Anemik i klaun
W październikowe popołudnie klientów w ulubionej kawiarni Fyodora było wyjątkowo mało. Mógł spokojnie usiąść na swoim ulubionym miejscu, delektować się aromatyczną, czarną herbatą i obserwować młodych ludzi chodzących po deptaku. Niczym się nie różnili. Znaczna większość bez celu w życiu kręciła się po placu jak mrówki i ze spuszczonymi głowami szła przed siebie, unikając kontaktu wzrokowego z innymi. Ignorowali bezdomnego siedzącego na ławce i proszącego o kilka groszy, starszą kobietę z widocznie ciężkimi torbami. Mężczyzna założyłby się, że gdyby ktoś padł na ziemię, tracąc przytomność i tak nie wzbudziłby żadnej reakcji. No może kilka osób zrobiłoby zdjęcie, to akurat nie byłoby nic nowego.
Czasami żałował, że nie ma jakiegoś sposobu na usunięcie grzeszników z tego zbrukanego świata. Chciałby mieć jakąś zdolność lub rzecz, dzięki której mógłby tego dokonać. Z obrzydzeniem patrzył na fałszywych i dwulicowych mieszkańców. Rzadko kiedy spotykał na swojej drodze szczerych ludzi o dobrym sercu. Ostatnią taką osobą był Nikolai Dostoyevsky – jego starszy brat. Był najmilszą osobą, z jaką miał do czynienia. Niestety wypadek samochodowy zabrał na zawsze jego szczęście, promień rozświetlający jego życie.
Przeklął się w myślach za przypomnienie sobie tego zdarzenia i począł wsłuchiwać się w delikatną, klimatyczną muzykę klasyczną dobiegającą z radia. Jasnobrązowe ściany lokalu ustrojone były w jesienne dekoracje i stare obrazy w ciemnych ramach. Grupka znajomych śmiała się bezwstydnie w kącie, siedząc na wygodnej, brązowawej kanapie, popijając czarne kawy i jedząc pachnące ciasta. Pod ścianą niedaleko nich, siedziała starsza para nieodzywająca się do siebie. Na pierwszy rzut oka widać było, iż są ze sobą szczęśliwi i rozumieją się bez słów. Gdyby nie irytujący nastolatkowie, byłoby wprost wspaniale.
Fyodor usłyszał donośny, dziecięcy śmiech, więc mimowolnie zwrócił fiołkowe tęczówki w stronę hałasu. Na praktycznie środku placu, obok skromnej fontanny stała grupka dzieci z rodzicami. Z zafascynowaniem patrzyli, jak jasnowłosy magik ubrany w strój klauna wyciąga spod płaszcza czerwoną różę i wręcza ją zielonookiej dziewczynie. Niska szatynka z rumieńcami na twarzy przyjęła kwiat i podziękowała, a intrygujący kapelusznik ukłonił się i posłał jej szeroki uśmiech.
Młodzieniec wyglądał jak piękny, wolny ptak, któremu po wielu męczących próbach udało się uciec z ciepłego więzienia, ze szczelnej klatki w jego głowie. Wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Mógł bez najmniejszych przeszkód przekazywać swój szczery uśmiech zupełnie obcym istotom, które napotykał na swojej drodze. Wyglądał, jakby mówił: To dopiero początek mojego show!
Beztroska na jego twarzy w jakiś sposób zadziwiała Fyodora. Jak można się uśmiechać bez nuty fałszu w tym kłamliwym świecie? Nie da się. Bez oszustw nie można przeżyć. „Chociaż... – olśniło mężczyznę. – Ten człowiek jest ulicznym magikiem. Kłamstwa i oszustwa opanował prawie że do perfekcji.” Uśmiechnął się triumfalnie, gdy udało mu się po raz kolejny przejrzeć czyjąś maskę i ponownie podniósł do ust drobną filiżankę z chłodną już herbatą. Że też zastanawiał się nad taką prostą rzeczą!
Gdy wstał z miejsca i wyszedł z lokalu, miał wrażenie, że iluzjonista przez dłuższą chwilę zatrzymał na nim wzrok. Zignorował to i poprawił swoją uszankę. Chciał jeszcze dzisiaj odwiedzić starszego brata i ponarzekać mu o kolejnym dniu przesiąkniętym rutyną. Po drodze kupił jeszcze jego ulubione kwiaty i zwolnił kroku, gdy w jego polu widzenia pojawił się znienawidzony cmentarz. Przełknął ślinę jak zawsze od kilku lat i pchnął furtkę, ściskając mocniej bukiet chryzantem. Gdyby jego brat nie był tak lekkomyślny i dobroduszny to dalej by żył. Z nim życie nie było takie nudne.
Stanął przed skromnym grobem, położył kwiaty na kamiennej płycie, a na jego zmęczonej twarzy pojawił się smutny uśmiech.
– Witaj, Nikolai – zaczął fioletowooki. – Dzisiaj znowu przez cały dzień się nudziłem. Nic nowego zresztą, nie? Ale spotkałem całkiem niedawno dość ciekawą osobę, przypomina cię. Stał na środku placu i zabawiał losowych ludzi, pokazując im pseudo magiczne sztuczki. Jak się domyślasz, mi to nie zaimponowało, lecz co innego, jeśli chodzi o jakąś zachwyconą dziewczynę. A przez te krzyczące dzieci nie mogłem w spokoju wypić herbaty! Poza tym wszystko było jak co dzień. Ten dziwak ciągle się uśmiechał, twarz go nie bolała? Chciałbym już nigdy go nie spotkać, działał mi na nerwy.
– Jest pan okrutny! – usłyszał za sobą nieznany głos.
Obcy okazał się wspomnianym dziwakiem. Uśmiechał się szeroko, a w dłoniach zakrytych przez rękawiczki trzymał dziewięć żółtych tulipanów. Karta do gry zakrywała jego prawe oko, a pasiasty, biało-czerwony strój zupełnie nie pasował do ubioru, który powinien być odpowiedni na miejsce, w którym obecnie się znajdowali. W jego zielonym oku migała iskierka radości pokazująca, że blondyn nie przyjął do siebie za bardzo słów Fyodora.
– Kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz?
– Proszę o wybaczenie! Jestem Nikolai Gogol, nie śledziłem pana. I tak miałem tu dzisiaj wstąpić, aby odwiedzić mojego młodszego braciszka – odpowiedział, wskazując na mały grób leżący kilkanaście metrów dalej od grobu Nikolaia Dostoyevsky'ego. – Ivan jest trochę samotny, chyba tylko ja z nim rozmawiam. – Gogol widocznie posmutniał, ale wciąż się uśmiechał.
Czarnowłosego kompletnie nie interesowały historie innych ludzi, jednakże nowo poznany błazen go ciekawił. Bardziej niż byłoby to wskazane dla jego osoby.
– Co się z nim stało? – zapytał, choć niewątpliwie i bez tego młodzieniec zacząłby mówić.
– Ach! Nie myślałem, że ktoś taki jak pan zapytałby o coś takiego. Jednak każdym człowiekiem kieruje ciekawość, czyż nie? Szczerze powiedziawszy, nie wiem, dlaczego stracił życie. Miałem wtedy dziesięć lat, ale niczego nie pamiętam. Z opowieści ojca wiem tylko, że zamknąłem się w sobie i tylko płakałem. Wie pan, dziczeje człowiek, siedzący cały czas w zamknięciu.* Nawet jeżeli nie chodzi o zamknięcie w jakimś pomieszczeniu. Musimy mieć kontakt z innymi, nawet sztuczny, taka już nasza natura. W dzieciństwie bardzo dużo płakałem. Koledzy ze szkoły nazywali mnie „tajemniczym krasnoludem”. To nie było zbyt miłe! Wszyscy w mojej rodzinie są dość chorowici, czekam tylko, aż mnie złapie coś poważniejszego. Ale wie pan co? Cieszę się. Cieszę się, gdy widzę roześmiane twarze zupełnie obcych mi ludzi. Szaro w tym świecie, zbyt dużo w nim bólu. Nie ma takiego bólu, którego nie można by wypłakać.** Szczery płacz jest lepszy niż fałszywy uśmiech panie...
– Dostoyevsky.
– Panie Dostoyevsky. Zabrałem panu cenny czas, ale proszę o wyrozumiałość. Nawet taki klaun jak ja musi się czasem wygadać, teraz jest mi lżej. Też to panu zalecam, powiedzenie swoich problemów żywej osobie jest bardziej pomocne niż rozmawianie z umarłym, tak przynajmniej myślę.
– Dziękuję za radę, ale raczej nie skorzystam – odpowiedział znudzony.
– No cóż, to ja już pójdę, tylko zostawię kwiaty dla Ivana. – Gogol już bez słowa skierował się w stronę mniejszego nagrobka, położył przed nim kwiaty i bez oglądania się za siebie opuścił teren cmentarza.
Rosjanin nie zauważył nawet, jak szybko zrobiło się ciemno. Jak długo zatracony był w monologu Nikolaia? Zbladł na samą myśl, gdy zdał sobie sprawę, że kapelusznik ma takie samo imię co jego brat. Co to w ogóle miało być? Zapytał tylko o to, dlaczego Ivan Gogol umarł. Nie prosił się o jakże „wzruszającą” historię. Czy on wyglądał jak ktoś, kto chciałby wysłuchiwać tych bzdur?
Prychnął, gdy zaczął analizować wypowiedzi tamtego kanciarza. Każdy musi się czasem wygadać? Co za nonsens! Z kompletnie zniszczonym humorem pożegnał się z bratem i poszedł do domu. Oczywiście przez promienny uśmiech i optymistyczny głos nowego znajomego nie mógł zasnąć.
***
Rankiem miał jeszcze większe cienie pod oczami niż zwykle. Przez całą noc nie zmrużył oka. Czy to naprawdę przez rozmowę z Gogolem? Po przebraniu się wyszedł ze swojego mieszkania, mieszczącego się w starej kamienicy niedaleko centrum miasta. Nie miał zbyt ciekawych planów na dzisiejszy dzień, ot wypicie kawy w ulubionej kawiarni i zwykły spacer obok pobliskiej rzeki. Miał też nadzieję, że nie spotka już tamtego klauna.
Po kilku minutach marszu pchnął drzwi lokalu i od razu do jego nozdrzy dotarł zapach aromatycznych napojów i świeżo upieczonych ciast. Zajął miejsce najbardziej oddalone od innych stolików i czekał na kelnera, który lada chwila powinien do niego podejść. W międzyczasie po raz setny oglądał wiszące obrazy, na których byli obecni znani kompozytorzy czy inne osoby związane z muzyką i obserwował kilku ludzi. Przez wczesną godzinę – w końcu zegar pokazywał równo ósmą – klientów było naprawdę niewielu. Samotna dziewiętnastolatka, którą widział wczorajszego dnia podczas występu kapelusznika i jakiś obcy chłopak, który z przygnębieniem spoglądał w okno, jakby wyczekując ukochanej osoby. Gdy Fyodor zobaczył młodego pracownika idącego w jego stronę, powtórzył w głowie wybrane zamówienie.
– Dzień dobry, czy mógłbym już przyjąć zamówienie? – zapytał, trzymając w dłoniach mały notesik.
– Poproszę dużą czarną kawę i kawałek szarlotki.
Młodzieniec skinął głową i wrócił za ladę, aby przygotować napój i wyciągnąć ciasto zza szklanej gablotki, ale przerwał wykonywane czynności, gdy usłyszał dzwonek oznajmiający przybycie nowego konsumenta.
– Sigma! Jakżeśmy się dawno nie widzieli! Czyli jednak skorzystałeś z mojej propozycji? – wysoki głos zagłuszył cichą muzykę i sprawił, że dotąd niezwracające na nic uwagi osoby spojrzały na nowo przybyłego.
Dostoyevsky natomiast schylił głowę i poprawił swoją uszankę, nie chcąc zostać zauważonym przez nowego kolegę.
– Och, cześć Nikolai. Rzeczywiście, ostatni raz widzieliśmy się jakieś... dwa miesiące temu? – Długowłosy sięgnął po tacę i przełożył na nią kawę i świeży wypiek. – Co tam u ciebie? Dalej organizujesz przedstawienia dla innych? – zapytał z zakłopotaniem.
– Ależ oczywiście, nie zapowiada się na to, abym przestał. – Zielonooki podrapał się po tyle głowy, następnie podchodząc bliżej do Sigmy i obserwując jego poczynania z drobnym uśmiechem.
Szarooki podniósł srebrną blachę i podszedł szybkim krokiem do Fyodora, stawiając na stole przed nim wybrane zamówienie, życząc smacznego. Anemik skinął głową, zapłacił i poczuł, jak pewien klaun wbija w niego pełen ciekawości wzrok. Jakiś chłód i dreszcz ogarnął jego ciało i czuł, jakby chłopak drążył dziurę w niby pustym sercu. „No dalej, podejdź do mnie, cwaniaku.” – myślał. Ostatnie czego chciał, to kolejne spotkanie i słuchanie irytującego głosu komika. Ten jednak tylko kilkukrotnie zamrugał powiekami i jakby zapomniał zupełnie o jego osobie. Zaczął żywo gestykulować i prowadzić kolejny monolog, którego odbiorcą był Sigma. Ten tylko kiwał głową na jego wypowiedzi. Ciekawe, jak zaczęła się ich znajomość.
Nowy pracownik lokalu wyglądał na zagubionego, jego jasne oczy chaotycznie analizowały otoczenie. Nikolai dzisiaj wyglądał inaczej. Niby dalej wesoło się uśmiechał i życzliwie pozdrawiał innych, ale było w tym coś fałszywego. Jakby w Gogola wstąpił inny człowiek; dwulicowy i cieszący się cierpieniem innych. A może to tylko wymysł Dostoyevsky'ego? Może już do reszty oszalał z samotności i postanowił samemu dodawać dziwne cechy zupełnie niepasujące do danej osoby? Ale przecież wyraźnie widział drobne zmiany w zachowaniu Gogola. Inny ton głosu, inna gestykulacja, mętny wzrok. Może i siedział daleko od niego, lecz z łatwością mógł usłyszeć jego głos. Czy nie mógłby mówić chociaż odrobinę ciszej?
Fyodor zmarszczył brwi i wepchnął szarlotkę do ust. Czyżby Nikolai miał rozdwojenie jaźni? Może warto by zapytać o to Sigmę, on wydaje się bardziej znać magika. Postanowił zrobić to po wyjściu blondyna z kawiarni. Dopił swoją kawę i cierpliwie czekał przez kilkanaście minut. Już kompletnie ignorował donośny głos, a i Gogol udawał, jakby w życiu nie spotkał Rosjanina.
Fiołkowooki w końcu wziął w ręce filiżankę i talerzyk i położył je na ladzie obok kelnera.
– Jest pan przyjacielem Gogola? – zapytał Sigma, wprawiając mężczyznę w osłupienie. Że niby on miał być jego przyjacielem?
– Proszę sobie nie żartować. Znam tego człowieka tylko jeden dzień, o dzień za dużo. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
– Nikolai jest trochę... specyficzny, racja. Ale proszę o chociaż trochę zrozumienia, miał niezbyt przyjemną przeszłość. Nie wiem, czy mogę to panu powiedzieć, ale on ma rozdwojenie jaźni. Nie lubi o tym mówić, więc rozumiem pańskie zdziwienie. Z jednej strony zachowuje się bardzo infantylnie, ale z drugiej... – tutaj urwał i odwrócił wzrok, pokazując, że temat jest skończony.
– Rozumiem, ale jaki jest powód tego, co pan powiedział? – zapytał Fyodor. – Nie interesuje mnie jego życie. – Ukrył już zdziwienie, które wywołała informacja o zaburzeniu kapelusznika.
– Pan nie rozumie, a przynajmniej nie do końca – pokręcił lekko głową jasnooki, a na jego twarzy pojawił się litościwy uśmiech. – Nikolai jest uparty i tak łatwo pan się od niego nie uwolni.
Gdy Rosjanin chciał zadać kolejne pytanie, barista zręcznie go ominął i z uśmiechem podszedł do nowych klientów – małżeństwa z na oko siedmioletnią dziewczynką. Dostoyevsky natomiast wyszedł, chcąc pospacerować przy brzegu rzadko uczęszczanej rzeki. Chciał pobyć sam przez resztę dnia. Samotność nigdy mu nie doskwierała. Był do niej przyzwyczajony i nikt mu do szczęścia nie był potrzebny.
Idąc po wąskim chodniku, musiał uważać, aby nikogo nie potrącić, ale czarnowłosy chłopczyk najwyraźniej zapomniał o tym, że nie wolno biegać w miejscu, po którym chodzą inni ludzie. Fyodor stracił równowagę i mocno upadł na bruk. Wydał z siebie syk bólu i spojrzał gniewnie na chłopca.
– Przepraszam pana! Bardzo, ale to bardzo pana przepraszam! – W jego oczach zebrały się łzy i pomógł wstać anemikowi, otrzepując go z kurzu. – Jestem już spóźniony, więc jeszcze raz przepraszam! Miłego dnia! – krzyknął na odchodne i pobiegł dalej tylko w sobie znanym kierunku.
Fioletowooki nie zdążył nawet niczego mu odpowiedzieć; podążył za nim wzrokiem, dopóki nie zniknął za rogiem kamienicy. Spojrzał na swój krwawiący nadgarstek i wytarł go tylko chusteczką, wpychając dłoń do kieszeni, westchnął cierpiętniczo. Prosił tylko o jeden spokojny dzień. Lecz musiał przyznać, że plusem było to, iż dzisiaj nie zamienił ani słowa z Gogolem, pomimo spotkania w kawiarni.
Mężczyzna opuścił centrum i główne ulice miasta. Teraz szedł po obrzeżach, gdzie sporadycznie pojawiali się jacyś ludzie. Tutaj mógł pobyć sam ze swoimi myślami. Czyste, ale chłodne powietrze kłuło go w twarz, ale nie za bardzo się tym przejmował. Październik w tym roku nie należał do najcieplejszych. Słońce stale było za chmurami, a wiatr ciągle wszystkim towarzyszył. Nie przepadał za upałem, ale nieustanny widok szarawych chmur również mu się nie podobał.
Żwir chrzęścił mu pod butami, a do jego uszu wreszcie dotarł dźwięk płynącej wody. W jednym miejscu stała stara, drewniana ławka. To było jego ulubione miejsce jeszcze z czasów dzieciństwa. Pamiętał doskonale, jak bawił się w chowanego ze swoim starszym bratem i znalazł to miejsce.
***
– Dobra ja liczę do dwudziestu, a ty się chowasz! – krzyknął z entuzjazmem wyższy chłopak, odwracając się w stronę wysokiej brzozy i zakrywając oczy.
Ciemnowłosy dziesięciolatek podskoczył wesoło i pobiegł w stronę lasu, aby poszukać dobrej kryjówki. Zręcznie omijał grube konary i uśmiechał się pomimo zmęczenia. Gdy usłyszał szelest liści po swojej prawej stronie, przestraszył się czającego się tam ,,potwora", który został stworzony przez jego wyobraźnię. Potknął się o wystający korzeń i upadł na wilgotne podszycie. Kilka łez spłynęło mu po policzkach, więc zacisnął zęby, podnosząc się od razu z ziemi. Otarł twarz rękawem koszuli i skierował się w stronę kaczek, które zauważył na trawie pomiędzy drzewami. Zupełnie zapomniał o zabawie w chowanego.
– Fyodor?! Gdzie się schowałeś?! – usłyszał głos swojego brata.
Młodszy Dostoyevsky obrócił się za siebie, a gdy nie zobaczył Nikolaia, ruszył ponownie w stronę wody. Zaledwie kilkanaście sekund później ukazał mu się jeden z piękniejszych dla niego widoków. Po rzece płynęły białe, dostojne łabędzie z wysoko wystawionymi głowami, a na brzegu stało kilka kaczek. Słońce odbijało się lekko od tafli wody, dodając uroku temu miejscu. Wysokie drzewa obecne były przy każdym brzegu. Powoli podszedł do nowo postawionej ławki i usiadł na niej, nie odrywając wzroku od krajobrazu. Chłopiec był tak zafascynowany tym, co widział, że nie zauważył swojego brata stojącego za nim.
– Ładnie tu, prawda? – zapytał, siadając obok niego.
Fyodor tylko skinął głową i spojrzał na jego wiecznie uśmiechniętą twarz. To chyba właśnie dzięki niemu on sam ciągle się uśmiechał. Prawie w ogóle nie doznawał trosk i nie miał powodów do smutku.
– Chodźmy już do domu. Słońce niedługo zajdzie. – Chłopak wstał i chciał już iść, ale poczuł rękę na swoim ubraniu.
– Zostańmy tu jeszcze przez chwilę, proszę braciszku.
– No dobrze... – Wrócił na miejsce, wyciągając z kieszeni czapkę i włożył ją na głowę dziesięciolatka. – Ale tylko przez kilka minut, zgoda?
Ten tylko mruknął coś w odpowiedzi i wtulił się w jego ciało.
***
Rosjanin często wspominał takie rzeczy. Były bolesne – wiedział, że te czasy już nigdy nie wrócą, ale czasami przynosiły ulgę. Starał się o tym nie myśleć, ale nie miał na to wpływu.
Wrócił myślami do miejsca, w którym znajdował się obecnie. Miał nadzieję zobaczyć pustą ławkę, ale był już przyzwyczajony do tego, że nie miał w życiu zbyt wiele szczęścia. Jego upatrzone miejsce było oczywiście zajęte i to przez osobę, której chciałby już nigdy nie spotkać.
Gogol smutno patrzył w niebo z podkulonymi nogami. Nie uśmiechał się, a roztrzepane włosy ciągle były poruszane przez wiatr. Ciemnooki podszedł bliżej, mimo że chciał być jak najdalej od tego miejsca.
– Wie pan... – zaczął magik, zdejmując maskę z twarzy. – Ja nie chciałem go zabić. Ivan umarł przeze mnie, ale naprawdę nie chciałem tego zrobić. To była krótka chwila. Opadł mi na ręce i się do mnie uśmiechnął. Później zamknął oczy i przestał się ruszać, nie miałem pojęcia, co się dzieje. – Ukrył twarz w dłoniach, a anemik nie musiał nawet na niego spoglądać, aby wiedzieć, że młodzieniec zaczął płakać.
Usiadł obok niego i przymknął oczy, wsłuchując się w szum wiatru i świergot ptaków. Czuł lekkie współczucie w stosunku do Nikolaia. Co prawda niewiele zrozumiał z jego słów, ale nietrudno było domyślić się tego, jak boleśnie przeżył śmierć swojego młodszego brata.
– Będę z tobą szczery. Denerwujesz mnie swoim głosem, charakterem i ogólnie stylem bycia. Rozśmieszasz innych ludzi i nie zwracasz uwagi na siebie samego. Ciągle się niszczysz i sam dobrze o tym wiesz. Wczoraj, gdy dawałeś na deptaku ten swój pseudo magiczny występ, wyglądałeś na szczęśliwego, ale tak naprawdę kłamałeś, prawda? Oszukujesz samego siebie, mam rację?
Niższy mężczyzna pociągnął nosem i załzawionymi oczami spojrzał na swojego towarzysza.
– Od zawsze marzyłem o byciu wolnym – powiedział. – Nie chciałem być przez nic ograniczany. Ktoś mi kiedyś powiedział, że posiadając uczucia, nigdy wolny nie będę. Byłem zdruzgotany. Chciałem się ich jakoś pozbyć, ale to chyba niemożliwe.
– Oczywiście, że to niemożliwe. Kto ci naopowiadał takich bzdur? Można być wolnym nawet i z uczuciami, one są częścią ciebie i nic na to nie poradzisz. Bez uczuć nie byłbyś człowiekiem. Mój brat przetrzepałby ci łeb, gdybyś powiedział przy nim coś takiego, więc przestań się mazgaić, nie przepadam za widokiem płaczących ludzi.
– Jaki był twój brat? – zapytał Gogol.
– Był podobny do ciebie, nawet macie takie samo imię. Przy innych ludziach ciągle się uśmiechał i w jego towarzystwie nikt nie był smutny. Jego śmiech za każdym razem można było usłyszeć w całym domu. Znałem go najlepiej i zawsze byłem po jego stronie. Często mu powtarzałem, że może na mnie liczyć i nigdy go nie opuszczę. Ale to on opuścił mnie. Mieliśmy sporo rodzeństwa, a Michaił był wyjątkowo niezdarny i roztrzepany. Mieszkaliśmy daleko od ruchliwych ulic, ale kiedyś całą rodziną postanowiliśmy pójść na spacer do miasta. Nikt nie myślał, że ta niezdara może wybiec na ulicę, bo zobaczy szczeniaka po drugiej stronie. Nikolai zareagował błyskawicznie, pobiegł za nim i go odepchnął, reszty raczej jesteś w stanie się domyślić. Każdy po nim płakał, ja oczywiście też, ale tylko wtedy, gdy nikt nie widział. Później zacząłem się izolować od innych, podobnie jak ty.
– Czyli siedzimy w tym bagnie razem, co nie? – zaśmiał się klaun, ale w jego głosie nie było słychać nawet nuty rozbawienia. Wstał z ławki i stanął przed Fyodorem, wyciągając rękę w jego stronę. – Może się przejdziemy?
Dostoyevsky zignorował jego dłoń i wstał sam, otrzepując się z kurzu.
– I tak nie mam nic ciekawego w planach, prowadź.
Zaczęli iść wzdłuż brzegu rzeki. Z tego, co pamiętał czarnowłosy, kilometr dalej znajdował się drewniany most, przy którym często spędzał czas razem z rodzeństwem. W pobliżu była dość duża łąka, gdzie wszyscy pletli wianki ze stokrotek i innych kwiatów.
– Mam pytanie... – zaczął chłopak.
– Robię to tylko dlatego, że przypominasz mi mojego brata i nie jestem w stanie cię zignorować.
– Jednak nie mam pytania.
Po tej krótkie wymianie zdań nie odzywali się do siebie. Nikolai z zaplecionymi rękami za plecami szedł metr przed wyższym mężczyzną i odwracał się co kilkanaście sekund, aby zobaczyć czy jego znajomy jakimś cudem nie zniknął i nie zostawił go samego. Ten jednak spokojnie podążał za nim i rozglądał się dookoła, przypominając sobie swoje dzieciństwo.
– Możesz się co chwilę nie odwracać? Nie mam zamiaru nigdzie iść – powiedział w końcu Fyodor.
– Przepraszam, taki odruch.
– Odruch? Zawsze, gdy spacerujesz sam lub z kimś to co chwilę się odwracasz?
– Możliwe? Mam pomysł! Zagrajmy w quiz! Pierwsze pytanie: Jaki jest mój ulubiony kolor?
– Zdajesz sobie sprawę, jaki ten pomysł jest beznadziejny? – Spojrzał na Gogola i zobaczył jego wyczekujący wyraz twarzy – Stawiam na czerwony.
– Bingo! To oczywiście prawidłowa odpowiedź! Skąd wiedziałeś? – zapytał podekscytowany. Wyglądał jak pies pochwalony przez właściciela. Fyodor mógł sobie nawet wyobrazić długi ogon latający raz na lewo, raz na prawo.
– Po prostu zgadywałem. – Wzruszył ramionami. – Spójrz, już widać most.
Oboje nieco przyśpieszyli kroku i już chwilę później stali na drewnianym moście. Dostoyevsky opierał się o barierki, a komik stał obok, jakby bojąc się podejść bliżej. Woda nie była już tak czysta, jak za czasów dzieciństwa bruneta, a i jej poziom się obniżył. Nie za bardzo się już tym przejmował. Tak samo, jak przestał irytować się z powodu obecności swojego kompana. Odpowiadał na każde pytanie jego quizu i już nie myślał o ich głupocie. „Dlaczego niebo jest niebieskie?”, „Dlaczego trawa jest zielona?” , „Czy masz jakichkolwiek przyjaciół?”, „Zabiłeś kiedyś kogoś za pomocą książki?” – to tylko nieliczne z tych, które zadał.
– Byłbym zapomniał, mogę mówić do ciebie „Dosiu”? – zapytał jasnooki z wyczekiwaniem.
Anemik spojrzał z pytającym wyrazem twarzy na niższego mężczyznę. Znali się dwa dni, a ten już chce nazywać go zdrobnieniem? Westchnął ciężko i zgodził się ku uciesze drugiego.
Gdy Gogolowi już skończyły się pytania, znowu nastała cisza, lecz tym razem nie była ona niezręczna. Dwójka mężczyzn po prostu stała na moście, patrząc na płynącą wodę, lecące ptaki, coraz to ciemniejsze chmury i nieliczne spadające liście z kolorowych już drzew. Pogoda była coraz gorsza, wiatr zrywał się mocniejszy, a mimo to stali tam dalej. Drobne uśmiechy ozdabiały ich twarze. Chyba oboje tego potrzebowali – spotkania z podobną osobą, z podobnymi problemami.
Postanowili wrócić do miasta dopiero wtedy, kiedy chmury całkowicie poczerniały, a deszcz pokrył ich włosy i ubrania. Nikolai co jakiś czas zagadywał Rosjanina, na co ten odpowiadał tylko krótkimi zdaniami, ale i tak to zadowalało blondyna. Przez ulewę wyglądali jak sto nieszczęść, a mieszkańcy posiadający parasolki posyłali im dziwne, czasami rozbawione spojrzenia. Kilka osób nawet oferowało im swoje parasole, uśmiechając się przyjaźnie. Może to miasto nie było aż takie sztuczne i obojętne, jak wydawało się Fyodorowi? Nigdy nie spotkał się z takim gestem. Bardziej prawdopodobne byłoby to, że ludzie śmialiby się z tego, iż ktoś wygląda jak mokry szczur.
Gdy przechodzili obok ciasnych uliczek, które okalały większość miasta, usłyszeli płacz dziecka. Przed nim stała dorosła kobieta, która raz po raz biła go po głowie pięścią.
– Znowu się spóźniłeś! Ile razy mam ci to powtarzać?! Nie będę sama zajmować się tymi bachorami! – Po raz kolejny podniosła dłoń. Chłopiec się skulił, oczekując ciosu, ale ten nie nadszedł.
Zielonooki szybko złapał jej rękę, uniemożliwiając uderzenie chłopca.
– Niech pani go zostawi. Zdaje sobie pani sprawę z tego, że dzieci nie można bić? – powiedział bezuczuciowym głosem Gogol, coraz mocniej ściskając nadgarstek nieznajomej. Ani trochę nie przypominał osoby, którą był zaledwie kilka sekund wcześniej.
Przerażona kobieta kiwnęła powoli głową, wyswobadzając się z uścisku, by od razu uciec w stronę swojego domu. Iluzjonista zwrócił się w stronę czarnowłosego dziesięciolatka, a Fyodor zdał sobie sprawę, że to ten sam chłopiec, który potrącił go na chodniku.
– Hej, młody. Wszystko dobrze? – Młodzieniec ukucnął przed nim, a gdy zapłakany chłopiec potwierdził, że nic mu nie jest, potargał go po kruczych włosach. – W takim razie wracaj do domu. Jest strasznie zimno, więc możliwe, że się przeziębisz.
Szarooki pokiwał szybko głową i pobiegł w stronę centrum, omijając innych ludzi. Wtedy też Dostoyevsky wyszedł zza rogu kamienicy, ostatni raz spoglądając na wcześniej poznanego chłopca.
– Dlatego właśnie przypominasz mi mojego brata. On zrobiłby to samo, gdzie ja po prostu bym to zignorował – rzekł fiołkowooki.
– Naprawdę? Po prostu zrobiłem to, ponieważ zastanowiłem się, jak ja bym się poczuł na jego miejscu. A poczułbym się okropnie. Nie mogłem tak po prostu zignorować czegoś takiego! Dosiu, ty naprawdę byś przeszedł obok i nie zwróciłbyś na niego uwagi?
– Nie interesuję się zbytnio życiem innych ludzi. To ich problemy, nie moje.
– Ale mną się zainteresowałeś, dlaczego?
Fyodor już chciał kąśliwie odpowiedzieć, ale jego chęci zostały przerwane przez głośne kichnięcie. Szybko wytarł nos chusteczką, którą miał w kieszeni i spojrzał na jakże rozbawionego kapelusznika.
– Nie wiem, co cię tak bawi, ale to właśnie przez ciebie będę przykuty do łóżka na kolejne kilka dni – powiedział z wyrzutem.
– Sam chciałeś dalej stać nad tamtą rzeką! To nie tylko przeze mnie! – odpowiedział wesoło Nikolai, wyrzucając swoje ręce wysoko w górę. Chciał jeszcze coś dodać, ale również został zatrzymany przez kręcące uczucie w nosie, powodujące kichanie.
Dostoyevsky zakrył usta dłonią, powstrzymując śmiech. Był na siebie wściekły za to, że znał Gogola zaledwie dwa dni, a już się tak otworzył. Przeklęty błazen! Ale może to czas na jakieś zmiany? Jego starszy brat na pewno byłby zadowolony z takiego obrotu spraw. Od jego śmierci brunet zamknął się na jakiekolwiek znajomości, więc dlaczego by nie spróbować tego naprawić? Jest prawie pewny, że będzie tego żałował, ale już zbyt długo zastanawiał się nad najgłupszymi rzeczami.
– Mój dom jest niedaleko. Masz wybór: albo wracasz do siebie, albo zrobię ci herbaty czy czego tam chcesz u mnie w domu.
– Żartujesz, prawda Dosiu?
– Też nie wierzę, że to mówię. Za chwilę mogę zmienić zdanie, więc?
Odpowiedź była oczywista. Przemoczeni, zmęczeni i chorzy siedzieli pod kocami, popijając herbatki z miodem. Grali w karty, opowiadając sobie wzajemnie przeróżne historie. Mógł to być początek naprawdę długiej przyjaźni lub krótkiej znajomości. Jak na razie oboje nie mieli zamiaru zaprzątać sobie tym głowy.
-------------------------------------------
Nie miałam pomysłu na tytuł.
Serio.
* Cytat z książki ,,Martwe dusze"
** Cytat prawdziwego autora
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro