Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32 {Po drodze}

– Czy twoja mama lubiła twoją poprzednią dziewczynę? – opieram poduszkę o okno, a na niej moją głowę. Czuję się z nim na tyle komfortowo, żeby bez problemu odprężyć się w jego samochodzie. Nawet jeśli jadę na spotkanie z ludźmi, którzy będą mnie oceniać.

Zawsze to sobie wyobrażałam. Spotkanie z rodzicami mojego chłopaka. Czy mnie polubią? Czy dobrze wypadnę? Czy dostrzegą moje wady? Jestem ich pełna i czasem siebie za to nie lubię. Bardzo często siebie nie lubię. Nie wiem tylko, jak to zmienić.

– Lubiła, ale polubiła ją od razu.. co wiąże się z wyrzutami sumienia po tym, co się wydarzyło.

– Cholera, czyli ma teraz ogromne wymagania – tak naprawdę się denerwuję, ale staram się to zdusić w sobie – I jest bardzo czujna...

– Polubi cię – ściska moje kolano i zostawia tam rękę.

Ten dotyk jest o tyle inny, że oddziela go tylko cienka warstwa moich wzorzystych rajstop.

Ubrałam te jego ulubioną sukienkę na pierwszy ogień. Mimo wszystko jest skromna. Postanowiłam wytrzymać w niej całą drogę, żebyśmy nie musieli się nigdzie zatrzymywać na przebieranie. On ma na sobie dresy i ma to gdzieś. Niczego nie oczekuje ode mnie, tak jak i ja od niego.

– Denerwujesz się? – mogę dostrzec jego uśmiech.

Wzruszam ramionami.

Zrobiłam nawet większy makijaż, więc tak denerwuję się.

– Polubią cię.

Łatwo mu powiedzieć.

– Hej, prześpię się trochę, bo ten poranek mnie wykończył...

– Okej, rozumiem, nie chcesz rozmawiać.

Trochę tak.

– Podasz mi tylko to ciasto, które twoja babcia upiekła, a twoja mama władowała nam je dla moich rodziców?

– Dla twoich rodziców, Luke – przypominam mu.

– Chcę spróbować. Tyle razy mówiłaś o ciastach babci i ani razu mnie na nie nie zaprosiłaś. A ty? Nie jesteś głodna? Nie zjadłaś nic w domu...

Dostrzega wszystko.

Martwi się o wszystko,

Dba o mnie pomimo wszystko.

– Nie sądzę, że jestem w stanie coś przełknąć.

– Moja mama super gotuje. Będziesz prosiła o dokładkę.

Ma dwadzieścia jeden lat i mówi o mamie w taki sposób, że nikt nie mógłby go nazwać złym człowiekiem. Jego uśmiech rozciąga się na całych jego ustach, gdy mówi o domu, a ja sięgam po ciasto babci.

– Dzięki.

– Jedź ostrożnie, proszę.

– Nie lubisz szybkiej jazdy?

– Lubię, jeśli to ja prowadzę. Mam problemu z zaufaniem, zapomniałeś?

Chyba tak naprawdę pierwszy raz przyznałam się do tego na głos.

– Obiecuję, że będę jechał ostrożnie.

Są dwa rodzaje ludzi. Jedni zgodziliby się jechać ostrożnie, a drudzy zasugerowaliby, że przyśpieszy, żebym nabrała zaufania.

Och, Wendy, nic się nie stanie. Zaufaj mi.

Nie zawsze potrzebuję tych drugich ludzi w swoim życiu. Są różne sposoby ‚popychania' do przodu. Wolę te, które stosuje Luke.

Udaje mi się zasnąć, co jest chyba winą tego, że wcześniej było mi okropnie zimno, a Luke walczył ogrzewanie i okrył mnie kocem.

Gdy się budzę..

Dojeżdżamy właśnie pod jakoś dom.

Jego dom.

Wygląda zwyczajnie.

Całkiem, jak mój. Może nawet mój jest większy.

Nie chodzi o rozmiar, a o to, że z wierzchu są bardzo podobne.

A przecież my jesteśmy tak różni...

– Jesteśmy – mogę wyczuć w jego głosie radość. Ściska moje kolano – Cieszę się, że tu jesteś Wendy. Zobaczysz moje miasto, moją uczelnie... jesteś podekscytowana?

Tak.

Tak naprawdę to tak.

Jednak przed nim tylko przewracam oczami.

Pochyla się, żeby pocałować mnie w głowę, a mnie przechodzi myśl, że może chciałabym wyraźniejszego buziaka, ale przecież tam jest jego mama...

Za bardzo się przejmuję, udając, że wcale tego nie robię.

Luke macha do mamy, a ja krzywo się uśmiecham, wiedząc, że to nie jest naturalne.

Wysiadamy.

Jego mama wychodzi nam na przeciw. Przeskakując wzrokiem od niego do mnie.

— Cześć! – krzyczy Luke.

– Cześć, dzieciaki – jego mama uśmiecha się od ucha do ucha i już wiem po kim Luke odziedziczył swój uśmiech.

– Dzień dobry – wysiadam, jak najzgrabniej potrafię.

– Dzień dobry – mówi jego mama teraz już prosto do mnie – Jesteś niespodzianką. Gdy mój syn powiedział, że przyjedzie ze swoją Wendy, myślałam, że się przesłyszałam.

Mój umysł od razu ma milion pytań, na które odpowiedzi nie są na moją korzyść.

– Luke też jest niespodzianką. Jego pojawienie się w St. David's było niespodzianką – używam nazwy miejscowości, jakby jego mama nie wiedziała, skąd przyjechaliśmy, gdzie ma rodzinę.

– Miłą niespodzianką? – pyta on sam z tym swoim wkurzającym uśmiechem. Pochyla się i całuje mnie w głowę.

Mam mu ochotę powiedzieć, że najgorszą niespodzianką i że jeśli kiedyś wyskoczy z tortu to go zamorduję.

Ale po prostu uśmiecham się, co raczej przypomina pieprzony grymas.

Jego mama się śmieje.

– Zaczekam na was w domu. Tata przygotowuje obiad. Umieścimy cię w pokoju, Bena. Chociaż, to trochę bardziej skomplikowane. Zaraz Luke powie, że to jego pokój – jego mama szeroko się uśmiecha – Brakuje mi moich chłopców w domu!

– Chodź, Wendy. Musisz mi pomóc...

Stoi przy tyle samochodu, mimo, że do cholery przecież nic nie wieźliśmy w tym cholernym wielkim bagażniku, który nikomu do cholery nie jest potrzebny.

– Masz tu trupa?

– Chcę zobaczyć dzisiaj to poczucie humoru przy mojej rodzinie.

– Myślisz, że to poczucie humoru? Ale z ciebie żartowniś.

Mój chłopak.

Ten od białych kołnierzyków.

Przyciska mnie do bagażnika swojego cholernego pick upa i całuje, jakby myślał o tym bardzo długo i bardzo intensywnie.

Całuje mnie, jak szaleniec.

A mi się bardzo to podoba,

Otaczam go ramionami wokół szyi, ciągnę za jego włosy na karku.

Odrywamy się od siebie, dysząc głośno.

– Chciałem cię pocałować i widziałem, że ty chcesz pocałować mnie.

– Jesteś taki zarozumiały – nawet ja nie potrafię ukryć uśmiechu.

Całuje mnie jeszcze raz.

– Zarozumialcy najlepiej całują.

Przygryzam jego wargę. Próbując czegoś nowego.

– Bądź sobą, Wendy.

Spróbuję.

Nawet jeśli nie do końca wiem, kim jest ta dziewczyna.

Luke bierze nasze torby, a ja ciasto babci.

Otwieram drzwi, bo on nie ma jak i wchodzimy do środka. Mały korytarz wychodzi prosto na nieduży salon połączony z kuchnią. Już praktycznie od progu słychać i widać jego rodziców.

– Cześć, tato! – krzyczy Luke – Pójdę pokazać mojej Wendy pokój i zaraz ci ją przedstawię, okej?

Mojej Wendy.

– Nie mogę się doczekać poznania twojej Wendy, synu!

Dom wariatów.

Luke wchodzi po schodach, na piętrze są tylko trzy pary drzwi.

Ten dom jest malutki.

– To ten pokój na wprost. Otworzysz drzwi?

– Jasne.

Łóżko.

Duże dwuosobowe łóżko i bardzo duża szafa. Po za tym małe biurko przy oknie i kilka kwiatów, ale żadnych oznak młodego chłopca, który kiedyś tu mieszkał.

Chcę już zapytać, ale jego mama pojawia się w drzwiach.

– Nie mamy pokoju gościnnego, ale ten trochę nim jest. Moi chłopcy.. a raczej Ben, który jest najstarszy nie potrafił mieszkać sam i zawsze znajdowaliśmy go w pokoju Jacka i Luke'a. Wszystko robili razem i Ben nie potrafił spać w tamtym pokoju, wiedząc, że traci to, co robią jego młodsi bracia.

– Mamo.....

– Tutaj przychodzili tylko dla samotności albo...

– Mamo, wystarczy.

Albo z dziewczynami.

– Będę na dole.

Nie pytam go o to.

– Pokażesz mi tamten pokój? Czy to strefa bez dziewczyn?

– Wiem, że ten dom jest mały, Wendy. W ogóle nie równa się z twoim... nie mamy zbyt dużo pieniędzy – mówi – Dobrze nam się żyje, ale.. tamten pokój nie jest dużo większy od tego. Oba te to, jak jeden twój.

Nie wiem, dlaczego myśli, że to ma znaczenie.

– No i co z tego?

Uśmiecha się, może to uśmiech ulgi.

– Chodź, pokażę ci mój pokój.

Jest tak inny ode mnie, że mogę tylko czerpać i uczyć się od niego, jak być człowiekiem, który cieszy się z takich małych rzeczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro