// Część II \\
Obudziły mnie lekkie szturchnięcia w ramię. Otworzyłam mozolnie oczy i ujrzałam przed sobą twarzyczkę Kate. Wyciągnęłam ręce i przetarłam oczy, ta biel raziła dość mocno.
Z moim snem różnie bywa. Raz nie śpię całą noc, bo nie mogę zasnąć, a niekiedy śpię jak zabita 10 godzin. Dzisiaj na szczęście obeszło się bez chodzenia po domie.
- Która godzina? - zapytałam, gdy już się dosyć obudziłam.
- 8.00. Ja wiem, że to dla ciebie jakby 6:00, ale musiałam cię obudzić ze względu na plan z resztą. - obroniła się moja wyrywaczka snów, po czym skierowała się do kuchni w podskokach.
Ja, jak to ja, byłam ciekawa co oni kombinują, więc postanowiłam, że najpierw wstanę i poprowadzę siebie do normalnego stanu, a potem pójdę zobaczyć co im w głowach siedzi. Po odrzuceniu kołdry przeciągnęłam się jeszcze raz i zaczęłam wykonywać ćwiczenia, które ZAWSZE robię rano. Kilka brzuszków, skręto-skłonów, przysiadów, pajacyków, ćwiczeń rozciągających i już byłam gotowa się przyprowadzić do porządku. Poszłam do swojego pokoju, a jako, iż było dzisiaj około 20 stopni wyjęłam z szafy czerwony crop-top, krótkie jeansowe spodenki z poszarpanym dołem, białe podkolanówki z różowymi oraz niebieskimi paskami oraz bieliznę, po czym skierowałam się do łazienki. Po szybkim prysznicu ubrałam się, uczesałam i posmarowałam usta pomadką regenerującą. Swoją drogą chorowałam na atopowe zapalenie skóry i zostały mi suche usta i muszę co chwilę się smarować. Kiedy chciałam ubrać jeszcze czarne vansy zaburczało mi w brzuchu, więc szybkim krokiem ruszyłam do mojego zbawienia - kuchni. Była ona bardzo nowoczesna jak i reszta mojego domu. Tam zastałam wszystkich obrzuconych mąką. Pewnie robili naleśniki. No cóż, Pani Domu przybywa na ratunek!
- I co wy, do cholery, zrobiliście w moim niebie?! - krzyknęłam. Oczywiste jest to, że uwielbiam jeść, więc kuchnia jest moim ulubionym pomieszczeniem. - Wszystko się kończy tak samo z wami.
- Nie marudź, tylko sprzątaj. - oburzyła się Veronica. - To twój dom. Doprowadź go do porządku, a my spróbujemy usmażyć gofry.
- Roni! Ty jeszcze w nas wierzysz po tym wszystkim?! - tym razem odezwał się Kai.- Najlepiej niech Viki zrobi gofry, a my posprzątamy. Oczywiście Vicia może sobie wziąć do pomocy jednego z nas. - z nadzieją w oczach popatrzył na mnie i wypchnął się spoza rządku i stanął obok mnie.
Po minucie zastanowienia wybrałam osobę, która dzisiaj ani razu do mnie się nie odezwała - Muzykę. Tak, tak, to jest bezsensowne, ale muzyka jest dla mnie jak rodzina. Przeleciałam wzrokiem całe pomieszczenie i zaśmiałam się pod nosem.
- Wybieram... Radio!- po tych słowach ujrzałam zaskoczenie na twarzach. Kai wzruszył ramionami równo z Caroline i zabrali się do pracy.
Reszta zabrała się też do pracy razem ze mną. Ciężko było mi pracować, bo kręcili się pod moimi nogami oraz przy stanowisku pracy. Ochrzaniłam ich za to kilka razy, że przecież mogą sprzątać tam, gdzie mnie nie ma. Kiedy już miałam spokój wzięłam się za moją robotę. Zawsze przy obowiązkach wyłączam się. Teraz też tak było. Po przygotowaniu masy wlałam ją na maszynę do robienia gofrów i podgłośniłam radio, bo słyszałam trochę niezręczną ciszę. Gofrów zrobiłam tak z 50. Szybko upłynęło mi smażenie, jak i im sprzątanie, więc wszyscy wzięliśmy cukier puder, posypki, dżem, polewy i różne pierdołki, które są słodkie. Miałam pomysł na konkurs na zrobienie najładniejszych gofrów, więc podzieliłam się myślą i zrealizowaliśmy nasze projekty dotyczące posiłku. Ja miałam moja ulubioną postać z creepypasty- Jeffa the killera, Kai - logo jego ulubionego zespołu rockowego z Ameryki, Roni- pedalską tęcze (wszyscy kochamy rysować tą tęczę; tęcza RZyciem), Kate- też swoją ulubiona postać z creepypasty - Ticci Tobiego, a Lola miała bardzo dobrze narysowany nóż japoński. Po dłuższych przemyśleniach wybraliśmy wspólnie gofr Katherine.
- Właśnie! Mam do was 2 sprawy: 1. Viki, gdzie twoja rodzina? 2. Moja Mama zaprasza was na zakupy na pokątnej! - powiedziała w pewnym momencie Katie, kiedy zrobiło się cicho, choć to rzadkość u mnie w domu.
- Moi rodzice z sister i brackim pojechali do babci. - odpowiedziałam na pytanie Caluma.
- Tylko kiedy te zakupy? - zapytała się Veronica. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy są czyściutcy. Pewnie umyli się, gdy "wyłączyłam się" przy gotowaniu.
- Za tydzień, w sobotę. Jakby co, to ja przyjdę po was do domu przez kominek.
- Nie mogę się już doczekać! - ekscytowała się Lola.
//Tydzień po, czwartek, 12:01\\
- Macie listę potrzebnych rzeczy i kasę? - spytała mama Kaia - Daisy. - Ja idę do herbaciarni, a wy zajmijcie się sobą.
- Tak. Rozdzielamy się, czy razem idziemy? - zwróciła się do nas Lola, gdy Daisy poszła w swoją stronę.
- Koledzy na mnie czekają, więc jesteście zdane na was samych. - oznajmił Kai i odszedł, machając na pożegnanie.
- Dobra tylko wyrwij dla nas jakiegoś! - Puściła oczko Vera do przyjaciela. chłopak już dawno zniknął w tłumie ludzie, którzy zebrali się na głównej ulicy. Kiedy odwróciła się do nas zapytała - Najpierw po książki i inne bzdety potrzebne do szkoły, a potem do LODZIARNI?
Wszystkie się zgodziłyśmy na plan Roni. Kupiliśmy wszystko co trzeba. Po skończonych zakupach udaliśmy się, chichrając przez całą drogę, do lodziarni. Weszliśmy do "Floriana Fortescue" i doznałyśmy szoku:
- Gdzie jest pan Wincent?!- krzyknęła przestraszona Kate. - Co się z nim, do ch*ja, stało?! - jeszcze większym szokiem było to, że Katherine Bonnet przeklnęła (przy normalnych ludziach, bo przy nas przeklinała czasami gorzej ode mnie, a ja przeklinam duużo, i my nie jesteśmy normalnymi ludźmi).
- Panie to TE z Hogwartu? - zapytał przystojny blondyn, na ok. 20 lat z przepięknymi zielonymi oczętami.
- Dobrze pan trafił. - odpowiedziałyśmy chórkiem - A co? Ktoś o nas pytał?
- Można tak powiedzieć. - zmieszał się - Pan Wincent Haller nie żyje. Pogrzeb był wczoraj. Chciał przekazać, że jesteście tu zawsze mile widziane i za opiekę niego, jak i zarówno lodziarni macie o połowę tańsze desery.
Kate na wieść o śmierci starszego przyjaciela popłakała się. Stale znosiła chociażby słowo "śmierć" lub "nie żyje" płacząc. Nie wiele myśląc przytuliłyśmy dziewczynę z całych sił. Na szczęście dzisiaj nie było czarodziei w budynku, więc wszystkie razem wciąż przytulone siadłyśmy na jasnoróżowych kafelkach i się lekko zaśmiałyśmy. Za każdym razem, gdy coś się stało i jedna z nas płakała, przytulałyśmy ją i siadałyśmy na podłodze, to była taka nasza tradycja. Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy i blondyn przerwał nasze kółeczko.
- Nie chcę być niemiły, ale zamawiacie coś, czy będziecie dalej tak siedzieć?
- Dobra, dobra, wstajemy dziewczyny! - pogoniłam nas. Już trochę spokojniejsze zamówiliśmy lody. - Ja poproszę karmelowe, ciasteczkowe i tiramisu z polewą czekoladową i posypką tęczową. - odezwałam się. Ciągle zamawiam najsłodsze smaki, żeby potem mieć taki smak słodkości przez tydzień.
- A ja miętowe z czekoladą i polewą truskawkową - zamówiła Veronica. Czekolada z miętą jest jej must have na lato. Zawsze zamawia lody o tym smaku, nawet gdyby były jakieś warte spróbowania, dziewczyna zawsze trzyma się swojej mięty. Nic dziwnego - pokój ma w miętę, połowę szafy też i miętę dodaje prawie do każdego deseru.
- Sorbet mango, malina i Chałwowe z posypką czekoladową. - wybrała Bonnet.
- I ostatni to będzie... - zająknęła się Lola - Hmm... Różane... Hmm... Cynamonowe... I... O! PISTACJOWE! - ostatnie niemal wykrzyknęła. Ostatnio, kiedy coś zamawiamy to się jąka i nie wie co wybrać.
- Proszę bardzo... - chłopak podał ostatnie zamówienie i spojrzał na kasę. - Należy się 1 galeon i 3 sykle.
Złożyliśmy się razem z pieniędzmi i wyszliśmy z lodziarni z pełnymi torbami od zakupów i lodami. Niechcący popatrzyłam wzrokiem na ogromny i brązowy zegar po mojej prawej stronie. Pokazywał on 17.30. Zauważyliśmy pod bankiem Gringotta Kaia z jego mamą. Udaliśmy się do nich i razem przeteleportowaliśmy się do domów, jednak każdy już do swojego.
~*~
No cio tam dziubaski? W sumie dużo tu niepotrzebnych szczegółów, ale potem to się zmieni, wręcz będzie za mało szczegółów, bo zwracam największą uwagę na dialogi.
~ Pa pa dziubaski <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro