Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12

Zielone oczy śledziły sylwetkę Tony'ego, dopóki ten nie zniknął za srebrną kolumną.
Był sam, zamknięty za kratami, zza których nie było szans się wydostać. Czy się bał? Jedyne co czuł, to niepewność. Coś może pójść nie tak. Nie po jego myśli. W końcu, Loki nie bał się śmierci, ba, nawet zawsze był na nią gotowy! Ale umrzeć w celi, będąc uwięzionym i obalonym, nie mając możliwości wykazania swoich wspaniałych umiejętności na polu walki? Bez żadnej legendy powstałej na podstawie jego heroicznych dokonań, czy chociaż bez uśmiercenia choćby jednej osoby? Po cichu, bez znaczenia? Nie, to zdecydowanie nie była śmierć godna jego osoby.
Dlatego chciał się stamtąd wydostać. Pragnął przewodzić wrogowi. Nie ważne, kto tym razem atakował granice Asgardu, nie ważne, po czyjej stronie miałby stanąć, chciał walczyć i może teraz przez jego dumę przemawiało Asgardzkie wychowanie, to chciał brać w tym udział. Bez względu na konsekwencję.

Mimo to, dalej patrzył w stronę, w której zniknął jego gość. Bo co innego mógł robić?

Stark za to wbiegł po schodach na wielki korytarz. Przed nim przebiegł quintaszereg kilkudziesięciu żołnierzy, odzianych w złote zbroje. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy pospiesznie truchtali w stronę Bifröstu. Niektórzy z nich parami stawali przy poszczególnych częściach ścian gotowi do największego poświęcenia w imię ukochanej ojczyzny i bezpieczeństwa jej mieszkańców.

Nagle ktoś chwycił go za ramię.

– Co tu robisz, Anthony? Nie powinieneś tu być – odezwał się przyjemny, aczkolwiek stanowczy głos. To, w jaki sposób Thor wymówił jego imię, w żadnym stopniu nie doganiało tego, jak wymawiał je Loki. Czyżby tak nagle za nim zatęsknił? Bzdura.

– Zwiedzałem – odpowiedział obojętnie i wysunął rękę spod uścisku boga piorunów, co niełatwo mu przyszło. Gromowładny najwidoczniej bardzo nie chciał, by Tony teraz pałętał się po pałacu. Co oczywiście było oczywiste, jednak Tony, jak to Tony, zawsze miał swoje zdanie.

- Wróć natychmiast do komnaty i nie wychodź z niej, dopóki... - Blondyn przerwał swoją wypowiedź, ponieważ pałac niebezpiecznie zatrząsł się, jakby w ścianę tuż obok nich coś uderzyło. I Thor wiedział, jak niebezpiecznie blisko prawdy było to przeczucie. Wiedząc, że musi wspomóc swoich żołnierzy, wybiegł w kierunku najbliższego wyjścia z pałacu, totalnie ignorując Tony'ego. Nie, żeby nie było mu to na rękę.

Fakt, że całe to zamieszanie wzbudzało w miliarderze niepokój - żeby nie nazwać tego strachem - niwelowało rosnące pragnienie wiedzy, co tak na prawdę dzieje się na zewnątrz. Kosmiczna wojna - to musi być coś!

Gdyby jeszcze miał swoją zbroję... Ach, przy następnej wizycie na ziemi z pewnością o niej nie zapomni. Normalnie powiedziałby Pepper, by ta się tym zajęła, lub co najmniej o tym pamiętała, niestety w tej sytuacji musiał radzić sobie sam, do czego nie był zbytnio przyzwyczajony. W końcu taki geniusz, jak on, miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie.

Na przykład obejrzenie największej w dziejach jego życia potyczki między kosmitami. Tak, to w tej chwili było zdecydowanie ważniejsze. Dlatego też, kiedy Thor tylko zniknął za zakrętem, ten od razu odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku sali powitalnej, jedynego mu znanego miejsca, z którego dało się opuścić pałac.

- Proszę za mną!- rozkazał nagle jakiś mężczyzna, chwytając Tony'ego pod ramię i ciągnąc go w przeciwnym kierunku.

- Ale... Chwila, moment! Przecież sobie poradzę, tak? Nie mam pięciu lat, nawet dowód mogę pokazać - protestował brunet. Mimo to, prowadzący go żołnierz nie miał zamiaru ustępować. W ogóle nie wiedział, dlaczego w trakcie ataku rozkazano mu zadbać o porządek w pałacu. Był pewien, że znacznie bardziej przydatny byłby na polu walki. Racja, może nie był zbyt doświadczony, ani nie miał odpowiedniego szkolenia... ale liczą się chęci!

W końcu udało mu się doprowadzić krnąbrnego gościa do salonu i, zostawiając go tam, wrócić do służby ku czci rodziny królewskiej. Stark natomiast stanął jak wryty, nie do końca pewny, co powinien zrobić. Gdy tylko drzwi za żandarmem zamknęły się, oczy wszystkich obecnych w komnacie spoczęły na jego osobie. I nie było to przyjazne powitanie. Zapewne wszyscy, którzy nie walczyli i zostali w zamku, zostali zgromadzeni właśnie w tym pokoju. Nie dziwne było więc to, że znajdowały się w nim praktycznie same kobiety. Za to dziwne było - przynajmniej dla nich - ujrzeć w swoim gronie mężczyznę, w dodatku młodego, silnego, zdolnego do walki. Dlatego też wszystkie damy przyglądały się Tony'emu krytycznym wzrokiem, pełnym pogardy, pewne, że ten wymigał się od walki przez tchórzostwo lub po prostu z lenistwa. A takie osoby nie były w Asgardzie mile widziane. Mimo to, Stark uśmiechnął się lekko i zrobił kilka kroków w kierunku towarzystwa.

Starał się ignorować natarczywe spojrzenia i szepty, uśmiechając się przy tym, możliwie nawet zbyt, pewnie. Próbował nawet podejść do jednej kobiety, która niesamowicie go urzekła, jednak ta odwróciła się wręcz z przytupem, pokazując mu swoją zadziorną i równie niechętną do rozmów z potencjalnymi zdrajcami stronę. Niewielu rozpoznało w mężczyźnie tego, który miał im pomóc w obronie, a ci, którzy to spostrzegli, siedzieli jak małe myszki, nie śmieląc się nawet odezwać do ważniejszej, według nich, osoby.

Stark zrezygnowany stanął koło okna, uprzednio uzbrajając się w kieliszek wina. Jeden, mały kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził. A Tony miał do niego prawo, bo to, co widział za szkłem, nie było codziennym widokiem. I wynalazca uznał, że Chitauri przy tym to małe piwo. Naprawdę małe (nawet jak na niego). Nawet nie potrafił sklasyfikować tego, co widział. W oddali jakieś kamienne monstrum niszczyło czyjś dom, obok niego dziwnie ubrane stwory (a może to była ich skóra? Tony nie wiedział) podpalały dachy jakiegoś... bazaru? Tak, to chyba było to. Do tego wojownicy Asgardu próbujący pokonać większych od siebie wrogów, którzy w dodatku mieli nieprzyjemną zdolność do samozapłonu. A, i jeszcze gdyby tego było mało, co chwila koło zamku przelatywał jakiś statek, nie zawsze ten znany Tony'emu z prezentowanego mu zaopatrzenia bojowego, w który celowały nie tylko Asgardzkie działa, ale również katapulty będące częścią orężu wroga. Cudo.

Dopiero teraz Tony zrozumiał jak poważna jest sytuacja i dlaczego został wezwany.

A ten zamiast pracować, łaził do Lokiego. No tak, tego można było się spodziewać. Zanim Stark skupi się na pracy, cała reszta musi przestać go interesować.

Pijąc ostatni łyk wina, wynalazca dojrzał coś, w co nie mógł uwierzyć. W oddali dojrzał jeden ze swoich wynalazków. Potem drugi i trzeci. Wyglądało na to, że mimo faktu, że wszystkie były jedynie prototypami i nie miały podstawowych testów, działały. Jednak nawet to nie wywołało uśmiechu na ustach miliardera. Tony nie miał w zwyczaju cieszenia się z każdego stworzonego przez niego przedmiotu, który działał, bo zazwyczaj działały wszystkie. Duma rozpierała Tonego dopiero wtedy, kiedy sam przed sobą przyznawał, że jego wynalazki są najlepsze z możliwych, a tak było zadziwiająco rzadko. Nawet teraz, z dość dalekiego punktu obserwacyjnego, geniusz wyłapał masę rzeczy, które na pewno poprawi, gdy tylko to całe zamieszanie dobiegnie końca.

Mężczyzna już miał powrócić do barku z trunkami, by dolać sobie wina, gdy zobaczył, że jego Automatycznie Namierzająca Wyrzutnia Rakiet Krótkiego Zasięgu, w skrócie Tarcza (w końcu wszystko, co ma głupią, długą nazwę lepiej określać Tarczą niż pełną, głupią, długą nazwą) nie działa tak, jak powinna, zrezygnował z wycieczki po alkohol. Zamiast tego, został przy oknie i przymrużył oczy, obserwując, jak zestresowani żołnierze sami próbują coś z tym zrobić.

- Spokojnie chłopcy, Iron Man ratuje sytuacje. Jak zwykle - mruknął do siebie, po czym stanowczym krokiem pokierował się do drzwi. Ignorując zaskoczone spojrzenia i szepty, pociągnął za klamkę. Okazało się, że drzwi były zamknięte.

I tyle było z ratowania świata.

- Ktoś ma klucz?- zapytał głośno miliarder skanując wzrokiem kobiety siedzące w salonie. Te wymieniły między sobą znaczące spojrzenia i szepty.

- Nie wolno nam wychodzić, to niebezpieczne - zauważyła jakaś brunetka siedząca w kącie. Jej głos był spięty i niepewny, jakby bała się, że samymi słowami może ściągnąć katastrofę na siebie i swoje przyjaciółki.

- Ta, gdzieś już to słyszałem. Ale nie słynę z ostrożności. Ani z przestrzegania zasad - Stark machnął ręką.- To co z tym kluczem?- powtórzył pewny, że ktoś z tu obecnych go ma. W końcu, nie zamykaliby ich tu ze świadomością, że jeśli coś pójdzie nie tak, a taka możliwość była, wszyscy obecni w komnacie będą zdani na łaskę losu. A Odyn nie był tak głupi i pyszny, by nie zostawić planu awaryjnego.

Tak, jak się spodziewał, już po chwili do drzwi podeszła pyzata dziewczynka (okej, tego akurat się nie spodziewał) i wyjąwszy mały kluczyk ze swojej zielonej sukieneczki, przekręciła zamek tym samym umożliwiając Tony'emu opuszczenie komnaty.

- Dzięki młoda. Trzymaj kciuki - rzucił jeszcze do niej, po czym szybkim krokiem opuścił salon.

Starając się pozostać niezauważonym, a tym bardziej nie zabitym, przemierzał opustoszałe i wrogo ciche korytarze, w końcu docierając do głównych wrót pałacu. I tutaj jego plan bycia niezauważonym legł w gruzach. Gdy tylko otworzył dwuskrzydłowe drzwi, uchylił z zaskoczenia usta. Przed pałacem znajdowała się prawdziwa baza wojskowa. Wszędzie roiło się od żołnierzy, zarówno rannych, jak i gotowych do walki, którzy właśnie odbierali swój oręż od dowódców, dookoła było gwarno i tłoczno i przypominało Starkowi, jak bardzo kochał w takich sytuacjach swoją zbroję, która pozwalała mu wzlecieć w powietrze, gdzie był sam, z dala od hałasu wojny. Choć to były tylko mniejsze plusy, bo główną zaletą zbroi był J.A.R.V.I.S. Bo tak naprawdę Tony nienawidził, nie umiał i nie chciał być sam. Nie radził sobie z samotnością. Był ekstrawertykiem i potrzebował towarzystwa kogokolwiek w każdej chwili swojego życia, nawet, jeśli tym kimś miał byś jego własny, komputerowy twór. Teraz, choć w tłumie, był sam i doskonale o tym wiedział. To sprawiało, że cała ta sytuacja była jeszcze bardziej nieznośna i Stark pragnął całym sobą, by było już po wszystkim.

Jednak widząc, jak w barierę oddzielającą zamek i resztę tego całego bajzlu uderza wielki głaz, a zaraz potem jeden ze statków zostaje zestrzelony przez pojazd wroga, przypomniał sobie, po co tutaj przybył. Uratować świat. Dlatego też odsunął swoją niechęć na bok i nie wchodząc wojownikom pod nogi, ruszył w kierunku pola walki. Żaden z żołnierzy nie skomentował obecność Midgardczyka wśród nich, po części dlatego, że mieli inne sprawy na głowie, ale również dlatego, bo teraz każda para rąk się przyda. Dopiero, kiedy z namiotu wodza głównego dojrzał go Odyn, rozkazał swoim ludziom przyprowadzić go przed swoje oblicze. Starzec nie był zadowolony z faktu, że gość, w dodatku ważny, plątał się po polu walki. To nie była jego wojna. I nie powinien brać jej udziału.

- Dlaczego złamałeś mój rozkaz ukrycia się w pałacu?- zapytał spokojnie, ale wyjątkowo chłodno, brodacz, nie zaszczycając przy tym mężczyzny spojrzeniem, nawet na sekundę.

- To był twój rozkaz? Wybacz, gdybym wiedział, zapewne lepiej obmyślałbym swój plan - odparł luźno Stark, pół żartem, pół serio. I nie przejął się niezwykle morderczym spojrzeniem Odyna.

- Zabrać go i dopilnować, by nie opuścił nawet progu komnaty - tak, Wszechojciec był mistrzem w rozwiązywaniu problemów.

Dwaj strażnicy unieśli Tony'ego pod ręce, wbijając mu, możliwie nieświadomie, złote zbroje w żebra i wyprowadzili go od miejsca bitwy, ciągnąc wręcz po schodach do zamku. Oczywiście nie obyło się bez protestów, narzekań i prób rozpoczęcia kłótni. Nawet sam Odyn nie był łaskawy zawrócić ani strażników, ani Toniego, krzyczącego "beze mnie nie wygracie, no dalej, co z wami!". 

W oczach wynalazcy Odyn to tchórz ze zbyt dużym ego, który nie potrafi się przyznać do błędu. Stark był bliski zrezygnowaniu z pomocy Asgardczykom, jednak gdy tylko został wepchnięty do salo, z której uciekł, a jeden ze strażników zabrał dziewczynce klucz, dzięki którym wszyscy mogliby zostać uratowani, odzyskał chęci i werwę. 

W końcu nie był tchórzem, jeśli chodziło o ludzi, a jego ego było podobne do Odynowego. Nie mógł ich zawieść, kiedy smutne oczy małej klucznicy przeszywały jego duszę w sposób, w jaki nikt inny tego nie robił.





*$*$*$*$*$*$*$*$*$*$*$*$*


JEST PRZED PÓŁNOCĄ DZIEŃ DOBRY!!! 

Już się bałam, że was zawiodę, wybaczcie mi. 

Co wolicie w shocie? Smut czy bardziej fluff? A może soft smut i light fluff? Będę polegać na was, ale co tam będzie, to nigdy nie zgadniecie *cicha nadzieja*.


to... do następnego?


<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro