Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Friends

And what the hell were we?

10 Września 2018,

PONIEDZIAŁKOWY KRWOTOK

Chłopak wszedł na salę gimnastyczną, świdrując niespokojnie wzrokiem po innych uczniach. Wychowanie fizyczne było jego czwartą lekcją tego dnia i jedyną poniedziałkową, której nie miał z Wyattem, więc tak, panikował.

Miętolił materiał swojego czarnego T-Shirtu, myśląc, w jak bardzo czarnej dupie się znajdował. Tak naprawdę był to jego trzeci dzień w tej szkole i nie znał praktycznie nikogo, no może prócz Melissy Moone, która oprowadzała jego i Oleffa po szkole. Oparł się o ścianę i wytchnął głęboko powietrzę, wyczekując, aż zjawi się nauczyciel i to piekło minie szybciej. Albo wolniej, jeszcze gorzej.

Sala gimnastyczna po chwili wypełniła się wysokimi głosami, należącymi do dziewczyn, z którymi wyjątkowo mieli łączone zajęcia z powodu nieobecności ich nauczycielki. Spojrzał od niechcenia w około piętnastoosobową grupkę. Każda z nich była ubrana tak samo; czarny T-Shirt i granatowe, krótkie spodenki, te same zresztą kolory, jak u chłopaków, ze względu na barwy ich szkoły. Spuścił wzrok na ich stopy, większość miała czarne skarpetki z dwoma granatowymi paskami u góry, jednak nie ona. Ona miała białe, nieco wyższe skarpetki z jakimś napisem, którego nie był w stanie dojrzeć.

Wyróżniała się, miała w ogóle odwagę się wyróżniać, więc zdobyła u niego jakiegoś plusa, jeśli miało to w tamtym momencie znaczenie.

—Cztery kółka dookoła sali, nie ociągać się—niski, męski głos wyrwał go z przemyśleń i odepchnął się od ściany, zaczynając okrążenia.

Większość dziewcząt była przed nimi, ba, prawie każda, ale przed sobą nie zauważył pary białych skarpetek.

Obejrzał się niepewnie i zobaczył ją, ze spuszczoną głową, biegnącą wolniej, niż pozostałe. Doskonale ją rozumiał, też nienawidził w-f'u z całego serca i gdyby mógł, olałby ten przedmiot. Ale właśnie przez takie "olewanie" niektórych przedmiotów w poprzedniej szkole jego matka zdecydowała się go przenieść.

W pewnym momencie, któryś z chłopaków za nim coś do niej krzyknął, na co ta wybuchła głośnym śmiechem. I wtedy ujrzał ją w całej okazałości.

Wysoka, mniej więcej jego wzrostu, szczupła, a nawet chuda ciemna blondynka, która już podbiła w jakimś stopniu jego serce, chociażby tym cholernie naturalnym i niewymuszonym śmiechem. Aktualnie marszczyła nos, słysząc uwagę nauczyciela, po chwili machając ręką i biegnąc dalej.

I wtedy poczuł, że coś w nim pękło. Prawdopodobnie jakieś naczynko, bo tuż pod nosem poczuł coś mokrego.

Dotknął wilgotnego miejsca i na dwóch palcach prawej dłoni ujrzał czerwoną ciecz. To było dla niego dziwne, ale miał tak wcześniej może z dwa razy, widząc banery reklamowe Victoria's Secret na mieście. Ale cholera, ta dziewczyna nie była ubrana w żaden sposób skąpo, po prostu T-Shirt i szorty, więc o co chodziło?

—Lieberher—usłyszał, więc odwrócił głowę w stronę źródła głosu, czyli jego trenera. Przystanął i spojrzał na mężczyznę—wszystko gra? Miewałeś już krwotoki?

—Tak, zdarzało się parę razy—uogólnił, nie mając kompletnej ochoty tłumaczyć się około czterdziestoletniemu facetowi, że po prostu to przez dziewczynę w białych skarpetkach.

—Dobra, pielęgniarki jeszcze nie ma, ale...—rozejrzał się po sali i jego wzrok spoczął prawdopodobnie na którymś z uczniów—Colins! I tak się opieprzasz, chodź tu—pokazał gestem ręki.

Odwrócił się i ujrzał . Dziewczynę w białych skarpetkach, Colins. Ciekawiło go, czy to jej imię, czy nazwisko, choć raczej stawiał na to drugie, zważywszy na to, jak do niego odniósł się mężczyzna.

Podeszła, delikatnie kołysząc biodrami, co w jakiś sposób wydało mu się w tamtym momencie cholernie satysfakcjonujące, bo do niej to jak najbardziej pasowało.

—No?—Spytała znudzona, patrząc przez ułamek sekundy na niego. Jej głos też wydawał się cholernie satysfakcjonujący dla jego uszu.

—Kolega ma krwotok z nosa—wskazał na piętnastolatka, wpatrującego się w nią—pielęgniarki nie ma, a ty wiesz, jak się tym zająć. Ja mam tu najbardziej popieprzonych uczniów, a jako wychowawca Ci ufam.

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem i po chwili się odezwała.

—Chodź—zaczęła iść w stronę wyjścia z sali, nadal lekko kołysząc biodrami, co nieźle go rozpraszało. Ale chyba po prostu miała taki styl chodu, a to on potrafił się czepiać szczegółów.

Podążając za nią, zdał sobie sprawę, że mimo wolnego biegu, szła szybko. Zapewne za sprawą długich, swoją drogą chudych, ale w jakiś sposób ł a d n y c h dla niego nóg.

—Głowa do przodu—powiedziała, odwracając się do niego na chwilę i marszcząc nos.

Zrobił tak, jak kazała z niemałą chęcią. Każdy posłuchałby jej z niemałą chęcią, przynajmniej tak mu się zdawało.

Bez ogródek wkroczyła do męskiej toalety, po chwili przechodząc do sekcji z kabinami i urywając mu kawałek papieru toaletowego.

—Dzięki—powiedział, przyciskając papier do nosa i patrząc na nią i dostrzegając kolejny szczegół, który już w niej uwielbiał, a mianowicie oczy. Niebiesko-zielone, niby takie, jak połowa populacji, ale jednak intrygujące.

—Siadaj—wskazała głową na sedes—ja pójdę zmoczyć—pomachała lekko kawałkiem wcześniej urwanego papieru i odeszła w stronę umywalek.

Usiadł posłusznie i czekał na blondynkę, zauważając, że poplamił szare płytki. Może w starej szkole miałby to gdzieś, ale w nowej chciał pokazać się z jak najlepszej strony, chociażby po to, żeby mieć później luz. Urwał więc kawałek papieru i rzucił go na ziemię, po chwili przydeptując go butem i wycierając trzy krople czerwonej cieczy. Wyrzucił go po paru sekundach, nadal trzymając "swój" kawałek przy nosie.

Poczuł nagle coś zimnego na karku i przeszedł go dreszcz. To nie było przez prowizoryczny okład, a raczej przez to, że dziewczyna przejechała delikatnie kciukiem w tamtym miejscu.

Spojrzał na nią z wdzięcznością, a ta odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem. Dopisać do listy uśmiech i ten jeden dołeczek po lewej stronie.

Przysunęła sobie śmietnik tak, że był naprzeciw niego i usiadła na nim, stykając ze sobą nogi w kolanach i kładąc na nich dłonie, wystukując jakiś rytm swoimi długimi palcami.

Chwila, to nie był jakiś rytm. To była jego ulubiona piosenka.

—Swim—stwierdził, poprawiając chusteczkę.

—Znasz Chase Atlantic?—Spytała, zakładając kosmyk włosów za lewe ucho z trzema srebrnymi kolczykami.

Pokiwał głową i przeniósł wzrok na jej skarpetki, zwracając uwagę na napis.

—Remove before sex—przeczytał na głos—ciekawe—uśmiechnął się lekko.

Zaśmiała się cicho i spojrzała mu w oczy.

—Przynajmniej tak się mogę wyróżniać.

—Szanuję, nie każdy umie w tych czasach—pochwalił ją.

—W tych czasach po prostu nie każdy chce—zmarszczyła nos i otworzyła usta, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale po chwili je zamknęła.

Siedzieli w niezręcznej ciszy, rozglądając się po pomieszczeniu bez celu, z wyjątkiem tego, jak odsunął zakrwawiony papier od nosa, a ta wzięła go od niego i wyrzuciła do kosza, uprzednio wstając. Krew nadal mu leciała, na drugi już kawałek papieru, w pewnym momencie dziewczyna wstała i obróciła okład na drugą, chłodniejszą stronę, przyciskając go bardziej do karku, poprzez przejechanie po nim palcami, przyprawiając go o ponowny dreszcz.

—Anemia?—Spojrzała na niego, opierając głowę na prawej dłoni.

—Nie, raczej nie—w tym momencie zauważył kilka siniaków na jej długich nogach i to, jak blada była—a ty?

—Też nie—zauważyła, gdzie patrzył, więc zdecydowała się odpowiedzieć szczerze—mi się robią od lekkiego uderzenia, akurat nietrudno mi na coś czasem wpaść—zaśmiała się cicho—ile spałeś?

—Koło pięciu godzin—odpowiedział.

—To wszystko wyjaśnia—pokiwała głową i ponownie na niego spojrzała.

—Też je masz?—Zapytał, znowu wymieniając papier pod nosem i podając jej ten czerwony.

—Nie, też tyle czasem śpię, jak mnie najdzie na granie, lub coś—powiedziała, wyrzucając papier—ale nigdy nie miałam.

—Grasz w coś?

—Trochę tego jest—uśmiechnęła się—LoL, Overwatch, Simsy, The Walking Dead...

—Też lubię—odwzajemnił uśmiech—może się minęliśmy kiedyś na jakimś serwie w LoL'u, albo coś.

—Możliwe.

Po chwili poczuł, jak do oczy napływają mu łzy i zaczął kaszleć, na co blondynka zareagowała ekspresowo, podsuwając mu tonę papieru pod nos. Poczuł się dość zawstydzony, prawdopodobnie nie on jedyny, biorąc pod uwagę, że do brzydkich zdecydowanie nie należała.

—Dobra, dobra, jest okej—wciąż nie puszczała papieru pod jego nosem, delikatnie muskając jego palce swoimi—o to właśnie chodzi, nie bój się.

W jakiś sposób jej słowa go uspokoiły i gdy z jego nozdrzy wyleciał skrzep krwi, nie czuł się aż tak onieśmielony, jak wcześniej, nawet prawie wcale.

Dziewczyna zawinęła papier i wyrzuciła go do kosza, wraz z tym spod jego nosa.

—Jaeden—zdecydował się przedstawić, wyciągając dłoń w jej stronę.

—Jae będzie wygodniejsze—uścisnęła ją z uśmiechem—Elena, ale jak najbardziej zdrabniaj, na przykład El.

—Ellie—uśmiechnął się, puszczając odrobinę niechętnie jej dłoń.

—Albo Ellie—zaśmiała się, krzyżując ramiona.

—Ellie—zaczął—chyba musimy wracać na lekcję.

—Jae—zdecydowała się zagrać w jego grę—prawdopodobnie o nas zapomnieli, więc możemy tu posiedzieć do dzwonka, jeśli chcesz.

—Jak najbardziej—uśmiechnął się.

2 Października 2018,

WTORKOWA AKCJA RATUNKOWA

Wtorek zdecydowanie nie należał do jego ulubionych dni tygodnia. Może dlatego, że nie miał wtedy wychowania fizycznego, czy też chemii. Szczerze, nawet nie lubił tych przedmiotów, ba, należały do jego znienawidzonych, ale dzielił je przynajmniej z Ellie. Z tego tytułu nawet polubił poniedziałki, a fakt, że mieli razem zajęcia również w piątki, uczynił ten dzień tygodnia jeszcze lepszym.

No właśnie, co nowego z Ellie?

Otóż ich relacje uległy delikatnej zmianie; mianowicie zawsze witali się i posyłali sobie serdeczne uśmiechy, mijając się na korytarzach, czy łapiąc kontakt wzrokowy na zajęciach. Czasem zdarzało im się gadać, na przykład trzy tygodnie wcześniej, gdy nie ćwiczyła na w-f'ie z powodu niedyspozycji (usłyszał jej rozmowę z Melissą na chemii i stąd się dowiedział) postanowił udawać, że nie wziął stroju, by z nią posiedzieć. I tym sposobem przegadali dwie godziny na rozmaite tematy, zaczynając na grach, kończąc na owłosionych nogach Kenzie Ziegler,

Wtedy dostrzegł u niej kolejną zaletę; była cholernie inteligentna i gadało się z nią naprawdę lekko, bo mogła wypowiedzieć się na każdy temat. Poza tym, tamtego pamiętnego dnia szturchnęła go raz kolanem, by pokazać mu, że Jack Grazer upadł z drabinek na twarz. Śmiał się, ale bardziej skupił się na tym, że go szturchnęła i na brzmieniu jej śmiechu, tak naturalnego i niewymuszonego, jak w tamten poniedziałek.

I zadał sobie wtedy pytanie; dlaczego tak słodka dziewczyna musi cierpieć na coś tak okropnego zwanego miesiączką? Bo według niego totalnie na to nie zasługiwała, ale jeśli za tym idzie siedzenie z nim dwie godziny i trącanie go kolanem, chyba mogła przecierpieć.

Wraz z dzwonkiem wybiegł na korytarz z sali geograficznej jak poparzony, szukając wzrokiem Wyatta, z którym miał zamiar przegadać całą przerwę, zanim spędzi całogodzinne okienko sam, w bibliotece, w kółko przeglądając memy i rozmyślając o El, gdy tylko minie drzwi pomieszczenia.

Nie widząc nigdzie chłopaka, zaczął przemierzać korytarz w stronę dziedzińca, gdzie zwykle się spotykali.

Ściskał prawą dłonią ramię swojego czarnego plecaka i rozglądał się po korytarzu. Czarno-granatowe bejsbolówki, stroje cheerleaderek w tych samych kolorach, ale ani śladu po czarno-czerwonej flanelowej koszuli, w którą była tamtego dnia ubrana Colins. Też miała po przerwie okienko, ale jakoś zawsze brakowało mu odwagi, by poprosić ją o spędzenie go z nim.

Znowu zaczął myśleć o niej. O jej dołeczku po lewej stronie, gdy się uśmiechała. O jej śmiechu, tak szczerym, że było to aż nielegalne. O jej włosach w kolorze ciemnego blondu, które tego dnia akurat uczesała w wysokiego kucyka. O jej oczach, niebiesko-zielonych, które u niej wyglądały piękniej, niż u kogokolwiek.

I gdy miał zacząć rozmyślać o jej smukłej talii, poczuł, jak zderza się z kimś barkiem. Spojrzał, kto to był- Evan, kapitan drużyny futbolowej. Jak na (w miarę) wychowanego piętnastolatka przystało, wymamrotał "sorry" i poszedł dalej, przynajmniej chciał.

No właśnie, chciał. Poczuł pociągnięcie za plecak i po chwili stanął twarzą w twarz z brunetem, jakieś dwadzieścia centymetrów wyższym niż on.

—Może patrz jak chodzisz, Lieberher—wycedził przez zęby, pchając go na szafkę tak, że uderzył o nią głową.

—Przeprosiłem—stwierdził, po chwili karcąc się w myślach. Mógł się nie odzywać, tak byłoby lepiej, może Evan potraktowałby go wtedy łagodniej i za moment mógłby odejść do Oleffa. Ale po czymś takim był skończony, przynajmniej tak myślał.

—No tak, pieprzone "sorry" wszystko załatwi. Może dla Ciebie, ale nie dla mnie. Zaraz zobaczysz, co mi jest potrzebne, żeby zapomnieć o tym, co odjebałeś—brunet uśmiechnął się złowieszczo i uniósł jedną pięść. Jaeden zamknął oczy, przygotowując się na uderzenie, ale zamiast tego usłyszał tylko tępe walnięcie.

—Nie skończyłam, głupia szmato!

Słysząc t e n głos nie bał się otworzyć oczu, ale widząc j ą zdziwił się.

Otóż El Colins we własnej osobie, stała przed nim z książką od angielskiego w dłoniach i patrzyła wrogo na Evana, który właśnie wyprostował się i wyglądał, jakby zobaczył ducha. Po chwili jednak zaczął iść w jej stronę.

—Colins—zaczął—a więc plotki są prawdą, wcale nie jesteś grzeczna. Ale mi to się w sumie podoba—mówiąc to oblizał obrzydliwie wargi, przez co Lieberher w tamtym momencie chciał mu zmiażdżyć czaszkę

—To też ci się spodoba, Greene—podała Jaedenowi książkę i po chwili bez zawahania uderzyła Evana pięścią w nos, na co ten wydał z siebie krzyk.

Stał tam, jak w transie. A więc Ellie nie jest bezbronna—pomyślał i uniósł jeden kącik ust, po chwili krzyżując spojrzenia z blondynką.

—Wiejemy—powiedziała i zaczęła go ciągnąć za nadgarstek w nieznaną jemu stronę.

Nie biegła, szła szybko na tych swoich długich nogach, na które tak uwielbiał patrzeć. Jej kucyk kołysał się żywo na boki z każdym postawionym krokiem, a szary plecak zwisał jej z łokcia, co musiało ją potwornie boleć, ze względu na to, że był dość mocno wypakowany.

Niewiele myśląc, przełożył książkę od angielskiego do tej dłoni, której nadgarstek trzymała dziewczyna, a drugą poprawił jej plecak tak, że wisiał na jej ramieniu. Odwróciła się, czego się spodziewał, ale jednak szła dalej.

—Dzięki—uśmiechnęła się delikatnie, ukazując ten jeden dołeczek, na którym zwykle zaczynał rozmyślanie o niej. Po chwili odwróciła się i próbowała popchnąć drzwi, ale średnio miała siłę, więc jej pomógł.

Wyszli z budynku, ale Colins nie zatrzymywała się. Nadal szła uparcie, mimo rozwiązanej sznurówki u swojego prawego buta.

—El—zaczął, chichocząc.

—Lieberher, mniej gadania, więcej przebierania nogami, już niedaleko—powiedziała, nie patrząc na niego.

—Ale Ellie—kontynuował z uśmiechem.

Nawet nie zdążyła się odwrócić, a chłopak przydepnął przez nieuwagę jej sznurówkę. Prawie upadła na ziemię, ale tym razem to on chwycił ją za nadgarstek i temu zapobiegł.

—Dzięki—zaśmiała się, poprawiając koszulę, która zsunęła jej się z ramienia, na co chłopak z jakiegoś powodu uśmiechnął się—lepiej zawiążę—stanęła na jednej nodze i próbowała zawiązać buta, jednak za bardzo się chwiała.

Splótł swoje dłonie i podsunął jej pod prawego Vansa, na co ta uniosła kącik ust i zawiązała go, po chwili znowu stawiając stopę na ziemi. Po chwili utkwiła wzrok w jednym punkcie i znowu zaczęła ciągnąć go przed siebie.

Podążał za nią, nie zadając żadnych pytań, aż po trzech minutach dotarli do niewielkiej kawiarni, dopiero wtedy przystanęła i wzięła od niego książkę, chowając ją po chwili do plecaka.

—Głowa Cię nie boli? Nie robi Ci się ciemno przed oczami? A może czujesz, jakbyś znowu miał krwotok?—Pytała piętnastolatka, patrząc na niego zmartwiona.

—Jest w porządku, naprawdę—zapewnił, bo przy niej już dawno zapomniał o bólu z tyłu głowy—Evan ma gorzej.

Nie bój się, on Ci nic nie zrobi—powiedziała, przekręcając od tyłu jeden z kolczyków w jej lewym uchu—tak naprawdę ma zajebiście małego i robi wszystko, żeby o tym zapomnieć.

Wybuchnął śmiechem, co zrobiła też dziewczyna. Lubił tą jej bezpośredniość, nawet jeśli poznał tylko jej skrawek. Chyba tak właśnie działała Elena Colins, jeśli uchyla Ci rąbek tajemnicy o sobie, to chcesz więcej i więcej. Przynajmniej Jaeden chciał, i to bardzo.

—Ellie—zaczął tak samo, jak tego poniedziałku w męskiej toalecie.

—Jae?—Spytała, patrząc na niego z uśmiechem.

Teraz, albo nigdy—pomyślał i wziął głęboki wdech.

—Jae?—Zmarszczyła nos, co wyglądało dla niego bardzo uroczo.

—Może w ramach podziękowań kupię Ci kawę?—Powiedział z sercem walącym mu dziesięć razy szybciej niż zwykle.

—Jeśli już chcesz być gentlemanem, to lemoniadę—uśmiechnęła się—kawy nie toleruję—zaczęli iść w stronę wejścia i ponownie otworzył przed nią drzwi.

—Myślałem, że to tylko ja—zaśmiał się, wchodząc tuż za nią.

—Kawa jest do dupy i smakuje jak wysrana herbata—stwierdziła.

Znowu wybuchnął śmiechem, znowu dzięki niej. To było co najmniej miłe uczucie, nawet mega miłe.

I tak spędzili najbliższą godzinę-rozmawiając i co jakiś czas wybuchając śmiechem.

12 Grudnia 2018,

ŚRODOWE KOREPETYCJE

Gapił się w szybę, obserwując śnieg za oknem i po raz kolejny myśląc o niej. A szczególnie o ich spędzonym razem dzień wcześniej okienku, podczas którego siedzieli w rogu kawiarni, pijąc gorącą czekoladę i stykając się łokciami. Myślał o tym, jak słodko wyglądała z czekoladowym wąsem nad górną wargą, i jak dobrze musiała w tamtym momencie smakować, gdyby zdecydował się złączyć ich usta, na co miał coraz większą ochotę z każdym dniem.

Od tamtego październikowego wtorku spędzali razem każde okienko, siedząc w kawiarni, pijąc coś ciepłego i rozmawiając, co jakiś czas wybuchając śmiechem, chociażby dlatego, że blondynka przewróciła stojak z serwetkami na stoliku. Po prostu, z Ellie dało się śmiać ze wszystkiego.

Ponadto, od listopada siedzieli razem na lunch'u- ona, on, Wyatt i Melissa. No, czasem jeszcze Jace, jej przyjaciel, który zwykł co jakiś czas gromić go wzrokiem, ale nie przejmował się tym zbytnio, siedząc centralnie naprzeciw niej.

Ale wraz z pierwszym śniegiem, jaki spadł tydzień wcześniej i widokiem El, wystawiającej język na dworze, by złapać na niego jakieś płatki śniegu uświadomił sobie coś bardzo ważnego.

Naprawdę podobała mu się Ellie Colins.

A on nie miał u niej szans.

Bo mimo tych wszystkich dupków, którzy lecieli na nią za wygląd, byli też tacy, którzy lubili jej osobowość, jak Jaeden.

Tylu dobrze wyglądających, wysportowanych chłopaków, którzy mieli ochotę umówić się z El Colins i tak często wypowiadali jej imię w szatni, na co Jace zwykle zaciskał pięści.

Jakimś cudem żaden jej jeszcze nie zaprosił, albo się nie zgodziła. Nie wiedział, dlaczego.

Ale mimo wszystko, kim był on dla niej? Jaedenem z w-f'u, lub chemii? Jaedenem od LoL'a, w którego grali razem co jakiś czas?

Bo ona zdecydowanie była dla niego kimś więcej.

Kimś, kto potrafił poprawić mu humor samą swoją obecnością.

Ona tak o nim nawet przez chwilę nie pomyślała, był tego pewien.

Gdy zadzwonił dzwonek, z prędkością światła wrzucił książki od niemieckiego do plecaka. Chciał już wyjść, ale nauczycielka go powstrzymała.

—Herr Lieberher, poczekaj proszę.

Zatrzymał się więc skrzywiony pod tablicą i patrzył, jak klasa opróżnia się z uczniów. Doskonale wiedział, o co chodziło Pani Black. Zbliżało się wystawiane ocen, a on ledwo miał dwójkę z niemieckiego. Strasznie przeklinał się, że wziął ten język zamiast hiszpańskiego, czy chociażby francuskiego, ale na niego było najmniej chętnych i oczekiwał luzu.

—Posłuchaj—zaczęła kobieta, gdy zostali sami—zdajesz sobie sprawę ze swojej sytuacji, prawda?

—Tak—odpowiedział beznamiętnie.

—Naucz się na jutro słownictwa i gramatyki z ostatnich trzech działów. Napiszesz test, dostań chociaż trójkę i dasz radę jeszcze do końca drugiej klasy, potem możesz zawsze się przepisać na coś innego.

—Wątpię, że uda mi się nauczyć na trójkę—stwierdził.

Kobieta westchnęła ciężko i popatrzyła się przez okno, po chwili znowu zabierając głos.

—Muszę się trzymać terminów, wyznaczyłam ten test na jutro i tego nie mogę zmienić, sam rozumiesz—mówiąc to, zmierzyła nastolatka wzrokiem—trochę trudno będzie Ci znaleźć korepetytora, ale znam kogoś, kto może Ci pomóc. Pogadam z nią, przyjdź dzisiaj po lekcjach do biblioteki i ona też przyjdzie, na pewno się zgodzi, ale gdyby coś złapię Cię na korytarzu.

—Jasne, dziękuję—wymusił uśmiech.

—Podziękujesz mi, a przede wszystkim jej, gdy dostaniesz trójkę—zaśmiała się cicho nauczycielka—zmykaj, nie będę Ci zabierać przerwy.

Skinął głową i wyszedł z klasy, szukając wzrokiem Oleffa, jak zawsze.

Siedział w bibliotece, wsłuchując się w "Swim" Chase Atlantic na swoich słuchawkach i tupiąc nogą w rytm muzyki.

To była ta sama piosenka, którą wystukiwała swoimi palcami o kolana, gdy spędzili poniedziałkowy w-f w męskiej toalecie. Zawsze przypominała mu o niej i zważywszy na okoliczności, nie był pewien czy słuchanie jej było dobrym dla niego wyborem.

Spojrzał na godzinę- była 15:30, czyli już dziesięć minut temu powinna się zjawić jakaś dziewczyna, która nauczyłaby go niemieckiego. Spodziewał się jakiejś trzecio albo czwartoklasistki, która zanudziłaby go na tyle, że zniechęciłby się jeszcze bardziej do tego przedmiotu.

Zdecydował się wyjąć jedną słuchawkę, na wypadek, gdyby nie słyszał, jak wchodzi.

—Guten Tag, Herr Lieberher—usłyszał.

Odwrócił się, a za sobą ujrzał uśmiechniętą od ucha do ucha Elenę, trzymającą dwa kubki z ich kawiarni, co było prawdopodobnie najpiękniejszym widokiem tamtego dnia.

—El?—Zdziwił się—ty nie chodzisz na hiszpański?

—Chodzę, pizdokleszczu—powiedziała, siadając obok niego i kładąc jeden kubek przed nim—ale szybko łapię języki, więc nauczyłam się niemca na dodatkowych, przynajmniej w jakimś stopniu. No i przyniosłam czekoladę—uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.

—Zazdroszczę—uniósł lekko kącik ust—i dzięki za picie, oddam Ci—upił łyka czekolady i zaczął grzebać w kieszeni, w poszukiwaniu pieniędzy.

—Daj spokój, napiszesz dobrze ten test, a nie będziesz musiał oddawać—puściła mu oczko i zaśmiała się, sącząc napój.

Tak bardzo uwielbiał, gdy to robiła i dzięki Bogu, robiła to naprawdę często. Mimo wszystko, poczuł, jak oblewa go rumieniec i modlił się, by tego nie zauważyła.

—Wyciągaj książki, szmaciuro—skinęła głową w stronę jego plecaka, podłączając białe słuchawki do telefonu w tym samym kolorze.

Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mu w żaden sposób, że tak się do niego zwracała. El była po prostu typem osoby, która tak okazywała sympatię, więc nawet go to cieszyło.

Wyciągnął na stolik podręcznik, ćwiczenia i zeszyt, spoglądając na dziewczynę która podawała mu jedną słuchawkę.

—Mi wtedy się lepiej uczy, chcesz?—Znowu patrzyła na niego tymi swoimi niebiesko-zielonymi oczyma, więc nie mógł się nie zgodzić.

Wziął od niej słuchawkę i po chwili w jego prawym uchu zabrzmiał początek "Okay" Chase Atlantic, na co uśmiechnął się.

Blondynka w międzyczasie przecierała swoje okulary czarną koszulką i przeglądała jego podręcznik, po chwili zaglądając do zeszytu. W tamtym momencie zrobiło mu się cholernie wstyd, bo jego pismo nie należało zdecydowanie do najładniejszych. Zakłopotany zaczął rozglądać się na boki, czując, jak panikuje. Sądził, że El powie, że ma tak chujowe pismo, że nie może się rozczytać, po czym wyjdzie z biblioteki i zostawi go sam na sam z tym okropnym przedmiotem, choć gorsze byłoby to, że wyjdzie.

Dziewczyna chyba zauważyła jego niepokój i uniosła wzrok znad zeszytu.

Nie bój się, to tylko pismo. Jace ma gorsze—zaśmiała się i wróciła do wertowania kartek.

Obserwował ją bacznie, w pewnym momencie wyciągnęła przezroczysty piórnik, a z niego wyjęła różowy długopis, otwierając go za pomocą ust i trzymając zębami zatyczkę.

Niewiele myśląc, wyjął jej zatyczkę z pomiędzy zębów i odłożył ją obok książki. Elena spojrzała na niego dość zdziwiona.

—Jeszcze połkniesz, zadławisz się i umrzesz—powiedział, uśmiechając się.

—Nieważne, jak dwuznacznie to zabrzmiało, Lieberher—odpowiedziała mu.

Oboje wybuchli śmiechem, parę minut później zaczynając powtarzanie.

Minęły dobre trzy godziny i o dziwo, naprawdę rozumiał. Co prawda miał problem z czasownikami modalnymi, ale poza tym w miarę ogarniał.

El okazała się naprawdę dobrą korepetytorką, która siedzi nad czymś, dopóki druga osoba tego nie zrozumie. Zdecydowanie mu się to podobało, bo teraz naprawdę czuł, że ma szansę na trójkę, albo nawet czwórkę z plusem.

—Dobra—Colins wypuściła ustami powietrze i oparła się o krzesło, przecierając oczy—przeczytaj ten tekst z dwa razy, omówimy go i bierzemy się na nowo za modalne.

Chłopak pokiwał głową i zaczął czytać tekst o pozytywnych efektach uprawiania sportu, co jakiś czas spoglądając na nią kątem oka. Była zmęczona, widać. Ale był jej naprawdę wdzięczny za jej anielską cierpliwość i planował jej to wynagrodzić w inny sposób, niż pozytywną oceną z testu. Choć randka byłaby raczej nagrodą dla niego, a nie dla niej.

Gdy miał zacząć tekst drugi raz, poczuł ciężar na swoim prawym ramieniu. Odwrócił głowę w tamtą stronę i zobaczył blondynkę, oddychającą miarowo z zamkniętymi oczyma.

Wpatrywał się w nią, tym razem zaczynając na jej długich rzęsach, przechodząc na jej zmarszczony nos, usta, tamtego dnia pomalowane neutralną pomadką, która zdążyła jednak zejść już prawie w całości, które tak bardzo miał ochotę pocałować. Następnie przeniósł wzrok na jej prawą dłoń, ściskającą materiał jego niebieskiej bluzy. Nieśmiało objął ją ramieniem, nie spuszczając z niej wzroku.

I w momencie, gdy dziewczyna uśmiechnęła się przez sen, nie obchodziły go już czasowniki modalne. Kogo by obchodziły, mając Elen Colins obok?

13 Grudnia 2018,

CZWARTKOWE WYBAWIENIE

Okej, mimo tego, że dzień wcześniej nie obchodziły go modalne, gdy przyszedł na niemiecki, zaczęły.

Siedział niespokojnie w ostatniej ławce, gdy Pani Black grzebała w teczce w poszukiwaniu sprawdzianów. Dłonie mu się pociły, przekładał długopis z jednej do drugiej i tupał nerwowo nogą, zwracając uwagę niektórych uczniów.

—Mam—powiedziała niska brunetka w średnim wieku, unosząc plik kartek w górę i po chwili zaczynając je rozdawać poszczególnym uczniom.

Dał sobie głowę uciąć, że w pierwszym zadaniu były modalne. W końcu nauczycielka podeszła do niego i podała mu kartkę, wracając na swoje miejsce. Tak, te cholerne modalne w pierwszym zadaniu. Za najwięcej punktów.

Zaczął się podpisywać i usłyszał pukanie do drzwi. Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał wysoką blondynkę, trzymającą kilka kartek w dłoniach. Ubrana była w szary, powyciągany sweter i zwykłe rurki jeansowe. Niby strój tak zwykły, ale i tak wyglądała pięknie.

Bo przecież Ellie zawsze wyglądała pięknie.

—Dzień dobry—zaczęła, zamykając za sobą drzwi—Pani Weatherby zaczepiła mnie na korytarzu i kazała to przekazać Jaedenowi, mamy razem chemię, mogłabym?

W międzyczasie odezwało się kilka "hej, El" w stronę dziewczyny, na co odpowiedziała promiennym "hejka".

—Proszę—Pani Black skinęła głową w jego stronę.

Dziewczyna zaczęła się do niego zbliżać, kołysząc lekko biodrami jak zawsze. Uśmiechnął się delikatnie, gdy skrzyżowali spojrzenia, podczas gdy motylki w jego brzuchu szalały.

—Masz to zrobić na jutro, żeby poprawić ocenę. Ale już teraz masz spojrzeć na stronę piątą i powiedzieć mi, czy to rozumiesz. Jeśli nie, Pani Ci dokseruje więcej ćwiczeń z tego.

Przewrócił zszyte kartki i ujrzał zadanie z izotopów. Na samym dole była przyklejona mała, żółta karteczka samoprzylepna, a na niej wypisane czasowniki modalne.

El zrobiła mu ściągę, bo dzień wcześniej nie zdążyli tego powtórzyć.

—To akurat rozumiem—powiedział, odlepiając ukradkiem karteczkę i chowając ją w rękawie bluzy.

—Super, do jutra—puściła mu oczko—nie bój się—dodała ciszej i odeszła w stronę drzwi.

—Przepraszam, że przeszkodziłam, do widzenia—powiedziała, posyłając delikatny uśmiech w stronę nauczycielki i po chwili wychodząc.

Wepchnął kserówki z chemii do plecaka. Tak bardzo dziękował jej w duchu, spoglądając na karteczkę i spisując do zadania.

Po pół godziny pisania testu i rozmyślaniu o niej, podszedł do biurka germanistki i oddał jej swój arkusz, siadając z powrotem na miejsce. Zdecydował się poobracać w dłoniach ściągę i zauważył coś, czego nie widział wcześniej.

"Sun Street, 21 
Jutro po lekcjach, pogramy w coś 
-Els <3 "

Napisane różowym długopisem.

10 Maja 2019,

PIĄTKOWA SYTUACJA KRYZYSOWA

No więc, Elena Colins.

Kim była dla Jaedena Lieberhera?

Powodem, dla którego wstawał chętnie rano.

Powodem, dla którego uśmiech mógł nie schodzić z jego twarzy.

Powodem, dla którego w weekendy potrafił siedzieć do piątej rano, o ile rozmawiali przez Skype'a lub FaceTime i grali ze sobą, albo chociaż pisali.

Powodem, dla którego w piątki włóczył się w nocy po mieście, bo albo wracał od niej do domu, albo ją odprowadzał.

Powodem, dla którego wstawał przez pięć dni w miesiącu wcześniej, by kupić w kawiarni coś do picia i pączka, ze względu na okres.

Powodem, dla którego wykręcał samochodem w oddaloną od niego o trzy kilometry dzielnicę rano, w celu podwózki do szkoły i po zajęciach, by odstawić ją do domu.

Powodem, dla którego wywalał Oleffa na tylnie siedzenie, gdy wiózł ich dwójkę, bo ta miała chorobę lokomocyjną i lepiej jej się jeździło z przodu.

Elena Colins była jego najlepszą przyjaciółką.

I dlatego to do niej pobiegł o dwudziestej trzeciej, gdy zrobiło się z nim źle.

Gdy wracał od niej, zahaczył o sklep, wychodząc z niego kilka minut później i nagle poczuł duszności, ból w klatce piersiowej, zaczął się pocić i ogólnie rzecz biorąc, miał wrażenie, że zaraz umrze.

Zawrócił najszybciej, jak mógł. Nie pomyślał nawet o tym, że być może sprzedawczyni w sklepie mogła udzielić mu pomocy.

Bieganie wychodziło mu dość średnio, ale jakimś cudem po dwóch minutach był z powrotem pod domem przyjaciółki na Sun Street. Otworzył furtkę i zamknął ją z trzaskiem. Zaczął iść po schodach z prawej strony domu numer 21 i znalazł się przed drzwiami balkonowymi, zasłoniętymi białą roletą. Czuł się coraz gorzej, więc bez zawahania zapukał w szybę, czekając na reakcję blondynki.

Po jakiś pięciu sekundach roleta uniosła się i El otworzyła drzwi, patrząc zdziwiona na niego.

—Jaedog? Zapomniałeś czegoś? Blady jesteś—zmarszczyła nos, zadzierając lekko głowę, by móc spojrzeć mu w oczy.

—E-Ellie—zaczął, nerwowo ruszając dłońmi—j-ja... Zaraz w-wszystko się zapadnie—wydusił, oddychając płytko.

—O Boże, Jae—powiedziała, wciągając go do środka i zamykając za nim drzwi—usiądź na łóżku—dodała z wyczuwalnym niepokojem w głosie.

Zrobił tak, jak poprosiła i schował twarz w kolanach, trzęsąc się.

—Jae—dotknęła delikatnie swoją zimną dłonią jego ramienia, na co wzdrygnął się—Jae, spójrz na mnie, proszę—mówiąc to, głos jej się zatrząsł.

—El—spojrzał na nią ze łzami w oczach—u-umrę, nie chcę umierać.

—Nie umrzesz, spokojnie. Powiedz, co Ci jest—blondynka była widocznie przerażona sytuacją, ale próbowała zachować zimną krew—pomogę Ci, skarbie, obiecuję.

—D-Duszno—wydukał, przejeżdżając dłonią po swoim spoconym czole.

Wstała i szybko otworzyła szeroko okno, nawet nie martwiąc się uderzeniem małym palcem o szafkę.

—Jae Jae, słonko, krzycz, jeśli musisz. Jesteśmy sami w domu, spokojnie—z powrotem usiadła obok niego.

—Boli—wskazał na klatkę piersiową.

Dziewczyna położyła dłoń po lewej stronie jego klatki piersiowej i otworzyła oczy szerzej, czując, że jego serce wali jak oszalałe.

—Ellie, b-boję się, ja nie chcę umrzeć.

—Spójrz na mnie—powiedziała, kładąc dłonie na jego ramionach. Gdy to uczynił, kontynuowała—bubu, nie umrzesz, jestem obok, nie bój się, oddychaj ze mną—zaczęła robić głębokie wdechy, patrząc na szesnastolatka.

Chłopak nadal trząsł się i łkał, jakby nie docierało do niego, co mówiła. Ale po chwili, zaczął oddychać głęboko, w tym tempie, co ona.

—O to chodzi, nie przestawaj—skinęła głową, nie zaprzestając czynności i uśmiechając się delikatnie.

Po jakiś siedmiu minutach płaczu, drżeń i kołatania serca, zaczęło robić mu się lepiej. El była z nim przez cały czas, patrząc mu w jego zaszklone oczy i uspokajając go

W końcu przestał mieć wrażenie, że śmierć czeka za rogiem, a łzy przestały lecieć z jego oczu. Mimo wszystko, nadal wpatrywał się w Ellie i zdał sobie sprawę, co dla niego zrobiła. Pomogła mu tak, jak nikt mu nigdy nie pomógł. Przeszło szybciej, niż zwykło parę lat wcześniej. Dzięki niej.

—Jae—położyła znowu jedną z dłoni na jego spoconej klatce piersiowej, tym razem wyczuwając puls niemalże w normie—lepiej?

Nie odpowiadał, przełykając ślinę. Patrzył w jej oczy, które tak bardzo kochał i niewiele myśląc przyciągnął ją do siebie za jej talię, po chwili kładąc dłonie na jej ramionach.

Po raz pierwszy w życiu przytulił Elenę Colins.

A ona to odwzajemniła.

Opierali głowy na swoich ramionach, a dziewczyna przejeżdżała po jego plecach dłonią, co jakiś czas przeczesując jego mokre włosy, co uspokajało go jeszcze bardziej.

—Ellie—odezwał się po dwóch minutach, nie wypuszczając jej z uścisku—tak strasznie Ci dziękuję, jesteś najlepsza, j-ja...

—Też Cię kocham, Jae. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, wiesz? Zawsze przy Tobie będę—powiedziała, łamiąc jego serce.

—Moja mała Ellie Boo—mając nadzieje, że tego nie usłyszała, ścisnął ją jeszcze bardziej.

—Mój wyższy o całe sześć centymetrów Jae Bae—zaśmiała się cicho i pocałowała go delikatnie w czoło.

Może i jego serce pękło na milion kawałeczków, ale trzymając ją w ramionach skleiło się natychmiastowo.

Bo w końcu trzymał w ramionach Ellie Colins.

Swoją miłość.

Swój cały świat.

15 Maja 2020

PIĄTKOWY SĄD OSTATECZNY


Od jego ataku paniki minął już rok. Ani razu od tamtego momentu się nie przytulili, a tak strasznie mu tego brakowało. Mimo wszystko, pięć minut później wyszedł od niej i udał się w stronę domu, porzucając incydent w teoretyczne zapomnienie, bo nigdy już o tym nie rozmawiali. Tamta noc uświadomiła mu jedną, ważną rzecz.

Kochał Elenę Colins i była jego całym światem.

Dlatego jej słowa piętnastego maja na stołówce złamały mu serce już kompletnie.

—Jae, szmato—zaczęła, wpychając do buzi frytkę—nie wbijaj dziś do mnie po lekcjach, jestem zajęta.

Melissa, obejmowana ramieniem przez Wyatta nerwowo przygryzła wargę i odwróciła wzrok, natomiast jej domniemany chłopak spojrzał na Elenę z szeroko otwartymi oczyma.

Domniemany, bo oboje zapytani o to, czy ze sobą chodzą nigdy nie odpowiadali, choć od dobrych sześciu miesięcy chodzili za ręce i dosłownie zżerali sobie twarze na przerwach.

—Idziesz... Podać zeszyty Jace'owi?—Spytał Oleff, patrząc to na nią, to na swojego przyjaciela.

—Niech Chloe mu je poda—powiedziała ze zmarszczonym nosem—idę do kina. Na randkę.

Spodziewał się tego. Od kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, wiedział, że tak się stanie. Ellie była zbyt ładna i cudowna z charakteru, żeby czekać, aż on łaskawie ją gdzieś zaprosi.

—Z kim?—Zapytał tak beznamiętnie, jak tylko mógł, mimo, że w środku cierpiał i gdyby mógł, położyłby się na środku stołówki i zaczął ryczeć jak głupi.

—Chosen—odpowiedziała z uśmiechem.

—Jacobs?—Dociekał Wyatt—ten z drużyny futbolowej?

—Dokładnie ten Chosen Jacobs, z drużyny futbolowej, który właśnie mi macha—mówiąc to, spojrzała na oddalonego o jakieś pięć metrów czarnoskórego chłopaka i mu odmachała—słodki jest.

—O której tam idziesz?—Spytała Moone, grzebiąc w sałatce.

—Osiemnasta, pomożesz mi wybrać ciuchy—puściła oczko do brunetki, tym razem biorąc gryza pizzy.

Oleff przełknął ślinę i spojrzał na Jaedena, który po prostu gapił się w swoje jedzenie, nic nie mówiąc.

Lieberher tak naprawdę nigdy nie przyznał się nikomu, że czuje coś do blondynki, czy że chociażby mu się podoba, jednak wydawało mu się, że Wyatt i Jace i tak to wiedzą.

—Colins, może... Może mogłabyś wyszykować się wcześniej i iść do Jaedena? Jego dom jest po drodze do kina, więc to nie powinien być problem—zaproponował blondyn—poza tym, został wam już tylko jeden rozdział w Unchated, co nie? Nie korci Cię, żeby już go przejść?

—Oleff, może mógłbyś possać mi moją nieistniejącą pałę, i tak dłuższą od twojej?

Słowa dziewczyny przynajmniej trochę rozluźniły atmosferę i dwójka jej przyjaciół wybuchła śmiechem. To nic, że Jaeden miał wtedy ochotę po prostu stamtąd wyjść i już nie wracać. Przynajmniej jej humor dopisywał, to się dla niego liczyło.

Relacje jej i jego przyjaciela były dość specyficzne; prawie nigdy nie zwracali się do siebie po imieniu, praktycznie ciągle się obrażali, dziewczyna potrafiła nakrzyczeć na niego za to, że za bardzo oddycha jej na szyję, a w czasie okresu nawet go za to uderzyć, mimo wszystko kochali się jak rodzeństwo i gdy jedno z nich miało kłopoty, to drugie właśnie pierwsze aż rwało się do pomocy.

Wyatt wywrócił tylko oczyma i pogładził Mel po ramieniu, na co ta uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.

—Wyjmijcie kije z dup—powiedziała El, otrzepując dłonie z mąki na pizzy—jestem w trzeciej liceum i dopiero idę na randkę, w końcu znalazł się ktoś, komu się podobam, nie powinniście się cieszyć, jako moja prawie, że rodzina?

—Pójdę już—odezwał się brunet, wstając od stołu i biorąc swoją tackę.

Nie zwracając kompletnie uwagi na wołania przyjaciół za nim, wsypał resztki jedzenia do śmietnika, odłożył tackę i wyszedł ze stołówki.

Zaczął przepychać się przez tłumy uczniów, uderzając niektórych barkiem, jak Evan Greene tamtego wtorku. Ale to nie miało dla niego w tamtym momencie znaczenia, chciał po prostu dostać się do t e g o miejsca.

Gdy wyszedł bocznym wyjściem ze szkoły, w jego głowie zaczął odzywać się j e j głos.

Jestem w trzeciej liceum i dopiero idę na randkę.

Mogła iść z nim. Gdyby tylko zapytał, może byłaby na to szansa.

Poczuł, jak obraz przed nim lekko się zamazuje.

W końcu znalazł się ktoś, komu się podobam.

Zawsze było ich wielu, ale to o n ją kochał.

Nie powinniście się cieszyć?

Powinni, szczególnie on. Ale nie potrafił.

... Jako moja prawie, że rodzina?

Prawie, że rodzina. Nic więcej.

Dotarł na tyły ich ulubionej kawiarni, zsunął się plecami po ścianie, schował twarz w kolanach i po prostu pozwolił łzom płynąć po jego policzkach.

Jego mała Ellie Boo.

Jego wszystko.

Po prostu, świat był przeciwko niemu.

Odstawił już do domu Wyatta i Ellie, teraz był sam w samochodzie z Mel, z którą mieszkał po sąsiedzku.

Po godzinie płaczu zdecydował się wrócić do szkoły, swoją nieobecność na matematyce tłumacząc tym, że źle się poczuł.

Jechali w ciszy, po prostu nie miał siły się odzywać, w przeciwieństwie do brunetki.

—Jae—zaczęła.

—Hm?

—Wiem dobrze, że czujesz coś do El—powiedziała zatroskanym tonem.

Milczał, zastanawiając się nad słowami przyjaciółki. Prawdopodobnie jeśli ona to wiedziała, to Wyatt tym bardziej.

—I wiem równie dobrze, że ona też coś do Ciebie czuje.

Mimo, że serce zabiło mu wtedy szybciej, nie rozwiało to jego wątpliwości.

—Ona po prostu jest święcie przekonana, że ty nie odwzajemniasz jej uczuć. Dlatego wybiera się na tę randkę, chce o Tobie zapomnieć. Myśli, że jest dla Ciebie tylko siostrą.

—Skąd ty możesz mieć taką pewność?—Prychnął, zaraz potem tego żałując, gdyż Melly należała do osób wrażliwych i nie chciał jej urazić.

—Bo widzę, jak ona na Ciebie patrzy. Widzę jej iskierki w oczach, gdy się uśmiechasz. Gdy wyszedłeś dziś z tej cholernej stołówki, zaczęła panikować, że może sprawiła Ci przykrość. Myślisz, że panikowałaby w ten sposób, gdyby wyszedł stamtąd Wyatt lub Jace?

—To też są jej przyjaciele—burknął, patrząc na drogę.

—Ich nie kocha—powiedziała dosadnie—nie tak, jak Ciebie.

—Melissa, czy Ellie kiedykolwiek powiedziała Ci wprost "Kocham Jaedena, ale nie w sposób platoniczny"?

—Do cholery, Jaeden!—Krzyknęła w końcu, na co się wzdrygnął—czy ty myślisz, że ludzie całe życie mówią wszystko wprost?! Nawet Elen nie jest w stanie tego powiedzieć! Dlaczego? Bo się boi! Bo ona też jest tylko człowiekiem i boi się odrzucenia, jak i ty! Więc jeśli masz jaja, idź do niej! Idź do niej i powiedz jej jak na spowiedzi, co czujesz! Bo to was obu wykańcza! Продолжайте и делайте это, придурок!

Akurat gdy wypowiadała nieznane mu słowa po rosyjsku, co było dla niej typowe, gdy się wkurzała zatrzymał się pod jej domem na Beverly Avenue.

Dziewczyna otworzyła już usta, by dodać coś jeszcze, ale ją uprzedził.

—Melissa, wyjdź—powiedział najbardziej szorstko, jak tylko mógł.

—Jae-

—Wyjdź—powtórzył, a Moone odpięła pas z ustami zaciśniętymi w cienką linię.

—Mówi "Chcę do Jae"—powiedziała, trzymając swoją małą dłoń na klamce.

—Co?—Zmarszczył brwi, słysząc słowa brunetki.

—Od jakiegoś roku, gdy płacze, albo po prostu jest smutna mówi "chcę do Jae"—wytłumaczyła, wychodząc z samochodu i zatrzaskując drzwi.

Zaczęła oddalać się w stronę swojego domu, zostawiając go sam na sam ze swoimi myślami na temat blondynki.

Uderzył głową o kierownicę i na nowo poczuł łzy napływające mu do oczu.

Była godzina siedemnasta czterdzieści, a on zdecydował się posłuchać Melissy.

Stał pod furtką domu numer dwadzieścia jeden na Sun Street, biorąc głębokie wdechy.

Teraz, albo nigdy—pomyślał, tuż przed pchnięciem furtki.

Wszedł po schodkach na próg i otworzył białe drzwi, jakby był u siebie. Zamknął je, nie ściągnął nawet butów i zaczął pokonywać schody, czując jak dłonie trzymane w kieszeniach kurtki jeansowej pocą mu się coraz bardziej, gdy ujrzał jej sylwetkę przy łóżku przez otwarte drzwi jej pokoju. Ubrana była w biały T-Shirt i czarne rurki, wyglądała ślicznie, jak zawsze.

—Mamke, zapomniałaś czegoś?—Spytała dziewczyna, odwracając się i marszcząc nos, widząc, że to nie jej rodzicielka—Jaedog? Mówiłam, że dziś nie mogę, idę na randkę.

—Nie idziesz—powiedział, podchodząc bliżej niej.

—Co? Dlaczego?—Spytała, krzyżując ramiona pod biustem i zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy, gdyż dzieliło ich już jakieś dziesięć centymetrów—Chosen otwarcie powiedział mi dwa dni temu, że mu się podobam.

Wziął głęboki wdech i zaczął mówić.

—Może mu się podobasz—znowu wziął głęboki wdech, a serce zaczęło walić mu jeszcze szybciej—ale to ja Cię kocham, Ellie.

—C-Co?—Zapytała zmieszana.

—Ellie, od kiedy Cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Że skończę, czując do Ciebie coś, czego nie czułem nigdy wcześniej. I się nie myliłem. Jesteś śliczna, mądra, zabawna, urocza i ogółem idealna. Poprawiasz mi humor samą swoją obecnością i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie, ale ja nie mogę tak dłużej, j-ja...

Dziewczyna cały czas wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami.

Jej oczy.

Niebiesko-zielone, które tak pokochał od pierwszego dnia.

Skupił całą uwagę na nich i kontynuował.

—Rok temu się w Tobie zakochałem, okej? Z chwilą, gdy Cię przytuliłem zdałem sobie z tego sprawę, prawdopodobnie to było najlepszych parę minut mojego życia, bo czułem się wtedy tak cholernie dobrze. Czułem się dobrze, bo miałem swój świat przy sobie—zrobił pauzę, po czym na nowo zaczął mówić—miałem Ciebie przy sobie, Ellie Boo. Ale z każdym dniem coraz bardziej boli mnie to, że dla Ciebie jestem co najwyżej bratem.

Stała i patrzyła na niego, widocznie zaskoczona.

Nie odezwała się ani słowem.

—Rozumiem—pokiwał głową i odwrócił się na pięcie, idąc w głąb korytarza.

Przeklinał się w myślach, że w ogóle posłuchał Melissy. Gdyby siedział cicho, przynajmniej nie byłoby między nimi dziwnie i mimo cierpienia wewnętrznego, miałby ją obok siebie. A teraz? Kim w ogóle dla niej był? Prawdopodobnie nie będzie chciała już utrzymywać z nim kontaktu i pozostaną mu tylko łzy, gdy będzie obserwował ją na korytarzach w towarzystwie Chosena.

—Jaeden—odezwała się blondynka, na co nie zwrócił uwagi, mimo faktu, że zwróciła się do niego w ten sposób może po raz trzeci w ciągu półtrej roku.

Szedł dalej, próbując nie uronić ani jednej łzy, co było wyjątkowo trudne, zważywszy na okoliczności.

—Jaeden, ty kurwiu—powiedziała, lekko drżącym głosem—jeśli mnie kochasz, wróć tu i mnie pocałuj—oznajmiła—no dalej, nie bój się.

Zatrzymał się, zdając sobie sprawę z tego, co powiedziała.

Ona chciała, żeby ją pocałował.

Ona chciała, żeby on spełnił swoje marzenie.

Odwrócił się i zaczął iść zdeterminowanym krokiem w stronę siedemnastolatki. Gdy znalazł się już wystarczająco blisko, pochylił się, ujął jej twarz w dłonie i złączył ich usta w czułym pocałunku.

Zrobił coś, czego pragnął tak bardzo, niemalże od pierwszego dnia.

Motylki w jego brzuchu dosłownie zamieniły się w dzikie ćmy, próbujące za wszelką cenę się wydostać.

Tak jak przypuszczał, smakowała naprawdę słodko. Prawdopodobnie watą cukrową, której niedojedzone plastikowe wiaderko leżało na jej łóżku.

I gdy po jakiś pięciu sekundach chciał się oderwać i powiedzieć jej jeszcze raz, co czuje, ta wpiła się w jego wargi z niezwykłą delikatnością, jakby bała się, że go skrzywdzi.

Uśmiechnęła się kończąc pocałunek i spojrzała mu w oczy.

—Kocham Cię, Ellie Boo—powiedział, gładząc kciukiem jej miękki policzek.

—Też Cię kocham, Jae Jae—odpowiedziała mu.

And since then on, we weren't just friends. 

Yoo, pisałam tego OS jakieś cztery dni i jakoś niedługo po mnie insaneuriss publikuje swojego, gdzie też znajdziecie Ellie i Jae, więc polecam! 

I dziękuje właśnie jej, że była ze mną przy pisaniu mojego pierwszego oneshota. Stara, kocham Cię.

Adzioch

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro