Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5 {Biesiadnie}

Niektórzy mówią, że dres nie może być modny. Chyba przez ostatnie kilka lat projektanci skutecznie zaprzeczyli temu. Chociaż sama nie często wybieram takie stylizacje, dzisiaj nadarza się okazja. Mama właściwie zmusiła mnie do pójścia tam. Nagrodą za to mają być małe zakupy w większym mieście.

Może podpatrzę jakieś fajne rzeczy albo dzięki lepiej ubranym ludziom sama coś wymyślę. Czasem ludzie ubrani w coś fajnego, inspirują mnie do różnych rzeczy.

Dlatego teraz w spodniach o rozszerzanej nogawce i luźnym niebieskim swetrze z dekoltem w serek, wybieram się na ognisko.

Dylan przewraca oczami, gdy mnie widzi, a mama sugeruje, że powinnam wziąć jakąś bluzę.

– Ty nie idziesz? – jest ubrana już w swój domowy strój – Mamo!

– Jestem wykończona, ale wy bawcie się dobrze.

– Wykorzystujesz mnie – warczę do niej. 

– Ktoś musi go przypilnować, a ja nie potrzebuję etykietki nieodpowiedzialnej mamy. A tobie dobrze zrobi, gdy stąd wyjdziesz.

– Skąd wiesz, że nigdzie nie wychodzę? – znowu warczę.

– Bo jesteś moją córką i za dobrze cię znam, skarbie – uśmiecha się – No już – klepie mnie po tyłku. Moja mama, jedyna osoba dotykająca moich pośladków.

Taka mała dygresja, co do moich pośladków. Czasem przechodzą mnie ciarki, gdy widzę, jak ktoś kogoś dotyka. Wyobrażam sobie, jakby to było poczuć czyjeś dłonie na sobie. Czy dostałabym ciarek? Czy podobałoby mi się to?

Moja czarna strona odebrała mi także te część młodości.

Cóż, dlatego ręce mojej mamy na moich pośladkach są takie niespotykane, a właściwie czyjekolwiek ręce.

Dylan wyskakuje z samochodu jeszcze zanim zdążę zgasić silnik, co gorsza nie udało się zaparkować bezpośrednio pod domem, ponieważ jest tu dużo więcej samochodów.

Dylan już biegnie do drzwi, a one otwierają się, jeszcze zanim zdąży do nich zapukać.

Znowu Luke.

Ale co się dziwić.

Także znowu jest ubrany w ten sam sposób, co kilka dni temu, gdy przynosił kartony.

Nie zamyka drzwi za Dylanem, który wchodzi do środka. Rozgląda się, jakby czegoś szukał. Cóż, znajduje tylko mnie, ale na ten widok także się uśmiecha. Czeka w drzwiach, aż się do nich doczłapię.

Macie czasem takie wrażenie, że nawet dziwnie chodźcie?

Bo ja się dokładnie w tej chwili tak czuję, jakbym mogła poruszać moimi nogami lepiej, zgrabniej, ciszej.

– Cześć – mówi pierwszy, jeszcze bardziej uśmiechnięty.

– Cześć – bo byłoby niemiło, gdybym po prostu przeszła obok niego, ale przeszło mi to przez myśl.

– Zapraszam do środka. Chcesz coś do picia? Do jedzenia? – poprawia swoją czapkę na głowie. Czy to niegrzeczne nosić ją w swoim domu?

– Wystarczy mi, jakieś miejsce do siedzenia.

– No weź, rozchmurz się – mówi – Odkąd cię poznałem, ani razu nie widziałem, żebyś się uśmiechała. Dzisiaj to zmienimy.

Moja twarz wykrzywia się jeszcze bardziej, ponieważ on wybucha śmiechem

– Rozumiem, że nie wiesz, co to zabawa – to najwidoczniej nie psuje jego planu – Nie ma problemu, pokażę ci.

– Co ty tu w ogóle robisz? – chyba wspominałam wam, że to co mówię często nie ma sensu. Myślę zbyt intensywnie, a potem jedna czwarta tego wychodzi na powierzchnie dzienną.

– A jak myślisz, co tu robię?

W tej chwili pojawia się dziwne uczucie w mojej piersi. Nie potrafię go wytłumaczyć. Jest mi tak obce, że aż nie do opisania.

Jednak kolejny jego uśmiech to wszystko likwiduje.

– Dam ci coś do picia. Sok? Piwo? Kawa?

Myślę o tej kawie, którą mi ostatnio przyniósł, na pewno nie ma jej tutaj..

Wtedy słyszymy dzwonek do drzwi.

– Kurczaczki, rozgość się, a ja zaraz wrócę.

Nie wiem, dlaczego miałby mi poświecić więcej uwagi, niż reszcie.

– Wrócę! – krzyczy, gdy jest już przy drzwiach, a ja niemal przy tych wychodzących na taras.

Jednak czuję na dobie czyjś wzrok. Obracam się w jego kierunku to Shelly, właścicielka tego domu, przygląda mi się uważnie i łatwo rozumiem to spojrzenie, nie jestem tu miłe widziana.

– Dzień dobry – może od tego powinnam zacząć, może nie potrafię się zachować.

– Dobry.

Wychodzę do ogrodu.

Jest tu tłum ludzi, nie spodziewałam się, aż takiej ilości, ale z drugiej strony to lepiej, mogę być tu bardziej niewidzialna. Naciągam okulary przeciwsłoneczne na nos i rozpoczynam poszukiwanie najbardziej ustronnego miejsca. Jednocześnie muszę mieć pewność, że Dylan będzie mnie widział.

Czy mój brak entuzjazmu psuje mu zabawę?

To bardzo możliwe.

Może w ogóle nie powinnam tu przychodzić, a raczej na pewno. Tylko wtedy byłby znowu jedynym bez opiekuna. W naszej rodzinie on najbardziej cierpi, bo jest najnormalniejszy. Pasuje do świata, do tego miasta, ale my mu to utrudniamy.

Chcę go przeprosić, chcę się dla niego dobrze bawić, ale to nie jest takie proste. Często zastanawiam się, co zrobiłam źle, że jest tak, a nie inaczej. Nie obwiniam za to nikogo po za sobą i nie wiem, czy to źle, czy to dobrze.

Widzicie? Ta samotność sprawia, że za dużo myślę. A drugą rzeczą, którą sprawia.. to trudne, bo wiecie, czasem mam ochotę śmiać się i żartować, a nie mam z kim. Muszę zadzwonić do Kate, żeby dostać chociaż skrawek czegoś, co lubię.

– Tu jesteś – czego on ode mnie chce, do licha? Czuję jego dłonie na moich ramionach – Chodź – nie wiem, czy idę za nim, czy za jego uśmiechem, ale oba wydają się tak samo niebezpieczne.

Prowadzi mnie do stolika, na którym stoją dwa gorące napoje, z których ulatnia się para.

– Zrobiłem ci kawę. W porządku?

Jest taki miły.

Nikt dla mnie tutaj taki nie jest.

Mogę poczuć wzrok wszystkich ludzi wokół.

Nie powinno mnie tu w ogóle być.

– Dzięki – nie wiem, kiedy ostatni raz tak często mówiłam cześć', jak i ‚dzięki'.

– No to co tam?

On jest poważny? Poprawia znowu czapkę na głowie, a ja biorę kawę do ręki.

– Luke! – ktoś krzyczy.

– To ty się zastanów – uśmiecha się – A ja idę zobaczyć, do czego jestem potrzebny. Zaraz wracam.

Chcę mu powiedzieć, że nie musi, ale on już biegnie tam, gdzie go potrzebują.

Wyciągam telefon i piszę do Kate.

W: SOS. Jestem na wiejskiej imprezie.

K: Jak się tam znalazłaś?!?

W: Mama, brat i cholerna piłka nożna.

K: Jestem tam ten przystojniak? Możesz mu zrobić dla mnie zdjęcie?

W: Jest miły dla wszystkich, biega pomiędzy jednym miejsce, a drugim. Teraz rozmawia z jakąś starszą panią. I ma za duże jeansy. Naprawdę, gdyby nie to byłby jeszcze przystojniejszy.

K: Jest tylko człowiekiem!!!

W: A ja policją modową.

K: Uuu, groźnie.

Uśmiecham się do telefonu, to chyba jedyne momenty, kiedy to robię.

– Do kogo się uśmiechasz? – no i znowu się pojawia – Usiądziesz przy ognisku? Muszę tam cały czas być, a właściwie je rozpalić..

– Luke! – znowu ktoś go woła.

– Kurczaki, zaraz wracam.

No i tak to wygląda cały wieczór. On, jak dobry gospodarz pojawia się, co jakoś czas obok mnie i zagaduje, a potem znika.

W końcu Dylan jest gotowy wracać. Okłamuję go, że pożegnałam się już z gospodarzem i wychodzimy.

Może to ja nie nawiązałam z nim rozmowy, ale widziałam, jak rozmawiał z innymi dziewczynami z mojej szkoły i wyglądał na bardzo zadowolonego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro