allé
allé
– Proszę, pozwól mi prowadzić – błagał Michael. – Chciałbym wrócić do hotelu żywy.
Luke się zaśmiał, rzucając mu kluczyki.
– Jesteś taki niegrzeczny.
Michael otworzył drzwi, widząc bałagan, z którym Luke żył codziennie. Przypomnienia przyklejone były w każdym możliwym miejscu, a przeterminowane kupony leżały w uchwycie na kubek. Przenośny kabel wystawał ze środkowej konsoli, serwetki i bezsensowne rzeczy leżały na podłodze.
– Ale mnie kochasz – odpowiedział Mike, wślizgując się na przednie siedzenie małego BMW Luke'a. Umiejscowił siedzenie bliżej, ponieważ jego nogi nie były tak długie jak Luke'a.
– Tak – wyszeptał, siadając na miejscu pasażera. – Naprawdę za tobą tęskniłem, Mikey, bardzo.
– Ta – westchnął Michael, sięgając za siebie, by poprawić kurtkę. – Było ciężko przejść od spania obok ciebie do całkowitej samotności.
– Po prostu byłem bez ciebie trochę smutny. Potrzebowałem wsparcia i nikogo nie miałem – przyznał Luke, zajmując się guzikami w samochodzie i szukając tego do podgrzewania siedzeń.
– Ja nie pamiętam stawania się smutnym. To po prostu się stało i nagle utkwiłem z tym wiecznie rosnącym bólem i nie mogłem go zatrzymać. Byłem pusty, jak w długim, ciemnym śnie bez żadnych snów. – Michael zawrócił na główną ulicę, zapominając o wszystkich skrótach, które znał jak wierzch swojej dłoni.
– Czułem się tak samo.
– Przez jakiś czas rozmawiałem z terapeutą i zawsze mówił jak to byłem "za młody, by myśleć o śmierci", a ja tego nie rozumiałem. Po prostu widziałem to jako rozwiązanie, wiesz? – spytał Michael retorycznie, jego zaszklone oczy wciąż były umieszczone na światłach. – Żadnego więcej ranienia, żadnego bólu, nic. – Jego głos stawał się cichszy i cichszy, gdy próbował uspokoić myśli. Za bardzo się starał powstrzymać głos przed załamaniem się.
Luke położył dłonie na kolanach.
– Skoro tak bardzo cię bolało, to dlaczego to zakończyłeś? – spojrzał na swojego byłego kochanka, jego skóra była tak gładka i czysta, poza kilkoma piegami na nosie. Jego oczy miały szarozielony kolor, z wmieszanym tam niebieskim. Jego długie nogi były rozciągnięte, był wysoki, ale nie zbyt wysoki. Dla Luke'a był idealny.
– Luke, miałeś życie, którym musiałeś zacząć żyć. Spójrz na siebie teraz! Żyjesz nim – powiedział Michael, mocniej chwytając kierownicę. – Odnosisz sukcesy, jesteś kimś więcej niż tym małym studentem, którego za sobą zostawiłem. Jestem z ciebie dumny.
– Sukces jest niczym, jeśli nie masz z kim go dzielić.
– Przestań cytować Ed'a Sheerana – westchnął Michael, z lekkim uśmiechem igrającym na twarzy. Zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na Luke'a, którego głowa była opuszczona. Mike sięgnął dłonią, dotykając policzka młodszego chłopaka i obracając jego twarz w swoją stronę. – Przepraszam, że skończyłem to w ten sposób. Ale zasługiwałeś na więcej.
– Wiem. Jednak wciąż za tobą tęsknię.
Michael przesunął kciukiem po policzku Luke'a.
– Wiem.
Pochylił się z powrotem na swoje siedzenie, czekając, aż światło znów stanie się zielone.
– Miałem wszystko poukładanie. Przysięgam, że tak – dodał. – Clemence dorastała z każdym dniem i zaczęła rozumieć wszystko, co się działo. Zauważała, gdy byłem smutny, albo kiedy nie spałem o drugiej w nocy, zauważała wszystko. Musiałem się dla niej zmienić. Nie mogłem być dla niej gorzki, musiałem stać się lepszy.
Luke patrzył na ciemną drogę przed nimi.
– Zawsze ją miałeś. Ja nie miałem nikogo, Mike. Potrzebowałem kogoś, kogokolwiek. – Przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka, czując metaliczny posmak w miejscu, w którym przygryzł skórę zbyt wiele razy z nerwów. Jego umysł przebiegał milę w minutę. Siedzenie pod nim, które zawsze było miękkie i przyjazne, teraz stawało się twarde i sprawiało, że miał ochotę wydostać się z samochodu, z ich rozmowy i z tej nocy.
Michael się nie odzywał, przejeżdżając po dziurach w drodze; starał się ominąć większe z nich, ale nie był w stanie. Wiedział, że to przyprawiało Luke'a o mdłości. Właściwie to nie. Kiedyś wiedział, że to sprawiało, iż żołądek Luke'a był chory. Luke już nie był wątłym, niewidomym dwudziestojednolatkiem. Już nie żyją w podobnych mieszkaniach naprzeciwko. Już nie spędzali każdego poranka razem, ze złączonymi dłońmi w bladym świetle. Michael już nie prowadził Luke'a. Michael już go nie znał.
W powietrzu wyczuwalne było napięcie i Michael wiedział, że tym razem będzie chory.
– Przepraszam.
Luke starał się unormować oddech i ukryć pociąganie nosem.
– W-w porządku.
– Proszę, nie płacz – błagał Michael.
– Nie płaczę! – głos Luke'a się załamał.
Michael wystawił rękę, patrząc na Luke'a, gdy ten nie złapał jej automatycznie swoją własną. Mike ponownie sięgnął dłonią, układając ją na wierzchu większej ręki Luke'a. Złączył razem ich palce, a jego dłoń zaczęła się pocić, nieprzyzwyczajona do takiego dotyku. Ścisnął dłoń blondyna.
– Jestem tu teraz, Lukey.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro