Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 {Meczowo}

– Co ty dziecko masz na sobie? – schodzę po schodach, nawet jeszcze nie zeszłam na dół, a babcia już zgłasza sprzeciw, co do mojego stroju. Zapowiada się fantastyczne popołudnie.

– Mi się podoba – już nauczyłam się nie wchodzić z nimi w dyskusje, ale nawet taka odpowiedź prowokuje babcie.

– Idź się przebierz.

Mam okulary, które zakrywają polowe twarzy do tego ładny top na ramiączkach w groszki i spodenki z wysokim stanem. Kate twierdzi, że wyglądam niesamowicie i że mogłabym konkurować z kobietami od lat piędziesiątych do dziewięćdziesiątych i w każdym dziesięciu leciu być gwiazdą. Podobno moje cycki też robią wrażenie. Chociaż ja bardzo lubię moje espadryle, których tasiemki zawijają się niemal do kolana.

Babci nie podoba się dekolt.

A może naszyjnik podkreślający go.

– Zaraz się spóźnimy – przypominam jej – Ja prowadzę.

Babcia na szczęście nie jest fanem prowadzenia samochodu. Niestety za to dużo komentuje na miejscu pasażera.

– Widzisz cod przez te wielkie okulary?

– Nie, jadę na ślepo – dodałabym jeszcze ‚kurwa', ale chyba stąpam dzisiaj po cienkiej lini – Mama będzie? – tata wraca tylko na naprawdę ważne wydarzenia.

– Spóźni się chwile.

Mam nadzieję, że chwila naprawdę będzie chwilą, bo Dylan bardzo chce, żeby mama kibicowała mu podczas meczu. A Kate poprosiła, żebym nagrała jej chociaż kawałek.

Chciałabym, żeby tu była.

Kibicowałybyśmy razem, będąc najgłośniejszymi i najlepiej ubranymi, a tak będę tylko najlepiej ubrana.

Babcia krzyczy, gdy odjeżdżam z piskiem opon z pod domu, ale po prostu ją ignoruje. Ona zaczyna komentować bałagan w moim samochodzie, ale przypominam jej, że on jest mój i równie dobrze mogłabym tu sobie nasrać. Oczywiście babci po raz kolejny nie podoba się mój język. Cóż, mi nie podoba się jej zachowanie.

Dlatego niezależność jest taka dobra. Gadanie jest dzięki temu tylko gadaniem, które nie ma wpływu na twoje życie.

Mój brat jest w tym mieście wszystkim, czym ja nie jestem. Jest lubiany, uzdolniony i wierzący.

Gdy docieramy na boisko, od razu nas zauważa. Macham do niego, a on przygląda mi się, jakbym oszalała. Nie zawstydzam go, prawda? Rozglądam się po ludziach.. tak, może jednak zawstydzam. Wszyscy się na mnie gapią.

To jest styl, ludzie.

Siadam na swoim stałym miejscu, gdzie nie tylko mój brat podąża za mną wzrokiem, a także jego trener. Uśmiecha się, ale on się zawsze uśmiecha. Z jakiegoś powodu unoszę rękę i mu macham.

On po prostu mi odmachuje, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.

Bo do cholery jest.

Tylko nie robię tego zbyt często.

– Daj czadu! – krzyczę do Dylana, a Luke wskazuje na siebie palcem.

Cholera.

Nie o to mi chodziło.

Wybucha śmiechem, gdy ja przewracam oczami.

A wtedy zaczynam słyszeć plotki.

Cóż, oni nie uznają tego za plotki. To tylko takie miejskie ciekawostki. Babcia szybko się do tego włącza.

Więc zanim jeszcze mecz się zaczyna. (Trener naszej drużyny, znowu jest ubrany w dres i te samą czapkę) wiem już, że Luke ma dwadzieścia jeden lat i mieszka u cioci i wujka oraz że przyjechał z Manchesteru. Rzucił studia, czy coś takiego.

Mam ochotę na niego nakrzyczeć.

Nie z powodu tego, że mi na nim zależy, tylko, że ja robię wszystko, żeby stąd jak najszybciej uciec, a on? Przyjeżdża tu bez zacnego konkretnego powodu i poduczą z tym miejscem.

Manchester.

To cholernie duże miasto.

Co on tu robi?

Musi być kompletnym idiotą, a po tym jak się szczerzy sądzę, że mam racje.

A wtedy za sobą słyszę dziewczyny ze szkoły. One też rozmawiają o nowym trenerze. Chcą go poderwać. Cóż, tacy kolesie tutaj to atrakcja. W szczególności, gdy planujesz iść do ołtarza. Coś mi mówi, że on i jego biała koszula byłoby na to chętni.

Ja nie jestem.

Ani na ślub, ani na białe koszule.

W tym wszystkim pojawia się mama. Poświęca chwile, żeby przyjrzeć się mojemu strojowi, po czym siada.

– Zazdroszczę ci tego rozmiaru trzydzieści sześć – szepcze mi na ucho.

– To trzydzieści cztery, mamo.

Wtedy uderza mnie w kolano, nie w bolesny sposób, a po prostu zwracający moją uwagę.

– Tak myślałam, dlatego to już niezdrowe, kochanie. Jesz coś w ogóle?

– Dużo, mamo – przewracam oczami.

– Trudno mi w to uwierzyć. Po meczu zabiorę was na pizzę.

Obejmuje mnie ramieniem. Mama jest mało poważna. Żyje z robienia zdjęć, a raczej z robienia zdjęć niesamowitym wydarzeniom. Ludzie cały czas twierdzą, że widzą coś niesamowitego, dlatego mamy cały czas nie ma.

Może nasza cała rodzina jest nienormalna. No może z wyjątkiem Dylana, który właśnie strzela gola.

Moja mama unosi nasze ręce w górę, krzycząc najgłośniej. Ja czuję w tej chwili zażenowanie. Nie wiem, dlaczego moja mama taka po prostu jest. Robi wrażenie, ale w odróżnieniu ode mnie, w ten dobry sposób.

– Brawo, kochanie! – krzyczy, gdy inni biją brawo. Nigdy nikt nie nazwał ją złą mamą, nawet jeśli często jej nie ma. Może dlatego, że potrafi ustawić sobie wszystko tak, żeby zawsze być we wszystkich ważnych miejscach. Może mama znalazła sekret, jak obejść ludzi w tym mieście.

Mecz kończy się dla nas wygraną.

Mama ekscytuje się i próbuje wywołać jakąś moją reakcje. Ja chcę po prostu już stąd iść. Jednak Dylanowi nigdzie się nie śpieszy. Rozmawia ze swoim trenerem i szczerzy się tak samo nienaturalnie, jak on. Mama chce go poznać, więc podchodzi do niego, a on znowu się uśmiecha.

Może powinien mieć na imię pan uśmieszek.

Słabe, wiem.

Stoję od nich w takiej odległości, że wszystko dobrze słyszę, a jeszcze lepiej widzę. Dziewczyny ze szkoły czekają na swoją kolej, żeby porozmawiać z tym facetem.

Może powinnam zrobić wyliczankę, która zostanie jego żoną?

Ciekawe, czy skrywa pod tym dresem, białą koszule..

– Mamo, proszę...

Chyba na chwile odpłynęłam, bo nie wiem, o co prosi.

– Wszyscy są zaproszeni. Trzeba łączyć wspólnotę.

Czy ten młody mężczyzna naprawdę to powiedział? Dokładnie tymi słowami?

– Wygrali, więc tym bardziej im się to należy..

– Mamo..

– No już przestań – ta też się uśmiecha, czy tylko na mnie nie ma magicznej mocy? – Dobrze, będziemy.

– A ty? – zwraca się bezpośrednio do mnie – Też powinnaś przyjść. Będzie ognisko.

Nie wiem, czy mówiąc to sugeruje, że powinnam się przebrać i szczerze? Chętnie bym to zrobiła, ale dlatego, że na ognisko znalazłabym coś lepiej pasującego. Jednak od lat nie uczestniczę w tych ogniskach i pieprzonych biesiadach.

– Och, ona też przyjdzie! – mówi energicznie mama, a ja krzywię się jeszcze bardziej. Nienawidzę, gdy ktoś podejmuje za mnie decyzje.

– Super, Dylan wie gdzie. To ten duży dom na uboczu przy lesie. Wiecie, kawałek własnego lasu.

Wszyscy wiedzą gdzie.

– Do zobaczenia! – krzyczy Dylan, a Luke macha nam z uśmiechem. Jednak gdy obracam się jeszcze na chwile, bez konkretnego powodu, żeby zobaczyć, jak w końcu poświęca uwagę dziewczynom ze szkoły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro