8 |Byłaby moją żoną|
*kolejny
Luke
Pukam do drzwi mieszkania mojego przyjaciela. Zawsze zastanawiałem się dlaczego przeprowadził się do Pacyfic Cify i teraz już kurwa wiem.
– Zastanawiałem kiedy przyjdziesz – nienawidzę go i jego idealności.
– Dlaczego mi kurwa nie powiedziałeś? – papierosy to moja ochrona. Ashton nienawidzi gdy palę, bo jest tym dobrym chłopcem.
– Zdradzałeś ją, nie zasługiwałeś, żeby wiedzieć. Byłeś kurwa najlepszym kłamcą na świecie. Słyszałem jak wyznajesz jej miłość i wiesz, co? Byłem wściekły, że jej odpuściłem. Ja bym jej tego nie zrobił. To by był mój syn, a ona może nawet zostałaby moją żoną? – chcę go uderzyć, ale to nie rozwiąże moich problemów – Boli, co? Pomyśl jak ją bolało.
– Gdybym tego nie robił...
– To kurwa, co? Nie wierzę, że Amanda jest zła w łóżku.. myślę nawet, że minęło tyle czasu, że czas najwyższy to sprawdzić..
– Zamknij się, kurwa..
– Spędzam tam tak dużo czasu, że Robert mógłby mnie nawet nazywać tatą. Byłbym najlepszym ojcem.. – wtedy się na niego zamachuję, ale on powstrzymuje moją dłoń – Możesz być moim przyjacielem, ale są granice bycia dobrym przyjacielem, a ja mam dosyć patrzenia na to jak niszczysz wszystko wokół.
– Ona jest moja, zawsze kurwa była.
– To zabawne, że dalej oboje w to wierzycie – Ashton patrzy na mnie, a ja na niego – Zrobiłeś jej takie gówno w głowie, że nie potrafię tego naprawić. Czasem pyta mnie o dzień tygodnia, a gdy jej odpowiem, idzie do kalendarza i sprawdza czy na pewno. Dzień tygodnia, Luke.
– Wariowałem gdy jej nie było.
– To dlaczego nie pojechałeś z nią? – zaciskam dłonie w pięści – Ona teraz już nie ma znaczenia, bo nigdy co tego nie wybaczy. Kiedyś... to ja zajmę twoje miejsce – on to cały czas planował, prawda? – Możesz na przykład zajmować się waszym synem gdy ja będę zabierał ją na prawdziwe randki, a potem godzinami pieprzył, nie czekaj, będę się z nią kochał – rzuca mi tym w twarz, prowokując mnie – Dam jej to wszystko czego ty nie potrafiłeś, a ona więcej nie pomyśli o tobie.
– Zamknij się, do cholery – on się tylko uśmiecha.
– Stwórz siebie, Luke. Stwórz swoje życie.
– Ty mi chcesz zabrać moje!
– Ono nie jest twoje. Ja dam jej miłość, a ty, co jej dasz? Orgazm? – powiedział samą cholerną prawdę – Czekaj.. możesz mieć z tym problem odkąd twój fiut odmawia współpracy..
– Kurwa – rzucam się na niego, a on tylko się uśmiecha.
– Twoja agresja to kolejny powód, dlaczego nie powinieneś się do niej zbliżać – on jest kurwa zbyt idealny.
– Wiedziałeś, że się dowiem, prawda?
– Jesteś Luke'm Hemmingsem, ona mogła by być moją żoną dziesięć lat później, a ty i tak rościłbyś sobie do niej prawa.
– Czy jeśli zapytam ciebie, co mam zrobić, powiesz mi? – kiwa głową.
– Odnajdź siebie, Luke. Przestań sprawiać, że ona czuje się jak twoja własność. Idź do ojca, znajdź matkę, zrób cokolwiek, co sprawi, że zrozumiesz.
– Muszę kurwa się napić – on wyciąga alkohol i bez zawahania mi go podaje. Szukam haczyka w tym wszystkim, ale nie widzę.
– Trzaśnij drzwiami gdy będziesz wychodzić, idę zająć się twoją dziewczyną.
On chce mnie sprowokować, więc ja po prostu sięgam po alkohol.
Amanda
– Wujek! – Robert wpada w ramiona Ashtona.
– Cześć, mały – Ashton uśmiecha się do niego ciepło. Luke nie robi tego w taki sposób, nawet do własnego syna – Idziemy do parku?
– Tak! – to ja jestem najbardziej podekscytowana – Cześć, Ash – potrzebuję jego bliskości bardziej niż kiedykolwiek – Przytulisz mnie, proszę? – najpierw dostaje całusa w czoło, a potem przyciąga mnie do swojego boku.
– Co jest? – szepcze do mojego ucha.
– Gdy on tu przychodzi, rozumiem jak bardzo jestem samotna – chcę się jednak od niego odsunąć, ale on przyciąga mnie z powrotem.
Robert, którego trzyma przy drugim boku, pstryka mnie w nos, więc uśmiecham się do syna i robię to samo.
– Ubierajcie się, bo wychodzimy – Robert podskakuje podekscytowany. Cmokam Ashtona w policzek i odbieram od niego syna.
Jesteśmy na placu zabaw. Ashton robi babki z moim synem.
– Przyszedł do mnie dzisiaj – unosi głowę w moją stronę – Nie chciałem ci tego mówić, bo po co? W każdym razie on oczywiście jest zagubiony i wściekły na cały świat.
– Nic mnie to nie obchodzi, Ash – mały właśnie zdeptał wszystkie babki i chce więcej.
Wiem, że mój uśmiech mógłby być większy, że mogłabym trzymać teraz aparat w ręce i robić milion zdjęć, ale nie mam tego w sobie.
Ashton szybko robi mu kolejną turę babek.
– To ojciec twojego syna – to powoduje, że Robert unosi wzrok.
– Przepraszam, ale to za dużo, Ashton. Kiedyś? Tak, walczyłabym o niego i zrobiła wszystko, żeby zrozumiał jak dobre to jest, co możemy stworzyć. Dzisiaj? Nie.
Ashton przysuwa się do mnie i mnie obejmuje. Nie chce robić scen przed moim synem.
– Więcej babek? – kiwa głową.
– Babki!
Udaję dobrą mamę i siadam w piaskownicy, żeby pobawić się z moim synem. Towarzystwo Ashtona dodaje mi otuchy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro