ONESHOT
Miło było patrzeć, jak dzieciaki bawiły się w śniegu. Śmiały się i rzucały śnieżkami. Inne robiły aniołki, tarzając się w śniegu. Ciągle padał śnieg, a dzieci wpychały go sobie do buzi, pod nie uwagą rodziców, którzy zdenerwowani odśnieżali swoje auta. Przyjemna atmosfera w mieszkaniach, gdzie ludzie powoli zaczęli ubierać choinkę. Starsi uczniowie, biegli do szkoły z śmiechem, uciekając przed swoimi przyjaciółmi, którzy próbowali celnie trafić w plecy nastolatka. Inni słuchali świątecznej muzyki na słuchawkach i pisali z znajomymi, uśmiechając się szeroko. Była też mała grupka młodych ludzi. Mianowicie byli to mężczyźni, z naprawdę przepięknymi oczami. Zdenerwowani wpisywali coś w telefonie i naradzali się co chwilę. Jeden z nich siedział na chodniku i marzł, by chociaż trochę się ogrzać otulił się ramionami. Dwójka z nich przytulała się, by było im choć trochę ciepło. Policja wzdychała i coraz wolniej przemierzała zaśnieżone ulice. Ogrzewanie było włączone w każdym aucie, a śnieg spadał na ludzi, którzy palili papierosa. Największą uwagę przyciągała, również grupka turystów. Można by pomyśleć, że to zwykli turyści, zwiedzający miasto, jednak prawda była zupełnie inna.
Siwowłosy spojrzał morderczym wzrokiem, na uśmiechnięte dziecko, które trąciło go łokciem. To, jednak nie przejęło się tym i rzuciło w mężczyznę falę kulek śnieżnych, na co siwowłosy o mało się nie przewrócił. Miał teraz ochotę płakać gdzieś w domu, by tylko nie było zimy. Nienawidził zimy, choć były jego urodziny, to on obchodził je zazwyczaj, rabując banki. Na sobie miał ciepłą kurtkę, która nie dawała mu takiego ciepła, jakiego potrzebował. Jego dłonie były całe czerwone i bolały go. Niestety nie mógł teraz wrócić do domu i zrobić sobie ciepłego kakao, siedząc pod ciepłym kocykiem, przy kominku. Westchnął zmęczony i spojrzał po raz kolejny tego dnia na swoich przyjaciół, którzy wydawali się zdenerwowani. Zmęczenie wzięło w górę i oparł się o murek, zamykając oczy. Nie na długo, chwilę po tym, podskoczył na nagły krzyk, jednego ze swoich przyjaciół.
— W końcu! — Wszyscy teraz byli uśmiechnięci i pełni energii, oprócz chłopaka w masce, który był niewzruszony tym, że w końcu udało im się przełamać hasło.
— Wreszcie! Idę odśnieżać auto... Idzie ktoś ze mną? — Spytał białowłosy, uśmiechając się lekko do pozostałych.
— Ja mogę — Odpowiedział ochoczo mężczyzna, po jego prawej.
Z szerokim uśmiechem na ustach, ruszyli w stronę parkingu. Rozmawiali ze sobą i szli przez chodnik, nie zwracając uwagi na to jak bardzo marzną ich ręce, nosy, czy nawet policzki. Uśmiechnięci podziwiali piękne drzewo, które jako jedyne zatrzymało swoje, piękne różowe liście. To było powodem nazywania tego drzewa, magicznym. Szybko dostali się do samochodu i zaczęli słodko szeptać sobie, czułe słówka. Zapomnieli o swoim zadaniu i z błogim uśmiechem, śmiali się, cicho szeptając. Trzy minuty później, siedzieli już w aucie. Młodszy próbował włączyć ogrzewanie, lecz nie udawało mu się za każdym kolejnym razem. Z wściekłością, uderzył otwartą dłonią w kierownicę i westchnął załamany. Niższy, za to próbował odpakować ciepłe rękawiczki, ale jego ręce były za bardzo mokre od śniegu. Obydwoje spojrzeli na siebie i szczerze się zaśmiali.
Za to ich przyjaciołom nie było do śmiechu. Stali w ciszy, trzęsąc się lekko z zimna. Jeden nerwowo, zaczął wystukiwać wiadomość do pewnego policjanta. Mężczyzna odpisał mu, w zaskakująco szybkim tempie. Uśmiechnął się lekko i poprosił, by ten podwiózł go na bazę. Po otrzymaniu wiadomości z zgodą, odetchnął z ulgą i spojrzał na swoich towarzyszy, odchodząc od nich. Spojrzeli na niego podejrzliwie, ale od razu odwrócili wzrok i zaczęli nudną rozmowę. Tematy nie kleiły się i po pewnym czasie, nawet nie widzieli o czym do siebie gadają. Nawet nie zauważyli kiedy przed nimi pojawiło się czarne auto, w którym znajdowali się ich dwojga przyjaciół. Z westchnięciem wsiedli do samochodu. Od razu poczuli ciepło i uśmiechnęli się, pocierając lekko dłonie.
— Jest bardzo zimno — Mruknął nagle kierowca i spojrzał w lusterko, na dwójkę kłócących się ze sobą przyjaciół — Miło jest patrzeć na dzieci, które wesoło bawią się w śniegu... I pomyśleć, że paręnaście lat temu my byliśmy na ich miejscu, nie znając się... A może się znaliśmy? Ale nasze drogi się rozeszły po tym jak poszliśmy do liceum? W każdym razie to słodko wygląda... Co wy na to, by pograć w Frozen Game? — Zapytał uśmiechnięty, a gdy wszyscy pokiwali głowami w zgodzie, zaczął tłumaczyć im zasady — Więcccc... Chodzi o to, że ja się chowam, a wy rzucacie się śnieżkami i w pewnym momencie, gdy krzyknę Frozen Game! Chowacie się i jak was znajdę to mogę obrzucić was, tysiącami śnieżek — Uśmiech, dalej nie schodził mu z twarzy.
— Dziecinna zabawa... Pamiętam jak grałem w to z tobą — Zaśmiał się brunet, na miejscu pasażera.
Białowłosy i chłopak obok, znali się od przedszkola. Jako jedyne dzieciaki w szkole, kochali deptać głowy swoich aniołków i wyzywać się. Zawsze, gdy byli obok siebie w szkole i chytrze się uśmiechali, to nauczyciele uciekali do pokoju nauczycielskiego, wiedząc, że ci szybko będą próbowali coś zrobić. Taka była prawda, chwilę potem wbiegł jakiś uczeń, który miał całą głowę w śniegu. Szczerze nauczyciele się z tego śmiali i nawet nie mieli zamiaru zwrócić uwagi, dwójce, bliskich sobie przyjaciół. Byli jak aniołki, gdy nie było jednego w szkole. W zimę odpalał im się mały diabełek, w sumie w każdą porę roku, ale w zimę byli najgorszymi szatanami. Chyba jeszcze nie było uczniów w szkole, którzy zapchali by kibel śniegiem! Wspominali to sobie, śmiejąc się głośno. Kochali takie wspomnienia i mają nadzieję, że nigdy ich nie zapomną, bo to były chyba najlepsze lata w ich życiach. Mimo wyzwisk i kłótni, kochali się jak bracia. Starszym, ale nie mądrzejszym był David, który często wyzywał białowłosego od małego dzieciaka. Młodszym, lecz poważniejszym był Nicollo, który wolał wyzywać, niższego od małego ojca. Tak właśnie stali się naprawdę, bliscy sobie.
— Do parku! — Krzyknął radośnie Speedo i przytulił się do swojego przyjaciela, który oplótł młodszego ramieniem.
— Tak! — Silny również, dołączył się do radosnego wydarzenia.
Szybko dojechali do miejsca, gdzie miała odbyć się zabawa. Na początku wszyscy pobiegli po swoje samochody i zaparkowali je obok parku. W każdym razie zabawa trwała. Młodzi mężczyźni obrzucali się śnieżkami i czasami wcierali je sobie w twarz. Śmiejąc się i dalej się rzucając, usłyszeli stukot koni. Od razu rozpoznali, że to pewien chłopak, który tylko w zimę jeździł na swoich koniach. Gdy ten przejechał, znów zaczęła się bitwa. Białowłosy grzyb oberwał dwa razy, od swojego "brata". Oddał mu z trzy białe, puchate kulki w głowę i zaczął się śmiać, padając na ziemię. Wszyscy uśmiechnęli się do siebie i zaczęli biegnąć w stronę, biednego, marznącego chłopaka. Szybko znaleźli się na nim, krzycząc dobrze znane im słowo.
— Kanapka! —
Brązowooki jęknął z bólu, ale dalej się śmiał, jak jego towarzysze. Nagle z za rogu wyłonił się Laborant, który krzyknął słowo, które miał wykrzyczeć. Wszyscy zaczęli rozbiegać się w inne strony. Tylko David i Nico, biegli razem i śmiali się z siebie. Kryli się jak najdalej maskarza, który miał chyba, zamknięte oczy. Nie dało się tego zauważyć, przez jego maskę, ale wierzyli mu. Po cichu zaczęli śpiewać...
Last Christmas, I gave you my heart...
But the very next day, you gave it away...
This year, to save me from tears...
I'll give it to someone special...
Powtarzali tak cicho śpiewając i uśmiechając się do siebie. Śnieg wpadał im w oczy, jednak oni nie przejęci tym, wciąż na siebie patrzyli. Byli jak bracia. Wyzywali się i bili, jednak oddali by za siebie życie. Niestety po kilku minutach rozmowy, znalazł ich chłopak w masce i obrzucał dwójkę śniegiem. Marzli stojąc obok zamkniętego auta. Zapomnieli o swoich autach. Po chwili doszedł do nich Speedo, oddychając ciężko.
— A tobie co? — Spytał białowłosy.
— Prawie mnie jebnął śnieżką! Uciekłem na szczęście! — Wziął głębszy oddech i oparł się o auto. Znów miał neutralną twarz — Nie jest wam zimno? — Spojrzał na swoich przyjaciół, którzy trzęśli się z zimna.
— Jest — Brunet zwytrychował auto i wsiadł do niego, od razu włączając ogrzewanie.
— Dwuosobowe... — Westchnął Speedo i pobiegł do swojego auta, oraz w poszukiwaniu Laboranta, by powiadomić go o tym, że musi jechać i opuścili teren parku, również David i Carbonara.
W końcu go znalazł i szybko wytłumaczył, czemu pojechali. Starszy na to kiwnął głową i w końcu pomachał tylko na pożegnanie białowłosemu. Ten od razu pobiegł do swojego samochodu i natychmiast otworzył drzwi, po czym szybko wsiadł. Od razu włączył ogrzewanie i założył na swoje ramiona koc, leżący na fotelu obok. Odpalił auto i odjechał w stronę swojego, ciepłego mieszkania. Ruszył z parku i wyjechał z niego, przycisnął mocniej pedał gazu i driftem wjechał prawie, że w radiowóz. Pod nosem, cicho przeklnął. Gdy, jednak nie usłyszał syren, spojrzał w lusterko i zobaczył uśmiechniętego Dante. Odetchnął i uchylił szybę, po czym pomachał do niego. Czarnowłosy, zaśmiał się lekko i odmachał. Znów zaczął jechać w stronę apartamentów. Na myśl o ciepłym kakao i jego ulubionym serialu, uśmiechał się.
Jego przyjaciele za to świetnie się bawili, rzucając w siebie śnieżkami. Brunet starł odrobinki śniegu, ze swojej twarzy. Schylił się po śnieg i cudem ominął, lecącą w jego twarz śnieżkę. Wyprostował się i uformował małą kulkę. Szybko uniósł rękę i rzucił nią w mężczyznę w masce. Gdy trafił, zaśmiał się i dostał śnieżką, przez co po raz kolejny upadł na śnieg. Mimo zimna i tego, że nie czuł nosa, cały czas się śmiał. Pewien chłopak spojrzał chytrze na Vasqueza i w końcu krzyknął coś, na co wszyscy uśmiechnęli się i skoczyli na niebieskookiego. Jako dzieci, również uwielbiali tak bardzo, skakać na siebie i leżeć, śmiejąc się. Ludzie, którzy siedzieli w parku z dziećmi i ci co wychodzili z swoimi małymi czworonogami na spacer, uśmiechali się na ten widok. Wyglądali co najmniej słodko, przytulając się do swoich pleców. Tak właśnie grupka ludzi skończyła wyzywając się, rzucając w siebie śniegiem, robiąc aniołki i skakając na siebie. I tak do końca dnia...
༺♡༻
Dwójka mężczyzn siedziała właśnie w mieszkaniu, jednego z nich. Oglądali świąteczny horror. Starszy przysypiał i co chwilę, na krzyk złotookiego, budził się i przytulał go. Drugi bał się horroru i wtulał się w przyjaciela. Na ekran nagle wyskoczył święty Mikołaj, a ten przeraźliwie krzyknął i wbił się z niemałą prędkością w klatkę piersiową bruneta. Ten na to syknął z bólu i przycisnął mocniej do siebie siwowłosego. Po chwili odsunął się. Na twarzy złotookiego pojawił się chytry uśmieszek.
— Przepraszam Kochanie — Bawił się nim, raz z nim flirtował, a raz wyzywał go i przeklinał, nie tylko w myślach.
— Erwin — Brązowooki odepchnął go lekko, na co młodszy przewrócił oczami.
— Grzesiuuuuuuuuu — Zaczął, przesłodzonym tonem i pokazał na okno.
Za oknem padał śnieg. Była późna pora, a Erwin chciał pójść na długi spacer. Starszy chcąc, czy nie chcąc i tak musiał pójść. Gdyby tylko spróbował odmówić, leżał by nie żywy, gdzieś na ulicy. Tak przynajmniej myślał, jak było by naprawdę? Tego nie wiedział.
Ubrali puchate kurtki, rękawiczki i brunet pomógł założyć szalik niższemu, który męczył się z tym od dobrych dwóch minut. Śmiesznie wyglądało, jak męczył się z wiązaniem, tego przeklętego, puchatego materiału. Wyszli z mieszkania policjanta i udali się po chodniku, na ich ulubiony dach. Dosyć szybko dostali się na budynek i z uśmiechem rzucali się śnieżkami. Montanha prawie spadł, ale młodszy szybko zareagował i złapał go w ostatniej chwili. Wtulił się w niego i zaczął go wyzywać.
— Ty głupku! Jakbyś spadł, to bym się chyba załamał! Debilu skończony! — Wyższy śmiał się ze słów przyjaciela.
— Spokojnie — Mruknął brunet i zdjął rękawiczkę.
Rostrzepał jego włosy, na co siwy mruknął cicho. Usiedli na śniegu i cicho wpatrywali się w niebo. Było dużo gwiazd, które świeciły złotem. Siwowłosy z zaciekawieniem rozglądał się i dostrzegł jadący radiowóz, za jakimś autem. Nie usłyszał syren. Późna pora, może wskazywała na to, że syreny teraz nie wyły. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nawet nie wie która godzina. Spojrzał na swojego towarzysza i złapał go za rękę, powoli wstając. Zeszli powoli z dachu. Musieli puścić swoje ciepłe dłonie, by zejść po drabinie. Na dole, jak zawsze było słychać ryk silnika i cichy stukot butów o chodnik. Ruszyli w stronę powrotną, do mieszkania Gregory'ego. Wrócili dosyć szybko. Zdjęli buty i kurtki. Rękawiczki rzucili do szafki obok wieszaka. Siwowłosy zdjął jeszcze szalik i rzucił go gdzieś. Puchaty materiał trafił na podłogę i tam ułożył się w prostą linię.
Starszy pożyczył młodszemu piżamę i zaproponował spanie razem, na co drugi się zgodził. Położyli się na łóżku, w ciemnej sypialni brązowookiego i wtulili się w siebie. Zasnęli w swoich objęciach. Słodko razem wyglądali. Leżeli tak do samego ranka, gdzie jeden musiał, niechętnie jechać do pracy. Zostawił małą karteczkę, z krotką treścią...
Musiałem wyjść do pracy. Na blacie masz tosty, możesz je tylko odgrzać w mikrofalówce. Pomyślałem, że będziesz chciał może kakao do wypicia, więc kakao jest w drugiej szafce od prawej. Klucze położyłem ci na stole, nie zapomnij zamknąć mi mieszkania, bo cię chyba uduszę :)
Twój Grzesiu <3
༺♡༻
Cześć
Krótki oneshocik, może coś jeszcze wyskrobę, przed świętami ;3
Miłego Dnia/Nocy! <3
Coffeuu~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro