✞ ןnɟnǝʞoɹb ✞
Jego serce biło jak szalone. Ba! Wręcz waliło, niczym namolny świadek Jehowy, który wszelkimi sposobami chciał się dostać do czyjegoś mieszkania. Jego dłonie delikatnie się pociły, kiedy kolejny raz przejeżdżał nimi po specjalnych kółkach, aby popchnąć się dalej i wreszcie znaleźć się u celu. Bardzo długo zbierał się do wyznania chłopakowi swoich uczuć. I chociaż wielce prawdopodobne było to, że sromotnie zostanie odrzucony on i tak trzymał swoje malutkie serduszko dzielnie między żebrami. Wziął głęboki oddech, jednocześnie spoglądając na stojącą do niego tyłem postać. Chude nogi i jeszcze chudsze ramiona owego przybysza sprawiły, że był pewny kim jest ta osoba. Chrząknął cicho, skupiając całą jego uwagę na sobie, lekko tego żałował, aczkolwiek.. Klamka zapadła. Uchylił usta, aby się odezwać, jednak wtedy usłyszał coś co sprawiło, że jego serce zatrzymało się na sekundę, a nawet na całą wietrzność, już nigdy nie będąc w stanie bić tak samo. Ale Yoongi bynajmniej się nie zbłaźnił tak? Nie zdążył powiedzieć tych 3 przeklętych słów, które za pewnie do końca życia krzyczałyby w jego umyśle, wytykając mu wszystko.
Yoongi poruszył się niespokojnie, znowu miał zły sen. Zagryzł mocno wargę i oczywiście nieumyślnie, uderzył dłonią w pobliską ścianę, powodując małe wgniecienie. Warknął coś pod nosem, starając się dość płynnie obrócić lekko, aby odciążyć bolącą go część łopatki. Wszystko na marne. Jego kręgosłup znowu odmówił posłuszeństwa, przez co Yoongi przeklął wszystko, z irytacji waląc głową w poduszkę.
Był tutaj 4 dzień, czwarty z 27, które musiał odbyć. Pieprzone turnusy. Pieprzona rehabilitacja. Pieprzeni jego rodzice. Pieprzony wypadek. Pieprzony on. Pieprzony Jimin. Wszystko pieprzone!
Sięgnął dłonią po pilocik, bawiąc się przez chwilę nim, znowu los sobie z niego zakpił, bo przypadkowo wcisnął jeden z przycisków. Nakrył sobie natychmiast poduszką twarz, przyduszając się lekko. Ktoś tam u góry definitywnie sobie z niego żartował. I to nie od dzisiaj. Najwyraźniej sprawiało mu radość robienie psikusów Minowi, który natomiast chętnie gołymi rękoma udusiłby owego osobnika. Ale czy można udusić ducha? Jakiegoś przeklętego Boga? Miał nadzieje, że tak; może wtedy jego passa zakończyłaby swój szczęśliwy dla niej czas.
- Już jestem cukierku! Co się dzieje? – usłyszał pisk nad swoim uchem, w tym samym czasie czując jak coś się na niego przewraca. – O boże, przepraszam! Tak bardzo cię przepraszam!
- Złaź ze mnie debilu – warknął zrzucając go z siebie i starając się nieco podnieść.
- Ale to przez ten wózek! Stał tak blisko, a ja myślałem, że coś ci się stało! Przyrzekam! Nie molestuję nikogo.
- A gdzie miał stać skoro na nim jeżdżę? Skoro do cholery, nie jestem w stanie chodzić! –powiedział z wyrzutem, jakby chciał zrzucić z tego winę na niego. – Oczywiście, że przy wózku! Przecież inaczej nie mógłbym się dostać do swojego łóżka pacanie.
- No dobrze, już dobrze cukiereczku – z rozbawieniem otrzepał swoje jasne, materiałowe spodnie. Następnie wstał od razy podpierając lekko Yoongiego, za co chcąc czy nie chcąc był mu nieco wdzięczny. W ten sposób mógł usiąść oparty o ścianę, nawet nie wysilając za bardzo swoich zmęczonych ramion. – Mam nadzieje, że nic Ci nie zrobiłem. Naprawdę mi przykro – uśmiechnął się, odwożąc nieco dalej wózek, aby nie popełnić znowu tego błędu. – I jak było wczoraj? Słyszałem, że przyszedł do Ciebie nasz terapeuta. Pani Rhee to bardzo przemiła osoba! Podobno rozmawialiście bardzo długo! Opowiedz mi to! Albo nie! Poczekaj, zrobię nam herbaty i opowiesz mi wszystko! – zawołał radośnie i jak na zawołanie zerwał się, i pobiegł do drzwi.
- Tylko się nie zeszczaj z podekscytowania – mruknął, wracając do wpatrywania się w ścianę.
Ciche westchnięcie opuściło jego usta, nawet gniecenie w ścianie przypominało mu o tej jednej osobie. Przymknął oczy topiąc jednocześnie w rzęsach samotną z łez, która mimo to spłynęła po idealnie porcelanowym policzku, a swoją podróż zakończyła na lekko drżącym podbródku.
Oh I'm in pieces, it's tearing me up, but I knowA heart that's broken is a heart that's been loved
^
W tym samym czasie Kookie niemalże skakał i śpiewał z zadowolenia podczas czekania, aż ta durna woda się zagotuje. Nie mógł już się doczekać, aby usłyszeć nowej przygody swojego podopiecznego. Może to było dziwne, ale on naprawdę lubił słuchać i rozmawiać. Lubił słyszeć wyrazy, tony głosu, akcent coraz to nowszych ludzi. Niektórzy opowiadali mu naprawdę zwariowane historie jak pożary z których cudem uchodzili z życiem, inni opowiadali prześliczne historie zaplatane z lalkami, które babcie szyły dla wnuczek, kolejni opowiadali jak to żona ich zdradzała. I nie ważne co opowiadali, Jeongguk naprawdę chciał ich słuchać. Jaka wielka szkoda była, że nie było takiego zawodu. On naprawdę, z ręką na sercu, mógł przyrzec, że siedzenie, picie herbaty i rozmowa byłaby dla niego idealną pracą. Ale skoro nie mógł się w takowej zatrudnić (gdyż ku jemu smutkowi nie istniała), zatrudnił się w najbardziej roztrzepanym miejscu. Mimo tego, że powinno zapewniać spokój. I on ją naprawdę kochał. Mógł tu mieszkać, miał swój mały kącik, dostawał potrzebne pieniądze do życia i calusie dnie spędzał z kimś, nieważne czy go lubił czy nie, po prostu mógł rozmawiać.
Dlatego nawet nie zauważył gdy wpadł na kogoś wytrącając mu przy okazji kubek w swoich radosnych skokach. Wzdrygnął się lekko i spojrzał na rozbite naczynie, a później na właściciela porcelany
- Oh przepraszam, nie myślałem, że ktoś tu będzie. Szczególnie o tak wczesnej porze –spojrzał na niego skruszony. Dzień dopiero się zaczynał, a on znowu coś zrobił, do diaska z tym.
- Nic nie szkodzi, w końcu to ja jestem przybyszem – usłyszał ciepły śmiech wyższego mężczyzny. Jego głos był równie przyjemny jak i niski, sprawiając, że mógłby go słuchać godzinami.
- Oh, jesteś pacjentem? To pomieszczenie nie jest dla pacjentów, kuracjusze mają kuchnie nieco dalej. Mogę Cię zaprowadzić – złapał go za rękę, nie dając czasu na odpowiedź, karmelowa skóra była ciepła i delikatna dlatego ją również mógłby dotykać godzinami.
- Nie, nie – pokręcił głową, zarzucając swoimi brązowymi włosami. – Przyjechałem tutaj z podopiecznym, więc podejrzewam, że oboje jesteśmy opiekunami. Prawda? – spytał jakby na potwierdzenie swoich słów.
- Ah! Tak, tak –pokiwał głową następnie wyjmując swój identyfikator. Podsunął wyższemu pod nos następnie dumnie się przedstawiając.
- Wybacz, nie wziąłem swojego. Biegłem na wezwanie – znowu ciepły śmiech otulił jego uszy. – Nazywam się Kim Taehyung. Bardzo mi miło cię poznać – ścisnął delikatnie jego dłoń, unosząc ją i przytykając do ust, aby pocałować jak najdroższy kamień. – Mógłbyś mi proszę powiedzieć, gdzie znajde jakiś kubek? Chim prosił mnie o herbatę.
- Oczywiście – bez zbytniej dyskusji czy myśli na ten temat, zapatrzony w niego wepchnął mu w dłonie swój kubek odstępując. – Weź ten, jest czysty. O! Woda się zagotowała! Zalać twoją też? – spojrzał na niego, kiedy ten z rozbawieniem przytaknął głową. Po chwili już go nie było, rzucił tylko rozbawione „do zobaczenia", a Kookie mógłby przyrzec, że to jego nowy narkotyk. Ciepły, męski głos Taehyunga, był dla niego czymś za co mógłby oddać życie. I może nie tylko za ten głos...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro