Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

piątek


❝ Jest piątek,
                        zakochałem się❞


                 Spodziewałem się, że piątek będzie taki sam, jak każdy inny dzień. Cóż, każdy inny dzień tego tygodnia. Brak Zary, smutny ja.

Ponuro wszedłem do szkoły, idąc w kierunku mojej szafki, ale nagle się zatrzymałem. Zara stała pod moją szafką, zupełnie jakby na mnie czekała. Stała obok niej, sprawdzając coś na telefonie, a włosy opadały jej na ramiona. Nie wiedziałem, czy powinienem do niej podejść, ale musiałem dostać się do mojej szafki, więc po prostu ją zignorowałem, tak samo jak ona mnie.

— Nawet nie przywitasz się ze swoją najlepszą przyjaciółką? — Odwróciła się do mnie i uroczo zmarszczyła brwi.

Przez minutę stałem tam w ciszy, w połowie zszokowany i w połowie wściekły. Spodziewała się, że serdecznie ją powitam, kiedy w ciągu całego tygodnia powiedziała do mnie zaledwie dwa słowa?

— Spodziewałam się po tobie czegoś lepszego, Hoodlum — powiedziała, unosząc brew.

— Nie nazywaj mnie tak. — Wywróciłem oczami. Zawsze tak mnie nazywała, a ja tego nienawidziłem.

— Dobra, Calum. — Dała nacisk na moje imię. — Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi od szóstej klasy, znam każdy twój sekret i mogłabym powiedzieć każdemu w dwunastej klasie, że nadal śpisz z pluszowym misiem, a i tak mnie nie przywitasz? To obrzydliwe. — Żartobliwie pokręciła głową, dźgając mnie łokciem.

— Nie zrobiłabyś tego — odparłem i uśmiechnąłem się delikatnie.

— Och, zrobiłabym — zapewniła mnie ze złowieszczym uśmieszkiem.

— Dobra. Witaj, Zaro Anne, i jeśli mogę dodać, wyglądasz bardzo ładne w tej cudowny piątek.

Prychnęła i szturchnęła mnie w brzuch.

— Czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle się przyjaźnimy, Calum.

Wiedziałem, że żartowała, ale nie mogłem powstrzymać się od rozmyślania o tym. Szczególnie kiedy przez ostatni tydzień mnie ignorowała.

— Bo się nienawidzimy — powiedziałem jedynie, odwracając się do niej i zamykając drzwiczki szafki.

— Ja też cię kocham. — Żartobliwie wywróciła oczami, po czym poprawiła torbę wiszącą jej na ramieniu. — Muszę iść na lekcje, widzimy się na lunchu, tak?

Odwróciła się, by odejść i popatrzyła na mnie przez ramię.

— Czekaj! — zawołałem nagle, biegnąc za nią. — Dlaczego przez cały tydzień mnie ignorowałaś, a teraz nagle przyszłaś do mnie znikąd i znowu się przyjaźnimy?

Westchnęła ciężko i spuściła wzrok na swoje stopy.

— Słuchaj, Calum... Nigdy nie przestaliśmy być przyjaciółmi, przysięgam. Po prostu... Było mi ciężko. Przepraszam. Byłam dla ciebie naprawdę okropna, prawda? — Delikatnie skinąłem głową. — O Boże.

Na jej ustach pojawił się smutny uśmiech, a następnie z twarzy zniknęły wszystkie emocje.

— Wynagrodzę ci to, okej? — powiedziała łamiącym się głosem, a jej oczy zaszły jakby mgłą. — Pozwolę ci ograć mnie w FIFĘ, chociaż zawsze to robisz, nie będę kradła ci lunchu, zrobię wszystko. Tak mi przykro, Calum, przepraszam, o Boże.

I wtedy nagle mocno mnie przytuliła. Ukryła twarz w zgięciu mojej szyi, ciągle mamrocząc pod nosem przeprosiny. Widziałem, jak inni uczniowie rzucają nam dziwne spojrzenia, bo w końcu staliśmy na samym środku korytarza i trzymaliśmy się, jakbyśmy widzieli się po raz ostatni w życiu.

Po chwili mnie puściła, uśmiechnęła się i delikatnie poklepała po ramieniu, a następnie odbiegła, po drodze przez sekundę na mnie spoglądając.

Byłem zmieszany, ale szczęśliwy.

Gdy tego dnia lekcje się skończyły, spotkałem się z Zarą pod szkołą, zupełnie jak w poprzednim tygodniu. Razem pojechaliśmy do mojego domu, a podróż nie była przepełniona niezręczną ciszą, jak się tego spodziewałem. Przez całą drogę rozmawialiśmy, a ja co jakiś czas zerkałem na nią kącikiem oka.

Ciągle o czymś paplała, nie odrywając wzroku od swojego telefonu, a jej stopy były oparte o deskę rozdzielczą. Nagle przestała opowiadać jakąś historię, by móc zacząć śpiewać wspólnie z wokalistą Nirvany, której piosenka właśnie wygrywała w radiu. Popatrzyła na mnie i wywróciła oczami.

— Oczy na drogę, Hood. — Pstryknęła palcami, wybudzając mnie z transu. — Hej, nie jestem aż taka ładna. Nie musisz umierać w wypadku samochodowym, żeby nadal na mnie patrzeć.

Mlasnąłem i oblizałem swoje usta.

— Kłamstwa — przyznałem, wjeżdżając na podjazd mojego domu.

— Och, czyli jestem ładna? — spytała, a na jej usta wkradł się uśmieszek.

— Nigdy tego nie powiedziałem.

— Chyba jednak tak.

Wybiegłem z samochodu i szybko go zamknąłem, by móc wejść do domu oraz znaleźć miejsce, w którym mógłbym się ukryć. Spanikowałem, gdy usłyszałem jej kroki pod drzwiami, więc wbiegłem do szafy w moim pokoju. Było w niej dość ciasno, bo nie wchodziłem do niej od siódmej klasy, a teraz miałem już siedemnaście lat.

Nie wydawałem żadnych dźwięków, kiedy stałem w szafie, jedynie cichutko oddychając. Słyszałem, jak Zara wchodzi do pokoju — wiedziała, że tu jestem.

— Caluuum? — zawołała, chodząc dookoła pomieszczenia. — Och, Caluuum?

Nagle drzwi mojej szafy otworzyły się szeroko, a Zara weszła do środka, zamykając je za sobą. Jedynym źródłem światła była szpara.

— Skąd wiedziałaś, że tu jestem? — zapytałem.

Cicho prychnęła i zaczęła się śmiać.

— Pamiętasz? W siódmej klasie tu wbiegłeś, żeby się ukryć, bo groziłam, że cię zamorduję.

— Ach, tak.

— Bo zjadłeś ostatnie ciastko.

— Byłaś dość wredna w siódmej klasie, co? — Zaśmiałem się.

— Nadal jestem — odparła dumnie. — Mało tu miejsca, co?

Odwróciła się twarzą do mnie, ale nie widziałem zbyt dużo, bo było tu tak ciemno. Wzruszyłem ramionami, a ona podeszła jeszcze bliżej.

— Nie przeszkadza ci to? — Pokręciłem głową, szepcząc "nie". Co prawda, było mi niewygodnie, ale nie narzekałem. — Pocałuję cię, okej?

Nie odpowiedziałem, bo myślałem, że to był żart. Kolejny dowcip Zary Young, który będzie mogła zapisać w swojej książce wspomnień. Myślałem, że pochyli się, a potem mnie spoliczkuje albo może po prostu zaśmieje mi się prosto w twarz i powie "nabrałeś się na to!". Ale ku mojemu zaskoczeniu, to się nie wydarzyło. Pocałowała mnie. Pochyliła się, a nasze wargi zetknęły się na krótką sekundę; było idealnie.

Zara szybko się odsunęła i zaczęła wodzić wzrokiem między mną a podłogą.

— O mój Boże — wymamrotała, próbując się odsunąć, ale szafa była tak mała, że nie mogła tego zrobić. — Jezu, Calum, jestem mistrzynią niszczenia wszystkiego, co? Najpierw myślisz, że cię nienawidzę, a teraz cię całuję i Boże, ja—

Przerwałem jej, łapiąc ją za nadgarstek i ponownie całując.

Zapomniałem o zeszłym tygodniu, nie obchodziło mnie, co się jej stało. Nie obchodziło mnie to, że mnie ignorowała. Teraz liczyła się tylko ta chwila. Byłem w szafie z dziewczyną, którą kochałem od tak dawna i to była moja szansa.

A jeśli ona też mnie kochała, to wszystko było tego warte.

Pomiędzy pocałunkami wiele razy wymamrotałem w jej usta, że ją kocham, aż w końcu przestałem i ukryłem twarz w załamaniu jej szyi.

Odsunęła mnie od siebie i uśmiechnęła się jak idiotka.

Ja też cię kocham, Calumie Hoodzie.

To był piątek, a my oboje byliśmy zakochani.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro