Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22 {Przyjacielskie ognisko}

Jadąc do szkoły widziałam Luke'a z kimś kto na pewno nie jest z tego miasteczka. Mogę to określić po jego stroju, a także po tym, że dzisiaj jest to ognisko.

Lekko się denerwuję.

Wcale nie odnajduję się tak dobrze wśród ludzi z wielkiego miasta, jak myślałam, że będę. Kate sugeruje, że powinnam ubrać po prostu wystrzałową bieliznę. Była trochę zaskoczona, gdy wyszłam z imprezy i znalazła mnie w Starbucksie śmiejącą się z Paulem. Chciała później wszystkich szczegółów, ale tak naprawdę nie miałam o czym opowiadać. Tylko rozmawialiśmy. Nie mogłam uwierzyć, że według Kate był niedostępny. Ostatnio tak dobrze rozmawiało mi się z Jackiem. Nie wymieniam Luke'a, ponieważ rozmowom z nim zawsze towarzyszy zdenerwowanie i frustracja.

Pomachałam Lukowi, a facet z papierosem także mi odmachał.

Sportowiec palący.

Zawsze ciekawią mnie takie sprzeczności, z tatą traktujemy to, jako lekceważenie talentu.

To zawsze w jakiś sposób cię spowalnia.

Dylan siedzi w moim pokoju zły, że nie może iść ze mną. Chce poznać resztę chłopaków z drużyny, ale nie sądzę, żeby to było miejsce dla niego. Nie pozwala mi się przebrać, bo stale zrzędzi.

– Wendy! W ogóle mnie nie słuchasz! Ja tu będę siedział sam!

– Z babcią – przypominam mu.

– Weeeendyyyy – zwiesza głowę z łóżka i patrzy na mnie do góry bogami.

– Nie możesz zaprosić kolegów i obejrzyjcie jakiś film i w coś pogracie? Jest piątek, zróbcie nocowanie.

– Babcia się nie zgodzi – jęczy.

– No to zadzwońmy do mamy. Pojedziemy na szybkie zakupy i ty też będziesz miał fajny wieczór.

– Jesteś najlepsza! – krzyczy – Zadzwonię do Toma! Szykuj się! Będziemy kupować chipsy!

– Dobrze, młody.

Babcia oszaleje. Będzie miała nieprzespaną noc, chociaż mama jest niedaleko może zdąży wrócić...

Dobra.

Muszę zacząć się szykować.

Jesień uderzyła w nasze miasteczko ze zdwojoną siłą, dlatego gruby sweter i do tego nieco luźniejsze jeansy powinny mi wystarczyć. W szczególności, jeśli postawię na puchowe skarpetki.

Stawiam na wygodną modę.

Chociaż może ubiorę się po prostu ładnie i zimno będzie pretekstem, żeby szybciej wrócić do domu...

Nikogo tam nie znam!

Gdy podjeżdżam pod jego dom, słyszę hałas z ogrodu.

Właściwie nie zapytałam, co to znaczy koledzy z drużyny.

Drzwi otwierają się za nim zdążę do nich w ogóle zapukać. Luke uśmiecha się od ucha do ucha, ale to raczej z powodu gości, niż z mojego.

– Jesteś – mówi zamiast cześć – Słuchaj, zrobiło się trochę więcej gości... – kurwa – Przyjechała cała drużyna i zabrała resztę moich znajomych..

– To ta duża wspólnota.

– Coś w tym rodzaju – otwiera przede mną szeroko drzwi i wpuszcza do środka – Poznam cię ze wszystkimi... nie uciekaj.

Brzmi, jakby naprawdę się bał, że ucieknę.

– Ostatnio wszyscy chcą mnie z kimś poznawać – burczę.

– Uroki imprez – popycha mnie wgłąb mieszkania – Będzie fajnie.

Gdy widzę tych wszystkich ludzi....ubranych dobrze, bardzo dobrze, wręcz firmowo...

– Ludzie! – wszyscy obracają głowę po jego jednym okrzyku – To jest Wendy.

– Hej! – słyszę z każdej strony.

Nagle chcę się złapać Luke'a i nie puścić, jakby mógł mnie przed tym ochronić. To głupie.

– Co pijesz?

Ktoś do mnie podchodzi. Facet w zielonej bluzie. Widziałam go już rano.

– Więc ty jesteś Wendy, ja jestem Calum – informuje mnie – Najlepszy przyjaciel.

– Jeden z trzech! – obok Caluma pojawia się pozostała dwójka.

Pozostała dwójka to Mike i Ashton. Łatwo mogę stwierdzić, że Ashton należy do klubu świętoszków, ponieważ jak Luke pije wodę. Na ramieniu Mike'a wisi jego dziewczyna, która ma dziwne imię i nie mogę go zapamiętać.

Po krótkiej wymianie zdań, ktoś ich woła. Chcą zagrać w piłkę, gdy kilku kolesi pomaga rozpalić ognisko Lukowi. On szybko zostawia im te robotę i podchodzi do mnie. Jest ubrany, jak większość ludzi tutaj, a raczej facetów, bo dziewczyny z miasta robią rewie mody. Dresowa bluza, dresowe spodnie i ta jego czapka.

– W porządku?

– Nie przejmuj się mną – posyłam mu coś w rodzaju krzywego uśmiechu.

– Chcę spędzić z tobą trochę czasu – przez jego twarz przemyka coś dziwnego, jakby to miejsce na spotkanie ze mną nie do końca mu pasowało, jakkolwiek to brzmi – Ale jestem gospodarzem..

– Okej, idź robić swoje.

Pociera swoją idealnie ogoloną szczękę. To ciagle golenie to dla mnie okazywanie komuś lub czemuś szacunku, ale nie do końca rozumiem, o co chodzi. Po za tym pewnie wziąłby mnie za dziwaka.

– Zaczekaj, proszę.

Zdejmuje czapkę z głowy i zakłada ją na moją.

– Teraz będziesz musiała mi ją oddać, gdy będziesz chciała wyjść, więc ci na to nie pozwolę – całuje mnie w głowę i odchodzi – Musisz zaczekać! – krzyczy.

Poprawiam czapkę, tak jak widziałam, że on wielokrotnie robił. Nawet nie mam, gdzie sprawdzić, czy dobrze wyglądam.

Czy to na pewno ma znaczenie? To zawsze ma znaczenie.

Jeszcze raz poprawiam czapkę, jakby miała zniknąć.

Siadam gdzieś z brzegu, udając, że nie szukam go wzrokiem. Teraz rozmawia z jakąś dziewczyną, która cholernie go rozbawia, tak że śmieje się w niebogłosy.

Super.

Ludzie śmieją się i stukają kuleczkami. Czuję alkohol, mimo, że sama go nie piję.

To wygląda, jak typowo studencka impreza i to jedna z tych lepszych, gdzie są samo sportowcy i piękne dziewczyny. Kilka z nich ma wspaniale ramoneski, które musiały kosztować fortunę. Może są z prawdziwej skóry?

– Cześć, skąd jest twój sweter? Jestem Mia – chichocze – Przyglądam ci się..

– Nie wiem – mówię szczerze – Jest z drugiej ręki.

Dziewczyna przygląda mi się, jakbym właśnie stała się najbardziej obrzydliwą osobą na świecie.

Tak, wyprałam to przed ubraniem.

Tak, podoba mi się.

Tak, dałam za niego grosze i chuj wam do tego.

– Wendy! – rozpoznaję głos jego przyjaciela – Chodź się z nami napij.

Nie widzę Luke'a.

Rozglądam się w poszukiwaniu go, a on ponownie stoi obok jakieś dziewczyny, która właściwie zarzuca na niego ramiona.

– Spotykacie się z Luke'm?

– A czy to wygląda, jak spotykanie, kurwa? – wskazuję na niego i na te dziewczynę – Przepraszam, nie powinnam była tu przychodzić. Nie chciałam...

– Hej, spokojnie – dotyka mojego ramienia – Zazdrość na nikim dobrze nie wygląda.

– Nie jestem...

– Okej, okej – on po prostu się uśmiecha. To Calum. Wyciąga papierosa i błyskawicznie go odpala – Chcesz?

– Dziękuję – mówię cicho.

– Jak on się trzyma? – pyta cicho – To w niego bardzo uderzyło, nie chcieliśmy, żeby wyjeżdżał... cierpi?

Czy Luke cierpi? Nie mam, kurwa, pojęcia.

Jego plan dnia jest tak napięty...

Tak, to chyba moja odpowiedź.

– Nie poddaje się – to jedna niezaprzeczalna prawda o Luke'u.

– To do niego podobne. Chodź, usiądź z nami przy ognisku. Chyba poszedł po kiełbaski.

Po prostu za nim idę, jak piesek, jak dziewczyna, która nie ma tu nic swojego. Bo tak właśnie jest, nie mam kogo tu ze sobą zabrać. Kate jest w Londynie, więc tak jakby nie było jej wcale.

Luke'a nie ma.

A ja rozglądając się za nim cały czas poprawiam czapkę. Wszyscy smażą kiełbasy, a ja cały czas piję ten sam kubek soku, nie mając za dużo do powiedzenia pomiędzy studentami, którzy ciagle opowiadają o jakiś szkolnych przygodach.

W końcu wstaję i nikt tego nie zauważa.

On tego nie zauważy, bo go nie ma.

Jestem gotowa zdjąć jego czapkę i zostawić ją po prostu w widocznym miejscu.

Dlaczego w ogóle, kurwa, mi ją dał?

Zdejmuję ją, a wtedy czuję ucisk na nadgarstku.

– Dlaczego chcesz wyjść?

Bo ciebie tu nie ma.

Bo nie ma tu dla mnie miejsca.

– Chodź – umieszcza czapkę z powrotem na mojej głowie – Zniknijmy na chwile.

Nie protestuję.

Chcę zniknąć.

Nie wiem, dlaczego pozwalam mu zniknąć ze sobą.

Prowadzi mnie w głąb lasu, który należy do jego rodziny. Jego dotyk na moich plecach jest ledwo wyczuwalny. W końcu znika całkowicie. Idę przed nim w ogłuszającej ciszy pomiędzy nami, jednak słyszymy hałas z pod ogniska.

– Przepraszam, że na tak długo cię zostawiłem. Robota gospodarza jest ciężka – mimo to można dostrzec uśmiech na jego ustach – Jak się bawisz?

– Czuję się, jak w filmie o sportowcach. To szaleństwo, wszyscy są przystojniakami.

Opieram plecy o jedno drzewo, a on staje niedaleko mnie.

– Przystojniacy, co?

– Dokładnie – nie potrafię się uśmiechnąć, przytłacza mnie zbyt dużo dziwnych myśli – Dziewczyny też są piękne i ładnie ubrane.

– Ty jesteś piękniejsza – trudno mi na to w ogóle odpowiedzieć.

Robi krok w moją stronę, a ja nie mam gdzie uciec.

– I lepiej ubrana. Podoba mi się to, że masz swój styl.

Chcę wybąkać podziękowania, ale zamiast tego potrafię tylko powiedzieć coś złośliwego.

– Wszystkim pięknym dziewczynom to mówisz?

– Tylko tym, które są wyjątkowo piękne dla mnie – uśmiecha się szeroko.

Poprawiam jego czapkę, obracając ją przodem, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy.

– Nie wiem, jak odnajdujesz się w tym środowisku. Nie pasujesz tam – to odważne z mojej strony.

– Wszyscy chcemy tego samego. Sukcesu w piłce, to nas łączy. Lubię wymieniać z nimi poglądy i bawić się, jednocześnie nie podążając za nimi ślepo. To możliwe.

– Jesteś idealny – warczę.

– A ty jesteś idealna dla mnie.

Zamieram.

Niw mogę się ruszyć.

Niw mogę unieść głowy do góry.

Przechodzą mnie ciarki.

Mam ochotę się podrapać.

Jednak nie jestem nawet w stanie oddychać.

Co to znaczy?

– Kiedy przestaniesz ode mnie uciekać?

– Przestań – proszę go – Nigdzie nie uciekam, to ty nic nie robisz. Zero pieprzonej odwagi w tobie. Nie działają na mnie słowa. Idę do domu. Po co tu w ogóle przyszłam?

Czy chciałabym, żeby gdzieś mnie zaprosił?

Czy na to czekam?

Czy on tego chce?

Nie wiem, czego on chce.

Boję się go.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro