Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Potrzebowałam internetu. Po pierwsze aby przejrzeć informacje odnośnie ostatnich wydarzeń w Strefie Gazy. Być może znajdę coś, co będę mogła powiązać z losami Danny'ego. Po drugie chciałam sprawdzić jedną rzecz związaną z Normanem Hartem. Z samego rana wyszłam więc z domu i w godzinę doczłapałam do miasteczka. W galerii handlowej znalazłam uroczą kafejkę internetową i uzbrojona w pumpkin latte usiadłam z nowym smartfonem w ręku, łącząc się z kawiarnianym wi-fi.

Przejrzałam wszystko, co tylko się dało, ale nie znalazłam nic prócz kilku wzmianek o tym, że jacyś amerykańscy żołnierze podobno trafili w ręce bojowników Hamasu. Żadne portale informacyjne nie potwierdziły tej informacji, ale kilka prywatnych profili na portalu X umieściło krótkie wzmianki na ten temat, co tylko wzmogło moj niepokój. Coś tu ewidentnie było nie tak i martwiłam się o brata coraz bardziej. Udało mi się połączyć z mamą, ale ta również nic nie wiedziała na temat Danny'ego.

— Nie martwmy się na zapas. Bóg nad nim czuwa, bądź spokojna. Jeśli coś by się stało, to przecież by nam powiedzieli — stwierdziła mama, chyba sama siebie przekonując do optymizmu i niezachwianej nadziei.

Mnie samej to nie wystarczyło, ale co miałam zrobić? Tina również kazała mi się nie zamartwiać tylko korzystać ze świąt w Sun Valley. Łatwo było im mówić.

Zamówiłam jeszcze ciasto dyniowe, żeby kelnerka przy barze nie patrzyła na mnie krzywo (siedziałam tam już godzinę, a wypiłam tylko kawę) i weszłam na stronę z wyszukiwarką żołnierzy amerykańskich odznaczonych medalem Purpurowego Serca za odniesione rany w trakcie wykonywania czynności służbowych. Wpisałam nazwisko Hart i serce zabiło mi mocniej, kiedy wyszukiwarka podpowiedziała imię Norman. Natychmiast weszłam w dany profil i zamarłam, widząc zdjęcie dużo młodszego Normana Harta.

W granatowym mundurze US Army, z licznymi medalami na piersi wyglądał na pewnego siebie, dumnego i nieco wyniosłego. W jego oczach na zdjęciu można było dostrzec jakiś ulotny błysk, którego w ostatnich dniach na żywo nie widziałam. Według informacji zawartych pod spodem Norman Hart jako żołnierz jednostki specjalnej Delta Force odniósł ciężkie rany w trakcie akcji mającej na celu zlikwidowanie jednego z liderów ISIS. Zdarzenie miało miejsce w Syrii w dwa tysiące osiemnastym roku, czyli ponad pięć lat temu. Wyczytałam, że dwaj towarzysze Normana zginęli od ran postrzałowych, a on sam trafił w ręce wroga, był więziony i torturowany, żeby kilka tygodni później zostać wymienionym za pięciu bojowników ISIS. Poszukałam więcej i znalazłam jeszcze kilka artykułów na ten temat. Norman Hart z powodu odniesionych obrażeń nie mógł kontynuować służby i został przeniesiony w stan spoczynku ze statusem WIA (wounded in action).

A więc dlatego był taki. Zamknięty w sobie. Wrogo nastawiony do całego świata. Ponury i wycofany. Pewnie rany wówczas odniesione wciąż dawały mu się we znaki. I stracił dwóch towarzyszy broni, których śmierć prawdopodobnie widział, być może nawet umarli mu na rekach. Nie dziwne, że się załamał i nie chciał kontaktu z nikim, zaszył na odludziu i pilnie strzegł swojej samotni.

Schowałam telefon do torby, zebrałam swoje rzeczy, w galerii kupiłam małą sztuczną choinkę w pudełku i wsiadłam w taksówkę. Do świąt zostało dwa dni, ale chyba nigdy ten czas nie był mi tak obojętny. Mijałam domy ustrojone światełkami, ogromną choinkę w centrum miasteczka, ludzi śmiejących się i śpiewających kolędy... Jednak mnie nie udzielił się duch Bożego Narodzenia. Dotychczas nigdy nie spędziłam świąt bez rodziny i ten pierwszy raz okazywał się niezwykle bolesny i trudny do przeżycia. Ja w przeciwieństwie do Normana Harta potrzebowałam ludzi, pragnęłam bliskości, domowego ciepła, rodzinnych opowieści przy kominku. Albo chociaż kogoś, z kim mogłabym wypić gorące kakao wieczorem, w salonie oświetlonym jedynie migoczącymi lampeczkami na choince. Już trudno. Stało się. Wylądowałam na tym odludziu i jedyne co mi pozostało, to wypić to kakao w samotności, wspominając wszystkie najlepsze chwile i marząc o kolejnych świętach, których na pewno nie spędzę już w samotności.

Kiedy wróciłam do domu od razu rozpaliłam w kominku, postawiłam na stoliku nową, kolorową choinkę, podłączyłam ją do prądu i zaszyłam się pod kocem, starając zapomnieć o przykrej rzeczywistości poprzez czytanie znalezionej na regale książki. Była to biografia Jamesa Stockdale'a, który trafił do niewoli w Wietnamie i przeżył ponad siedem lat w nieludzkich warunkach, cały czas wierząc, że wkrótce wróci do domu. Czytając, moje myśli samoistnie uciekały do kogoś, kto znajdował się zaledwie kilkanaście metrów ode mnie. Czy on również nie tracił nadziei, kiedy torturowali go terroryści z ISIS? A może to wtedy zaczął nienawidzić wszystkich ludzi razem wziętych?
Co dokładnie mu zrobili? Czy mogłabym mu pomóc z tymi bolesnymi bliznami stosując metody fizjoterapii?

Moje rozmyślania nagle przerwał hałas. Ktoś wtargnął gwałtownie do domu przez drzwi wejściowe. Serce podskoczyło mi do gardła, zrzuciłam z siebie koc i poderwałam się na nogi, w oczekiwaniu tak naprawdę na wszystko. Usłyszałam tupot zwierzęcych łap i przeraziłam się, że to ten kojot wstał z martwych i wrócił mnie zagryźć. Już wzrokiem szukałam jakiejś broni, kiedy do salonu jak burza wpadł Ori, skamląc i szczekając żałośnie.

— Co jest, piesku? — z moich ust wydobyło się westchnienie ulgi, kiedy zobaczyłam zbliżającego się psa.

Ori dopadł do mojej ręki i pociągnął zebami za rękaw swetra, tak jakby chciał, żebym za nim poszła. Machał przy tym ogonem jak szalony.

— Mam za tobą iść? — zapytałam, a pies zaszczekał dwukrotnie, co zinterpretowałam jako potwierdzenie.

Szybko narzuciłam na siebie kurtkę i włożyłam buty, po czym wybiegłam na dwór za psem, nie zawracajac sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz. Ori zaprowadził mnie prosto do otwartych drzwi wejściowych domu Normana Harta. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą, żeby mroźny wiatr nie wywiał całego ciepła, a następnie podążyłam dalej za psem, który już bardzo się niecierpliwił.

Znalazłam Harta w salonie, siedzącego na podłodze i opartego o kanapę. Trzymał się jedną ręką kurczowo za bok, a drugą rozmasowywał udo. Na parkiecie obok niego leżała rozbita żarówka i przewrócone krzesło. Zdziwiłam się, widząc że salon miał rustykalny wystrój. Wiele elementów wykonanych było z drewna, nawet żyrandol, w którym Hart próbował wymienić przepaloną żarówkę.

— Ori, ty zdrajco... — jęknął Hart na mój widok.

Doskoczyłam do sąsiada i uklękłam przy nim, patrząc z przejęciem na drżącą postać mężczyzny. Jego czarne włosy kleiły się do czoła, po którym spływały krople potu. Wyglądał na chorego.

— Co panu jest? — zapytałam, automatycznie sprawdzając ręką temperaturę na jego czole. Było rozpalone.

— Nic — warknął, szarpiąc głową. — Chciałem wymienić zepsutą żarówkę i oto efekt. Nic wielkiego. Zwykły skurcz — rzucił, jakby ogarniając się od irytującej muchy.

— Zwykły skurcz? I dlatego zwija się pan z bólu na podłodze? W dodatku z gorączką?

Hart westchnął i zamknął na chwilę oczy. Po chwili je otworzył i spojrzał prosto na mnie, przełykając ciężko ślinę.

— Naprawdę aż tak bardzo żałośnie to wygląda? — wychrypiał.

— Trochę... — bąknęłam. — Wygląda pan, jakby ktoś pana mocno poturbował tylko tak, żeby nie było śladów na twarzy.

Norman Hart zaklął pod nosem i odetchnął nierówno, nabierając powietrze w płuca. Zgiął się lekko i stłumił jęk.

— Co pana boli? W którym miejscu?

— To nic. Zaraz mi przejdzie — rzucił, siląc się na lekceważący ton. — Może mi pani podać leki rozluźniające. Leżą na półce... Tam.. — wskazał ręką w róg salonu.

Szybko pobiegłam po leki i mu podałam. Hart wyjął ampułkę Spasmalgonu i od razu wstrzyknął sobie w udo. Czekaliśmy w ciszy, aż leki zaczną działać. Oddech mężczyzny po kilku minutach uspokoił się, ale on sam nadal wyglądał kiepsko.

— To blizny po obrażeniach pana bolą, prawda? — odważyłam się zapytać.

— Już zrobiła pani śledztwo? — sapnął, patrząc na mnie z mieszaniną złości i irytacji.

— Tak.

Hart prychnął krótkim śmiechem i pokręcił głową. 

— Czasem się odzywają... Akurat ostatnio trochę nadwyrężyłem mięśnie i jest gorzej. Ale to przejdzie...

— Przez to polowanie na kojota? To dlatego się pogorszyło?

Nie odpowiedział, unikając mojego wzroku. Czyli tak. Poczułam dojmujące wyrzuty sumienia. Tak panikowalam z powodu tego głupiego kojota, że Hart postanowił się go pozbyć dla mnie, narażając na szwank swoje zdrowie.

— Tak mi przykro... To przeze mnie — szepnęłam.

— Czy to pani pięć lat temu zastawiła pułapkę w Manbij i ostrzelała mnie z ukrycia, a potem obrzuciła granatami? Czy to przez panią w rany wdało się zakażenie i prawie straciłem nogę? Czy to pani przetrzymywała mnie w wykopanej w ziemi dziurze, gdzie leżąc w pełnym słońcu dostawałem do picia kubek brudnej wody dziennie?

— Nie.

— No więc to nie pani wina.

— Ale gdyby nie musiał pan tropić tego kojota...

— Dosyć — podniósł rękę zeby mnie uciszyć. — Musiałem to zrobić.

— Dlaczego?

Nie odpowiedział, ale mięśnie jego szczęki zacisnęły się, a oddech nieco przyspieszył.

— Dlaczego? — dopytywałam, czując narastające wyrzuty sumienia. — Mógł pan to olać. Nie musiał pan się nadwyrężać przez jakiegoś głupiego kojota. Sam pan mówił, że on nie wróci.

— Musiałem to zrobić. Dajmy już temu spokój. Koniec tematu.

Spojrzałam na bladą twarz mężczyzny, która w ciemności wydawała się mroczna i nieprzenikniona. Ciemne, podkrążone oczy wydawały się jeszcze bardziej nieodgadnione niż zwykle.

— Dobrze... — dałam za wygraną. — Ale te leki zadziałają tylko chwilowo. Za parę godzin ból i skurcze powrócą... Ale nie stanie sie tak, jeśli wykonam panu masaż rozkurczowy...

— Chyba pani zwariowała — żachnął się natychmiast i parsknął wymuszonym śmiechem. — Nie potrzebuję żadnych masaży. Prześpię się i mi przejdzie.

— Nie przejdzie. Te blizny mają już około pięciu lat. Wnioskuję więc, że w ogóle pan nad nimi nie pracuje, nie mobilizuje ich, nie rozpracowuje powięzi i mięśni, przez co bóle o różnym stopniu nasilenia i skurcze wracają co jakiś czas, prawda?

— Ćwiczę. Mam siłownię. Nie leżę do góry brzuchem tylko dbam o kondycję.

— Rozumiem i wcale nie twierdzę, że pan nie ćwiczy. Chodzi mi o pracę z tymi bliznami. Nieodpowiednimi ćwiczeniami może pan sobie tylko zaszkodzić. Tak jak tym polowaniem.

— Niech mi pani da spokój. Po prostu ostatnio miałem więcej wysiłku i tyle.

— Chcę tylko panu pomóc. Jestem fizjoterapeutką, naprawdę trochę się na tym znam i potrafię pomóc w takich przypadkach.

— Nie ma mowy.

— Ależ pan uparty.

— Pani również.

— Niech pan pozwoli...

— Nie!

Prawie krzyknął i aż podskoczyłam ze strachu. Widziałam, że ta rozmowa kosztuje go sporo nerwów i jeszcze bardziej spinała mu mięśnie całego ciała, dlatego postanowiłam odpuścić. Na razie.

— Dobrze. Nie będę naciskać. Skoro pan sobie nie życzy i nie chce pozbyć się bólu, to proszę bardzo. Nic na siłę.

Wstałam i posprzątałam zbitą żarówkę, wyrzucając ją do kosza w kuchni, która była połączona z salonem. Zawsze podobało mi się takie rozwiązanie. Kątem oka zauważyłam, że Hart w międzyczasie rozwalił się na sofie i mnie obserwuje. Kuchnia, podobnie jak reszta domu, utrzymana była w surowym, trochę rustykalnym stylu. Wszędzie pachniało drewnem i kawą. Oczywiscie jednej rzeczy brakowało. Nigdzie nie widziałam choinki i już mimowolnie szukałam w salonie miejsca, w którym mogłabym takową postawić. Ustroiłabym ją w złoto kremowe ozdoby i białe lampki... Hart milczał, ale czułam jego wzrok wędrujący za każdym moim krokiem. Ori patrzył to na swojego pana, to na mnie. Podeszłam i pogłaskałam psa, szepcząc mu do ucha, że kolejny raz wspaniałe się spisał. Zwierzę było zachwycone, w przeciwieństwie do Harta, który chyba tylko czekał, aż wyjdę.

— Dobra. Niech pani będzie.

Czy ja się przesłyszałam? Powiedział będzie czy wyjdzie?

— Słucham? Co pan powiedział?

— Niech będzie, że... Zrobi mi pani masaż, ale pod warunkiem, że pani zapłacę — wykrztusił, a ja wiedziałam że trudność nie wynikała z przeżywanego bólu, tylko z przekraczania bariery psychicznej. Uśmiechnęłam się lekko.

— W porządku. Ale ja też mam warunek.

— Jaki?

— W pracy z moimi klientami zwracam się do nich po imieniu.

Hart pokręcił głową i westchnął, ale chyba się zgodził, więc wyciągnęłam do niego rękę. Norman podniósł się z trudem wbrew moim protestom i uścisnął moją dłoń.

— Millicent. Ale mów mi Millie.

— Norman.

Przełknęłam ślinę i uciekłam wzrokiem przed jego palącym spojrzeniem.

— To co, zaczynamy?

— Daj mi chwilę, ogarnę się w łazience... — pokazał ręką na swoją przepoconą koszulkę termiczną.

— Nie trzeba. Nie przejmuj się — machnęłam ręką.

— Trzeba. Jeszcze do końca nie zdziczałem — prychnął i poszedł do łazienki, starając się iść normalnie ale widziałam, że sprawiało mu to dużą trudność.

To będzie spore wyzwanie, ale ja lubiłam pracę z ludźmi, lubiłam czuć pod palcami mięśnie, stawy, ścięgna i skórę. Interesujący i często kluczowy był też wpływ psychiki na ciało. Ludzki organizm traktowałam trochę jak żywą maszynę, która czasami potrzebowała naprawy. Ale była nieporównywalnie bardziej skomplikowana i fascynująca, niż najbardziej zaawansowany komputer na świecie.

— Masz może oliwkę? — zawołałam przez drzwi do Harta.

Tego, co za chwilę się stało w ogóle się nie spodziewałam. Drzwi łazienki rozchylily się i stanął w nich Hart bez koszulki. Mój wzrok natychmiast powędrował od umięśnionej klatki na jego brzuch, cały pokryty bliznami i ogromnymi zrostami. Szlag. Nie sądziłam, że te obrażenia były tak rozległe. Zamknęłam usta, bo chyba szczęka mi opadła na ten widok.

— Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto używa oliwki? — prychnął Hart, patrząc na mnie trochę zirytowany i chyba trochę rozbawiony.

— To może... Ja... No... — zaplątałam się. — To ja pójdę do siebie i przyniosę świecę sojową. Akurat kupiłam dzisiaj jedną. Będzie równie dobra co oliwka. 

— Będziesz mnie przypalać roztopionym woskiem? Więc to tak zamierzasz się zemścić?

— Nie! Skąd! Obiecuję, że będzie przyjemnie — powiedziałam z zapałem, bojąc się że pacjent zaraz się wycofa.

— Oby tylko nie za przyjemnie — rzucił Hart, patrząc na mnie znacząco i zamknął drzwi, zostawiając mnie z palącymi rumieńcami na policzkach.

Wypuściłam powietrze z płuc, starając opanować rosnące emocje i wyszłam na zewnątrz, wdychając mroźne zimowe powietrze. Dziwne, ale choć nie byłam za dobrze ubrana i nie miałam nawet czapki, to nadal było mi gorąco. Co się ze mną działo? Zawsze byłam profesjonalna i skupiałam się na wykonaniu zadania. Celem była pomoc pacjentowi. Nawet masując Evana nigdy nie czułam nic więcej, niż zainteresowania wynikającego z wykonywania swojego zawodu. A teraz z jakiegoś powodu było inaczj. Ręce mi drżały, serce biło zdecydowanie za szybko i czułam coś dziwnego w brzuchu. Musiałam wziąć się w garść i traktować Harta neutralnie. To tylko ktoś, kto potrzebuje pomocy. Zero podtekstów. Nic ponad to. Czysta fizjoterapia.  Ja pracuję, on jest moim pacjentem.
Musiałam po prostu przyłożyć się do roboty. Niecodziennie przecież pracuje się z kimś, kto otrzymał medal Purpurowego Serca. To dlatego tak się przejęłam. Czułam wobec tego mężczyzny powinność, wdzięczność wynikającą z racji tego, że ucierpiał on walcząc w interesie naszego kraju. To stąd te emocje i motylki w brzuchu. Czy ja pomyślałam o motylkach w brzuchu? Nie może być...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro