Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13 {Targ}

Wstawanie wcześnie rano to nie jest coś, co mam w zwyczaju robić w weekendy. Jednak dzisiaj ktoś musi mieć pod opieką Dylana i padło na mnie, wręcz błagał mnie, żeby to była ja. Więc o to jestem na nogach o czwartej rano bez energii, gdy Dylan skacze, jak piłka czekając na mnie.

– A po co ci te okulary, siostra?

Zasłaniają pół mojej twarzy.

– Bo nie wszyscy wyglądają dobrze o czwartej rano.

On tylko przewraca oczami.

– Będziesz miła dla Luke'a? Proszę?

Czy nie zawsze taka jestem?

– Obiecuję, że nie popsuję ci sprzedaży ryb.

– To super!

Nie, żebym miała coś do ryb, ale mam coś do nich o czwartej rano.

Czochram mu włosy, a on promiennie się do mnie uśmiecha.

– Super, że idziesz – wygląd, że naprawdę się cieszy. Uśmiecham się do niego, bo mój braciszek zasługuje na wszystko, co najlepsze nawet jeśli nie do końca wiem, jak być dla niego tą najlepszą siostrą.

Mój brat wybiega przed dom. Luke obiecał mu, że go odbierze, ale ja nie chcę jechać z nim. Zaproponowałam, że w takim razie nie musi przyjeżdżać, ale się uparł.

– Dojadę – informuję brata.

– Ale po co masz brać samochód? Chodź, jedź z nami!

Ciągnie mnie za rękę w kierunku samochodu Luke'a, a co dziwniejsze to nie pick up. Czyżby zabierał kogoś jeszcze? Może Natalie? Nie, naprawdę tego nie zniosę.

Mój brat wskakuje na tylne siedzenie i czeka, aż zrobię to samo.

Wysiądę, jeśli to Natalie.

– Cześć – mówi Luke, po czym słyszę drugi męski głos, który należy do.. kogoś bardzo podobnego do Luke'a.

– Cześć – mówi ten drugi. Obraca się do nas – Jestem Jack.

– Cześć – odpowiadam i w tylnym lusterku mogę dostrzec uśmiech Luke'a – Co się tak szczerzysz?

– Jestem szczęśliwy, że się zdecydowałaś.

– A ja jestem pełen podziwu, czwarta rano gł dosyć wczesna godzina.

– Wszystko, żeby sprzedać ryby – kpię.

– Masz charakter – rzuca jego brat – Nie przedstawiłaś się...

– Jestem Wendy, twój brat jest wrzodem na moim tyłku.

Jack wybucha śmiechem, a Luke się tylko uśmiecha.

– Pogadajcie sobie, państwo niewierzący.

– Nie wierzysz? – nie mogę uwierzyć, że Luke ma w rodzinie kogoś niewierzącego i tak po prostu o tym mówi.

– Tak jakoś wyszło, że nie spodobał mi się niedzielne kazania.

– A co robisz w tej dziurze?

– Braciszek się za mną stęsknił, więc przyjechałem.

– Nie wierz w to, przyjechał sprawdzić, czy nie oszalałem bez piłki.

– A się okazało, że znalazł swój sposób na piłkę.

– Pomysłowy facet, co? – ten komplement z mojej strony wywołuje szeroki uśmiech Luke'a.

– Nawet taki pomysłowy facet, jak ja musi się wysilić przy tobie.

Cokolwiek to znaczy.

Jak małe dziecko pokazuje mu język, a on odwzajemnia się tym samym.

– Dzieciaki – rzuca mój brat z promiennym uśmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Targam mu włosy.

Uśmiecham się dla Dylana, bo to wszystko, czego on potrzebuje. Radości z codzienności, a w naszej rodzinie w tym miasteczku jest to trudniejsze. Chyba dlatego tak lubi Luke'a, bo nie ma męskiego wzorca.

Targ znajduje się na promenadzie. To tutaj są wszelkiego rodzaju łódki, jednak zdecydowanie jest najwiecej kutrów. Nie bywam tu za często, ale na szczęście pamiętam o tym, jak tu zimno i ubrałam się w odpowiedni sposób.

Faceci muszą wszystko rozłożyć i nie zgadzają się na moją pomoc. Jednak skoro już tu jestem... rozstawiam krzesła od naszego stanowiska. Siedzimy przy miejsce, do którego zaraz zacumuje kuter.

To nowe pojecie świeży ryb.

Nigdy wcześniej nie widziałam, aż tak świeżej ryby.

Miastowi pewnie także.

Aż w końcu wszystko jest gotowe. Siadam w miejscu, w którym nie będę przeszkadzać i nie będę musiała się wychylać. Luke tłumaczy coś mojemu bratu, gdy krzesło Jacka przesuwa się obok mnie.

– Patrzę na ciebie i nie mogę uwierzyć, że mój brat jest tobą zainteresowany – obraza mnie, prawda? – To nie obraza. Po prostu jesteś tak rożna od jego poprzedniej dziewczyny... z charakterkiem.

– Ja mam charakter czy ona go miała?

– Ona była wyrachowana.

– Okej, to teraz mogę ci powiedzieć, że między mną, a twoim bratem nic nie ma – jest po prostu wkurzający. Czasem mile wkurzający, jest po prostu jakimś towarzystwem.

– Jeszcze.

Morduje go wzrokiem, gdy on się uśmiecha. Nie jest to tak promienny uśmiech, jak u jego brata, ale w jakiś sposób podobny.

– Podoba mi się to, że nie udajesz – nawet nie wiedziałabym jak.

Wyciągam nogi przed siebie i naciągam okulary na oczy.

– Nie jesteś zbyt dobrym rozmówcą.

– Nie ma jeszcze piątej rano, Jack.

– Masz racje, chodźmy spać.

– Jack! – wola go Luke – Chodź tu.

– No to chyba ja sobie pośpię – mały uśmieszek igra na moich ustach.

– Jest zazdrosny.

Dlaczego by miał? To brzmi kompletnie szalenie.

W szczególności, gdy ja nie emanuje żadnymi pozytywnymi emocjami, a on uśmiecha się przed piątą rano.

Znowu ma na sobie te czapkę, którą zdejmuje ilekroć z kimś rozmawia. Ma na sobie flanelową koszule, a pod spodem białą koszulkę. Wyglada porządniej niż większość ludzi w takiej stylizacji.

Luke nie ma czasu nawet na mnie spojrzeć, co jest dobre, bo ja mogę przyglądać się jego pracy i jego ciągłym uśmiechom, że go nie boli cholerna twarz.

Tobie zdjęcie i wysyłam Kate, ale wiem, że odczyta je dopiero za kilka godzin.

Nie mogę uwierzyć, że robi to, co tydzień.

Nie mogę uwierzyć, że lubi tych wszystkich ludzi i się do nich uśmiecha. Jednak, gdy w którymś momencie otwieram oczy nikogo nie ma. Jestem tu sama, a ktoś ogląda ryby. Może zjechali się też ludzie z innych miast.

Cholera, nie znam się na rybach!

Podciągam rękawy i wstaję, zbliżając się do tych wszystkich niezbyt przyjemnych zapachów.

– Dzień dobry, czy mogę w czymś pomóc? – czy ta sama formułka, co w sklepie obowiązuje na targu?

– Poproszę pół kilograma – wskazuje na pojemnik z lodem.

Rozglądam się, gdzie jest waga, ale zarówno narzędzia do wyjęcia ryb. Uśmiecham się niezręcznie do tego starszego pana i zabieram się za robotę. Na szczęście cena jest widoczna.. mam nadzieję, że czegoś nie spieprzę..

A gdy ten facet odchodzi, robi się kolejka.

Kurwa.

Nie chodzi o to, że boję się ciężkiej pracy, po prostu nie dogaduję się z ludźmi.

Gdzieś w połowie tego ruchu wraca Luke i Dylan, którzy są zaskoczeni tym, że wstałam i sprzedaje. Luke przejmuje inicjatywę, a ja znowu staję z boku i dopiero teraz mogę oddychać.

– Dziękuję – mówi Luke.

– Nie chciałam, żebyś był przeze mnie stratny.

– Nie dlatego to zrobiłaś.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Nie czułam, że ci ludzie mnie oceniają, byłam tak zajęta, że nawet nie miałam czasu się rozglądać.

Może ktoś myśli, że Luke sprowadza mnie na dobrą drogę albo ja go na złą.

W tej chwili po prostu czuję, że jest nowym wyzwaniem.

– Zapraszam was na obiad. Usmażymy ryby według Luke'a Hemmingsa.

– Jeszcze jesteś kucharzem?

Uśmiecha się, oczywiście.

– A może chce cię otruć? – szybko wybucha śmiechem.

Czy oboje próbujemy dopasować się do świata drugiego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro