Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✞ ןnɟʇnǝd!ɔɔɐ ✞


Ten dzień dla Mina nie był dobry, można by powiedzieć, że wręcz tragiczny! I to z podkreśleniem tego słowa. Niemalże od rana na wszystko i praktycznie na wszystkich wpadał. Co rusz słyszał pod swoim adresem jakieś bardzo nie miłe uwagi. A on? No cóż, co mógł na nie poradzić. Chciałby być bardziej poradnym, biegać, skakać, chociażby spacerować.

Ale nie mógł.

Bo Min Yoongi, ten sam chłopak, który jeszcze 6 lat temu niemalże skakał po całej planecie; teraz jeździł na wózku. Na cholernym wózku którego zaczął nienawidzić odkąd usłyszał diagnozę od lekarzy.

Pierwotnie nie było aż tak źle. Przemiła Pani doktor z uśmiechem na twarzy zapewniała go, że na 70% będzie chodził! Później jego optymistyczne nadzieje z szansami zmalały na 50%, potem na 30%, a na końcu okazało się, że Yoongi nigdy już nie stanie na własnych nogach. Jego świat się wtedy załamał. Bo co mógł robić? Odpychać się w przód i w tył? Skręcać na boki? Jeździć po chodniku? Mieszkaniu? Odwiedzać coraz to nowszych lekarzy, aby znowu usłyszeć „przykro nam, nasza terapia nic nie da"? W końcu jego nadzieje przestały istnieć, wraz z uśmiechem, a on przemienił się w gburowatego chłopaka, który niemalże depresyjnym okiem spoglądał przed siebie. Wcale nie chciał jechać na ten „magiczny" turnus rehabilitacyjno-wypoczynkowy.

Na rehabilitacje nie było co liczyć, jego kręgosłup był niemalże zmiażdżony w pewnym fragmencie. Wypoczynek? Przecież on wypoczywa cały czas! Siedzi w tym pieprzonym wózku albo leży między poduszkami obserwując jak młody pielęgniarz pilnuje go praktycznie cały czas. Ale coś, zarówno matka jak i ojciec się uparli twierdząc, ze zawiozą go tam nawet siłą. Wiec chcąc czy nie chcąc Min Yoongi wylądował na tym przeklętym turnusie. Przyjechał tutaj specjalną karetką już 4 godziny temu, ale sanitariuszki nie miały wtedy jeszcze przygotowanych pokoi dlatego miał pójść pozwiedzać. Śmieszne co? Jak osoba która NIE CHODZI ma iść pozwiedzać? To tak jakby kazać głuchemu posłuchać piosenki. Dlatego jechał przed siebie, ignorując starsze Panie, które definitywnie dominowały tutaj. Liczył, że może kogoś pozna, może coś się zmieni, ale wszystko było takie same - bez szans i bez możliwości.

I znowu, nie zauważył, że wjechał w kogoś. Dopiero słysząc jak druga osoba upada, a później widząc chaotycznie czegoś szuka zdał sobie z tego sprawę. Lekko zmrużył oczy następnie kręcąc głową

-Cholera! Mógłbyś mi pomoc ślamazaro! - warknął nadal klęczący i szukający czegoś chłopak - No dalej! Pośpiesz się! Ej... jesteś tu? - powiedział spokojniej słysząc tylko ciszę. Jego głos zdawał się być bardzo przerażony, kiedy nadal błądził dłońmi po chodniku

Zanim jednak starszy zdążył coś powiedzieć przybiegli do nich zaniepokojeni sanitariusze, od razu otaczając obu „opieką". Opieką której Min z pewnością nie chciał. Bo po co mu była opieka? Jeśli już miał być tą pieprzoną kaleką to chce być chociaż w większości samodzielny. A to da rade zrobić. Strzepnął może i przyjazną dłoń uśmiechniętej kobiety z swojego ramienia, burcząc pod nosem krótkie „chce być sam", a gdy ta pokiwała głową po prostu odjechał. Nie miał zamiaru przejmować się czymkolwiek, bo czym? Gorzej już być nie mogło. Najwyżej uszkodzi sobie resztę kręgosłupa i niczym zasrane roślinki, które niewiadomo w jakim celu leżały na jego parapecie już zawsze będzie załatwiał się pod siebie. Czego nie chciał. Czyli gorzej być jeszcze mogło. Pieprzone życie, na każdym kroku dokopało mu równo. Począwszy od niedostania się do szkoły pierwszego wyboru, przez co utknął w jakiejś ekonomicznej klasie, bynajmniej z ówczesnym przyjacielem, następnie gdy dostał tak bardzo nie chciany staż, aż do tego jebanego wypadku. Czy wtedy myślał, że będzie gorzej? Nie, jeszcze nie. Ale wtedy osoba, której ufał najbardziej jak gdyby nic powiedziała, że chłopak jest dla niej ciężarem. Ciężarem, którego dłużej znać nie chce, przekreślając 17 lat ich przyjaźni. A szkoda. Bo być może gdyby ta osoba została w jego i tak nędznym życiu 27-letni mężczyzna nie byłby aż tak gburowaty i nieuprzejmy.

- Panie Min, niedługo będzie obiad. Pomogę Panu w dostaniu się do jadalni – usłyszał za sobą głos jakiegoś chłopaka. Gdy się odwrócił zauważył na jego twarzy uśmiech przez co jego podirytowanie wzrosło jeszcze bardziej dzisiejszego dnia.

- I co się tak szczerzysz smarkaczu? – warknął nieuprzejmie – Nie potrzebuje żadnej pomocy, ani waszego żarcia – odwrócił się znowu, wracając do oglądania widoku za oknem

- Ale proszę Pana! – poczuł jak owy osobnik dotyka jego ramienia, a następnie zniża się do „jego poziomu" – Jestem pewny, że nasz ramen bardzo Panu zasmakuje! Nasz kucharz jest bardzo utalentowany! Pracował w najlepszych restauracjach w Seulu!

- A my jesteśmy w jakiejś jebanej Japonii czy Korei co? Wróć do szkoły, jeśli nie znasz różnicy – prychnął wywracając oczami. Po co mu jakiś ramen, skoro koreańska kuchnia jego zdaniem jest znacznie lepsza. Ba! Dałby za to sobie nawet odciąć rękę – Zostaw mnie do diaska! Nie dość, że czekam aby chociaż odpocząć w czterech ścianach sam na sam, to jeszcze proponujesz mi jakieś zasmażane żarcie od kucharza, który z pewnością nie zna różnicy pomiędzy kuchnią koreańską i japońską

-Ależ skąd! Ise Kōichi to najlepszy kucharz jakiego znam! Przyrzekam, że na pewno Panu zasmakuje – wysilił się na jeszcze większy uśmiech sprawiając, że wyglądał teraz jeszcze bardziej jak królik. O ile króliki są tak bardzo wkurwiające jak osobnik kucający obok niego

- Ise Kōichi to po japońskiemu –wywrócił oczami odsuwając się nieco, na tyle ile mu chłopak pozwolił –Zostaw mnie już w spokoju

I właśnie w ten sposób pozbawił się obiadu, a możliwe, że także i kolacji. No cóż, bynajmniej nie będzie musiał jeść jakichś wytworów dziwnego kucharza. Naprawdę nie miał nic wielkiego do Japończyków, no może tylko to, że ich język brzmiał dla niego dziwnie. A ich jedzenie? Po prostu mu nie smakowało, to przecież nic wielkiego prawda? Więc czemu ten dzieciak po prostu nie dał mu spokoju a uparł się, że „zadba" o Mina. Min nie potrzebował pomocy. No może tylko na schodach, ale to była drobna skaza na jego wielkiej dumie. To właśnie ona nie pozwalała mu na przyjmowanie pomocy. Czuł się zbyt dumny siebie, a może bardziej przestraszony czy niepogodzony z myślą o swojej przeszłości. W każdym razie, cokolwiek to było, miało natychmiast odejść. Bo po co mu cokolwiek innego skoro ma siebie? Nie potrzebuje ludzi, którzy odejdą bo jest „ciężarem" No może potrzebował tylko jednej osoby, ale to było nieważne bo ta osoba nie potrzebowała czy też nie chciała jego w swoim życiu. Więc niech tak będzie. Może być sam, może być cokolwiek. Bo Min Yoongi, w swym mniemaniu rzecz jasna, był samowystarczalny i niewzruszony na wszystko co go otaczało. Wszystko. Całkowicie wszystko

...No może jednak nie... Pewna kolorowa czupryna. Oprócz szmatu czasu zabrał mu ze sobą również kawałeczek serca, ale do tego nigdy się nie przyzna. Co to, to nie. Ale co poradzić, że ten mały skurwiel nadal tam siedział, bawiąc się i machając nóżkami chociaż wcale go już nie było? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro