8 {W pobliżu}
Z tego wszystkiego musiałam wstać wcześniej, a ja nie jestem fanką wczesnego wstawania. To niby nie długi spacer, ale zawsze spacer przed ósmą rano. Zdecydowanie mówię takim przygodom nie, a dzisiaj nie miałam wyjścia. Babcia powiedziała, że odwiezie tylko Dylana, a ja mam sobie radzić. Chyba myślała, że to powstrzyma mnie przed wystrojeniem się, ale tak się nie stało.
Dzisiaj mam na sobie czarną sukienkę przed kolano, ale na ramiączkach i pod spód koszulkę z długim rękawem w biało czarne paski. Zakręciłam trochę włosy, więc wyglądam całkiem uroczo.
Znam swoje słabe strony. Zbyt dziewczęce rysy twarzy, za bardzo wysunięta broda.. cóż, ja po prostu się na tym nie skupiam. Lubię niektóre rzeczy w sobie i je staram się ukazywać w jak najlepszym świetle.
Kate pochwaliła mnie, że wyglądam, jak grzeczna dziewczynka i mogę tak iść do kościoła.
Cóż, to się raczej nie wydarzy.
Ale na te myśl ktoś się obok mnie pojawia i to dosłownie obok mnie. Przebiega po mojej prawej stronie, po czym biegnie do tyłu, o ile oczywiście to możliwe. Szybko ponownie znajduje się na mojej wysokości.
– O cześć – tak to Luke. Wygląda, jakby biegał. Jego włosy są trochę mokre od wysiłku, co nie znaczy, że zdjął swoją czapkę. Ma na sobie czarne dresowe spodenki i czarną koszulkę.
– Cześć.
– Idziesz do szkoły?
– No, nie mam wyboru – co do szkoły, jak i do spaceru. Po prostu, kurwa, fantastycznie – A ty biegasz?
– Tak, przed pracą – nawet nie wiem, o jaką prace się ubiegał – Po kontuzji nie mogę się przemęczać, a przynajmniej nie tak, jak bym chciał. Dlatego na razie ten trucht mi musi wystarczyć.
– Co ci się właściwie stało?
– Naciągnąłem pewne mięśnie w kolanie i tak pewnie nie wiesz jakie to , więc nie będę cię zanudzał medycznymi faktami... – to cudownie, naprawdę – Jeszcze pożyje, ale na razie nie mogę się przemęczać.
– Mam nadzieję, że teraz tego nie robisz.
Śmieje się, ale jednocześnie uśmiecha w sympatyczny sposób, jakbym naprawdę była zabawna.
– Oczywiście, że nie, Wendy.
– To dobrze.
– Tak. Chociaż, jak widzę dzieciaki na boisku to mam ochotę rzucić się do gry. Wiem, że nie powinienem, bo jeśli to zrobię, to może już nigdy nie będę mógł grać..
– Wrócisz do gry?
– Nie wiem, jaki ten do góry ma na mnie plan – patrzy w niebo – Ale wierzę, że tak.
Niemal przewracam oczami.
– Próbuję się czymś zająć w między czasie.
– Czym na przykład?
– Dostałem robotę rybaka.
– Słucham?!? – to moja pierwsza żywa reakcja, co do jego osoby.
– No nigdy tego nie robiłem, a mamy tu sporą rzekę i sporo gatunków.. akurat było miejsce..
– Żadnej roboty się nie boisz, co? – pytam.
– Mogę potem brać ryby do domu. Te najmniejsze, ale zawsze. Lubisz ryby? Mogę ci przynieść... – uśmiecha się, nawet gdy ja energicznie kręcę głową na ‚nie'.
– Dzięki, naprawdę nie trzeba.
– Są bardzo dobre. Mogę ci zrobić na ognisku..
Nie wiem, czy powinnam tego faceta w ogóle traktować poważnie.
– Jesteś fanem ryb?
– Lubię wiele rzeczy. Powinnaś kiedyś spróbować.
– Bardzo śmieszne.
Wyszczerza zęby w uśmiechu.
Bardzo szerokim uśmiechu, ukazującym jego ósemki. To szaleństwo.
– Lubisz modę, prawda?
Nerwowo poprawiam moją sukienkę.
– Bardzo ładna – mówi.
Moje policzki robią się gorące, mam nadzieję, że makijaż ukrywa wypieki.
Cholera.
On pochwalił tylko sukienkę.
Może wyobraża ją sobie na kimś, kto..
Stop.
Jestem wartościową osobą.
Nie jestem śmieciem.
Czasem muszę sobie o tym przypominać i bardzo mnie to wkurwia.
– Dzięki – bąkam.
– Te spodnie, które mi wybrałaś są super,
Wkurza mnie w jaki sposób ze mną rozmawia. Nie potrafię wam określić jednej konkretnej rzeczy, która mnie wkurza, ale ona tam jest i powoduje nieustanne marszczenie brwi.
Na szczęście, gdy wychodzę ze szkoły nie na go nigdzie w pobliżu. Chyba nie zniosła bym tego po tym okropnym dniu.
Jednak następnego dnia, gdy znowu muszę odbyć spacer i jestem już gotowa zadzwonić do Kate, on pojawia się znowu.
– Cześć – właśnie poprawia swoją czapkę na głowie – Ty znowu tutaj.
Wstaje rano, żeby pobiegać i chyba po to, żeby się ogolić, ponieważ nie ma na nim nawet cienia zarostu. Jest tak porządny, że mam aż ochotę przewrócić oczami.
– Mieszkam tu – wskazuję na dom po mojej prawej stronie – Ale ty o tym wiesz.
– Dobrze, mamy kawałek wspólnej drogi. Mało o tobie wiem, co jeszcze mi powiesz?
– Luke...
– No co? – pyta znowu z uśmiechem.
– A możemy pomilczeć? – nie wiem, dlaczego nie karzę mu zniknąć, dlaczego pozwalam mu truchtać obok siebie. Czasem przyśpieszam, czasem zwalniam, sprawdzając, czy podąży za mną i oczywiście tak jest. Milczy obok mnie z uśmiechem na ustach.
Następnego dnia także się pojawia. Zamiar mówić cokolwiek tylko kiwa mi głową, więc robię to samo.
Milczymy.
Milczymy.
Następnego dnia także.
Aż ta cisza robi się dla mnie nie do zniesienia.
– To co tam?
Jego uśmiech się poszerza, gdy się odzywam.
– Cierpliwość popłaca.
Jest taki wkurzający.
– Co skłoniło cię do odezwania się?
– Nie karz mi tego żałować, Luke.
On po prostu się uśmiecha.
– Wszystko w porządku. Kolano nie boli, więc jest dobrze. A co u ciebie?
– Tęsknię za moim samochodem.
– Już masz dosyć mojego towarzystwa?
Nie rozumiem, co tu robi.
Dlaczego pojawia się codziennie rano, jakby to była jego zwyczajna trasa, a nawet jeśli to dlaczego po prostu nie mówi mi cześć i nie biegnie dalej.
Nie rozumiem.
A nie potrafię się tym podzielić z Kate, bo boję się, co powie albo co ja zacznę myśleć.
Tak, czasem szaleństwo rozpoczyna się przy pomocy innych ludzi, tak samo jak rozczarowanie.
Jednak nie jest taki zły.
Nawet jeśli jego uśmiech doprowadza mnie do szału.
– Dużo biegasz – zmieniam temat rozmowy.
– To raczej trucht, żaden bieg, ale nie mogę usiedzieć na miejscu. A gdybym nie miał tych wszystkich prac.
– Całych dwóch – poprawiam go lub uświadamiam.
– Dokładnie. To leżałbym w łóżku wściekły na cały świat i szalał. Muszę mieć ciagle zajęcie, po prostu muszę.
– W ogóle nie pokazujesz po sobie, że ta kontuzja dała ci w kość – to dziwne, ale nigdy nie widziałam na jego twarzy, chociażby cienia irytacji z tego powodu. Zawsze znajduje same pozytywy.
– Bóg wie, jak to kocham. Pozwoli mi do tego wrócić.
– Więc dlaczego...
– Słyszałaś coś o próbach, na które Bóg wystawia swoich wiernych, żeby umocnić ich wiarę?
– Czy to nie Bóg ze starego testamentu?
– Nie do końca. Nie wszystko jest takie proste, jak się wydaje, a może ja to tak odbieram. W końcu to ja wierzę. W każdym razie uważam to za własną próbę i zamierzam ją wygrać.
To straszne, że walczy z kimś kto powinien być po prostu jego sprzymierzeńcem, ale także, że coś takiego może być czymś dobrym.
To kolejny powód, dlaczego sama nie wierzę.
– Nie myśl, że to jak w Islamie, że czerpię to, co chcę i interpretuję, jak chce. Po prostu wierzę, że Bóg jest dla mnie.
– Dobrze w porządku.
– Cóż, nie powinno się gadać o religii, a ja właśnie to zrobiłem. Popełniłem niezły błąd.
– Pieprzyć zasady – nie wiem, dlaczego to wychodzi z moich ust w jego kierunku.
On tylko się uśmiecha.
– Pieprzyć zasady to zasada, Wendy.
– Przeklinasz – uświadamiam sobie.
– Kurka.
Może tymi wspólnymi chwilami sprowadzam go na złą drogę. Założę się, że wszyscy w mieście tak myślą.
Jednak gdy po ‚pieprzyć' mówi ‚kurka' nawet ja się uśmiecham.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro