Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24 |Rodzina|

*cóż bez poprzedniego ten nie ma sensu, więc wiecie, co robić.

Amanda

Luke wraca po piętnastu minutach. Trzyma w jednej ręce bluzę, a w drugiej chińszczyznę.

– Poszedłem na dół, często kupuję tam jedzenie – odstawia je na stolik – Ręce do góry – patrzę na niego dziwnie, a on się uśmiecha – No dalej – on już jest ubrany w jedną ze swoich bluz.

Zrezygnowana unoszę ręce do góry, a on naciąga na mnie bluzę.

– Byłem sprawdzić, co u Roberta i śpi, tuli swojego kraba – gdyby nie Robert, nie zachowałabym, ani jednej z tych rzeczy – Podoba mi się, że mu go dałaś. Byłem zaskoczony, że wie kim jestem, cholera przecież ja sam nie wiedziałem, ale dziękuję.

– Nie potrafiłam postąpić inaczej – sięgam po jedną z porcji chińskiego jedzenia.

Luke siada obok mnie z wyciągniętymi nogami i bierze swoją porcje.

– Chcesz? – nie wiem dlaczego mu to proponuję, ale kiedyś w sumie zawsze dzieliliśmy się jedzeniem.

– A może mam to samo? Z resztą jestem dorosły, teraz mamy syna do karmienia – mamy, my mamy.

Od kiedy jesteś nudziarzem? – nie wyzywam go, nienawidzę wyzwań.

Przysuwam się do niego, siadam ze stopami pod tyłkiem i kieruję w jego stronę pałeczki. Luke odruchowo kładzie dłoń na moim udzie.

Jesteśmy rodzicami.

Możemy spędzić razem wieczór.

– Dobre? – z alkoholem też tak robiliśmy. On wybierał, ja sprawdzałam czy dobre. Teraz on robi dwie rzeczy.

– Lepsze to od kolejnej pizzy. Spróbuj tego – teraz wyjmuje resztę jedzenia z siatki i podaje mi coś innego.

– Mmm, ale dobre – on zjada drugą część.

– Poszedłem tam głodny jak wilk i miała mi coś zaproponować. Stwierdziła, że mogę spróbować za darmo wszystkie, co chcę – ściska moje udo, żebym nie chciała uciec – Wszystkiego, co mają w ofercie.

– Czy ty właśnie powiedziałeś, że ona była w ofercie?

– Tak – mówi z tym głupim uśmiechem – Spojrzałem na nią i doszedłem do wniosku, że jedzenie wygląda smaczniej.

– Jesteś takim graczem...

– Nie wiem, dlaczego ci to opowiedziałem – przez jego twarz przemyka coś dziwnego – Nie chwalę się tym gównem, po prostu..

– Rozumiem, jesteś zawsze i wszędzie pożądany, to sprawia, że nie możesz utrzymać.. – zamyka mi usta pocałunkiem, ale ja go od siebie odsuwam – Co ty robisz?

– Za każdym razem gdy mnie tak nazwiesz, będę się tak kurwa zachowywał. Zrozumiałaś? – łapię go za kark – To miała być historyjka z knajpy, a nie kolejny powód do nienawiści – zrzuca moją rękę.

– Nie przeproszę – opieram głowę o jego ramię, a on dodatkowo przerzuca je przeze mnie. Karmię go moją porcją jedzenia, a on mnie swoją.

Nie powinno mnie tu być, przecież on nigdy mnie nie kochał i tego nie zrobi.

Więc dlaczego czuję się tu tak dobrze?

Nie można powtarzać dwa razy tych samych błędów, za drugim razem to wybór, bo znasz skutek.

Dzisiaj to ostatni dzień.

Luke

Zasypia w moich ramionach, co z jakiegoś powodu uniemożliwia mi mój własny sen.

Chciałbym, żeby byli moją rodziną, taką prawdziwą rodziną. Nie wiem, która z rodzin nadaje się do wzięcia jej za wzór. Do tworzenia czegoś, co czyni was szczęśliwymi i nie dezorientuje waszego dziecka.

Taki ojciec jak ja mógłby mu zrobić z głowy niezły burdel, więc dobrze, że Amanda jest obok i tego pilnuje. W jakiś pokręcony sposób uzupełniamy się jako rodzice.

Gdy ona i mój syn stają się wszystkim czego potrzebuję i pragnę, dzieje się to do czego nie dopuściłem cztery lata temu - tracę kontrolę. W ten sposób ojciec został z trzema synami, ale nie oszukujmy się, ja też mam tylko syna, więc co mi szkodzi, co nam szkodzi?

Wiem jak to jest mieć syna i dziewczynę, która cię nienawidzi, ale zarazem pragnie. Czy tak samo było z moim ojcem i matką? Nie. Nic nie mogło być takie samo.

Nie.. nie wiem, cholera! Przecież w tej chwili jedyne czego pragnę to ta dwójka w moim domu i życiu. To wszystko, co mogę stracić i wszystko, co mogę zyskać.

Trzeba być tchórzem, ale i zarazem odważnym, żeby puścić kogoś bez kogo nie widzi się swojego szczęścia, jednocześnie wiedząc, że ktoś byłby w stanie zrobić to lepiej. Ona jednak nikomu nie pozwoliła, nawet Ashtonowi.

– Hej, musisz się obudzić – jest środek nocy. Ona przeciąga się na moich kolanach – Amanda...

– Co się stało? O kurde zasnęłam..

– Chcę rodziny – może powinienem inaczej zacząć – Wiem, że mi nie ufasz i naprawdę to rozumiem. Jednak minęły cztery lata i ani moi przyjaciele, ani ojciec nie mają już wpływu na to czego chcę, wiem, że to złe wytłumaczenia na to, co ci zrobiłem. Gdy będziesz gotowa możemy o tym porozmawiać, teraz to brzmi głupio gdy mówię to na głos.

– Luke..

– Czy to nie jest dobre? To gdy siedzimy tu razem gdy spędzamy razem czas? Gdy ty nie próbujesz się powstrzymywać gdy ja jestem dla was dobry? Powiedziałem ostatnio pare okropnych rzeczy, ale byłem wściekły, bo ty nigdy nie widziałaś we mnie tego o kim mówisz, może taki jestem, a może nie. Chciałbym, z wami przekonać się, kim my możemy być – czy ja widzę łzy w jej oczach – Chcę tylko...

– Dobrze – mówi cichutko – Dobrze, Luke, spróbujmy być rodziną. Nie mówię, że będzie łatwo, ani że to kim byłeś, nie będzie miało znaczenia, ale.. sprawiasz, że uśmiecham się.

– Byłem powodem, że to zniknęło.

– To nie bądź, nigdy więcej, nie bądź powodem mojego smutku, naszego smutku – wspina się na moje kolana – Nie powinnam, ale chcę.

– Będę wierny – Amanda się uśmiecha.

– Nigdy więcej nie mów tego obrzydliwego zdania – kto zapewnia o takich rzeczach? ─ Obudziłeś mnie w środku nocy!

─ Cóż, wykorzystuję to, że jesteś zaspana i odpowiadasz to, co chcę usłyszeć ─ wtula głowę w moją szyję.

─ Lubię gdy taki jesteś ─ trąca nosem moją szyję ─ to zawsze sprawiało, że nie zauważałam twojej drugiej twarzy.

– Widzisz wszystkie moje twarze – naprawdę w to wierzę.

****
No to się porobiło.. czy teraz już może być pięknie? Czy demony przeszłości jeszcze się pojawią?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro