Rozdział 11
Ori rzucił się na mnie z radością, chcąc chyba wylizać każdy skrawek mojej twarzy. Odsunęłam go i klepnęłam serdecznie po grzbiecie. Pies rozłożył się na dywanie a ja padłam obok niego, przymykając oczy, przeciągając się i ziewając.
— Powinnaś jeszcze się przespać — mruknął Hart. — Jesteś kompletnie wyczerpana. — Wyprowadzę Oriego na spacer a ty sobie pośpisz.
— Ale... — wyrwało mi się.
— Co? — przystanął skonsternowany.
— Nie zostawiaj mnie... — bąknęłam, rumieniąc się po same uszy.
— Dlaczego? Będziesz miała cicho i spokojnie. Idealne warunki do drzemki.
Policzki zapiekły mnie jeszcze bardziej ale postanowiłam dopiąć swego. Lepiej, żeby Norman nie chodził zbyt długo, bo widziałam że po nocnej akcji każdy krok sprawiał mu ból.
— Zostań. Wypuść Oriego i zostań. Proszę.
Hart westchnął i przysiadł na sofie. Jego twarz spięła się na ułamek sekundy w grymasie bólu. Widziałam, że cierpi i chciałam zatrzymać go w domu żeby mógł choć trochę odpocząć. Nie tylko ja byłam wyczerpana brakiem snu i ostatnimi wydarzeniami. Podkrążone oczy Normana zaczynały już nabierać fioletowej barwy.
— Dobrze... Poczekaj tu. Tylko zrobię sobie kawy, żebym nie zasnął w twoim towarzystwie...
— Ja ci zrobię — zerwałam się na równe nogi. — Jaką pijesz?
— Czarną z cukrem. Mocną. Zaraz wracam. Ori! — Poklepał się po zdrowym udzie żeby przywołać psa. Ori natychmiast do niego podbiegł i obaj wyszli na zewnątrz, wpuszczając na chwilę do środka chłodny wiatr.
Odetchnęłam zimowym zapachem i postawiłam kubek pod dyszą ekspresu, czekając na kawę. Akurat zdążyłam dodać do niej cukru kiedy wrócił Norman.
— Puściłem Oriego, niech sobie pobiega po ogrodzie — powiedział, wchodząc do kuchni.
— Kawa dla ciebie — podałam mu kubek. — I woda z cytryną dla mnie. Twoje zdrowie — uniosłam szklankę.
Wziął ode mnie kawę nie patrząc mi w oczy. Przełknęłam łyk wody i lekko sie skrzywiłam, czując drapiący ból gardła i takie dziwne uczucie, jakbym miała zakwasy w przełyku. Hart zerknął krótko na moją szyję i westchnął, pochylając głowę. Wyrzuty sumienia go ewidentnie przytłaczały.
— Norman...
— Hmm?
— Rozchmurz się. Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
— Bo tak się czuję — rzucił gorzko.
Dopiłam swoją wodę i odstawiłam ją do zmywarki.
— Chodź... Masz szansę odpokutować swoje winy — rzuciłam przez ramię, przechodząc obok Normana.
Hart prychnął z powątpiewaniem ale ruszył za mną. Posłałam w jego stronę uśmiech i władowałam się jak dziecko pod kocyk, wzdrygając z rozkoszy i wzdychając. Po kilku dniach umierania z zimna doceniałam teraz ciepełko jak nigdy wcześniej.
— No i dobra — mruknął Hart — to ty sobie pośpij, a ja...
— Nie, nie, nie... Ty siądź tutaj... Proszę... — pokazałam miejsce na sofie niedaleko mojej głowy.
Hart uniósł brew ale zrobił co chciałam. Patrzył przy tym na mnie marszcząc brwi w konsternacji. Zerknęłam na niego znad poduszki.
— No i? Jestem — wskazał na siebie dłonią. — Jaki w tym cel?
— A taki, że teraz w spokoju mogę iść spać — mruknęłam i zapadłam się wygodnie w poduszkę. — Nie zasnę jeśli pójdziesz. I ostrzegam, mam czujny sen. Zorientuję się, jeśli zechcesz się ulotnić.
Norman założył ręce na piersi i zacisnął szczęki. Nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem, wprost przeciwnie.
— Nie boisz się? — burknął.
— Czego?
— Spać przy mnie.
— Nie — odparłam krótko i zawinęłam szczelniej w koc.
Hart westchnął ale nawet jeśli był zdziwiony moim zachowaniem, to nie skomentował tego ani słowem. Ja z kolei chciałam go za wszelką cenę zatrzymać w miejscu, tak aby nie nadwyrężał więcej nogi. Wiedziałam, że nie zgodzi się na masaż, przynajmniej jeszcze nie teraz. Ziewnęłam kilka razy i zamknęłam oczy. Nawet nie zdążyłam o niczym za bardzo pomyśleć, jak zmorzył mnie sen. Dawno tak dobrze nie spałam. Obudziłam się zrelaksowana, rozgrzana i dziwnie podekscytowana. Uniosłam głowę i zobaczyłam osuniętego na oparcie sofy Harta. Usnął, mimo że kubek po kawie stał pusty na stoliku. Musiał być kompletnie wyczerpany skoro nie dał rady powstrzymać się przed zaśnięciem nawet po takiej dawce kofeiny.
Tylko co miałam teraz zrobić? Szkoda mi było go budzić, sen to najlepsze lekarstwo na choroby i napięcie mięśniowe. Postanowiłam poczekać, aż sam wstanie. Okryłam go kocem i poszłam do kuchni zrobić sobie porządny kubek kawy. Kiedy kwadrans później nastawiałam zmywarkę, usłyszałam za sobą kroki i wzdrygnęłam się ze strachu. Wydałam z siebie krótki dźwięk i zakryłam się dłońmi w obawie przed atakiem, ale Norman podniósł ręce w uspokajającym geście i patrzył na mnie całkowicie świadomie.
— Zasnąłem przy tobie — szepnął gorzko. — Znowu naraziłem cię na niebezpieczeństwo.
— Ale nic się nie stało — przełknęłam ślinę i ukradkiem odetchnęłam z ulgą.
Udając, że wcale mnie aż tak bardzo nie przestraszył odwróciłam się i nucąc pod nosem jakąś losową melodię zaczęłam wciskać przyciski w zmywarce.
— Millie... Dla własnego bezpieczeństwa powinnaś stąd wyjechać — mruknął Hart, podchodząc tuż za mnie. Ustawił prawidłową sekwencję przycisków i zatrzasnął wieko.
— Zamierzasz udawać, że nic się nie stało? — zapytał cicho.
— Bo nic się nie...
— Stało! Stało się! — warknął, opierając ręce na blacie tak, że zamknął mnie w klatce swoich ramion. — Zachowujesz się nieracjonalnie! Patrz na mnie... — mruknął, kiedy odwróciłam wzrok starając się znaleźć w głowie jakieś sensowne wytłumaczenie.
Czy w ogóle takie istniało? Moje serce podsuwało mi odpowiedź, ale sama bałam się przyznać nawet przed sobą, dlaczego postępowałam tak, a nie inaczej.
Bardzo chciałam pomóc stojącemu przede mną człowiekowi. To był główny powód, dla którego wciąż znajdowałam się w jego domu. Może były też inne powody, ale odepchnęłan je gdzieś w kąt świadomości.
— Masz ciepło w domu, wygodną kanapę i lubię twojego psa. I twój ekspres robi dobrą kawę — wzruszyłam ramionami i próbowałam obejść Harta. Złapał mnie za łokieć i przytrzymał.
— Nie żartuj sobie! Mogłaś zginąć! Mogłem cię zabić, a ty obracasz wszystko w żart.
— Wolisz, żebym cię oskarżała i ci to wypominała?
— Tak! Tak wolę i to by było z twojej strony bardziej naturalne, niż te dziwne podchody...
— Żadne podchody. Po prostu chcę ci pomóc. To wszystko.
Uważnie lustrował moją twarz, węsząc kłamstwo.
— Dlaczego? Skąd w tobie ten samarytanizm? Nie masz żadnego powodu, żeby mi pomagać — zapytał po chwili.
— Owszem, mam. Ty mi pomogłeś kilkukrotnie więc teraz ja chcę pomóc tobie.
— Niezbyt to przekonujące... — prychnął, przyglądając mi się z rezerwą.
— To już nie mój problem, że nie ufasz ludziom — wzruszyłam ramionami i przepchnęłam się obok niego, żeby odetchnąć i uciec spod gradu pytań. — Słuchaj, Norman... Kiszki mi marsza grają. Nie wiem jak ty, ale ja nie pociagnę całego dnia na jednej kawie.
Zjedliśmy śniadanie nie poruszając więcej drażliwych tematów. Norman cały czas był markotny i podejrzewałam, że bardziej z powodu tego, co mi zrobił przez sen niż z powodu bólu nogi. Jeszcze nie wpadłam na to, w jaki sposób zachęcić go do poddania się moim zabiegom. Uparty był jak bizon.
Zadzwoniłam z jego telefonu do mamy, cioci i Tiny życząc im wesołych świąt. Tina wypytywała czy złowiłam w Idaho jakiegoś faceta z gór ale zbyłam ją zażenowanym milczeniem, czerwieniąc się na twarzy jak nos Rudolfa. Po minie Normana mogłam wywnioskować, że wszystko słyszał ale na szczęście nie komentował głupich gadek mojej przyjaciółki. W końcu dołączyłam do niego w salonie.
— Norman...
— Nie, nie zgadzam się — rzucił znad jakiejś książki, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
— Ale ja jeszcze nawet nie zadałam pytania.
— Chcesz mnie zmusić do masażu. Odpowiedź brzmi nie.
— Wcale nie o to chodzi — zaperzyłam sie. — Dzisiaj jest dwudziesty piąty grudnia. Święta! Jesteś największym Grinchem na świecie i oczywiście nie masz choinki w domu.
— No i? — wzruszył obojętnie ramionami.
— No i... Może przyniosę od siebie... Będzie miło.
— Twoja sztuczna choinka spłonęła prawie w całości... — przerwał mi.
— Naprawdę?
— Tak, sam ją przecież gasiłem. Była z plastiku i to między innymi przez nią prawie zatrułaś się oparami. Więc została z niej kupka stopionego plastiku.
— Aha... Szkoda. No to... To już nie wiem, myślałam że... — urwałam i zmarkotniałam. Nie chciało mi się już użerać z tym upartym mężczyzną. Wszystko na nie. Zero inicjatywy z jego strony.
Ubrałam się i wyszłam na zewnątrz pobawić się z Orim. Ten w przeciwieństwie do swojego pana był radosny i chętny do zabawy. Rzucałam mu kulki ze śniegu, a on gonił za nimi jak szalony. Ulepiłam też bałwana, którego podjudzony przeze mnie Ori porządnie obszczekał i atakował jak gdyby był prawdziwym wrogiem.
— To ja? — usłyszałam za sobą głos i odwróciłam się, zdyszana po walce z balwanem.
Norman Hart, cały w czerni stał niedaleko, wpatrując się we mnie ponuro.
— To takie oczywiste? — rzuciłam, kopiąc grudę śniegu butem.
— Tak.
Zaśmiałam się i otarłam wierzchem dłoni zimny nos. Okulary też były lodowate. Co za zimy mają w tym Idaho... Trzy swetry to za mało na ten mróz.
Norman zbliżył się i naciągnął mi głębiej czapkę na uszy.
— Skąd ty masz te liche ubrania? — sarknął, kręcąc głową nad moją akrylową czapką i szalikiem.
— Z Walmartu — wzruszyłam ramionami.
— Z Chin — poprawił mnie.
Przewróciłam oczami na te jego fanaberie, chociaż może i miał trochę racji bo zimno mi było okropnie. Hart westchnął z niesmakiem i szarpnął głową. Chyba chciał, żebym za nim poszła.
— Umiecie tu mówić po ludzku czy komunikujecie się w języku grizzly? — zapytałam, brnąc za mężczyzną przez śnieg.
Dotarliśmy do zakątka, gdzie rosło kilka pokrytych śniegiem choinek. Wokoło było ciemno i mężczyzna wyglądał trochę przerażająco, zwłaszcza że dopiero teraz zauważyłam trzymaną w jego ręku siekierę.
— Aha... Czyli masz mnie dosyć i w tym miejscu się mnie pozbędziesz? — rzuciłam, siląc się na zabawny ton.
Hart nie zareagował na zaczepkę tylko bez słowa otrzepał z puchu jedną choinkę i rzucił mi pytające spojrzenie.
— Ale... Nie rozumiem — bąknęłam.
— Może być ta?
Patrzyłam na Normana jakby nagle wyrosły mu skrzydła anioła, a nad głową zaświeciło złote kółeczko.
— Mówisz poważnie?
— Ścinać czy nie? — burknął.
— Ale że choinkę? Naprawdę? — Podskoczyłam do góry i z radości spontanicznie rzuciłam się na szyję Harta. — Oczywiście, że tak! Ale poczekaj! Może tę drugą?
Hart sapnął pod nosem ale otrzepał ze śniegu też tę, którą wskazałam. Okazała się wystrzępiona na czubku.
— A nie, jednak ta pierwsza była lepsza. Jest ładna. Chociaż może ta trzecia...
Otrzepałam ze śniegu trzecią choinkę, która z kolei z jednej strony wydawała się rozczarowująco rzadka.
— Millie... Nie testuj mojej cierpliwości... — mruknął Norman tuż przy moim uchu.
— No co? — odwróciłam się do Normana z chytrym uśmiechem. — Nie wiesz że kobiety tak mają? Dobra, weźmy tę pierwszą.
— No to odsuń się. Będę musiał trochę się zamachnąć.
Sprawnie uciął drzewko i w akompaniamencie moich zachwytów zaciągnął je do domu. Biegłam za nim w podskokach, wydając z siebie dźwięki niczym rasowa indianka. Może i zachowywałam się jak dziecko ale czułam się przeszczęśliwa i gdzieś musiałam dać upust swoim emocjom. Przed drzwiami Hart jeszcze raz stuknął choinką o podłoże, żeby otrzepać resztki śniegu. Była idealna. Nie za duża, nie za mała. W sam raz.
— Dziękuję... — szepnęłam z zachwytem i już chciałam powiedzieć coś więcej, ale Norman chrząknął i burknął coś pod nosem, a następnie otworzył drzwi.
— Idź pierwsza i przynieś stojak ze schowka na końcu korytarza przy sypialni — zarządził.
— Ale zdajesz sobie sprawę, że nie jesteśmy w wojsku i nie wydajesz tu rozkazów? — oburzyłam się trochę żartobliwie.
— Millie... — rzucił ostrzegawczo.
— Co?
— Idź po stojak. Proszę — dodał jakby drzazgi przeszły mu przez gardło.
— Już się robi, panie oficerze — uśmiechnęłam się i weszłam do środka.
Pół godziny później Norman (z moją nieocenioną pomocą) klnąc pod nosem, sarkajac i prychajac osadził choinkę w stojaku, który musiał pamiętać chyba jeszcze wojnę secesyjną. Od drzewka bił piękny zapach igliwia, przypominając mi święta spędzone dawno temu na wsi u dziadków.
— Jeszcze tylko ozdoby i światełka — zarządziłam, zacierając ręce. — Pójdę do siebie i coś poszukam.
— Nie trzeba. Ori dostanie szału jeśli powiesimy na tym drzewku cokolwiek. Niech tak zostanie.
— No tak. Zapomniałam. To nic. Tak też jest uroczo — westchnęłam z zadowoleniem.
— Podoba ci się? — zapytał poważnym tonem.
Popatrzyłam na choinkę stojącą na środku salonu, a potem na Normana, który założył ręce na piersi i nie wyglądał na zachwyconego, jednak ja wiedziałam że dla niego był to nie lada wysiłek. I to bynajmniej nie fizyczny. A choinka? Była idealna.
— Teraz wreszcie czuć święta w tym domu. I jakoś tak przytulniej, nie sądzisz? — powiedziałam z uśmiechem.
Żachnął się i poszedł do kuchni umyć ręce. Podążyłam za nim. Stał przy zlewie i zmywał żywicę z palców. Nie wiem, co mnie podkusilo ale podeszłam od tyłu i objęłam go w pasie, opierając się lekko o jego szerokie plecy. Zastygł niczym posąg, lekko odwrócił w bok głowę i czekał.
— Dziękuję — szepnęłam, wtulając policzek w czarny materiał jego swetra.
Woda przestała lecieć. Hart ujął moje ręce i odsunął je, odwrócił się powoli i spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem oczu. Wyglądał jakby walczył sam ze sobą. Zadarłam głowę do góry i zdałam sobie sprawę, że nasze twarze są zaskakująco bardzo blisko siebie. Coraz bliżej. Nagle poczułam dotyk ciepłych ust na zimnym nosie. Odruchowo cofnęłam głowę.
— Serio? — zaśmiałam się. — Ale że w nos? Jest zimny, czerwony jak u Rudolfa i w ogóle... Zadarty jak u świnki Piggi. Taki świński ryjek, takie denerwujące coś centralnie na środku twarzy, taki zadarty stojak na okulary, taka różowa wtyczka elektryczna...
— Lubię go — uciął Hart krótko.
Zamarłam z ustami na wpół otwartymi z szoku.
— Ale usta mam ładniejsze, zobacz. Całkiem niczego sobie. No powiedz, nie podobają ci się? — zrobiłam kaczy dzióbek, próbując powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
Hart spuścił wzrok na moje usta i przełknął ciężko ślinę.
— Prosisz się o problemy... — warknął gardłowym głosem.
— Problemy to moja specjalność — zachichotałam. — Na szczęście mam kogoś, kto zawsze wyratuje mnie z opresji.
— Raczej kogoś kto cię może wpędzić w jeszcze większe kłopoty — rzucił i nagle poczułam mocny chwyt pod udami, i w jednej sekundzie wylądowałam tyłkiem na blacie kuchennego kredensu. Hart rozsunął mi nogi i umiejscowił się pomiędzy nimi. Usłyszałam zgrzyt sprzączki od pasa zahaczajacej o blat. Serce biło mi jak oszalałe i nie wiedziałam, gdzie mam oczy podziać, tak samo ręce. W końcu oparłam je po bokach i uniosłam wzrok, przełykając ciężko ślinę.
— Powiedz mi, jak to się stało że w tydzień okręciłaś sobie mnie i mojego psa wokół palca, co? — szepnął Hart z czołem niemal przyklejonym do mojego.
— Nie wiem. Tak jakoś wyszło... — odparłam nieswoim głosem. — W ogóle jak to okręciłam? Myślałam, że jesteś na mnie zły. Cały dzień chodzisz z zaciętą miną. Już zaczynałam podejrzewać, że obmyślasz plan, jak tu najszybciej i najskuteczniej się mnie pozbyć.
— Bo robiłem to — szepnął, przesuwając ręką wzdłuż mojego uda.
— A więc po to była ta siekiera? W ostatniej chwili się rozmyśliłeś i dlatego na poczekaniu wymyśliłeś tę choinkę? To była tylko zmyłka? Żebym się nie zorientowała?
— Jesteś niemożliwa — westchnął i roześmiał się. — Cały czas zastanawiam się, jak u licha to wszystko potoczyło się w tym kierunku. Robiłem i mówiłem wszystko, żeby cię do siebie zniechęcić. A ty i tak w jakiś sobie tylko znany sposób to zrobiłaś.
— Co zrobiłam?
— Zbliżyłaś się do mnie. Z dnia na dzień z obcych dla siebie ludzi staliśmy się...
— Bliscy? — dokończyłam za niego.
— Nie wiem. Nie mam słów żeby to opisać — pokręcił głową.
— A ja mam.
— No tak, nie mogłoby być inaczej. Więc wyjaśnij mi, co tu się właściwie dzieje. Ty i ja, tutaj, tak blisko — szepnął mi do ucha, odgarniając mi kosmyk włosów. Po karku przebiegł mi przyjemny dreszcz.
— Może to magia świąt tak działa — odszeptałam.
— Tak, to muszą być jakieś czary bo racjonalnie nie da się tego wytłumaczyć — zaśmiał się. — Żyłem sobie tu spokojnie w przeświadczeniu, że nie mam serca, że nienawidzę ludzi, że wolę żyć sam. I nagle pojawiłaś się ty, w tych swoich kolorowych swetrach, przewracając wszystko do góry nogami w tydzień... No i co ja mam z tobą zrobić, co?
Uśmiechnęłam się i ujęłam jego twarz w dłonie.
— Otwórz się przede mną i pozwól mi otworzyć przed tobą. Proste.
— A czy ja jestem jakimś pudełkiem, że mam się przed tobą otwierać?
— Tak. Prezentem. Moim prezentem pod choinką. W tym roku dostałam jakieś takie coś czarne, ponure i z kolcami — przejechałam dłonią po jego ramionach. — Ale okazało się, że to tylko takie straszne opakowanie. W środku było milutko i cieplutko — szepnęłam miękko.
— Jeszcze powiedz, że różowo i zaraz dzwonię po taksówkę i szukam jakiegoś najgorszego motelu — zaśmiał się, mocnym ruchem przyciągając mnie bliżej siebie.
Oparłam ręce na jego barkach i instynktownie pochyliłam się, wychodząc naprzeciw gorącym pocałunkom, które z jednego płynnie przechodziły w drugi i dalej już nie byłam w stanie ich zliczyć. Zresztą po co liczyć pocałunki? Może to nie działo się naprawdę? Może to nierealny sen? Tylko że dotyk i smak jego ust były tak intensywne, że kręciło mi się w głowie i całe moje ciało miękło, roztapiało się jak śnieg w wiosennym słońcu... Wdychałam bijący od niego świeży żywiczny zapach, zanurzałam palce w czarnych włosach, jego zarost łaskotał mnie w dłonie. To działo się naprawdę. Dokopałam się do zamarzniętego serca Normana Harta i jakoś udało mi się roztopić ten lód.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro