piątek
❝ Jest piątek,
zakochałem się❞
Spodziewałem się, że piątek będzie taki sam, jak każdy inny dzień. Cóż, każdy inny dzień tego tygodnia. Brak Zary, smutny ja.
Ponuro wszedłem do szkoły, idąc w kierunku mojej szafki, ale nagle się zatrzymałem. Zara stała pod moją szafką, zupełnie jakby na mnie czekała. Stała obok niej, sprawdzając coś na telefonie, a włosy opadały jej na ramiona. Nie wiedziałem, czy powinienem do niej podejść, ale musiałem dostać się do mojej szafki, więc po prostu ją zignorowałem, tak samo jak ona mnie.
— Nawet nie przywitasz się ze swoją najlepszą przyjaciółką? — Odwróciła się do mnie i uroczo zmarszczyła brwi.
Przez minutę stałem tam w ciszy, w połowie zszokowany i w połowie wściekły. Spodziewała się, że serdecznie ją powitam, kiedy w ciągu całego tygodnia powiedziała do mnie zaledwie dwa słowa?
— Spodziewałam się po tobie czegoś lepszego, Hoodlum — powiedziała, unosząc brew.
— Nie nazywaj mnie tak. — Wywróciłem oczami. Zawsze tak mnie nazywała, a ja tego nienawidziłem.
— Dobra, Calum. — Dała nacisk na moje imię. — Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi od szóstej klasy, znam każdy twój sekret i mogłabym powiedzieć każdemu w dwunastej klasie, że nadal śpisz z pluszowym misiem, a i tak mnie nie przywitasz? To obrzydliwe. — Żartobliwie pokręciła głową, dźgając mnie łokciem.
— Nie zrobiłabyś tego — odparłem i uśmiechnąłem się delikatnie.
— Och, zrobiłabym — zapewniła mnie ze złowieszczym uśmieszkiem.
— Dobra. Witaj, Zaro Anne, i jeśli mogę dodać, wyglądasz bardzo ładne w tej cudowny piątek.
Prychnęła i szturchnęła mnie w brzuch.
— Czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle się przyjaźnimy, Calum.
Wiedziałem, że żartowała, ale nie mogłem powstrzymać się od rozmyślania o tym. Szczególnie kiedy przez ostatni tydzień mnie ignorowała.
— Bo się nienawidzimy — powiedziałem jedynie, odwracając się do niej i zamykając drzwiczki szafki.
— Ja też cię kocham. — Żartobliwie wywróciła oczami, po czym poprawiła torbę wiszącą jej na ramieniu. — Muszę iść na lekcje, widzimy się na lunchu, tak?
Odwróciła się, by odejść i popatrzyła na mnie przez ramię.
— Czekaj! — zawołałem nagle, biegnąc za nią. — Dlaczego przez cały tydzień mnie ignorowałaś, a teraz nagle przyszłaś do mnie znikąd i znowu się przyjaźnimy?
Westchnęła ciężko i spuściła wzrok na swoje stopy.
— Słuchaj, Calum... Nigdy nie przestaliśmy być przyjaciółmi, przysięgam. Po prostu... Było mi ciężko. Przepraszam. Byłam dla ciebie naprawdę okropna, prawda? — Delikatnie skinąłem głową. — O Boże.
Na jej ustach pojawił się smutny uśmiech, a następnie z twarzy zniknęły wszystkie emocje.
— Wynagrodzę ci to, okej? — powiedziała łamiącym się głosem, a jej oczy zaszły jakby mgłą. — Pozwolę ci ograć mnie w FIFĘ, chociaż zawsze to robisz, nie będę kradła ci lunchu, zrobię wszystko. Tak mi przykro, Calum, przepraszam, o Boże.
I wtedy nagle mocno mnie przytuliła. Ukryła twarz w zgięciu mojej szyi, ciągle mamrocząc pod nosem przeprosiny. Widziałem, jak inni uczniowie rzucają nam dziwne spojrzenia, bo w końcu staliśmy na samym środku korytarza i trzymaliśmy się, jakbyśmy widzieli się po raz ostatni w życiu.
Po chwili mnie puściła, uśmiechnęła się i delikatnie poklepała po ramieniu, a następnie odbiegła, po drodze przez sekundę na mnie spoglądając.
Byłem zmieszany, ale szczęśliwy.
Gdy tego dnia lekcje się skończyły, spotkałem się z Zarą pod szkołą, zupełnie jak w poprzednim tygodniu. Razem pojechaliśmy do mojego domu, a podróż nie była przepełniona niezręczną ciszą, jak się tego spodziewałem. Przez całą drogę rozmawialiśmy, a ja co jakiś czas zerkałem na nią kącikiem oka.
Ciągle o czymś paplała, nie odrywając wzroku od swojego telefonu, a jej stopy były oparte o deskę rozdzielczą. Nagle przestała opowiadać jakąś historię, by móc zacząć śpiewać wspólnie z wokalistą Nirvany, której piosenka właśnie wygrywała w radiu. Popatrzyła na mnie i wywróciła oczami.
— Oczy na drogę, Hood. — Pstryknęła palcami, wybudzając mnie z transu. — Hej, nie jestem aż taka ładna. Nie musisz umierać w wypadku samochodowym, żeby nadal na mnie patrzeć.
Mlasnąłem i oblizałem swoje usta.
— Kłamstwa — przyznałem, wjeżdżając na podjazd mojego domu.
— Och, czyli jestem ładna? — spytała, a na jej usta wkradł się uśmieszek.
— Nigdy tego nie powiedziałem.
— Chyba jednak tak.
Wybiegłem z samochodu i szybko go zamknąłem, by móc wejść do domu oraz znaleźć miejsce, w którym mógłbym się ukryć. Spanikowałem, gdy usłyszałem jej kroki pod drzwiami, więc wbiegłem do szafy w moim pokoju. Było w niej dość ciasno, bo nie wchodziłem do niej od siódmej klasy, a teraz miałem już siedemnaście lat.
Nie wydawałem żadnych dźwięków, kiedy stałem w szafie, jedynie cichutko oddychając. Słyszałem, jak Zara wchodzi do pokoju — wiedziała, że tu jestem.
— Caluuum? — zawołała, chodząc dookoła pomieszczenia. — Och, Caluuum?
Nagle drzwi mojej szafy otworzyły się szeroko, a Zara weszła do środka, zamykając je za sobą. Jedynym źródłem światła była szpara.
— Skąd wiedziałaś, że tu jestem? — zapytałem.
Cicho prychnęła i zaczęła się śmiać.
— Pamiętasz? W siódmej klasie tu wbiegłeś, żeby się ukryć, bo groziłam, że cię zamorduję.
— Ach, tak.
— Bo zjadłeś ostatnie ciastko.
— Byłaś dość wredna w siódmej klasie, co? — Zaśmiałem się.
— Nadal jestem — odparła dumnie. — Mało tu miejsca, co?
Odwróciła się twarzą do mnie, ale nie widziałem zbyt dużo, bo było tu tak ciemno. Wzruszyłem ramionami, a ona podeszła jeszcze bliżej.
— Nie przeszkadza ci to? — Pokręciłem głową, szepcząc "nie". Co prawda, było mi niewygodnie, ale nie narzekałem. — Pocałuję cię, okej?
Nie odpowiedziałem, bo myślałem, że to był żart. Kolejny dowcip Zary Young, który będzie mogła zapisać w swojej książce wspomnień. Myślałem, że pochyli się, a potem mnie spoliczkuje albo może po prostu zaśmieje mi się prosto w twarz i powie "nabrałeś się na to!". Ale ku mojemu zaskoczeniu, to się nie wydarzyło. Pocałowała mnie. Pochyliła się, a nasze wargi zetknęły się na krótką sekundę; było idealnie.
Zara szybko się odsunęła i zaczęła wodzić wzrokiem między mną a podłogą.
— O mój Boże — wymamrotała, próbując się odsunąć, ale szafa była tak mała, że nie mogła tego zrobić. — Jezu, Calum, jestem mistrzynią niszczenia wszystkiego, co? Najpierw myślisz, że cię nienawidzę, a teraz cię całuję i Boże, ja—
Przerwałem jej, łapiąc ją za nadgarstek i ponownie całując.
Zapomniałem o zeszłym tygodniu, nie obchodziło mnie, co się jej stało. Nie obchodziło mnie to, że mnie ignorowała. Teraz liczyła się tylko ta chwila. Byłem w szafie z dziewczyną, którą kochałem od tak dawna i to była moja szansa.
A jeśli ona też mnie kochała, to wszystko było tego warte.
Pomiędzy pocałunkami wiele razy wymamrotałem w jej usta, że ją kocham, aż w końcu przestałem i ukryłem twarz w załamaniu jej szyi.
Odsunęła mnie od siebie i uśmiechnęła się jak idiotka.
— Ja też cię kocham, Calumie Hoodzie.
To był piątek, a my oboje byliśmy zakochani.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro