32 {Po drodze}
– Czy twoja mama lubiła twoją poprzednią dziewczynę? – opieram poduszkę o okno, a na niej moją głowę. Czuję się z nim na tyle komfortowo, żeby bez problemu odprężyć się w jego samochodzie. Nawet jeśli jadę na spotkanie z ludźmi, którzy będą mnie oceniać.
Zawsze to sobie wyobrażałam. Spotkanie z rodzicami mojego chłopaka. Czy mnie polubią? Czy dobrze wypadnę? Czy dostrzegą moje wady? Jestem ich pełna i czasem siebie za to nie lubię. Bardzo często siebie nie lubię. Nie wiem tylko, jak to zmienić.
– Lubiła, ale polubiła ją od razu.. co wiąże się z wyrzutami sumienia po tym, co się wydarzyło.
– Cholera, czyli ma teraz ogromne wymagania – tak naprawdę się denerwuję, ale staram się to zdusić w sobie – I jest bardzo czujna...
– Polubi cię – ściska moje kolano i zostawia tam rękę.
Ten dotyk jest o tyle inny, że oddziela go tylko cienka warstwa moich wzorzystych rajstop.
Ubrałam te jego ulubioną sukienkę na pierwszy ogień. Mimo wszystko jest skromna. Postanowiłam wytrzymać w niej całą drogę, żebyśmy nie musieli się nigdzie zatrzymywać na przebieranie. On ma na sobie dresy i ma to gdzieś. Niczego nie oczekuje ode mnie, tak jak i ja od niego.
– Denerwujesz się? – mogę dostrzec jego uśmiech.
Wzruszam ramionami.
Zrobiłam nawet większy makijaż, więc tak denerwuję się.
– Polubią cię.
Łatwo mu powiedzieć.
– Hej, prześpię się trochę, bo ten poranek mnie wykończył...
– Okej, rozumiem, nie chcesz rozmawiać.
Trochę tak.
– Podasz mi tylko to ciasto, które twoja babcia upiekła, a twoja mama władowała nam je dla moich rodziców?
– Dla twoich rodziców, Luke – przypominam mu.
– Chcę spróbować. Tyle razy mówiłaś o ciastach babci i ani razu mnie na nie nie zaprosiłaś. A ty? Nie jesteś głodna? Nie zjadłaś nic w domu...
Dostrzega wszystko.
Martwi się o wszystko,
Dba o mnie pomimo wszystko.
– Nie sądzę, że jestem w stanie coś przełknąć.
– Moja mama super gotuje. Będziesz prosiła o dokładkę.
Ma dwadzieścia jeden lat i mówi o mamie w taki sposób, że nikt nie mógłby go nazwać złym człowiekiem. Jego uśmiech rozciąga się na całych jego ustach, gdy mówi o domu, a ja sięgam po ciasto babci.
– Dzięki.
– Jedź ostrożnie, proszę.
– Nie lubisz szybkiej jazdy?
– Lubię, jeśli to ja prowadzę. Mam problemu z zaufaniem, zapomniałeś?
Chyba tak naprawdę pierwszy raz przyznałam się do tego na głos.
– Obiecuję, że będę jechał ostrożnie.
Są dwa rodzaje ludzi. Jedni zgodziliby się jechać ostrożnie, a drudzy zasugerowaliby, że przyśpieszy, żebym nabrała zaufania.
Och, Wendy, nic się nie stanie. Zaufaj mi.
Nie zawsze potrzebuję tych drugich ludzi w swoim życiu. Są różne sposoby ‚popychania' do przodu. Wolę te, które stosuje Luke.
Udaje mi się zasnąć, co jest chyba winą tego, że wcześniej było mi okropnie zimno, a Luke walczył ogrzewanie i okrył mnie kocem.
Gdy się budzę..
Dojeżdżamy właśnie pod jakoś dom.
Jego dom.
Wygląda zwyczajnie.
Całkiem, jak mój. Może nawet mój jest większy.
Nie chodzi o rozmiar, a o to, że z wierzchu są bardzo podobne.
A przecież my jesteśmy tak różni...
– Jesteśmy – mogę wyczuć w jego głosie radość. Ściska moje kolano – Cieszę się, że tu jesteś Wendy. Zobaczysz moje miasto, moją uczelnie... jesteś podekscytowana?
Tak.
Tak naprawdę to tak.
Jednak przed nim tylko przewracam oczami.
Pochyla się, żeby pocałować mnie w głowę, a mnie przechodzi myśl, że może chciałabym wyraźniejszego buziaka, ale przecież tam jest jego mama...
Za bardzo się przejmuję, udając, że wcale tego nie robię.
Luke macha do mamy, a ja krzywo się uśmiecham, wiedząc, że to nie jest naturalne.
Wysiadamy.
Jego mama wychodzi nam na przeciw. Przeskakując wzrokiem od niego do mnie.
— Cześć! – krzyczy Luke.
– Cześć, dzieciaki – jego mama uśmiecha się od ucha do ucha i już wiem po kim Luke odziedziczył swój uśmiech.
– Dzień dobry – wysiadam, jak najzgrabniej potrafię.
– Dzień dobry – mówi jego mama teraz już prosto do mnie – Jesteś niespodzianką. Gdy mój syn powiedział, że przyjedzie ze swoją Wendy, myślałam, że się przesłyszałam.
Mój umysł od razu ma milion pytań, na które odpowiedzi nie są na moją korzyść.
– Luke też jest niespodzianką. Jego pojawienie się w St. David's było niespodzianką – używam nazwy miejscowości, jakby jego mama nie wiedziała, skąd przyjechaliśmy, gdzie ma rodzinę.
– Miłą niespodzianką? – pyta on sam z tym swoim wkurzającym uśmiechem. Pochyla się i całuje mnie w głowę.
Mam mu ochotę powiedzieć, że najgorszą niespodzianką i że jeśli kiedyś wyskoczy z tortu to go zamorduję.
Ale po prostu uśmiecham się, co raczej przypomina pieprzony grymas.
Jego mama się śmieje.
– Zaczekam na was w domu. Tata przygotowuje obiad. Umieścimy cię w pokoju, Bena. Chociaż, to trochę bardziej skomplikowane. Zaraz Luke powie, że to jego pokój – jego mama szeroko się uśmiecha – Brakuje mi moich chłopców w domu!
– Chodź, Wendy. Musisz mi pomóc...
Stoi przy tyle samochodu, mimo, że do cholery przecież nic nie wieźliśmy w tym cholernym wielkim bagażniku, który nikomu do cholery nie jest potrzebny.
– Masz tu trupa?
– Chcę zobaczyć dzisiaj to poczucie humoru przy mojej rodzinie.
– Myślisz, że to poczucie humoru? Ale z ciebie żartowniś.
Mój chłopak.
Ten od białych kołnierzyków.
Przyciska mnie do bagażnika swojego cholernego pick upa i całuje, jakby myślał o tym bardzo długo i bardzo intensywnie.
Całuje mnie, jak szaleniec.
A mi się bardzo to podoba,
Otaczam go ramionami wokół szyi, ciągnę za jego włosy na karku.
Odrywamy się od siebie, dysząc głośno.
– Chciałem cię pocałować i widziałem, że ty chcesz pocałować mnie.
– Jesteś taki zarozumiały – nawet ja nie potrafię ukryć uśmiechu.
Całuje mnie jeszcze raz.
– Zarozumialcy najlepiej całują.
Przygryzam jego wargę. Próbując czegoś nowego.
– Bądź sobą, Wendy.
Spróbuję.
Nawet jeśli nie do końca wiem, kim jest ta dziewczyna.
Luke bierze nasze torby, a ja ciasto babci.
Otwieram drzwi, bo on nie ma jak i wchodzimy do środka. Mały korytarz wychodzi prosto na nieduży salon połączony z kuchnią. Już praktycznie od progu słychać i widać jego rodziców.
– Cześć, tato! – krzyczy Luke – Pójdę pokazać mojej Wendy pokój i zaraz ci ją przedstawię, okej?
Mojej Wendy.
– Nie mogę się doczekać poznania twojej Wendy, synu!
Dom wariatów.
Luke wchodzi po schodach, na piętrze są tylko trzy pary drzwi.
Ten dom jest malutki.
– To ten pokój na wprost. Otworzysz drzwi?
– Jasne.
Łóżko.
Duże dwuosobowe łóżko i bardzo duża szafa. Po za tym małe biurko przy oknie i kilka kwiatów, ale żadnych oznak młodego chłopca, który kiedyś tu mieszkał.
Chcę już zapytać, ale jego mama pojawia się w drzwiach.
– Nie mamy pokoju gościnnego, ale ten trochę nim jest. Moi chłopcy.. a raczej Ben, który jest najstarszy nie potrafił mieszkać sam i zawsze znajdowaliśmy go w pokoju Jacka i Luke'a. Wszystko robili razem i Ben nie potrafił spać w tamtym pokoju, wiedząc, że traci to, co robią jego młodsi bracia.
– Mamo.....
– Tutaj przychodzili tylko dla samotności albo...
– Mamo, wystarczy.
Albo z dziewczynami.
– Będę na dole.
Nie pytam go o to.
– Pokażesz mi tamten pokój? Czy to strefa bez dziewczyn?
– Wiem, że ten dom jest mały, Wendy. W ogóle nie równa się z twoim... nie mamy zbyt dużo pieniędzy – mówi – Dobrze nam się żyje, ale.. tamten pokój nie jest dużo większy od tego. Oba te to, jak jeden twój.
Nie wiem, dlaczego myśli, że to ma znaczenie.
– No i co z tego?
Uśmiecha się, może to uśmiech ulgi.
– Chodź, pokażę ci mój pokój.
Jest tak inny ode mnie, że mogę tylko czerpać i uczyć się od niego, jak być człowiekiem, który cieszy się z takich małych rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro