7 |Trochę przeszłości|
*trzeci
Luke
Pamiętam każde słowo, które do mnie powiedziała gdy za nią wybiegłem. Każde pieprzone słowo.
– Amanda! - za łzami w oczach, obróciła się w moją stronę.
– Bardzo cię kocham, wiesz? – dotknęła mojego policzka, a ja chciałem zatrzymać jej rękę na wieki – Myślę, że kochanie cię zniszczyło mnie do końca życia, bo nie mam już siły walczyć. Ani o ciebie, ani o siebie, ani o nas. Próbowałam, naprawdę. Starałam się być sobą, tą, która kocha całym sercem, ale się poddaje, Luke. Nie ma już we mnie siły, ani tej miłości.
– Wybacz mi.
– Mogę ci wybaczyć – to dało nadzieje, które szybko zabiła – Ale ja zawsze chciałam tylko cię kochać, a nie wiecznie walczyć z tobą. Ktoś kiedyś cię pokocha tak, że zrozumiesz czym jest miłość, może nawet ktoś pokocha mnie – nie chcę tego słychać – Kocham cię za mało, a zawsze myślałam, że za bardzo..
– Amanda...
– Zniszczyłeś moje serce – wziąłem jej drugą dłoń i położyłem na swoim drugim policzku – Nienawidzę cię.
– Wybacz mi, naprawimy to – wtedy mnie spoliczkowała.
– Ja tylko kochałam cię za mało – odsunęła się ode mnie – Ale jakie ty masz wytłumaczenie? Nie, nie chcę wiedzieć. Przecież twój kutas nie mówi.
Wiedziałem, że to naprawdę koniec gdy zamiast krzyczeć była spokojna. Jej dobre serce nie pozwalało jej się rozstać ze mną bez jej miłości. Gdyby krzyczała.. wygrałbym to.
– Zmienię się, Amanda. Przyjedziesz tu albo kurwa ja przyjdę tam. Naprawię to.
– Życie jest pełne konsekwencji – otarła kolejne łzy.
– Przepraszam..
Mówiłem jeszcze długo, ona jeszcze długo słuchała, a gdy zacząłem płakać po prostu odeszła.
Ojciec powiedziałby, że wygrałem. Ja nie czułem nic.
– Cześć, skrzacie – on od razu chce na moje ręce – Tęskniłeś za mną? – widzę jak Amanda przewraca oczami.
– Cześć, tato – kocham jego uśmiech.
– Przyniosłem ci coś – jego oczy robią się wielkie – Wiedziałeś, że pan krab miał przyjaciela? No może, bardziej to był przyjaciel Arielki..
– Florek – tak, kurwa, pamiętam, ale Amanda oczywiście musi udowodnić, że jestem beznadziejny.
– Florek i Sebastian – mały kiwa głową – Co się mówi?
– Dziękuję, tatusiu – Amanda nie zaszczyca mnie dłużej spojrzeniem.
– Myślałem, że możemy to obejrzeć? – nie oglądałem z nim jeszcze filmu, tak jak nie wyszedłem z nim jeszcze z tego mieszkania. Na razie nie wiem, co robię, ani co zamierza Amanda.
– Tak! – ciągnie mnie na kanapę, żebym usiadł – Mamo, gdzie jest film?
Amanda kręci głową z niedowierzaniem, ale uśmiecha się do niego. Całuje go w czubek głowy i idzie do telewizora.
Gdy pochyla się nad półką z płytami.. kurwa.. zawsze była zaokrąglona, ale teraz.. jest jeszcze seksowniejsza niż była i znowu nie ma o tym pojęcia. Jej nawet nie obchodzi to, że macha mi tyłkiem przed oczami. Gdyby nie było tu mojego syna.. no tak, to mnie w ogóle by tu nie było.
Sprawdzam stan spodni, a raczej mojej męskości i nie jestem zaskoczony gdy okazuje się, że mój mały przyjaciel ze mną nie współpracuje. Karze mnie od lat. Kurwa, koniec skupiania się na tym, że jako dwudziestu sześciu letni facet mam problemy z erekcją.
– Mamo, obejrzysz z nami? – Amanda rozmawia z nami tylko gdy musi. W tej chwili patrzy na dwa pluszaki w rękach naszego syna, który na dodatek przytula się do mojego boku i kręci głową.
– Muszę popracować, będę w kuchni, słońce – mały kiwa głową.
– Mamusia cię nie lubi – gdyby tylko wiedział – Ale ja cię kocham – nienawidzę tego obezwładniającego uczucia, które czuję w klatce piersiowej – Czy ty kochasz mnie? – jestem beksą.
– Najbardziej na świecie – to wystarczy, żeby się uśmiechnął i położył głowę na moich kolanach.
Jest taki mały i taki idealny. Pamiętam jak miałem tyle lat, co on i tata co niedziele oglądał z nami jeden z tych głupich filmów dla dzieci. Robiliśmy to do czasu aż Ben skończył trzynaście lat, potem zawsze niedziele spędzaliśmy na uprawianiu jakiegoś sportu. Nigdy nie opowiadałem o tym Amandzie.
Przez tego małego chłopca, którego dalej trudno mi nazywać synem, przypominam sobie całe moje dzieciństwo.
Amanda
Mnie też kiedyś kochał najbardziej na świecie i co? Jakie to miało kurwa znaczenie? Jestem całkowicie pewna, że gdyby kochał mnie najbardziej na świecie, dzisiaj nie musiałby poznawać syna, bo by go znał.
Puste słowa to ulubiona zabawa Luke'a. Naprawdę marzę o tym, żeby któregoś dnia po prostu nie przyszedł, a ja będę mogła go wyrzucić ze swojego życia na zawsze.
Zawsze chciałam, żeby moi rodzice byli razem. Każdy chyba ma takie marzenie, wyidealizowanej rodziny. Ja? Czasem nachodzi mnie myśl, że faktycznie chciałabym, żeby kochał mnie najbardziej na świecie, a potem zdaje sobie sprawę, że to była jego definicja najbardziej na świecie.
Nienawidzę tego, że tu jest. Nikt go nie potrzebuje.
Czy jeśli w tej chwili sięgnę po papierach... co ja się w ogóle zastanawiam. Najwyższa szafka w kuchni.. staję na krześle, żeby wyjąc moją smierć, a po chwili już zaciągam się papierosem.
Nie wiem kogo zapamiętaliście, ale tej dziewczyny już nie ma.
– Och, ktoś tu pali – Boże, jak ja go nienawidzę.
– Co z Robertem? – wyrywa mi papierosa z ręki.
– Zasnął. Czy mogę go kiedyś gdzieś zabrać? – sam zaciąga się moim papierosem – Życie toczy się po za tymi czterema ścianami.
– Jak zabierzesz ze sobą Ashtona to tak, nie ufam ci na tyle, żebyś poszedł z nim gdzieś sam.
– Przecież go kurwa nie porwę – nie wierzę w ani jedno słowo. Mógłby powiedzieć dosłownie cokolwiek, a ja zastanowiłabym się czy to prawda.
– Możesz już iść – nawet nie chcę zabierać mu papierosa.
– Miałem osiem lat – patrzę na niego – Grałem w szkolnej drużynie w piłkę. Mecze były po, co soboty. Tata nie mógł być na każdym, więc wypadało, żeby przyszła mama, prawda? Patrzyłem na dzieci, z których mamy są dumne, a nawet dwójka rodziców. Poprawiały im włosy, podawały jedzenie, robiły te wszystkie gówna, które robią mamy. Chciało mi się płakać, bo nikt nigdy się tak do mnie nie uśmiechał, ani nikt nie dał mi tego, co oni dostawali nawet za przegrany mecz. Czułem się samotny, wiesz?
– Dlaczego mi to mówisz? – nie mogę na niego spojrzeć, bo wiem, co zobaczę.
– Nie chcę tego dla mojego syna. Wiem, że ma mamę i mamy są ważniejsze od taty i na dodatek całkowicie nie wiem jak być tatą.
– Nie obchodzi mnie to, nigdy nie będziesz nam potrzebny. Mamy Ashtona – uderza w kuchenny stół.
– Tato – szybko gasi papierosa i kuca swoim synu – Nie było cię..
– Mogę go położyć? – wzruszam ramionami, a on bierze to za tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro