Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14 {Ugrillowana}

Rodzina Luke'a mnie nie lubi, dlatego pójście tam na obiad nie jest dobrym pomysłem. Nawet jeśli nieco mnie to kusi, to wiem, że nie powinnam. Dylan jest, jak zwykle podekscytowany, ale go ekscytuje wszystko. Nie wiem, dlaczego decyduję się tam iść. Może lubię, gdy ktoś mi przypomina, gdzie w tym mieście jest moje miejsce.

Drzwi otwiera Shelly. Uśmiecha się do Dylana, ale do mnie już nie.

– Dzień dobry – mówię pomimo wszystko.

Zanim zdąży mi odpowiedzieć, Luke wyskakuje z zza niej i uśmiecha się także do mnie.

Czy to dziwne, że dopada mnie fala ulgi?

– O jesteście! – łapie mnie za ramie i wciąga wgłąb domu, jakby myślał, że ucieknę.

– My wychodzimy. Bawcie się dobrze – jestem pewna, że myśli o tym, żebyśmy przypadkiem nie bawili się za dobrze.

– Dobrze, ciociu Shelly – podziwiam go za bycie tak cholernie milutkim do tej na mój gust niesympatycznej kobiety.

– Zagramy w piłkę?

– Może po obiedzie?

Dylan po prostu kiwa głową.

– Możesz grać?

– Jeden na jednego z dwa razy mniejszym tak. Chodź, pomożesz mi przy grillu, a ty Dylan, możesz poszukać Jacka, chyba jest w ogrodzie i chętnie z tobą zagra.

– Super! – i już go nie ma.

– Dylan często mówi...

– Tak wiem, nie ma męskiego wzorca. Brakuje mu taty, który cały czas pracuje, ale nie martw się zaraz przyjedzie...

– Chciałem powiedzieć, że mówi o zawodowstwie.

– Kurwa – mówię pod nosem.

– Dylan po prostu potrzebuje czasem poczuć się facetem, a jak przez większość czasu mieszka z trzema kobietami..dlatego chętnie mu to umożliwiam.

– Jesteś taki dobry – rzucam kpiąco.

– Gotujesz?

– Trochę – lubię to robić – Nie znam się na grillu to wydaje się taką męską rzeczą.

– Więc dobrze, że masz tu mężczyznę – i znowu ten uśmiech – Lubisz koktajle? Kupiłem na targu trochę owoców i zrobiłem..

Czy on robi wszystko? Jest coś, co go nudzi, męczy?

– Chętnie spróbuję.

On po prostu się uśmiecha i prowadzi mnie do kuchni. Jest na wszystko przygotowany, ponieważ na stole stoją już szklanki. Myślę, że jest tu nawet posprzątane.

Jeszcze na dodatek lubi sprzątać?

Idealna pani domu.

Z uśmiechem na ustach leje mi tego koktajlu, przy okazji uzupełniając trzy pozostałe szklanki. Jednak nie oczekuje ode mnie, że je zaniosę. Sam to robi, jak przystało na prawdziwego gospodarza. Wychodzimy do ogrodu. Luke odstawia tace na stół i mówi, że zaraz wróci.

Jest w tym wszystkim coś tak naturalnego, że nawet nie potrafię spróbować go wyśmiać.

On taki jest, bo to lubi, bo tak go wychowali.

Jednak, dlaczego tak bardzo uczepił się mnie, tego jednego nie potrafię zrozumieć.

– Rybę, czy coś bardziej mięsnego? – wraca z toną jedzenia, większość z tych rzeczy trzeba dopiero usmażyć, czy upiec na grillu, ale go to nie martwi, on ma czas i chęci.

– Chyba spróbuję tych niesamowitych ryb.

– Dobry wybór.

Poprawia czapkę, po czym krzyczy z pytaniem do reszty facetów, co by chcieli zjeść. Oboje chcą coś więcej niż rybę. Zastanawiam się, co wybierze Luke, ale on stawia na krwiste mięso w postaci steka.

Kładzie swoją  dłoń na moim ramieniu i prowadzi do grilla. Widać, że często mają tu gości, ponieważ jest gigantyczny. Luke coś tam wkłada, a ja tylko przyglądam się jego wyczynom. Gdy prosi mnie, żebym podała mu rybę robię to bez zarwania, ale w jakiś sposób kończę przed nim. Teraz czuję się niezręcznie. Układa kolejne kawałki na ruszt, chcąc czy nie chcąc otaczając mnie przy tym ramionami. No dobrze, nie dosłownie, ponieważ jego ramiona nie dotykają moich ramionach, ale czuję się, jak w pułapce.

Czuję, jak przysuwa się bliżej, może robi jeden krok, a może dwa, jednak jego pierś dalej nie dotyka moich pleców. Wstrzymuję oddech, gdy wyciąga rękę przed siebie, ocierając się nią o moje ramie. Przysięgam, że mogę poczuć jego oddech, a co grosze nie mogę się ruszyć.

Po prostu nie potrafię.

Dalej wstrzymuję oddech, jakby to miało pomóc w tej sytuacji, a wtedy on przysuwa się jeszcze bliżej dalej mnie nie dotykając.

Dlaczego po prostu go nie odpycham?

Dlaczego czuję się taka bezradna?

– Więc Wendy z St David's jak ci się podoba mój brat?

Czuję jego oddech na moich uchu i chcę tylko je potrzeć, żeby zetrzeć z niego bliskość, ale dalej nie mogę się ruszyć.

Spoglądam na Jacka, który w którymś momencie musiał wyjąć papierosa i teraz biega z papierosem w dłoni.

Wydaje się mieć wszystko gdzieś, jakby to był po prostu kolejny dzień, w którym nie może się nic szczególnego wydarzyć. Wygląda na znudzonego.

– Trudne pytanie – z nim stojącym tak blisko nie jestem w stanie więcej z siebie wyrzucić.

Znowu tak jakby owija wokół mnie ramie i posypuje czymś mięso.

Pochyla się nade mną, jakby robił to specjalnie.

Nie mogę oddychać.

– Oddychaj – może nie szepcze tego prosto do mojego ucha, ale zdecydowanie blisko.

Bawi się mną.

Obracam głowę, żeby natrafić na jego głowę.

Kurwa, mam ochotę go uderzyć.

Szczerzy się do mnie.

– Możesz przestać? – warczę do niego.

– Ja tylko uczę cię grillowania.

Przysuwa się, a ja nie jestem tchórzem, więc dalej stoję w miejscu.

– Luke z Manchesteru mężczyzną o wielu talentach.

– A żebyś wiedziała – sięga po coś tą swoją dużą ręką i podaje mi widelec – A teraz przewracaj mięso.

– Znasz jakieś sztuczki?

– Na obracanie mięsa? Nie. Ale wiem, jak obrócić kobietę – porusza sugestywnie brwiami – Kurczaki, to na pewno idzie tak? Obraca się laski tak? 

– Nawet gdy nie masz na sobie białej koszuli i tak masz ją w sobie.

– Gdzie? – rozgląda się – Wystaje mi gdzieś biały kołnierzyk?

Parskam śmiechem, a on znowu się uśmiecha.

– Chcę obracać laski, nie jestem taki święty.

– Skąd ty się wziąłeś? – pytam poważnie.

– Ty jesteś laską – wyszczerza zęby w uśmiechu, znowu te jego ósemki.

– Biały kołnierzyku..

– Nadajemy przezwiska? Kurka....

Chyba stoimy jeszcze bliżej siebie, ale w końcu robię krok w tył.

– Uważaj, bo...

– Co? – jeszcze jeden krok do tyłu.

– Pali ci się dupsko!

– Co? – rozglądam się, żeby zobaczyć ogień.

Ogień.

Na sobie.

Krzyczę.

Podskakuję.

Już nie myślę.

Już nie jestem spokojna.

– Zrób coś z tym! Zrób coś...

– Będę musiał dać ci klapsa.

Morduję go wzrokiem krzycząc i czując gorąco.

– To znaczy... będę musiał..

– Po prostu to zrób!!

I o to w ten sposób ścierka uderza w mój tyłek, a ja podskakuję z zaskoczenia i zażenowania.

Luke powtarza to kilka razy.

Jestem teraz czerwona na twarzy.

Nawet nie mogę na niego spojrzeć.

– Czy to zły moment, żeby nazwać cię gorącą laską?

Warczę, bo tylko tyle jestem w stanie z siebie wykrzesać.

– Przestań!

Dlaczego do cholery jestem bliska łez?

Pieprzone łzy wstydu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro