29 {Słowa}
Mama siedzi na łóżku w moim pokoju, gdy ja szukam czegoś fajnego, co ubiorę do kina. Przygląda mi się uważnie i wiem, że jej głową intensywnie pracuje. Chce zadać pytania, a jeszcze bardziej jest ciekawa odpowiedzi.
– Kocham cię, wiesz o tym, kwiatuszku?
– Mamo.... – jęczę, nie chcąc tego słuchać.
– Chyba zawsze czekałam, aż zaczniesz dojrzewać i zdecydowanie nie było to takie, jak sobie wyobrażałam. To nic złego, Wendy, ale teraz...
– Teraz nasze końcu normalne dziecko? – pytam nieco złośliwie.
– Jesteś wyjątkowa, tak samo jak Dylan. Nie mam cię za dziwaka, kocham cię.
– Ale jest jakieś ‚ale'.
– Jesteście z Luke'm tak różni... – mama rzuca nas od razu na głęboką wodę – Nie jesteśmy bardzo religijną rodziną, Wendy.
Czy ona chce w ten sposób zasiać moje wątpliwości?
– Dlaczego mamo mi to robisz? – jestem zła, bardzo zła – Dlaczego...
— Posłuchaj mnie – nie mam na to ochoty – Próbuję ci powiedzieć coś, czego nikt inny nie zrobi.
– Wszyscy to robią! – krzyczę nagle.
– Wendy, zaczekaj z osądami na własną matkę, dopóki nie skończy mówić.
– Wiem, co powiesz.
Mana kręci głową, jakby naprawdę zamierzała mnie zaskoczyć.
– Nie ma nic złego w tym, że nie wierzysz, Wendy. To jesteś ty, to jest twój tata, ja także nie jestem bardzo oddana Bogu. Nie ma w tym nic złego. Nie pozwól komuś, żeby ci wmówił, że to czyni z ciebie złego człowieka. Luke jest bardzo wierzący i to może was poróżnić, ale to nie znaczy, że ma prawo przekonywać cię do swoich racji. Wiara w Boga jest taka sama, jak nie wiara. Jesteś takim samym człowiekiem, Wendy.
Mama mówi coś, czego faktycznie nikt inny mi nie powiedział. Jednak Luke sprawia, że chyba trochę to czuję. Nie ma znaczenia, czy wierzę, bo i tak jestem dobrym człowiekiem.
Nie wiem, dlaczego to wywołuje moje łzy.
– Wiesz, dlaczego mówię ci to teraz, prawda?
– Luke nie jest....
– Gdyby to było takie proste, kochanie. Cieszę się, że masz kogoś kto sprawia, że się uśmiechasz i kogo nie obchodzą różnice. Tylko, żeby tak zostało. Nie pozwól sobie wmówić, że robisz coś źle, bo Wendy nie zrobiłaś nic źle. Przysięgam ci to – jest taka pełna przekonania, że nawet ja, kompletny niedowiarek wierzę jej.
Ocieram własne łzy.
Chcę, żeby mnie przytuliła, a ona chyba czyta mi w myślach i wstaje do uścisku.
– Kochamy cię taką jaką jesteś – szepcze – Nie zmieniaj się na siłę.
Moja mama jest zawsze kilka kroków przede mną, jeśli chodzi o moje odczucia.
Nigdy nie zapomnę tego, co mi dzisiaj powiedziała i nigdy nie chcę przestać w to wierzyć.
– Po za tym Luke to całkiem przystojny młody mężczyzna.
Parskam śmiechem.
– Och, gdyby twój tata miał takie bujne włosy – śmieje się – To dzisiaj randka? Ubierasz sukienkę?
– Mamo.....
– Masz te taką ładną w kropki w stylu lat piędziesiątych..
– Lata pięćdziesiąte są okropnie fikuśne – przypominam mamie.
– Ale pasują ci – całuje mnie w głowę – Idę zobaczyć, jaka tata radzi sobie z obiadem. Cieszysz się, że jest? Nie powinnam ci tego mówić... ale myśli o zmianie pracy, w końcu. Może o czymś własnym. Fajnie by było, gdyby był więcej w domu, prawda?
– Tak – nie wiem, co więcej mogłabym powiedzieć – Ty mamo też?
– Na razie nie będę brała żadnych zleceń. Za dużo tracę, gdy mnie nie ma.
Może moja samotność wynika z czegoś więcej, niż braku przyjaciół, bo w tej chwili lżej mi na sercu.
Idę za radą mamy i ubieram sukienkę, o której wspomina. Dobieram do tego proste rajstopy, chociaż nie przypominam ich sobie w latach piędziesiątych. Podkręca lekko włosy i naciągam na sukienkę kurtkę. Może powinnam się przebrać? Przecież idziemy tylko do kina...
Nie.
Słyszę dzwonek do drzwi, co zapewne oznacza jego pojawienie. Zbiegam po schodach,a tata już otwiera mu drzwi.
Trzyma bukiet róż, które przysłaniają jego twarz.
– Wolałbym, jakieś piwo, ale kwiaty też przyjmę – żartuje mój tata.
– Dzień dobry, panu.
– Cześć, Luke.
Obraca głowę w moją stronę. Przyglądam mu się lekko onieśmielona tymi wcale nie wielkimi różami, bo są krótko obcięte.
To już lekka przesada, ale nie zaprzeczę, że miła.
– Cześć, słońce – jestem bardziej burzą albo huraganem – Proszę, jako twój chłopak muszę pamiętać o dostarczaniu ci świeżych kwiatów.
– Więc chłopak, co? – mówi tata, gdy ja odbieram od Luke'a kwiaty.
– Tak proszę, pana – on też jest ubrany oficjalnie, spod kurtki wystaje mu biały kołnierzyk.
Te pieprzone nieszczęsne koszule..
– Jutro jest szkoła, Wendy. Bądź o dziewiątej w domu.
– Dziesiąta! – krzyczy mama zza jego pleców.
– Dziewiąta trzydzieści – mówi Luke.
Morduję go wzrokiem, za bycie takim kolesiem. Kurwa, jak cholernie to jest wkurzające. Popycham go w kierunku drzwi.
– Do zobaczenia, o cholernej dziewiątej trzydzieści.
– Do zobaczenia! – krzyczy z uśmiechem do moich rodziców.
– Z kim ja się, do cholery spotykam?
Całuje mnie w głowę, gdy tylko wychodzi z mojego domu.
— Dzień dobry, jestem tutejszą złotą rączką coś pani naprawić? – szczerzy się, jak głupi.
– Gdybym wiedziała, że tak cieszy cię ten tytuł, znalazłabym ci masę rzeczy do roboty.
– Och, kochanie, od jak dawna chciałaś spędzić ze mną więcej czasu? Nie musiałabyś...
Zasłaniam mu usta dłonią.
– W Manchesterze też jesteś taki pomocny i wszędzie cię pełno?
Coś zmienia się w jego oczach, jakbym uderzyła w czuły punkt. Zabieram dłoń, żeby mógł mówić.
Otwiera mi drzwi do swojego samochodu, po czym idzie na swoją stronę i rusza. Zaciska dłonie mocno na kierownicy. Nie zamierzam go popędzać.
– Boję się – przyznaje się – Boję się, że jeśli nie będę wystarczająco dobry i optymistyczny, jeśli nie będę w stanie pomóc ludziom, jeśli nie będę widział sensu w życiu po za piłką, to Bóg naprawdę mi to odbierze. W Manchesterze nie mam czasu na trzy prace i pomaganie wszystkim. Czasem ledwo starcza mi czasu dla siebie...
– Więc jak od takiej osoby możesz być...
Wzrusza ramionami.
– To wydaje się takie proste, Wendy.
Czy ja też należę do tych prostych rzeczy? Czy jestem tylko kimś kogo musi przekabacić na właściwą stronę? Gdy on wyjedzie....
– Chcę tylko grać i być z tobą.
Dokładnie w takiej kolejności? Czy to ma znaczenie?
Uśmiecha się do mnie.
– Przerażające, co?
– Jak chcesz się wygadać... tak po prostu, to zawsze możesz. Może nie będę wiedziała, co powiedzieć, ale chyba mogę cię chociaż przytulić – ściskam jego dłoń na kierownicy – Też uciekasz od mówienia tego, co..
Przerywa mi.
– Mieliśmy mieć randkę. Wystroiliśmy się, to nie czas...
– To idealny czas. Nie idźmy do kina, możemy pojeździć po okolicznych miasteczkach bez celu. Mogę prowadzić, a ty będziesz mówił.
– Nie tak..
– Przestań – warczę – To głupie kino nie zniknie.
Więc zmienia kierunek naszej trasy i zaczyna mówić. Dzieli się ze mną swoimi obawami, marzeniami. Opowiada o swoim domu. Mogę dostrzec, jak znika z niego napięcie, ale przede wszystkim pan idealny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro