// Część VI \\
Tak jak przewidywałam, dziewczyny i współlokatorki obrzucały mnie pytaniami z kim byłam, gdzie, po co i co tam robiłam. Przez tydzień miałam takie oto męczarnie. Nie za bardzo zbliżyłam się do Syriusza tamtego dnia, a potem nawet z nim nie rozmawiałam, tylko dlatego, żeby przyjaciółki nic nie podejrzewały, ale Veronica owszem. W końcu po dwóch tygodniach skończyło się to całe zamieszanie.
Pierwszy raz od roku obudziłam się z budzikiem. Coś mi tu nie pasowało, więc otworzyłam oczy, po czym skierowałam wzrok na zegar. Myślałam, że jak zawsze wstałam za wcześnie, jednakże się myliłam. Spojrzałam na łóżka koleżanek - nie było ich, pewnie poszły na lekcje już. Nic dziwnego, ponieważ była godzina 9:50. Przecież nigdy nie zaspałam! Zerwałam się z posłania z prędkością światła, wkrótce potem zaczęłam się ubierać w tym samym czasie co czesać i myć zęby. Wzięłam torbę z książkami z wczoraj. Pewnie nie będę do połowy przygotowana. No nic, nie mam na to czasu. Wybiegłam z dormitorium, następnie z pokoju wspólnego i biegłam ile sił w nogach po schodach. Na moje nieszczęście magiczne (czytaj: wredne) schodki musiały w ostatnim momencie się przestawić, a ja na wielkie szczęście przeskoczyłam o mało się nie zabijając. Mieliśmy teraz eliksiry ze Slughornem, który na pewno mi tego nie daruje. Kiedy już dotarłam pod klasę spojrzałam na zegarek: 10:00, wyrobiłam się w 10 minut. Mój nowy rekord, a ta lekcja dopiero się co zaczęła. Wparowałam do Sali, a wzrok wszystkich gryfonów i ślizgonów (eliksiry głównie mieliśmy z domem węża) począł na mnie.
- Panno Roud, jakie masz usprawiedliwienie na swoje spóźnienie? - odezwał się surowy głos nauczyciela.
- Ymm... spadłam z dywanu i złamałam łokieć w kolanie. - powiedziałam, na co cała klasa się zaśmiała, a najgłośniejszy śmiech wywołałam jak zawsze u Roni. Wyszukałam ją wzrokiem, aż zobaczyłam ją dokładnie w środku pomieszczenia. Oczywiście zajęła miejsce dla mnie. Opiekun Slytherinu nakazał mi usiąść, więc szłam w stronę przodu. Nigdzie nie mogłam znaleźć huncwotów oprócz Remusa i Pettigrew. Tego drugiego nigdy nie lubiłam, tak jakoś wydawał mi się podejrzany.
Chciałam zając miejsce obok Lodge, jednak nauczyciel mnie zatrzymał, po czym gestem ręki i zmęczonym moim poczynaniem wzrokiem kazał wziąć swoje manatki i przysiąść obok Lupina. Po wykonaniu rozkazu rozpakowałam się, ale nie do tego przedmiotu. Gorączkowo przeszukałam torbę i nie znalazłam książek oraz rzeczy potrzebnych do lekcji. Profesor zaczął już kontynuować wykład na temat Amortencji. Odwrócił się i jego wzrok zatrzymał się na mnie.
- Coś nie tak, Victorio? - Zapytał Horacy. Z jego wyrazu twarzy mogłam wyczytać, że z miłą chęcią wstawi mi co najmniej -10 punktów dla Gryffindoru i na dodatek pewnie dostanę szlaban. Szepnęłam do kolego z ławki tylko ciche "ratuj".
- Umm... nic, tylko nie mogę znaleźć potrzebnych rzeczy. - powiedziałam zmieszana. W tym samym czasie Remus podsunął mi pod ławką pergamin i pióro. Udawałam, że wyciągam to z torby, jednak Slughorn to zauważył.
- Cóż to za niecne sprawki, moi kochani? Jak widać, masz już przedmioty do pisania, ale gdzie książki i kociołek? Hmm... chyba nie masz, a pan Lupin jeszcze tobie pomaga, gdy ma być to praca samodzielna? No to nie mam wyboru: -15 punktów dla Domu Lwa oraz szlaban, jakim będzie sprzątanie tej oto klasy po lekcjach od godziny 16:30. Zaczniecie od dzisiaj. - po tych słowach oburzyłam się jeszcze bardziej, a chłopak zasmucił się. Tak szczerze, to nie wiem dlaczego on ze mną do stał szlaban, a nie tylko ja, przecież to jest tzw. Pomoc koleżeńska. Uch... nic dziwnego, że to jest opiekun Domu Węża.
Po lekcji poszłam do swojego dormitorium, żeby zabrać potrzebne rzeczy do innych przedmiotów. Schodziłam ze schodów i zauważyłam huncwotów, jak z czegoś się śmieją w ich miejscach (w "ich", ponieważ zawsze tam siadali), czyli kanapa, 1 fotel i kolana Blacka. Nie chcę z nimi rozmawiać, może nawet unikam ich, Widziałam, że Remus się nie śmieje, a Syriusz lekko uśmiecha. Schowałam się za szkarłatną zasłoną i starałam się coś podsłuchać, lecz niestety nie dało mi się nic usłyszeć, bo chłopaki cały czas się śmiali, no przynajmniej niektórzy. Jako, ze jestem inteligentna pomyślałam trochę i udało mi się ustalić, że jeśli z Blackiem oraz Lupinem rozmawiałam, a szatyn nie mówił nic o naszym spotkaniu, to pewnie chodzi o mnie i mój szlaban. Postaram się nie wnikać szczegóły co w tym zabawnego i opuszczę pomieszczenie nie zwracając przy okazji uwagi. Długo mi to zajęło, natomiast zdołałam się wydostać. Na szczęście jeszcze 5 minut do końca przerwy, więc mam czas jeszcze trochę się pouczyć.
Wreszcie nadszedł upragniony koniec lekcji i upragniony weekend, ale ja jeszcze mam karę do odrobienia z Lunatykiem (nie wiem skąd ma to przezwisko, ale tak jakoś słyszałam od huncwotów). Za bardzo nie korci mnie do rozmowy z nim i chyba to wie, bo nie odezwał się nawet słowem. Po dzisiejszym szlabanie poszłam na Błonia. Jako, że jest ciepło nie miałam na sobie szaty tylko krótkie spodenki, czarne podkolanówki, czerwony, luźny z naszyciem herbu mojego domu koszulkę oraz ciemno-zielone adidasy z wężem, które dostałam od Roni, ponieważ jej się nie podobają. Kiedy już byłam pod moim ulubionym, jak i największym drzewem zaczęło padać, wręcz lać jak z cebra. Uwielbiam deszcz, więc wyszłam spod drzewa i hasałam po całych Błoniach, aż zrobił się półmrok. Postanowiłam już wrócić, jednakże gdy byłam już na schodach zauważyłam McGonnagall jak wychodzi w pokoju wspólnego Gryffindoru. Od razu zmieniłam kierunek i zaczęłam biec w stronę lochów. Kiedy dotarłam pod obraz wypowiedziałam hasło: czysta krew. Naprawdę oni nie potrafią wymyślić normalnych, jak i trudnych haseł. Weszłam i doznałam szoku. Na zielonej kanapie obok kominka i srebrno-zielonych foteli zamszowych Veronica miziała się z młodszym bratem Syriusza - Regulusem.
- Ekhem. - odchrząknęłam na znak, że nie są sami w pokoju, po czym oboje odskoczyli od siebie, jak poparzeni. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszłam w odwiedziny do twojej partnerki, a więc proszę, żebyście przestali się zjadać na kanapie na której niektórzy chcą przesiadywać. - uśmiechnęłam się sarkastycznie. Wiedziałam, jak się zachować, bo spędzam wśród Ślizgonów razem z Roni niektóre chwile. Nawet nie zauważyłam, kiedy moja przyjaciółka łapie mnie pod ramię i kieruje do swojego dormitorium. Lodge otworzyła ciemno-zielone drzwi z srebrną klamką i co tam zastałam przeraziło mnie.
- Mogłam się po tobie tego spodziewać. Nic dziwnego, że byliście w pokoju wspólnym, a nie w swoich pokojach. - pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Ok. jako, że ty lubisz sprzątać cudze pokoje, a swojego nie ruszysz za żadne skarby to zaczniesz ogarniać ten bajzel, a ja wyślę do Rega list.- zawsze wysyłała listy do swoich jednorazowych "kochanków". Nie wiem dlaczego, nigdy nie mówiła, ale jakby rozumiem jej poczynania.
Zaczęłam sprzątać łóżko i kołysałam biodrami w rytm piosenki "Believer" - kocham ją! Znam ją na pamięć i ich wykonawców też uwielbiam! Z tą piosenką mam bardzo pozytywne wspomnienia z przyjaciółkami, a szczególnie z Katie. Potem ogarnęłam biurko, regał z zapełnionymi książkami (w sumie to nie wiem po co tu są książki, przecież Roni, jak i jej współlokatorki nienawidzą tych rzeczy), szafę wypchaną ubraniami i innymi bzdetami do wyglądu i na koniec drobne poprawki na podłodze oraz stolikach nocnych. Całość zajęła mi chyba tak z pół godziny.
- Okej, to teraz ja mówię. - wyłączyła muzykę, założyła ręce na piersi i spojrzała wzrokiem "teraz się tłumacz". - Co się dzieję, do cholery, między tobą, a Syriuszem i resztą huncwotów?!
- Po prostu to był przypadek, z nikim innym nie rozmawiałam oprócz Remusa, jednak z nim to tylko przelotnie... MAMUSIU.
- Tak se wmawiaj, a ty dobrze wiesz, że to coś więcej, oczywiście mówię o Blacku. Teraz mi opowiadaj wszystko ze szczegółami. - usiadła na kanapie, a ja, tak jak kazała, opowiedziałam wszystko z ostatnich 2 tygodni. Czasami się śmiała, a innymi razy ruszała znacząco brwiami i kilka razy też mówiła "Awwwwww".
- Dobra. Ja opowiedziałam swoją historię, a teraz ty powiedz, jak to się stało, że wylądowałaś z Regiem na kanapie w pokoju wspólnym. - położyłam się na łóżku, po czym Vi dołączyła do mnie.
- Yy... To... Ym... To się stało spontanicznie!
- Cytuje: Tak se wmawiaj! Przecież wiesz, że to coś więcej. - zrobiłam wredny uśmieszek i zaplotłam ręce na klatce piersiowej. - To teraz ty opowiadasz swoją ze szczegółami.
- Ugh... Denerwujesz mnie...- westchnęła i przymknęła oczy. Może to przez ciemność, ale chyba widziałam, jak jej kącik ust podnosi się ukazując delikatny uśmiech. - Ok. Opowiem, ale jest jeden warunek: nie mówisz nikomu, chyba że ja tak zdecyduje. - kiwnęłam głową na tak i wyciągnęłam w jej stronę mały paluszek u ręki, na co ona złapała go też małym paluszkiem i zrobiliśmy nasz sekretny "układ", gdy zawsze obiecywałyśmy coś nawzajem. - Wracałam właśnie z kolacji (a jak wiesz, ja zawsze wychodzę z tymi ostatnimi), a Reg siedział na kanapie i wpatrywał się we mnie, jak w obrazek. Spytałam się czemu tu siedzi sam (chciałam być miła) to on odpowiedział, że na mnie czekał. Siadłam obok niego i przypatrywałam się jego głębokim tęczówkom. Złapał mnie lekko za szyję i czekał na mój ruch. Przybliżyłam się do chłopaka, na co on delikatnie złączył nasze usta, później pogłębił pocałunek. No i potem przyszła pani Victoria Roud i wszystko spieprzyła. Ja NAPRAWDĘ go lubię Viki. To jest, sama nie wiem, miłość?
- Ty? Miłość? Haha, ale w sumie będę się cieszyć twoim szczęściem, aczkolwiek jak zrobi ci coś, to go zabiję, ale dosłownie.
- IT'S A PRANK BRO! - wykrzyczała mi prosto w twarz. Byłam kompletnie zdezorientowana.- Debilu! Ty myślisz, że JA bym się zakochała? Hahahahhahaha... Niedoczekanie!
Przewróciłam melodyjnie oczyma, po czym spytałam się czy mogę zostać na noc. Z tego, co mówiła Lodge jej współlokatorki zostają na wspólnym nocowaniu z chłopakami, jestem bardzo ciekawa co będą tam robić. Na pewno będą grać w butelkę na całowanie lub na hardcorowe wyzwania, a i tak kiedy dowiedzą się, że w ich dormitorium byłam to nie będą złe, ponieważ mnie lubią, jako chyba jedyną Gryfonkę (ma się te znajomości).
***
Stałam właśnie po prawej stronie Veronici. Byłam ubrana w przepiękną czerwoną do kolan suknię z tiulem, a w rękach trzymałam bukiet. Zauważyłam umięśnioną dłoń, która wydawała się znajoma. Spojrzałam na nią, nosiła obrączkę taką co ja. Czyżbym była mężatką? Skręciłam głowę w prawo, gdzie stał właściciel ręki. Syriusz, jestem z Syriuszem małżeństwem. No pięknie...
Roni stała w białej sukience z odkrytymi plecami, a na włosach miała wianek z kwiatów i welon, który miał chyba z 3 metry. Najprawdopodobniej to był jej ślub, ale z kim? Obok niej stał... Regeulus!
Ksiądz wypowiedział formułkę i ogłosił parę małżeństwem. Po chwili, kiedy miał odbyć się oficjalny pocałunek weszli śmierciożercy. Schowałam się w ramionach Blacka (to chyba był jakiś odruch) i zacisnęłam powieki.
Kiedy już było po wszystkim otworzyłam oczy i odsunęłam się od mężczyzny. Obróciłam się wokół własnej osi, po czym krzyknęłam na całe gardło. W miejscu świętym wszyscy byli zamordowani oprócz mnie. Syriusz tez nie żył. Nie wiem, jak mogłam tego nie poczuć, ale jakoś tak wyszło. Podbiegłam do Lodge, a właściwie już do Blackówny i zasłoniłam ręką usta, żeby znowu nie wrzasnąć. Jeden z huncwotów leżał martwy, a moja przyjaciółka była na szczęście tylko nie przytomna. Pewnie przez odrzucenie, gdy walnęło w Regulusa zaklęcie. Dopiero teraz zobaczyłam, że jej brzuszek jest trochę wypukły, co znaczyło najpewniej, że jest w ciąży, chciałam zareagować, jednakże nie mogłam się ruszyć. Całe to zdarzenie było dziwne, myślałam, że rodzina Black to przyjaciele, a wręcz sami śmierciożercy, a jednak zaatakowali swoich sprzymierzeńców.
***
Obudziłam się z głośnym krzykiem. Byłam aktualnie w bardzo dużym pomieszczeniu w bieli. Otworzyłam szerzej oczu i zobaczyłam siedzącą obok mnie Lodge (teraz już nie wiem, czy Black, czy Lodge), a za nią stał Regulus z ręką na jej ramieniu. Wyglądali dosłownie jak małżeństwo, ale bardzo młode. Patrzę na nią z pytającym wzrokiem, a ona tylko ze zmartwieniem. Natomiast młody Black z jak zawsze obojętną miną.
- C-co się stało?- zapytałam. Jeszcze chwilę przyglądałam się wnętrzu sali, po czym spojrzałam na swoje dłonie, są one całe w małych rankach, a jedna jest obok tętnicy na nadgarstku. Czy ja chciałam się zabić?
- Spokojnie, wszystko ci opowiem. - uspokoiła mnie trochę tymi słowami. - Zasnęłaś przede mną, więc pomyślałam, że sprawdzę co u Rega. Wyszłam z dormitorium i wtedy zaczęłaś przewracać się na łóżku, jak jakaś opętana. Pobiegłam po Blacka i jak wróciliśmy to trzymałaś nóż w ręku od Twojego taty z napisem "Bliscy zawsze są przy tobie". Twoje ręce krwawiły, ale ty miałaś zamknięte oczy i to chyba było lunatykowanie. Kazałam chłopakowi cię zaprowadzić do pani Pomfrey i w ułamku sekundy cię złapał, bo nogi się tobie ugięły i upadałaś na podłogę. Biegliśmy ile sił w nogach, a gdy dotarliśmy na miejsce uzdrowicielka kazała cię położyć na łóżku i wyjść. I tak oto jesteś tutaj.
- Ile spałam? - to było pierwsze pytanie jakie przeszło mi przez myśl. Tak, kolejny objaw tego, że normalna to ja nie jestem.
- Prawie że miesiąc. - odpowiedział Black. Czyli to znaczy, że jest grudzień? Zrobiłam wielkie oczy i wypytywałam ich o jakieś ważne informacje. - Ogólnie to nic się nie wydarzyło szczególnego, ale Dumbledore ogłosił, że za 2 tygodnie odbędzie się bal bożonarodzeniowy.
- A kiedy to ogłosił?
- 5 dni po twoim "wypadku".- Powiedział Reg robiąc cudzysłów rękoma. - A właśnie! Miałem ci przekazać chyba ze sto zaproszeń na bal.
~*~
Bosz ale to długie. No nic, trzeba będzie pisać inne serie itd. Mam nadzieję, że lekki mrok tej serii na dobrze zrobić, bo nwm czy dramę zrobić czy tak dla beki jak inna przyszła seria ;) ale ćśiii...
~ Do zobaczenia kociaczki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro