30 {Otrzeźwiej}
Obudził mnie o piątej rano. Wyjątkowo później ze względu na pogodę i zmusił do pójścia ze sobą na targ. No dobrze, tylko tak dramatyzuję. Nie zmusił. Nie sądzę, że w ogóle chciałby mnie do czegokolwiek zmusić.
– Wiesz, dlaczego cię tu zaciągnąłem?
Jest zimno, dlatego nie ma dużego ruchu. Nie sądzę, że inaczej by mnie tu zabrał.
Bardziej dlatego, że nie lubi się mną dzielić, niż ze wstydu. No i tak naprawdę to nie wyzywa mnie do robienia rzeczy, których nie lubię.
– Bo lubisz mnie dręczyć?
Próbuję spać na jego ramieniu, co przyciąga uwagę wszystkich, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo on jest nieco spięty.
– Bo chciałem z tobą spędzić czas przed wyjazdem.
To skutecznie mnie wybudza.
Podnoszę się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Dzień dobry, słoneczko.
– Wracasz do Manchesteru?
O kurwa.
Kurwa.
– Jadę na weekend do domu, bo dawno nie widziałem rodziców. Chyba nie myślałaś... – przeczesuje swoje włosy, które są ukryte pod jego czapką, którą mu oddałam – A gdzie zaufanie? Naprawdę myślisz...
– Nie powiedziałeś wcześniej.
– Bo mama zadzwoniła w nocy i poprosiła, żebym przyjechał...
– A ty wstałeś rano i zabrałeś mnie tutaj?
– Jestem w pracy i nie zdążyłbym...
– Jesteś taki, kurwa, słodki – naprawdę na niego nie zasługuję.
– Powiem ci, gdy będę wracać... – kręci głową – Nie rozmawiajmy o tym.
– Powiedziałeś rodzicom o nas?
– Powiem dzisiaj, gdy już tam dojadę – całuje mnie w skroń – Pokażę jej nasze zdjęcia...
– Jestem taka niefotogeniczna...
Parska śmiechem,
– Czy twoi rodzice mają jakieś wymagania, co do waszych dziewczyn? – pytam go o wszystko, co przyjdzie mi do głowy i gdy mam na to odwagę.
– Chcą po prostu, żebyśmy byli szczęśliwi. Są podobni do twoich – obejmuje mnie ramieniem – Mieliśmy tu przyjść, żeby pomóc mojemu szefowi sprzedawać ryby.
– Jestem beznadziejna w sprzedawaniu....
– Chciałbym dla ciebie czegoś lepszego – opiera czoło o moje czoło – Co u Kate?
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Uważam, że powinniśmy porozmawiać o tym, co się tam wtedy wydarzyło i dlaczego odpowiadasz na jej wiadomości sporadycznie...
– Przeglądałeś mój telefon?
– Nigdy bym tego nie zrobił – oburza się – Widziałem po prostu...
– Nieważne..
– Ja się przed tobą otworzyłem – niemal warczy – A ty..
– Wyjeżdzasz – rzucam – Nie masz czasu na wycieczkę samochodową od pogaduszek.
– Nie możesz próbować mnie zranić, bo nie chcesz mi czegoś powiedzieć – używa swojego stanowczego tonu – Martwię się, okej? Nie mówisz już o dużym mieście...
– Po prostu przestań – warczę – Chcę do domu. Idę do domu. Zobaczymy się, jak wrócisz...
– Nie – nie pozwala mi wstać z krzesła – Porozmawiajmy...
– O czym?! O czym ty chcesz rozmawiać? O tym, jak nigdzie nie pasuję? – unoszę się – O tym, że wyjeżdzasz, a ja... – kręcę głową – O tym, że przecież nie jestem całym twoim, kurwa, światem?
– Wendy... musisz zacząć od początku.
– Wiem, kurwa, że muszę zacząć od początku! I myślałam, że zrobię to w Londynie! Ale nie jestem taką zabawową dziewczyną! I zarazem nie jestem też świętą! Lubię narzekać, lubię leżeć w łóżku cały dzień.. a później przez cały tydzień spać tylko po sześć godzin! To niesprawiedliwe, źe muszę.,.
– Nic nie musisz, Wendy.
– Wracasz do domu – mówię to na głos, jakbym musiała to przetworzyć – Co ty tu jeszcze robisz, tak właściwie?
– Codziennie przed trzy godziny ćwiczę nogę, a ciocia Shelly rozpisuje mi nowe ćwiczenia i pomaga, gdy nie mogę sobie z czymś poradzić. Jest fizjoterapeutką, więc robi też masaże... jestem tu głównie z tego powodu.
– Dlaczego nigdy nie powiedziałeś?
Wzrusza ramionami.
– Nie chociaż czekaj, jestem na ciebie zły. Nie zadawaj mi takich normalnych pytań, bo jestem zły – próbuje przybrać wściekłą minę – A ty unikasz odpowiedzi. Jesteś w tym taka dobra...
– Zły, a prawisz komplementy o proszę – kpię z niego w swojej złości.
– Słuchaj – poprawia czapkę – Nie zostawiam cię, jeśli tego się boisz. Wrócę za dwa dni...
– Niczego się nie boję! – unoszę się.
– Gówno prawda.
Tego się nie spodziewałam.
On chyba też się tego po sobie nie spodziewał.
Widzę, jak przygryza policzek i sam robi wielkie oczy, podobnie, jak ja.
On nie używa takich słów, nawet jeśli to nic takiego.
– Przepraszam – mówię, bo to moja wina.
– Za co ty przepraszasz, Wendy?
Za sprowadzanie go na złą drogę. To dokładnie to, czego wszyscy się spodziewali.
– Nie rozumiem, dlaczego zawróciłam ci w głowie – mówię szczerze – Jestem taka pełna gówna i taka... gdy ty wyjedziesz.. ja znowu..
Nie popłaczę się przed nim.
Nie będę płakać.
On nie może zobaczyć mnie płaczącej.
– Sama? – pyta.
Kiwam głową.
Mam mojego chłopaka, ale bez niego dalej jestem sama. A on ma takie bujne życie, tyle ludzi wokół siebie...
Dopiero teraz to do mnie dociera.
– Wendy.. – chce mnie przytulić, ale ja go od siebie odsuwam. Zranienie na jego twarzy jest łatwo zauważalne.
– Nie żałuj mnie, do cholery. Tak jest, a ty powinieneś być z kimś, kto jest pełen życia i ma wokół siebie pełno ludzi. Nie pasujemy do siebie.
– Naprawdę myślałem, że mamy to już za sobą. A my widzę dopiero zaczynamy.
Chce założyć mi swoją czapkę na głowę, ale ja w złości strącam jego rękę, a on nie spodziewając się tego, upuszcza czapkę do wody.
To zawsze wydaje mi się jego ulubioną rzeczą.
Więc jak pieprzona wariatka wskakuję do tej cholernej wody, która ma chyba temperaturę poniżej zera.
– Wendy!!!! – słyszę jego krzyk.
Płynę do jego czapki, gdy czuję, jak woda obok mnie niespodziewanie się unosi.
– Wendy!
Łapię jego czapkę, dokładnie w tym samym momencie, gdy on łapie moje ramie.
– Co oni robią w wodzie?!?? – krzyczy ktoś do góry.
– To twoja ulubiona czapka!
– Wskoczyłaś do wody po czapkę? – na mój gust brakuje tam jakiegoś ‚cholera' lub ‚kurwa', ale z drugiej strony byłoby mi z tym po raz kolejny źle.
– Twoją ulubioną czapkę! – krzyczę.
– Słońce – odgarnia mi mokre włosy z twarzy. To wszystko jest.. nawet nie czuję już zimnej wody.
– Przepraszam, tak strasznie...
Unosimy się w tej głupiej widzie. Cały czas do siebie przysuwając.
– Nie chciałam.. jestem beznadziejna.
Obejmuje mnie ciasno. Niemal sądzę, że mogłabym od tego nacisku utonąć.
– Wychodźcie z tej wody!
– Co ta dziewczyna robi?!
No właśnie, co ja, kurwa, robię.
– To był wypadek.
Widzę, jak jego szef opuszcza nam drabinkę na jego Łódź. Trudno byłoby stąd inaczej wyjść.
Gdy tylko stoję na lądzie widzę i czuję tych wszystkich ludzi, którzy się tutaj zebrali.
Nie umiem obchodzić się z ludźmi.
Teraz czuję zimno i zaczynam zgrzytać zębami. Luke pomimo podobnych przeżyć, wydaje się zachowywać trzeźwy umysł i dalej chce rozmawiać, a także mnie przytulić.
– Ta dziewczyna to same problemy.
Słyszę, gdzieś za sobą.
– Jedźcie do domu, Luke.
Ściskam czapkę Luke'a w dłoni. Przechodzimy obok tych wszystkich ludzi i ze szczekającymi zębami, powoli zamarzając, idziemy do samochodu. Nie chcę do niego taka wsiadać, ale on w ogóle nie chce słyszeć sprzeciwu. Włącza ogrzewanie od razu.
– To tylko głupia czapka.
– To twoja czapka! – ledwo wyduszam z zimna.
– Zadzwonię do mamy i powiem, że nie przyjeżdżam.
– Nie możesz tego zrobić! Nie możesz tylko dlatego, że.. – to się nie dzieje – Jedź, proszę, jedź.
Jest mi lodowato, pomimo ogrzewania. Muszę wziąć kąpiel...
– Wendy, nie jesteś gorsza ode mnie. Nigdy tak o tobie nie myślę. To łamie moje serce, gdy ty myślisz tak o sobie.
– Muszę pobyć trochę sama.. jedź do domu. Nie chciałam ci popsuć weekendu. Zobaczymy się, jak wrócisz. Przepraszam..
– Pojadę, ale tylko dlatego, że widzę, że naprawdę potrzebujesz przestrzeni.
Kiwam głową.
– Przepraszam – powtarzam jeszcze raz.
– Już wystarczy.
Odwozi mnie pod dom i nie oczekuje niczego po za ‚cześć', które tylko dostaje.
– Co się stało, Wendy?! – pyta mama, gdy tylko mnie zauważa.
Biegnę do siebie.
Schować się w swoim upokorzeniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro