrała sobie życie. Gdyby nie to, że czułam ten cholerny niepokój, za każdym razem kiedy o niej myślałam...
- Panno Yang – zwrócił się do mnie mężczyzna, zajmując miejsce naprzeciwko mnie. – Proszę mi wszystko dokładnie opowiedzieć – powiedział.
Westchnęłam ciężko, po czym kręcąc się na swoim miejscu, odchrząknęłam głośno i powiedziałam
- Wycofuje się ze złożenia zeznań. – mężczyzna spojrzał na mnie uważnie, unosząc brwi w zdziwieniu.
-Panno Yang... - zaczął, ale mu przerwałam
- Wycofuję się z tego co wcześniej mówiłam
Mężczyzna wstał z krzesła i przechadzając się po pomieszczeniu, złapał się za głowę wypuszczając po chwili powietrze z ust
- Nie rozumiem Pani nagłej zmiany zdania – powiedział szczerze
- Nie będę zeznawać, przeciwko komuś kogo kocham – powiedziałam pewnie.
Mężczyzna zaśmiał się na moje słowa, po czym pochylił się nad stolikiem, opierając o niego swoje dłonie
- Zdaje sobie Pani sprawę, że to nic już nie zmieni? – spytał, na co spojrzałam na niego podejrzliwie
- Pan Kwon, przyznał się do zarzucanego mu czynu – powiedział, na co przełknęłam głośno ślinę.
Ale jak to?
- Przyznał się do porwania Pani, do przetrzymywania w domu należącym do Pana Kwona, oraz do zabójstwa swojego ojca. – wyjaśnił, na co zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia.
- Pan Kwon usłyszy zarzuty, na tle porwania oraz zabójstwa – powtórzył dokładnie, tak żebym dobrze zrozumiała – Grozi mu do dwudziestu pięciu lat więzienia – dodał.
Poczułam jak z mojej twarzy odchodzi krew, a usta robią się coraz bardziej suche.
- Pani wycofanie się nic nie da, ale rozumiem... Ma Pani do tego pełne prawo – oświadczył
- Jest Pani w takim razie wolna – dodał, na co kiwnęłam głową.
Wstałam z miejsca, a następnie udałam się do drzwi wyjściowych z komisariatu. Rozglądnęłam się wkoło, nie bardzo wiedząc co mam ze sobą zrobić. Mogłabym przecież wrócić do swojego domu, ale wszyscy wkoło myślą że zginęłam w wypadku. Nie chciałam podsycać ognia, zdawałam sobie sprawę z tego że będą mi wytykać to, że przeze mnie moja matka się zabiła. Nie chciałam tego. Poszłam do budki telefonicznej, licząc na to że znajdę tam choć jeden żeton. Tyle by wystarczyło żeby zadzwonić po kogoś, kto mógłby mi pomóc. Sięgnęłam palcem do otworu w którym wypadały, ale nic nie nalazłam. Zobaczyłam na ziemi leżący mały, metalowy pilnik, chwyciłam go i grzebiąc przy automacie, próbowałam otworzyć pojemnik z żetonami. Po długiej próbie, dostania się do wnętrza tej przeklętej metalowej skrzyneczki, udało się. Wyjęłam kilka żetonów i przeszłam do drugiej budki, bo ten automat nie nadawał się już do niczego. Wrzuciłam pieniądze, po czym wykręciłam numer telefonu. Mam nadzieję, że dobrze go zapamiętałam.
-Halo?
-Cześć, potrzebuję Twojej pomocy
-Stało się coś?
- Tak... Nie zadawaj pytań, po prostu po mnie przyjedź, później Ci wszystko wyjaśnię - powiedziałam, mając nadzieję, że nie będzie pytać o nic więcej. Powiedziałam gdzie się znajduję i poprosiłam o pomoc.
- Dobra, będę za chwilę... Nie ruszaj się stamtąd
Siedziałyśmy w samochodzie nie mówiąc nic. Dziewczyna o nic nie pytała, widziała w jakim jestem stanie i chyba chciała przeczekać aż znajdziemy się w jej domu.
- Chcesz herbaty? - spytała idąc do kuchni
- Nie, siadaj i posłuchaj tego co chcę Ci powiedzieć – powiedziałam pewnie, wchodząc za dziewczyną do kuchni. Zajęłyśmy miejsca naprzeciwko siebie. Westchnęłam ciężko, przetarłam dłońmi twarz i zaczęłam mówić
- Zatrzymali JiYonga – oznajmiłam, na co dziewczyna pokiwała głową, jakby się tego spodziewała. Zmarszczyłam twarz widząc jej reakcję. Nie miałam pojęcia, że wie.
- Dami, czy Ty wiesz kim on jest? – spytałam
- Tak... Wiem, wiem doskonale – odpowiedziała, upewniając mnie tylko w moich przypuszczeniach
- Oni mnie porwali... Przez pomyłkę. Nie o mnie im chodziło, a o zupełnie inną dziewczynę, którą później zresztą zabili – zaczęłam opowiadać swoją historię. Dziewczyna słuchała uważnie tego co do niej mówiłam. Powiedziałam jej o wszystkim, o ich ojcu, o facecie którego zabiłam o tym jak jej brat mnie traktował. Jak mnie bił, poniżał, pocieszał, kochał. O wszystkim. Dziewczyna zdawała się nie dowierzać moim słowom, ale w żadnym momencie nie przerywała mojej wypowiedzi. Przyjmowała wszystko, uważnie się przysłuchując
- To ja go wydałam... To przeze mnie go zamknęli – przyznałam się, na co dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem
- Miałaś powód. Przez mojego brata, Twoja mama nie żyje... Zniszczył Ci życie – powiedziała, na co westchnęłam ciężko.
- Rozumiem, że jesteś na niego zła i że pewnie nie chcesz go znać, ale wiesz że musimy mu pomóc? – spytała, chcąc mnie przekonać.
Nie musiała... Wiedziałam o tym doskonale
- Wiem – odpowiedziałam
- Powiedziałam mu, że go nienawidzę – przyznałam, po czym wypuściłam z ust głośny płacz. Dziewczyna wstała z miejsca i podchodząc do mnie, przytulia mnie mocno do siebie
- Ciii... Nie płacz, będzie dobrze – pocieszała
- Kocham go Dami, ale to tak cholernie wszystko boli – wydukałam
- Wiem mała, wiem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro