Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

   Siedziałam w limuzynie, która miała nas dowieźć na przyjęcie. Byłam lekko zestresowana, ale na pewno nie w tym samym stopniu, co Dylan. 

  Mężczyzna siedział na obok mnie, ale zdawało się jakby go tu nie było. Błądził gdzieś myślami, ale nie dane mi było poznać w jakim kierunku one zmierzały. Dodatkowo cały był spięty, a w smokingu, który uszyty był specjalnie dla niego, wyglądał jak wyrwany z rzeczywistości. Byłam świadoma, że świat, w który wszedł, był całkowicie odmienny od tego, który znał do tej pory. 

Dodatkowo było to jego pierwsze, tak oficjalne, przyjęcie. 

    Ja miałam to szczęście, lub nie, że matka zmuszała mnie do ciągłych wystąpień na podobnych imprezach. 

  Poprawiłam sukienkę w kolorze zgniłej zieleni, która sięgała mi do kostek.

   — O czym myślisz? Jesteś jakiś nie swój. — odezwałam się w końcu. 

    — O tym, że nie chcę tam być i według mnie to niepotrzebne cyrki. — Odpowiedział tracąc przy tym czarną muchę — Dodatkowo, obmyślam plan jak skrzywdzić oficera Blaise'a, gdy tylko ośmieli się choćby do ciebie odezwać, na inne sprawy niż biznesowe. 

  Przewróciłam oczami, ponieważ jak zwykle za bardzo się przejmował. Blaise pojawił się tylko na chwilę i zaraz wyjedzie, a nie mogłam być dla niego niegrzeczna, ponieważ zależało nam na tym, aby zobaczyli nas w dobrym świetle. 

Nie mogłam sobie pozwolić na żadne nieporozumienie i awantury ze strony Dylana. 

Wiedziałam, że moja pozycja jest słaba. James chętnie zrzuciłby mnie ze stanowiska, ledwie trzymaliśmy obywateli w ryzach, a na dodatek miałam na głowie wizytorów z Europy, którzy obserwować mieli mój każdy ruch. To wszystko miało zaważyć na przyszłości Państwa.

    —  Dylan, postaraj się nie robić scen i znosić Blaise'a. Możemy wiele na tym zyskać, jeśli wszystko pójdzie dobrze, a nie pójdzie jeśli się na niego rzucisz. 

   — Mam tak stać i patrzeć, gdy on otwarcie się do ciebie przystawia? 

   Westchnęłam teatralnie, ponieważ byłam pewna, że przesadza. Oficer był zwyczajnie uprzejmy, nie doczytałam w tym żadnych ukrytych intencji, a Dylan po prostu się obawiał, ponieważ nie był to nikt z jego środowiska i nie mógł go kontrolować, więc jego niepewność była uzasadniona.

   — On nic nie robi. Nie bądź przewrażliwiony. 

   Prychnął pod nosem. 

   — Jak sobie życzysz, panno Bencard. 

  Przy tej wypowiedzi dał nacisk na moje nazwisko. 

Zignorowałam to, ponieważ wiedziałam w jakiej sytuacji się znajdował i miał do tego pełne prawo. 

    Gdy dojechaliśmy na miejsce, muzyka już grała, a prawie wszyscy zajmowali wyznaczone miejsca. Na pierwszy rzut oka, całe to przyjęcie wydawało się odrealnione. Ludzie Podziemia w garniturach i sukniach, dyskutowali przy stolach zastawionych drogą zastawą, a z kieliszków sączyli najlepsze wina. Scena jak wyrwana ze snu. Jeszcze nie tak dawno temu, siedzieli w niewielkiej stołówce, ubrani w stare używane ubrania i jedli po raz kolejny, ten sam, niezbyt przypominający prawdziwy obiad, gulasz. 

  Byłam dumna, że przyczyniłam się częściowo do tych zmian. W końcu mogli być pełnoprawnymi obywatelami, bez podziałów na płcie, z wolną wolą. 

  Zeszłam z kilkustopniowego podestu, który prowadził od wejścia do sali, na której odbywało się przyjęcie. Złapałam Dylana pod ramię, aby nie stracić równowagi w szpilkach, których tak dawno nie używałam. Posłałam mu lekki uśmiech, który miał dodać nam otuchy, ale wyszedł raczej kwaśno. 

   Miejsca, które mieliśmy zajmować, znajdowały się przy stoliku wśród delegacji. Na nieszczęście Dylana. Byłam pewna, że wolałby uciec do swojego towarzystwa, ale nie mógł zostawić mnie samej. Z pewnością chciał mieć oko na młodego oficera. 

  Wolne miejsca, na nieszczęście mojego towarzysza, znajdowały się pomiędzy Blaise'em, a ich ich towarzyszami, jak się dowiedziałam, braćmi Aleinem i Adalbertem Pierre. 

Dylan wybrał mniejsze zło i odsunął krzesło obok jednego z braci, abym mogła zająć miejsce, sam usiadł obok oficera. Na przeciw mnie, przy okrągłym stole, zajmowała doradczyni Danielle Cartiere, niska, czarnowłosa kobieta, którą miałam okazję poznać na pierwszym spotkaniu. Nie mówiła zbyt wiele, ale jej wzrok mówił, że nic nie mogło uciec jej uwadze. Dwa miejsca obok niej były wolne, mieli zająć je James wraz z Jaredem, którzy póki co, zajęci byli piciem wina wraz z resztą towarzystwa z Podziemia. 

   Nim zajęłam swoje miejsce, Blaise podniósł się ze swojego miejsca, skłaniając się lekko. Zaraz po nim zrobili to też jego przyboczni, bo tylko tak mogłam ich nazwać. Pełnili oni głównie funkcję ochrony dla pozostałej dwójki. 

    — Miło znów panią widzieć, pani prezydent. 

  Oficer przywitał się z lekkim uśmiechem. 

Poczułam się lekko nieswojo, ponieważ nadal nie przyzwyczaiłam się do tego tytułu. Ludzie, z którymi głównie pracowałam, już mnie znali, więc takie formalności były zbędne. 

  — Pana również, oficerze Blaise. 

 Odpowiedziałam grzebie, posyłając mu lekki uśmiech i zajmując swoje miejsce. 

  — Wystarczy Nathaniel. 

  Potaknęłam, dając mu do zrozumienia, że zrozumiałam. 

Natomiast byłam pewna, że ze strony Dylana usłyszałam ciche warknięcie. 

   Ten wieczór zapowiadał się na długi. 

  Po godzinach spędzonych w sztywnym towarzystwie, które oficer starał się jakoś rozkręcić, w końcu zawitał do nas Jared wraz z Jamesem. Była to dla mnie okazja, aby uciec na moment. 

  Wybrałam toaletę, gdzie mogłam mieć choć odrobinę prywatności. 

Przyjęcie było dość sztywne, tańczyły głównie pary z Podziemia, żadna kobieta, która znajdowała się dotychczas w zarządzie mojej matki, nie spojrzała choćby na parkiet. Cała ta sytuacja widocznie była dla nich niekomfortowa i nowa, a pojawiły się tu zapewne z grzeczności i aby utrzymać swoje, dobrze płatne, stanowisko. 

Chwila wytchnienia nie trwała długo, ponieważ zaraz za mną, pojawił się Dylan. 

   — Jeszcze chwila i nie wytrzymam. Ta impreza jest tak sztywna, jakbyś zaprosiła samych umarlaków. 

 Nie mogłam się z nim nie zgodzić, ponieważ sama miałam ochotę wyjść i położyć się w ciepłym i wygodnym łóżku. 

  — Tak, ale niestety jesteśmy zmuszeni dla takich poświęceń dla dobra ogółu. 

  Byliśmy tego oboje świadomi, nasze życie miało toczyć, w ten sposób, jeszcze jakiś czas. 

  Stałam przodem do lustra, rękami wsparymi o blat. Dylana, który podchodził do mnie od tyłu, aby mnie objąć, widziałam jedynie w odbiciu. Wtuliłam się w jego ramiona, bo tylko tam mogłam odnaleźć spokój. Jego dotyk nie był już obcy ani niekomfortowy, wręcz przeciwnie, czułam że tam było moje miejsce. 

Pocałował mnie w kark, a mnie przeszedł chłodny deszcz. Jeszcze bardziej zapragnęłam wrócić do domu.

  Naszą chwilę przerwał lekko wstawiony Dayo. 

   — Wszędzie cię szukam chłopie. Chodź, napij się z nami, może łatwiej będzie Ci dotrwać do końca. 

 Dylan wypuścił mnie z ramion i spojrzał na moją twarz, gdy tylko się odwróciłam. Skinęłam głową na zgodę, bo tego wyraźnie oczekiwał. Przynajmniej jedno z nas nie musiało się dalej męczyć. 

 Pozostałam w toalecie jeszcze kilka minut, nim postanowiłam wrócić na salę. Zaraz po wyjściu złapał mnie Blaise, na co jęknęłam w duchu, ale nie dałam po sobie poznać, że nie chciałam aktualnie jego towarzystwa. 

  — Nadal liczę na taniec. 

Niepewnie spojrzałam na jego wyciągniętą rękę. 

Nie do końca potrafiłam tańczyć, szczególnie z mężczyzna. Oficjalne tańce w parach, były czymś rzadkim. Miałam okazję tańczyć tak zaledwie raz, wraz z Dobra przyjaciółka mojej matki, kiedy miałam zaledwie dwanaście lat. Dlatego oczywistym było, że po pierwszym ruchu nadepnęłam na stopę oficera. 

Ten zaśmiał się tylko. 

  — Ja poprowadzę, po prostu się rozluźnij i rób to co ja.

 Łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Cała byłam spięta, co na pewno odczuwał, ale nie z powodu samego tańca, a jego bliskości. 

Jedna z jego dłoni spoczywała nisko na mojej talii, a druga trzymała moja w lekkim uścisku. Mogłam poczuć jego ciepły oddech na moim policzku. 

Było to moje pierwsze takie zbliżenie z mężczyzna, po za Dylanem, więc tym bardziej czułam, że przekroczył moją strefę komfortu, ale nie wypadało odmówić. 

  Kilka niefortunnych nadepnięć i niezgrabnych kroków później, złapałam rytm. 

  — Wyglądasz jeszcze lepiej niż dziś rano, Melanie. 

Więc zwracanie się do siebie po imieniu, miało działać w dwie strony. 

  — Dziękuję, pan... znaczy ty też niczego sobie. 

  Znów się roześmiał, a dźwięk poniósł się po sali. Moja mina natomiast pozostawała poważna. 

  Spokojna muzyka, na moje nieszczęście, pozwalała na kontynuację rozmowy. 

   — Wasza rzeczywistość ma swój urok. 

   — Co masz na myśli? 

    — Czuję się trochę, jakbym przeniósł się do dziewiętnastego wieku, czasu wystawnych bali, kobiet w pięknych sukniach. 

  Uniosłam brwi w zdziwieniu. Czyżby sugerował, że cofnęliśmy się w czasie? 

Prawdopodobnie zauważył moją minę, więc postanowił sprostować. 

  —  Miałem na myśli, że teraz jest to rzadkość. Nasze przyjęcia na pewno ci się nie spodobają, ale obiecuję, że będę wiernym towarzyszem i twoim przewodnikiem w Europie. 

 Gardło ścisnęło mi się ze zdenerwowania. Nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. 

  — Myślę, że jeśli będzie dane nam odwiedzić kraje Europy, damy sobie radę z Dylanem. Nie możemy się aż tak różnić. 

  Miną Nathaniela wyrażała brak przekonania. 

 — Co do twojego towarzysza. Nie jestem przekonany, czy będzie porządanym gościem. Jego charakter wydaje się dość nieprzyjemny i mógłby zniechęcić ważne osobistości swoim niewyparzonym językiem. 

  Zdenerwowałam się, ponieważ jeśli ktoś zasługiwał na to, aby pojechać do Europy, na pewno był to Dylan, który poświęcił wiele. Tak naprawdę, to on powinien zajmować moje stanowisko. 

   — Dylan jest... 

 Nie dane było mi dokończyć, ponieważ moja wypowiedź przerwał dźwięk tłuczonego szkła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro