22 |Oszukaliśmy siebie|
*kolejny
Amanda
Wchodzę do salonu gdzie mój były, zdradzający mnie facet, uczy mojego, jego, naszego syna grać w łapki. Uśmiecham się krzywo, ale mój uśmiech staje się szerszy gdy zauważam jak bardzo podoba się to Robertowi.
– Wszystko słyszałem – mówi do mnie Luke – Więcej cię nie dotknę – w końcu na mnie patrzy – Chyba, że będziesz o to błagać.
– Nie jesteś jedyny – chcę go spróbować, bo to zawsze działało – Jest taki facet...
– Twoja mama nie wie kiedy się zamknąć – Luke zaczyna łaskotać naszego syna – Ale wiesz? Broni się przede mną i ma racje, ale po co mnie prowokuje.
– Tato..
– Masz racje, jesteś naszym synem – naszym – powinniśmy się z tobą bawić, a nie.. chodźmy gdzieś..
– Lody? – nie wiem dlaczego to powiedziałam.
– Chodźmy na lody – nie mogę w tym żyć. On jest niezrozumiały. Jaki jest teraz? Czuły? Mój? Prawdziwy? On całkowicie mnie niszczy, sprawia, że szaleję. Nie mam pojęcia, co jest prawdziwe.
– Lody! – nie chcę zrobić krzywdy mojemu synowi. Cholera, marzę o tym, żeby wszystko było prostsze, ale nie chcę być znowu ślepa jak wtedy.
Idziemy do najbliżej lodziarni. Chcę duży puchar lodów. Luke jakby wiedział, zamawia dwa duże puchary lodów i sadza Roberta na swoich kolanach.
Jest dobrym ojcem.
To moja pierwsza myśl. Naprawdę mi się to nie podoba. Może być dobrym kochankiem, ale dlaczego musi być kimś więcej?
W takiej chwili cztery lata temu uśmiechnąłby się do mnie i powiedział, że mnie kocha. Kłamstwo, o którym nie mogę zapomnieć.
– Wiem, że jadłeś obiad, ale lody to dobry deser – Luke uśmiecha się do niego – Otwórz buzie, aaaaa.
– Samolocik? – Luke kiwa głową i zaczyna wyczyniać cuda łyżką, aż zapomina, że to nie jest prawdziwy samolot i obraca łyżkę. Lody lądują na jego udach, a nasz syn wybucha śmiechem – Cóż, trzeba popracować nad techniką – gdyby nie był kłamcą... – Jeszcze raz.
Tym razem wszystko wychodzi bez żadnych wpadek.
Sama łapczywie pożeram moje lody, byle by tylko przestać zastanawiać się nad tym wszystkim.
Gdy godzinę później wracamy do mieszkania, a Luke po raz kolejny postanawia wykapać swojego syna, ja sprzątam pozostawiony bałagan. Później czytam Robertowi bajkę, a on mówi mi, że mnie kocha i zasypia z uśmiechem na twarzy. Tylko tego pragnęłam.
Luke jest w salonie i znowu pali.
– Musimy przestać dyskutować przy nim. Mimo, że on nie będzie tego pamiętał to i tak może coś wyczuć.
– Nigdy nie chciałam być w związku jak którekolwiek z naszych rodziców – on nie łapie mnie za słówka, bo rozumie – Ashton miał racje, nie ruszyłam do przodu po tobie.
– To duże wyznanie – wzruszam ramionami i sięgam po papierosa.
– Co my robimy, Luke?
– Wychowujemy syna i zamierzam na tym poprzestać – nie wiem czy teraz mówi prawdę – Odebrałaś mi cztery lata i prawdopodobnie, kurwa, miałaś racje. Jednak ty? Widzę, co ci zrobiłem i cholernie mnie wkurza, że mam ochotę rzucić ci tym w twarz.
– To to zrób – on kręci głową.
– Wychowujmy syna. Przestańmy się pieprzyć.
– To dlatego, że skoro wiesz że już możesz, to będziesz korzystał? – bierze mój policzek w dłoń i ściska.
– Seks był moją bronią przed utratą kontroli. Mam syna, więc zdecydowanie ją straciłem – jego kciuk pieści mój policzek – Nigdy nie będziemy razem, Amanda.
– Wiem to – zrzucam z siebie jego dłoń.
– Wracam do domu, zobaczymy się za kilka dni. Na stole masz mój numer, żebyś mogła wybrać dogodny termin.
– Gdzie idziesz?
– Zrobić to w czym jestem najlepszy – myślę, że chce, żebym go zatrzymała, sądzę, że sama mogę tego chcieć.
Czuję satysfakcję gdy jest zraniony, ale zarazem jego zranienie rani też mnie. To wszystko nie ma sensu, gdybyśmy tylko mogli być normalną rodziną..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro