Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

61 {jego domu}

Jest ładny dzień, dlatego postanowiliśmy wyjść trochę na zewnątrz. Luke siedzi na leżaku, a ja pomiędzy jego nogami.

– Kiedy wracasz?

– Przestaniesz mnie w końcu o to pytać? – oburzam się jak często ostatnio – Nigdzie nie wracam.

– Masz studia!

– Przestań – warczę – Nie mogę ciebie znieść gdy jesteś taki.

– Nie musisz mnie znosić.

To prawda.

Mogę po prostu wyjechać, ale nie wyobrażam sobie zostawienia go.

– A może to ty mnie tutaj nie chcesz?

Jestem w tej chwili całkowicie poważna. Obracam się, żeby zobaczyć jego reakcje, ale widzę tylko wstyd. Obejmuje mnie ciasno, tak jak nie trzymał mnie od momentu gdy to się stało. Chowa głowę w moją szyje, a po chwili czuję na niej coś mokrego. Płacze, a ja mam ochotę płakać razem z nim.

– Może to ja powinienem pojechać z tobą do Londynu. Tu już mnie nic nie czeka.

Byłby tam nieszczęśliwy. Wiem to. Prawdopodobnie teraz będzie nieszczęśliwy wszędzie. Jeszcze nie rozgryzłam jak pomóc mu ze znalezieniem nowego celu.

– Nie podobałoby ci się w Londynie.

– A tobie nie podoba się tutaj, z moją mamą, pod ciągłą obserwacją.

– No to wróćmy na twój pokój. Zapłaciłam już za ten i następny miesiąc..

– Co zrobiłaś?!?

– Nie masz kasy, ale ja mam, dlatego jeśli chcesz możemy wynieść się od twoich rodziców i wrócić do twoich przyjaciół.

– Nie możesz..

– Gówno, a nie nie mogę. Jesteśmy w partnerskim związku....

– Tak i jak się w tej chwili sprawdzam jako partner?

– Chujowo – proszę, powiedziałam to – Mażesz się, bo cię kocham, mażesz się, bo o ciebie dbam. Możemy pomazać się razem z powodu twojej nogi, ale tylko tyle.

– I znowu to robisz, robisz to, czego ja nie potrafię – słyszę złość w jego głosie – Przechodzisz do porządku dziennego nad rzeczami, które nie są zwyczajne... nie potrafię tak.

– Już tego nie cofniemy... – ale to jest rzecz, której z kolei on nie rozumie.

– I co ja mam teraz zrobić, co? Jak mam o ciebie dbać?

Obracam się, żeby usiąść okrakiem na jego kolanach i opieram dłonie o jego ramiona.

– A może tak po prostu byś mnie kochał?

Nie wyobrażam sobie utraty go, ale w tej chwili czuję jak przelatuje mi przez palce i ucieka ode mnie.

– To ci nie wystarczy – jest taki, co do tego przekonany – Gdyby to ci wystarczyło, bylibyśmy ze sobą wcześniej. Ja ci nie wystarczę.

– Kiedy na to wpadłeś, co?

– Jak wyjechałaś do Londynu, a ja nie miałem pieniędzy, żeby odwiedzać cię tak często jak bym chciał, jakbyś ty chciała.

Ten facet w ogóle nie docenia samego siebie i w tej chwili czuje się bezwartościowy jakby do niczego się już nie nadawał, co jest kompletną bzdurą.

– Więc co? Teraz gdy jestem obok to i tak ci nie pasuje? – pytam zdezorientowana.

– A tobie?

Dotyka mojego policzka, gładzi go z delikatnością, której nigdy od nikogo nie dostałam. Odgarnia mi włosy z twarzy, gładzi moją szyje...

– Wyprowadźmy się od twojej mamy. Wprowadźmy się do twojego mieszkania z przyjaciółmi, przeniosę się na uniwersytet tutaj i razem poradzimy sobie z tymi zmianami i spróbujemy znaleźć coś, co cię uszczęśliwi. Oszaleję tu z twoją matką. Jesteśmy dorośli, do cholery.

– Wendy, ja...

Przytulam się do jego piersi, obejmując go ciasno w pasie. Tulę policzek do miejsca gdzie bije jego serce. Luke jedną dłoń kładzie na mojej głowie, a drugą na moich plecach i daje mi bardzo delikatny masaż obu tych części ciała.

– Powiedz, że będziemy tu szczęśliwi, razem – proszę go.

– Nie zasłużyłem na ciebie – dociska mnie bardziej do siebie – Od początku wiedziałem jak bardzo niesamowita jesteś i... och, Wendy, tak bardzo cię kocham.

Jest z nim źle, skoro nawet nie ma siły kłócić się ze mną o przyjazd tutaj, ale ja także nie mam na to siły. Nie zostawię go. Nie powinien być teraz sam lub z matką, która robi z niego cierpiętnika.

– To co dasz mi buziaka z tej miłości?

Uśmiecham się, potrzebując zobaczyć jego uśmiech.

Dwa dni później, decyzja o wyprowadzce zapada bez jakichkolwiek kłótni. No a raczej kłótni pomiędzy nami. Jest niedziela, a jego mama o ósmej rano dobija się do jego drzwi. Naciągam kołdrę na głowę, a Luke wpycha się pod moje schronienie obejmując mnie trochę ciaśniej.

– Luke! Za pół godziny wychodzimy do kościoła! Wstawaj!

– Nigdzie nie idę! – krzyczy do niej, co jest zaskoczeniem.

– Co? Luke! Nawet nie żartuj! Ubieraj się! A tata przyprowadził wózek..

– Nie idę!

Drzwi otwierają się z hukiem, podskakuję w jego łóżku, nie wychylając głowy znad kołdry.

– Śpicie w jednym łóżku, a teraz mówisz, że nie idziesz do kościoła?

– Jestem dorosły, wiem, co robię – warczy na nią.

– To ona? To ona sprawia, że nie chcesz iść do kościoła?

Nie mam ochoty nawet na nią patrzeć. Traktuje mnie tak jak traktowali mnie w moim mieście. Miałam to gdzieś wtedy i wtedy się nie zmieniłam, dlatego nie zrobię tego pod jej naciskiem.

– Mamo, wyjdź. Jest ósma rano, a my chcemy spać.

– Luke! Co ty sobie..

– Wyjdź! – krzyczy na nią – Nigdzie nie idę!

Kobieta znowu trzaska drzwiami, a Luke znowu dołącza do mnie pod kołdrą.

– Nie mamy wstydu, co? – całuje mnie w szyje – Bezwstydnicy, leżący razem w łóżku, ubrani.

– No to się rozbierzemy. Ósma godzina to dobra godzina na seks.

Śmieje się w moją szyje.

– Matka by dostała zawału..

– No to się wyprowadzamy – oznajmiam.

– Masz racje, tak będzie lepiej.

Nie wiem czy Luke przed wypadkiem kłóciłby się ze mną o to. Nie wiem czy wtedy chciałby, żebym dogadała się z jego mamą, ale wiem, że na pewno nie odpuściłby kościoła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro