Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Zanim wyszłam do sąsiada postanowiłam zmienić przemoczone spodnie. Ud już prawie nie czułam, takie były wychłodzone. Wciągnęłam też na siebie żółty sweter i włożyłam moje ulubione na tę porę roku buty emu. W domku był taki ziąb, że kiedy wyszłam na zewnątrz miałam wrażenie jakby owiało mnie ciepłe powietrze, a przecież cały czas sypał śnieg, więc temperatura musiała być poniżej zera.

— To nie dom. To cholerna lodówka — rzuciłam, ocierając nos, z którego już zaczynał sączyć się katar. — Jeszcze mi tu choróbska brakuje.

Musiałam jakoś uruchomić ogrzewanie, bo inaczej wkrótce zamienię się w sopel lodu. Drżąc na całym ciele podreptałam przez coraz grubszy śnieg do sąsiada.  Oczywiście nie miał dzwonka do drzwi, bo po co instalować takie wynalazki, kiedy nie przyjmuje się gości? Zabębniłam pięścią w drzwi i czekałam. W końcu, po jakichś pięciu minutach mojego tłuczenia, klamka drgnęła, a po chwili pojawiła się postać tego troglodyty. Wraz z nim z wnętrza domu wydostało się ciepło, którego tak mi brakowało oraz ten przeklęty pies lustrujacy mnie podejrzliwym wzrokiem. Pewnie tylko czekał aż powinie mi się noga, żeby mnie dopaść i zagryźć.

— Czy ja nie wyraziłem się dostatecznie jasno? Miała się pani trzymać ode mnie z daleka — warknął mężczyzna, opierając się ramieniem o framugę.

— Niech mi pan wierzy, przyjście do pana to ostatnia rzecz, którą miałam ochotę zrobić, ale musiałam — odpowiedziałam i z nadzieją popatrzyłam do środka. Mężczyzna jednak nie wydawał się chętny do wpuszczenia mnie.

— Czego pani znowu chce? — westchnął, lustrując mnie chłodnym spojrzeniem od jaskrawego swetra po same buty, na których dłużej zawiesił wzrok. 

— Zna się pan na piecach gazowych? Dla mnie to czarna magia. Cóż... Najprościej mówiąc to nie umiem włączyć ogrzewania — wyjaśniłam, gestykulując rękami jak nawiedzona.

— Mówiłem, że pewnego organu pani brakuje. Oto kolejny dowód — skwitował złośliwie. 

— Być może. Jak pan chce i sprawi to panu przyjemność to mogę nawet przyznać panu rację i potwierdzić, tak, nie mam mózgu. I trudno — wzniosłam ręce do nieba. — Nie znam się na tych ustrojstwach wymyślonych przez facetów z myślą, że facet będzie to naprawiał, a potrzebuję ogrzać dom. Tak się akurat złożyło, że nie wzięłam ze sobą telefonu, więc nie mam nawet jak zadzwonić po pomoc. Miałam do wyboru albo przyjść do pana, albo zamarznąć — zakończyłam melodramatyczne. — Gdyby był pan na moim miejscu, co by pan zrobił?

— Po pierwsze zacznijmy od tego, że nigdy nie znalazłbym się w pani sytuacji.

— Pan perfekcyjny się znalazł... Nigdy nie popełnia błędów — rzuciłam z przekąsem.

— W końcu powiedziała pani coś mądrego.

Pies zaszczekał, jakby śmiał się z tekstów swojego pana i je popierał. No nawiedzone psisko, jak nic.

— Bardzo zabawne... — prychnęłam. — To co według pana miałam zrobić? Zamarznąć tam na śmierć? Chciałby mieć pan moje życie na sumieniu?

— Już kilka mam, więc jedno nie robiłoby wielkiej różnicy — odparł ponuro.

Zatkało mnie i przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Miałam przed sobą kogoś, kto zabijał ludzi? Boże... Od razu wyczułam coś mrocznego w tym człowieku, i proszę. Najczarniejszy z czarnych charakterów.

— Patrzy pani na mnie jakbym był seryjnym mordercą ukrywającym się przed wymiarem sprawiedliwości — rzucił, wzdychając z politowaniem.

— A nie jest tak? — zapytałam  bezwiednie.

— Mówiłem, że pani nie ma mózgu.

— A pan nie ma serca — odparowałam.

— I znowu ma pani rację. Nie mam serca i nigdy nie miałem — niemal szepnął, patrząc na mnie z takim mrokiem w oczach, że dreszcz przebiegł mi po karku.

Nie może być. Ludzie nie mogą być aż tak źli. To z pewnością tylko poza.  Przez chwilę zrobiło mi się go szkoda, bo przecież coś musiało wpłynąć na to, że był taki, a nie inny, ale mężczyzna zrobił ruch, jakby zamierzał wrócić do środka, więc szybko porzuciłam swoje samarytańskie myśli.

— Więc jak będzie z tym piecem? Pomoże mi pan? — zapytałam szybko.

Mężczyzna westchnął ciężko i na moment zacisnął szczęki. Widziałam, że toczy ze sobą walkę. Pomaganie innym widocznie nie leżało w jego mrocznej naturze. Musiałby zrobić coś wbrew sobie.

— Niech będzie — wycedził. — Ale kiedy to zrobię, nie będzie mi pani więcej zawracać głowy — dodał, rzucając mi lodowate spojrzenie.

— Z ogromną przyjemnością. Słowo honoru — powiedziałam, kładąc rękę na sercu.

— Niech pani poczeka.

Zostawił mnie na werandzie i wrócił ubrany w gruby, czarny golf, trzymając w ręku jakiś dziwny sprzęt przypominający przedpotopowy telefon.

— Co to? — wymknęło mi się.

Szanowny pan sąsiad nie raczył  odpowiedzieć. W ogóle dlaczego nadal nie znałam jego imienia? Ruszyłam za nim przez skrzący się w słońcu śnieg.

— Powie mi pan chociaż, jak się pan nazywa?

— Po co? — rzucił, nawet się nie odwróciwszy. Brnęłam za nim przez śnieg, ledwo zipiąc bo szedł bardzo szybko.

— Żebym wiedziała, kogo zgłosić na policji, jeśli spróbuję mi pan zrobić krzywdę — wydyszałam.

— Gdybym zamierzał pani zrobić coś złego, to chyba nie podałbym prawdziwyvh personaliów, prawda? Więc po co pani pyta? To bez sensu.

— Ale nie zamierza pan, prawda?

— Jak się pani nie zamknie, to nie ręczę za siebie.

— Wcale tak dużo nie mówię, panie sąsiedzie, którego imienia nie wolno wymawiać — burknęłam obrażonym tonem. Facet działał mi na nerwy, a jednocześnie w jakiś sposób mój wzrok kleił się do jego postaci niczym śnieg w temperaturze trzydziestu dwóch stopni Fahrenheita.

— Paple pani jak najęta.

— Pfff... — prychnęłam tylko pod nosem.

— I prycha jak kot. Kotów też nienawidzę, tak dla pani wiadomości.

— Ludzi, kobiet, kotów... Kogo jeszcze?

— Mówiłem, że pani nie ma mózgu. Kobiet pani nie zalicza do ludzi? — zadrwił.

— Ależ pan się czepia szczegółów. Jest pan okropny. Wszystkiego pan nienawidzi. Jak można żyć będąc takim zrzędą?

— Można. Samemu.

— Jest pan doprawdy niemożliwy — skwitowałam.

— A pani irytująca i pyskata. Łudziłem się, że żyjąc na takim odludziu będę miał święty spokój, ale niestety pani postanowiła uprzykrzyć sobie i mnie życie — rzucił, posyłając mi nieprzyjazne spojrzenie.

— Ja nic nikomu nie uprzykrzam. 

— Myli się pani. Ktokolwiek panią tu przysłał, wiedział co robi. Doskonale tę osobę rozumiem. Niestety.

— Sugeruje pan, że ciotka specjalnie mnie tu wysłała, bo chciała się mnie pozbyć?

— Owszem. Właśnie to sugeruję. Mądra ciotka, w przeciwieństwie do niektórych członków jej rodziny — rzucił mi znaczące spojrzenie.

— A pan zaszył się na bezludziu bo pewnie każdy miał pana serdecznie dosyć... — odbiłam piłeczkę.

Wymieniając dalsze uprzejmości weszliśmy do środka domu i zeszliśmy do kotłowni. Zamilkłam, czekając aż facet przejrzy ten cały piec gazowy. Nic nie mówiąc zajrzał do brzucha metalowej bestii, coś rozkręcił, coś sprawdził tym swoim ustrojstwem i wydał z siebie jakiś niezidentyfikowany pomruk. Dlaczego zamiast zajmować się losem pieca, skupiłam uwagę na tym, jak pociągająco wyglądał sąsiad grzebiąc w starym zakurzonym piecu? W skupieniu marszczył ciemne brwi i lekko przygryzł górną wargę. Na pewno wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak działa na kobiety. Ciekawe, czemu postanowił być sam...

— Pompka zepsuta, cała przerdzewiała w środku — Wyrwał mnie nagle z moich rozmyślań. — Do wymiany albo tylko pompka, albo kilka części albo cały piec. Najprawdopodobniej to ostatnie — poinformował mnie, wzruszając obojętnie ramionami, wcale nie przejęty moją tragiczną sytuacją.

— Żartuje pan.

— Nie. W mojej ocenie ten piec to gruchot. Złom. Bezużyteczna kupa żelastwa — oznajmił bez emocji zwijając kabel urządzenia.

— To co ja teraz zrobię?

Spojrzałam na niego z nadzieją na jakikolwiek przejaw człowieczeństwa z jego strony. Prędzej wyłowią kadłub Titanica niż ten facet mi pomoże. Widziałam to w jego twarzy nieskalanej współczuciem.

— Może pani kupić nowy piec za kilka tysięcy dolarów.

— Co? Jak to? Nowy piec? Za kilka tysięcy dolców? — powtórzyłam głupio, patrząc bezradnie to na sąsiada, to na bezużyteczny piec, albo raczej coś, co tym piecem kiedyś było. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy, ale ukryłam to, nie chcąc okazywać słabości przed wrogiem. Mimo to on chyba coś zauważył i może to jego lodowate serce drgnęło, bo odezwał się nieco mniej gburowatym tonem.

— O ile mi wiadomo, źródeł ogrzewania w tym domu jest co najmniej dwa. Mam na myśli kominek, od którego tak jak w moim domu poprowadzone są rury ogrzewające budynek. Więc może też pani spróbować ogrzać dom przez palenie w kominku — powiedział, kierując się w stronę schodow. — W szopie za pani domem jest drewno. Może je pani wykorzystać do palenia.

— Świetnie. Tak zrobię — westchnęłam z ulgą, widząc jakieś światełko w tunelu i ruszyłam dziarsko za sąsiadem.

— No to życzę powodzenia.

Mężczyzna ewidentnie nie miał ochoty dłużej przebywać w moim domu ani przejmować się moimi problemami grzewczymi.

— Ale... Może mógłby pan... — zaczęłam niemrawo.

— Nie. Sprawdziłem piec. Teraz niech mi pani da spokój.

— Ale... Może mógłby mi pan pomóc rozpalić ogień? — zapytałam, chociaż z każdym słowem traciłam resztki nadziei. Potknęłam się o próg wychodząc z kotłowni, ściągając na swoje buty pogardliwe spojrzenie sąsiada.

— Może pani wykorzystać to coś jako rozpałkę. Do niczego innego się nie nadaje — skomentował, a kącik jego ust minimalnie zadrgał.

Nie rozumiejąc, o co mu chodzi spuściłam wzrok, patrząc na moje ubrudzone kurzem i sadzą beżowe buty emu. Kiedy podniosłam głowę, mężczyzna właśnie znikał za drzwiami, które zamknęły się za nim głucho. Poszedł sobie. Po prostu poszedł, zostawiając mnie samą na lodzie. Dosłownie.

Cóż więc miałam robić? Załamać ręce i czekać, aż zamarznę? Nie było takiej opcji. Zakasałam rękawy i poszłam do kotłowni poszukać jakiegoś wiadra, żeby nanieść drew do kominka. Kiedy wyszłam z domu i otworzyłam drzwi szopy, okazało się że owszem, znajdowało się w niej drewno, ale w okropnie wielkich kawałkach, które trzeba było pociąć siekierą. Może i nigdy tego narzędzia nie miałam w rękach, ale chyba nie było to skomplikowane, prawda?
W kotłowni znalazłam jakąś starą siekierkę, którą wyniosłam na dwór. Postawiłam gruby kawał drewna na jeszcze większym pniaku i zrobiłam zamach. Za pierwszym razem w ogóle nie trafiłam. Za drugim ostrze sploznęło się po korze, ale za trzecim... Złamał się trzonek.

Nosz co za parszywy pech! Oszaleć można! Gdzie ja kupię siekierę w miasteczku turystycznym kilka dni przed świętami? W dodatku musiałabym iść jakieś dwa kilometry w śnieżycy, nie znając za bardzo terenu. To misja z góry
skazana na niepowodzenie, a w najgorszym wypadku śmierć przez wychłodzenie.

— Szanowny sąsiedzie, nie dam ci upragnionego spokoju. Po prostu nie mogę. Ja tu toczę walkę o przetrwanie, a na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone — mruknęłam pod nosem, znowu kierując się na działkę sąsiada.

Jego wzrok, kiedy znów zobaczył mnie przed drzwiami mógłby zmrozić bardziej, niż lodowce Antarktydy lub nawet wnętrze mojego nowego domku.

— Pani jest niemożliwa — rzucił, mocno już zirytowany.

— A pan jest moją ostatnią deską ratunku. Pełną drzazg i gwoździ, ale jednak deską. I nie zawaham się jej chwycić.

Zmarszczył brwi na to określenie ale nic nie powiedział.

— Co tym razem? — rzucił z bezsilnością wypisaną na twarzy.

— Ma pan może pożyczyć siekierę?

Mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem i prychnął krótkim śmiechem.

— Że co proszę? — uniósł brwi w szyderczym rozbawieniu.

— Siekiery mi potrzeba — powtórzyłam powoli, trzymając głowę wysoko żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo jestem zaklopotana całą sytuacją.

— Do czego niby?

— Do zamordowania pana — syknęłam, przewracając oczami.

— No to przepraszam, ale nie udostępnię pani narzędzia dla planowanej zbrodni na mojej osobie. A tak na poważnie to niech pani na sobie spojrzy. Pani? I siekiera? To jakaś kompletna bzdura — rzucił, porzucając już kpiący ton. Mówił poważnie.

— Jeśli zniszczę, odkupię ją panu.

Facet popatrzył na mnie z politowaniem, po czym westchnął, przewrócił oczami i chwycił czarną bluzę.

— Dobra, ale chcę to zobaczyć. Przynajmniej będę miał trochę rozrywki na wieczór.

— Ale zabawne, naprawdę — prychnęłam. — Podbuduje pan sobie męskie ego patrząc na kobietę która nie bardzo umie posługiwać się siekierą?

— Nie muszę sobie podbudowywać ego.

— Bo jest tak nadęte, że już bardziej się nie da? — zapytałam złośliwie.

Nic nie odpowiedział na ten przytyk tylko ruszył przez śnieg, a ja za nim. Wziął z zadbanej szopy siekierę, której końcówka aż lśniła ostrością, po czym poszliśmy na nasze podwórko.

— Daj mi pan to — rzuciłam, wyciągając rękę po siekierę.

— Wielka dziewczyna z miasta, a mówi jak z prowincji — skomentował, podając mi narzędzie.

— Jakby pan normalnie się przedstawił, to bym się do pana normalnie zwracała — odparowałam.

— Może pani się do mnie zwracać "proszę pana". Moje imię nie jest pani do niczego potrzebne. Jeśli utrzymam je w tajemnicy, to większa szansa że nie będziemy mieli ze sobą więcej do czynienia.

— No geniusz — syknęłam i zamierzyłam się z siekierą na kloc drewna.

Ostrze wbiło się w sam środek i w nim utkwiło. Próbowałam je wyjąć, ale moje coraz dłuższe zmagania skończyły się tylko żałosną zadyszką. Położyłam but na pniaku i zaparłam się z całej siły. Siekiera ani drgęła. But się wygiął na podeszwie w żałosny pałąk.

— To przez tę siekierę, do niczego jest. Jakaś zbyt ostra czy co...

Sąsiad znów parsknął śmiechem, chwycił za trzonek i bez trudu wyjął obuch z pniaka.

— Niech się pani odsunie.

Obserwowałam w milczeniu, jak w niecałe kilkanaście minut narąbał mi cały stos drewna. Obserwowałam jego pewne i mocne ruchy z lekkim podziwem i uznaniem. Evan zapewne też by sobie poradził z rąbaniem drewna, ale nie miał takiej siły ani zręczności. Tak jak ja był człowiekiem z miasta, który z ogrzewaniem miał tyle wspólnego, co naciśnięcie przycisku ON na piecu. A ten mrukliwy, żyjący na krańcu świata mężczyzna z krwi i kości nawet się nie spocił i rąbał drewno jakby to była bułka z masłem. W końcu zrzucił ostatnie polano na wierzch, chwycił siekierę i po prostu, bez słowa, odszedł.

— Dziękuję! — krzyknęłam za nim, ale nawet się nie odwrócił.
— Jak sobie chcesz — prychnęłam, jednak na usta wkradł mi się uśmiech. Miałam gotowy cały ogromny stos drewna. I o to chodziło.

Odtrąbiłam w głowie sukces i nucąc pod nosem zaniosłam naręcze drew do salonu, po czym zaczęłam szukać zapałek. Już bałam się, że znowu będę musiała zawracać szanowny tyłek panu bezimiennemu, ale na szczęście znalazłam zapas w szafce kuchennej. Rozpalanie ognia trwało dłużej, niż sądziłam, ale w końcu się udało. Odtańczyłam rytualny taniec sukcesu przed kominkiem, wydałam z siebie dziki dźwięk udając Indiankę i z uczuciem ulgi zwaliłam się na zakurzoną kanapę, patrząc jak płomienie ogarniają kolejne drewienka. Kiedy w kominku już huczało, zrobiłam sobie świąteczną herbatę. Jak dobrze, że spakowałam ją do walizki. Miło było teraz tak siedzieć i sączyć aromatyczny napój, kiedy trzaski ognia koiły nerwy i ciepło rozlewało się po ciele.  Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zmorzył mnie sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro