Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Wnętrze mojego domu znów było wychłodzone, bo ogień w kominku wygasł doszczętnie. Wygarnęłam szuflą popiół i węgle, a następnie ułożyłam nowy stosik. Kiedy po długiej i ciężkiej walce udało mi się w końcu rozpalić ogień, padłam z wyczerpania na kanapę, dysząc i drżąc na całym ciele. Człowiek tu chce pomóc, wyciąga do kogoś dłoń, wysila się, a co dostaje w zamian? Strzał prosto między oczy.

Najbardziej bolało mnie to, że znów komuś zaufałam, a ta osoba tym wzgardziła. Moja bezinteresowność i chęć pomocy kolejny raz zostały wrzucone do kategorii "naiwniactwa". I jeszcze te insynuacje, że zamierzam się do niego zbliżyć! Po prostu chciałam mu pomóc, bo taką od zawsze miałam naturę. Oczywiście w tej jego ograniczonej głowie nie mieściło się to, że można takim być. Zawsze współczułam wszystkim, którzy cierpieli. Dlatego też wybrałam taki, a nie inny zawód. Od dziecka marzyłam o tym, żeby pomagać ludziom pozbyć się cierpienia, a praca fizjoterapeutki umożliwiła mi to. Mogłam usuwać ból, sprawiać że ludzie znów się uśmiechali, mogli wracać do upragnionej sprawności. To piękna praca i nie mogłam pogodzić się z tym, że moja ufność do ludzi została brutalnie wyśmiana i pokazana jako słabość i błąd. To ten cały Norman Hart miał problem ze sobą i patrzył na świat przez swój skrzywiony pryzmat cynizmu. Niech sobie żyje w swojej ponurej samotni i tkwi w tym czarnym dołku. Skoro nie chciał, żeby ktoś podał mu dłoń, to niech tam sobie siedzi. Ja nie zamierzałam się tym więcej przejmować.

Ale przejmowałam się. Całą noc nie mogłam spać, tylko przewracałam się z boku na bok na starym materacu. Rano nawet kawa z karmelowym mlekiem nie poprawiła mi nastroju. Było mi smutno, źle, zimno i w dodatku nie mogłam zadzwonić do nikogo, bo mój telefon nadal nie łapał zasięgu. Czas znów wybrać się do miasteczka, zażyć trochę ruchu i świeżego powietrza, porozmawiać z mamą, Tiną lub ciocią. Może dowiedziały się już czegoś o Dannym.

Ubrałam się w trzy warstwy, na to założyłam kurtkę i zanim wyszłam na ulicę, ulepiłam przed domem ogromnego bałwana, którego solidnie skopałam w tyłek i dopiero wtedy dysząc z satysfakcji ruszyłam w dół ulicy, ślizgając się w zbrylonym śniegu. Choinki przy drodze uginały się od białego puchu i wyglądały jak z bajki. Trochę się bałam, że spomiędzy drzew wyskoczy nagle jakiś kojot lub inną bestia chcąca mnie pożreć, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Bez problemów dotarłam do głównej ulicy w miasteczku i ruszyłam do znanej już mi dobrze galerii, skąd miałam zamiar wykonać planowane telefony.
W kawiarni udało mi się dodzwonić do mamy, która wraz z Markiem właśnie przygotowywała świąteczny pudding.

— Żałuj, córcia, żałuj... Wyszedł bezbłędnie — mówiła mama, mlaszcząc do słuchawki.

— A żebyś wiedziała, że żałuję. Już chyba wolałabym Florydę niż ten domek zabity dechami na odludziu — westchnęłam, podjadając czekoladowy torcik Sachera.

— A mówiłam, przyjeżdżaj do nas — zaczęła swoją tyradę mama. — To teraz masz. Nigdy mnie nie słuchasz tylko robisz po swojemu. Wy z Dannym zawsze tacy byliście. Sami musieliście się przekonać na własnym tyłku, co jest mądre, a co nie — westchnęła.

— Oj, mamo... Już mnie nie dołuj. Nic teraz nie zmienię. Samoloty w święta nie latają i wątpię, żebym szybko kupiła bilet powrotny, chyba że zwolni się jakieś miejsce — powiedziałam, powstrzymując łzy. — Sama nie wiem już co robić. Nie chce mi się tłuc tyle godzin stąd na Florydę. I to z przesiadkami.

— Wiem... Może odnajdź jednak w tym Sun Valley coś pozytywnego? — spróbowała mnie pocieszyć mama. — Idź na lodowisko, odpręż się. Zawsze lubiłaś łyżwy. Albo pójdź na wyciąg. Widoki są wspaniałe. Z Dirkiem... To znaczy z twoim ojcem byliśmy kiedyś... — mama urwała, wchodząc na grząski grunt, którym był temat taty.

— Może masz rację. Poszukam tu jakichś atrakcji i postaram się nie załamywać — powiedziałam, nie ciągnąc drażliwego wątku.

— No... A masz jakieś wieści o Dannym? — zapytała mama.

— Myślałam, że ty masz.

— Nie, nie dodzwoniłam się. Jeśli będziesz coś wiedziała, daj znać. Buziaki, muszę kończyć bo Mark mnie woła do robienia ponczu. Wesołych świąt, kochana... Postaraj się szukać pozytywów w tej sytuacji. Zawsze jakieś są, zawsze!

— Postaram się. To na razie. Wesołych świąt mamuś! — pożegnałam się, czując wielką gulę w gardle i to nie z powodu kawałka tortu, który przed chwilą połknęłam.

Po rozmowie czułam się jeszcze gorzej. Ale mama przynajmniej naprowadziła mnie na pomysł, jak spędzić wolny czas w Sun Valley. Znalazłam więc w internecie lodowisko i wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie prosto na miejsce. Kiedy zobaczyłam lodową, lśniącą taflę umiejscowioną pod gołym niebem, z widokiem na ośnieżone szczyty okolicznych gór uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy. Szybko wypożyczylam parę łyżew i ruszyłam na lód. Co prawda okulary nie sprzyjały szybkiej jeździe, ale i tak bawiłam się przednio. W pewnym momencie zderzyłam się z jakąś parą wirującą na środku.

— Oj... Przepraszam najmocniej! Tak mi przykro! Nic się wam nie stało? — zawołałam, leżąc na lodzie jak długa.

— Nie... a tobie?

Uśmiechnięty szatyn szybko podjechał i pomógł mi wstać na nogi, a jego dziewczyna podtrzymała mnie z drugiej strony.

— Dzięki. Jeszcze raz was przepraszam. Zamyśliłam się.

— Nic nie szkodzi. Na szczęście nic nikomu się nie stało — odparł chłopak. — A tak przy okazji, jestem Sam, a to moja siostra Samantha — przedstawił szatynkę. Rzeczywiście, teraz zauważyłam, że była do niego bardzo podobna.

— Siostra? — zdziwiłam się. — Myślałam, że... — Już miałam powiedzieć, że wzięłam ich za parę ale ugryzłam się w język. — Bardzo mi miło. Millie — uścisnęłam po kolei ich wyciągnięte ręce.

— Myślałaś, że jesteśmy parą, prawda? — zaśmiała się Samantha.

— Tak...

— Wielu ludzi tak zakłada, bo często jeździmy razem. Ale jesteśmy rodzeństwem, i to bliźniaczym.

— Naprawdę? Ja też mam brata bliźniaka.

Z nowopoznanym rodzeństwem rozmawiało mi się jak ze starymi znajomymi. Przeskakiwaliśmy od tematu do tematu, żeby w końcu pójść razem na gofry i gorącą czekoladę. Oni nie mieli pojęcia, jak bardzo było mi to potrzebne. Spędziliśmy we trójkę cudowny wieczór. Samuel upierał się, że mnie odwiezie pod sam dom.

— Spadliście mi z nieba. Myślałam, że te święta są już stracone — powiedziałam, kiedy Sam otwierał mi drzwi w swoim samochodzie.

Usiadłyśmy razem z Samanthą z tyłu i paplałyśmy aż do końca przejażdżki na moje odludzie.

— O żesz ty... Mieszkasz tutaj? W tym domu? — zdziwiła się dziewczyna.

— Tak... Znaczy się obecnie tak. To dom mojej cioci. Trochę zaniedbany, wiem... Od dawna w nim...

—  Nie chodzi o wygląd domu — żachnął się Sam. — Wiesz kto mieszka obok?

— No wiem... Norman Hart — przewróciłam oczami.

— Chyba Świrman Hart — poprawił mnie chłopak. — Wszyscy w miasteczku wiedzą, że on jest niebezpieczny. Nie boisz się?

— Ale dlaczego niby? Jest specyficzny, ale jak dotąd nie zrobił nic, przez co mogłabym odczuwać strach — prychnęłam. — Nawet uratował mnie przed kojotem — powiedziałam, nieświadomie przyjmując obronny ton.

— Posłuchaj... Mówią, że mu odwaliło po tej akcji w Syrii. Podobno nadal ma problemy. Wszędzie widzi zagrożenie. Nie czułbym się bezpieczne, mieszkając obok takiego świra — powtórzył, a Samantha pokiwała głową, widocznie zgadzając się z opinią brata.

— On nie jest świrem — zaprzeczyłam żarliwie. — Po prostu nie lubi ludzi. Zaznał w życiu sporo zła i teraz unika kontaktów. To chyba zrozumiałe — broniłam sąsiada, sama nie wiedząc dlaczego tak zależy mi na jego dobrej reputacji.

— Wiesz, Millie, lepiej nie wychodź po zmroku, bo jak uzna cię za intruza to gotów cię zastrzelić — odezwała się Samantha. — Różne rzeczy mówią o nim miejscowi. 

— To nonsens! Nie zastrzeliłby mnie! To jakieś kompletne bzdury! — zaśmiałam się sztucznie. — Dajcie spokój. On jest dziwny, to fakt. Ale nie niebezpieczny.

— Uwierz mi, on naprawdę jest groźny. Nasz szeryf wszystkim mówi, że lepiej trzymać się od niego z daleka. Nie chce podawać powodów, ale to poważny gość, ten Jack. Nie rzucałby słów na wiatr — upierał się Sam.

— A macie jakieś dowody? Konkrety? — rzuciłam zdenerwowanym tonem.

Pokręcili głowami, ale oboje mieli tak poważne miny, jakby zobaczyli co najmniej ducha Lincolna stojącego tuż przed maską. Zagryzłam wargi i wyszłam z samochodu, dziękując im za podwózkę. Życzyliśmy sobie nawzajem wesołych świąt. Polubiłam ich, ale te plotki na temat Harta mnie mocno zirytowały. Nie chciałam tego dłużej słuchać. Kiedy odjechali, przez jakiś czas patrzyłam na dom sąsiada. Nie świeciło się w nim nawet jedno światło i nie było słychać żadnych dźwięków. Samochód stał za domem, więc Hart chyba był w środku.

— A co cię to obchodzi, czy on jest, czy go nie ma — warknęłam zła na siebie i szybko otrzepałam buty, po czym weszłam do domu.

Zrobiłam sobie prostą kolację i ruszyłam do łazienki, chcąc mieć ten nieprzyjemny obowiązek za sobą. Mycie w letniej, prawie że zimnej wodzie nie należało do przyjemnych doznań, więc od kiedy tu mieszkałam zajmowało mi to niewiele czasu. Wchodziłam pod prysznic dosłownie na pół minuty, trzęsąc się z zimna obmywalam letnią wodą i szybko wychodziłam z powrotem na lodowate płytki. Tym razem stało się coś dziwnego. Aż krzyknęłam, kiedy w pewnym momencie poczułam jak woda robi się gorąca.

— Co jest? — szepnęłam sama do siebie.

Z deszczownicy leciała parująca, cudownie cieplutko woda, ktora rozkosznie ogrzewała moje spragnione ciepełka ciało.
Widocznie bojler musiał się jakoś sam naprawić. Może w końcu rozgrzał się na tyle, że woda nabrała cywilizowanej temperatury. Zadowolona z udanego prysznica wskoczyłam do łóżka i zanurzyłam się w powieści historycznej.

— A co sobie będę żałować — mruknęłam i wychyliłam się z sofy, żeby podkręcić temperaturę w farelce. Niech się nagrzeje ta lodówka zwana domem przed nocą. Miałam już dosyć tej ciągłej zimnicy.

Za oknem prószył śnieg. W kominku trzaskał ogień. Farelka grzała na całego. Zrobiłam sobie kakao z piankami. Żyć nie umierać.

— W sumie nie takie najgorsze te święta — westchnęłam. — Przynajmniej żaden Evan nie dobija się do drzwi i mam święty spokój. I zaczynam gadać sama do siebie... Po prostu wspaniale.

Znów odpłynęłam w świat lordów i baronów osiemnastowiecznej Anglii. Oczy kleiły mi się do snu ale tak się wciągnęłam, że połykałam rozdział za rozdziałem. W końcu litery zaczęły zlewać się w całość i przelatywać przez mój umysł, nie pozostawiając w nim żadnego śladu... Głowa opadła mi bezwiednie na oparcie sofy i usłyszałam tylko stuk książki, która musiała zsunąć się na podłogę. Nie miałam siły jej podnieść. Niech sobie leży...

Ocknęłam się, kaszląc i krztusząc  od czegoś gorzkiego, co wdzierało mi się do gardła. Słyszałam jakieś szuranie i inne dźwięki, ale nie miałam siły się podnieść. Chciałam, ale nie mogłam. Tak jakby mój mózg nie potrafił wysłać informacji do mięśni.

— Wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi... To było do przewidzenia — usłyszałam znajomy męski głos, a potem jakiś szum.

Zakaszlałam znowu, czując ogromny ból głowy i wirowanie w brzuchu. W ustach miałam tak obrzydliwy, plastikowo-gorzki posmak spalenizny, że aż się wzdrygnęłam z obrzydzenia.

— No już, wstań... Muszę cię stąd zabrać. Musisz się przewietrzyć.

Ktoś do mnie mówił, ale w ciemności i spośród kłębów czarnego dymu widziałam tylko zarys męskiej postaci.

— Nie dam rady — wykrztusiłam, nie poznając swojego chrapliwego głosu. — Nie mogę się ruszyć...

Poczułam nagle chwyt pod kolanami i w talii, a następnie ktoś podniósł mnie do góry. Kołysałam się w czyichś ramionach, niesiona przez przedpokój, a po chwili twarz i odsłonięte plecy owiało mi zimne powietrze. Połykalam je łapczywie, czując palący ból w płucach i jednocześnie ulgę. Tak jakby ktoś trzymał mnie siłą pod kołdrą i po długim czasie zdołałam się wydostać na powierzchnię. Niedługo potem znalazłam się w zimnym wnętrzu samochodu i poczułam zapach Bengaya. Ktoś odchylił fotel do tyłu i zapiął mi pas. Samochód ruszył, wzbijając w górę kawałki zmarzniętego śniegu. Z zewnątrz dobiegł głos psa.

— Ori! Zostań tu i pilnuj domu!

No tak. To przecież Hart. Znowu ratował mi tyłek. Przymknęłam na moment oczy bo morzył mnie sen. Nie byłam w stanie się ruszyć ani nawet myśleć. Miałam wrażenie jakbym lewitowała. Z trudem rozchyliłam powieki.  Nade mną wirowało ciemne, gwieździste niebo, a obok był on. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro