26 |Twoje łóżko|
Amanda
Leżymy w jego łóżku, w jego sypialni z Robertem pomiędzy nami. On nie jest fanem pomysłu, że mamy wrócić do domu, ale dobrym pomysłem nie jest też zostanie tutaj. Wspólne mieszkanie do niczego nie prowadzi, a przestrzeń zdecydowanie nam pomoże. Może nie mojemu szalonemu umysłowi, ale temu, żeby ten związek był zdrowszy na pewno.
Robert opowiada o tym, co najbardziej podobało mu się w dzisiejszym dniu, a gdy wyciąga rączkę w stronę taty, muszę mu przyznać racje, mi też się podobał dzisiaj tata. W tle leci bajka, którą oglądamy, ale i zarazem tego nie robimy. Luke ma rękę przerzucą przez Roberta, żeby móc dotykać krawędzi moich spodenek, które tak naprawdę są jego spodenkami koszykarskimi, które zlatywałyby mi gdybym nie zawiązała ich jak najmocniej potrafiłam. Jego kciuk właśnie w tej chwili muska moją bliznę, a potem robi to jeszcze raz, aż nie dodaje kolejnych palców. Cały czas udaje mu się prowadzić rozmowę z synem, ja mogę się skupić tylko na jego dłoni.
– Mogę tu spać, tato? – tak, tego zdecydowanie nie było w planach.
– Twoje łóżko zawsze na ciebie czeka – on kręci głową.
– Tutaj – klepie materac obok siebie – Z wami – czy to takie oczywiste, że śpimy razem?
– Pokrzyżowałeś mi właśnie wszystkie plany, co do swojej mamy – czy mi to kiedyś wypomni? Że nie możemy uprawiać seksu zawsze kiedy chcemy, bo mamy syna? Więc znajdzie go gdzieś indziej i dostanie go gdy tylko będzie miał ochotę? – Oczywiście, że możesz tutaj spać. Łóżko jest duże – Luke po prostu strasznie się w nocy wierci.
– To może ja pójdę do twojego niesamowitego pokoiku? Nie chcemy, żeby był pusty.. – Robert kładzie głowę na moim brzuchu.
– Nieeee, śpisz tutaj, mamusiu – tak, nawet nie zamierzałam siać nigdzie indziej.
– A myślałam, że to męska noc – Luke gilgocze go w stópki, a on zaczyna wymachiwać nogami, chichocząc bez opamiętania.
– Rodzinne nocowanie! – krzyczy Luke.
– Jupi! – ja też się cieszę i to jet głupie.
Robert w końcu zasypia. Nie jestem pewna czy Luke też nie śpi. Wykorzystuję okazje i przyglądam się moim facetom. Są tak strasznie do siebie podobni, że nikt nawet nie pomyślałby, że to nie jego dziecko.
Chcę się do niego przytulić, ale uniemożliwia mi to mój syn, który wtula się w niego całym sobą. Uwielbiam na to patrzeć, na więź, którą mają, bo po prostu czują się rodziną.
Rano to ja wstaję pierwsza, żeby tym razem zrobić im śniadanie. Dzisiaj jest niedziela, co znaczy, że czas najwyższy, żeby wrócić do domu.
– Cześć – z rana zapach papierosów, to swojego czasu była norma. Luke przytula się do moich pleców – Mały potwór jeszcze śpi – całuje mnie w szyje i podaje mi papierosa, przyjmuję go bez większego zastanowienia.
– Mi też podobał się wczorajszy dzień – Luke mocniej się do mnie przysuwa.
– Mam nadzieje, że wiele innych też będzie ci się podobać – wycałowuje ścieżkę pocałunków id mojego obojczyka do ucha – Zostańcie.
– To nie jest dobry pomysł – obraca mnie przodem do siebie. Jego dłoń ściska moje biodro, żeby nie mogła mu uciec.
– Dobrze, więc ja będę u was ciągłym gościem i tak jedno z nas będzie mieszkać u drugiego.
– Potrzebujemy przestrzeni.
– Kto? Ja? Nie, zdecydowanie nie – on cieszy się rodziną, szansą na zrobienie tego dobrze – Ty? Za bardzo lubisz gdy jestem blisko – wolną ręka dotyka mojej szyi, całuje mnie w tatuaż, a potem szybko przenosi się do moich ust.
– Musimy coś ustalić.. – próbuję się od niego odsunąć, ale mi nie wychodzi.
– Kurwa, po prostu się tym cieszmy okej? I tak cię namówię na przeprowadzkę. Ty nie masz widoku na ocean.
– Tak, przekona mnie widok, a nie ty – cmokam go po raz ostatni, ale wtedy on stwierdza, że chce więcej, więc podnosi mnie i sadza na stole kuchennym, cóż blat jest zajęty przez śniadanie, które pozostawiam w trakcie przygotowania.
– Ile mamy czasu? – wkładam dłonie pod jego koszulkę i drapie po plecach.
– Chyba musimy się pośpieszyć... – zsuwa mnie na brzeg blatu i zsuwa moje spodenki.
– Luke!! – ktoś nagle krzyczy – Gdzie jesteś, stary? – znam ten głos, ale nie mogę dobrze go skojarzyć.
– Cały czas ktoś nam przeszkadza – wciąga na mnie spodnie i całuje w czoło.
– Cześć, Luke – do kuchni wchodzi Jack – Kogo moje oczy widzą... czy to Amanda?
– Cześć, Jack – przed ludźmi z przeszłości czuję się dziwnie. Oni wiedzą jaki jest Luke i dlaczego zniknęliście ze swoich żyć. Jest mi wstyd i nienawidzę tego uczucia.
– Nie wierzę własnym oczom, czy cofnąłem się w czasie? – mogłoby się tak wydawać gdyby nie...
– Mamo! Tato! – to Jack pierwszy odwraca wzrok na wbiegającego do kuchni chłopca.
– O kurwa – Jack kuca przy nim – On wygląda jak ja – Luke patrzy na mnie jakbym go właśnie spoliczkowała.
– To mój syn – jeśli Jack zasiał w nim wątpliwości to jest większym idiotą niż myślałam.
– O kurwa – powtarza znowu – Jak? – Robert robi wielkie oczy, nie rozumiejąc, co tu się dzieje.
– Cóż miałem kiedyś taką dziewczynę i uprawialiśmy dużo seksu, a potem wpadłem na nią po czterech latach.. – Luke chyba z niego kpi.
– Ty jesteś matką? – to się robi całkiem zabawne.
– Tato.. – Luke bierze Roberta na ręce.
– To twój wujek, mój brat – Robert obraca głowę w kierunku Jacka – Podobny do mnie, co?
– Muszę się czegoś napić, o kurwa – otwiera lodówkę i wyjmuje piwo – Ty masz dziecko!
– Dokładnie tak – sadza Roberta na jego krzesełku, a ja zabieram się za dokończenie śniadania.
– Całkowite szaleństwo – to coś, co powtarzałam sama sobie miesiącami.
– Jak masz na imię, maluchu?
– Robert – mówi z uśmiechem nasz syn.
– Kolejna wiele wyjaśniająca rzecz. Wyglądałeś tak samo, cholera wszyscy tak wyglądaliśmy – oni nie są złymi braćmi, są na pewno za lepszym rodzeństwem niż ja z Lexi.
– Zjesz z nami śniadanie, Jack? – teraz jest inaczej, ale niepokojące fragmenty układanki dalej mogą się gdzieś czaić.
– Chciałem wyciągnąć Luke'a na bieganie po plaży, ale skoro proponujesz śniadanie... No i teraz jestem wujkiem!
Luke staje obok mnie gdy Jack zaczyna mówić do naszego syna, robiąc z siebie głupka.
– Jesteś z tym w porządku? – pyta cicho.
– Nie zmieniaj się w kogoś kim nie jesteś, przecież nie ucieknę tylko dlatego, że jest tu twój brat – znowu przytula się do moich pleców.
– Myślę, że przy was jestem lepszy – zobaczymy, z czasem zobaczymy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro