I
Promienie porannego słońca zaglądały do pokoju mimo zasłoniętych żaluzji. Muskały jego twarz i powieki, jakby żądając uwagi. Przekręcił się na drugi bok, ignorując je.
Potem jednak zadzwonił budzik, któremu Alex nie mógł odmówić. Jęknął i przeciągnął się, siadając na łóżku. Tkwił zgarbiony w pościeli jeszcze przez około 5 minut, mrugając i zastanawiając się, po co w ogóle egzystuje jeszcze na tym świecie. Miał wtedy 22 lata i kryzys egzystencjalny.
Wstał w końcu z łóżka, dając sobie spokój z myśleniem nad sensem istnienia i włożył okulary. Westchnął przeciągle jeszcze raz, zbierając się w sobie do ubrania się i zejścia na śniadanie.
Był gotowy po 10 minutach. Ubrał się i mniej więcej wyszykował, potykając się z 5 razy o swojego otyłego kota, Mruka. Mruk był bardzo leniwym i zarazem koleżeńskim zwierzęciem. Często przychodził w nocy do łóżka Alexa i żądał uwagi. Mimo to, Alex bardzo lubił kota. Mruk był w zasadzie powiernikiem wszystkich tajemnic chłopaka.
Właśnie miał zejść na dół, do kuchni, kiedy przypomniał sobie o dość ważnej rzeczy. O lustrze.
Ktoś kiedyś powiedział mu, że jego dzień będzie o wiele lepszy, kiedy uśmiechnie się do siebie w lustrze. Doskonale pamiętał tamten dzień.
*
Czerwony rower został podprowadzony pod budynek i oparty o ścianę. Chłopiec obejrzał się za siebie w przypływie ostrożności, spojrzał na drewniane drzwi Szopy i odetchnął głęboko. Nie wiedział, czy dziewczynka będzie w środku. W końcu zdobył się na odwagę i wszedł do domku.
Zastał Miriam siedzącą na dywanie i majstrującą coś z kolorowych piór, papieru i sznurka.
-Hej Ali!- wyszczerzyła się, ukazując zęby. Minął tydzień od ich pierwszego spotkania (teraz spotkali się dopiero po raz drugi), jednak zachowywała się, jakby znali się od wieków i widzieli wczoraj.
Chłopak tylko jej pomachał. Od zawsze był dość małomówny. Bał się, że powie coś nie tak, że kogoś przypadkiem zrani. Bardziej cenił gesty, aniżeli słowa. Rówieśnicy nie bardzo lubili się z nim bawić- uważali, że jest dziwny. A on po prostu był nieśmiały.
Jednak dziewczynce zdawało się to nie przeszkadzać. Sprawiała nawet wrażenie szczęśliwej, że ktoś ją wysłuchuje.
-Co tam?- spytała. Wzruszył ramionami. U niego był ostatnio tylko smutek i niesamowita pustka, która rozdzierała od środka dziecięce serce.
Przysiadł się do niej i posłał pytające spojrzenie.
-O, to jest taka... czapka, którą nosili Indianie. Nie pamiętam, jak się nazywa, ale jest super!- mówiła, wystawiając język przy doczepianiu poszczególnych piór.
-Pióropusz- powiedział cicho, przypominając sobie obrazek z książki, którą czytała mu mama.
-Aha!- oznajmiła z dumą, prostując się. Obserwował, jak zakłada pióropusz na głowę i umiejętnie zawiązuje sznurek z tyłu.
-Mam też dla ciebie!-zawołała rozradowana. Alex otworzył szerzej oczy, zaskoczony. Spotkali się niedawno dopiero pierwszy raz, a ona... pamiętała o nim. Nie mógł uwierzyć.
Wyciągnęła zza pleców podobną opierzoną koronę, ale ta... wydawała się o wiele ładniejsza od tej, którą Miriam dokańczała na jego oczach. Rozczuliło go to, a jednocześnie poczuł do dziewczynki jeszcze większą sympatię.
-Schyl się- nakazała, a kiedy to uczynił, włożyła mu pióropusz na głowę.
-Niniejszym nadaję ci tytuł mojego rycerza, sir Alexa z Królestwa... po prostu z Królestwa!- powiedziała. Chłopiec uśmiechnął się. Tak oto Szopa stała się Królestwem.
-Chodź, w ogrodzie jest pełno żab!- zawołała, chwytając Alexa za dłoń i ciągnąć w kierunku drzwi, trzymając jednocześnie za swój pióropusz.
Wyszli, minęli czerwony rower i okrążyli domek, by znaleźć się na małej polance. Chłopiec rozejrzał się. Szopę, a raczej Królestwo, oplatała pajęczyna bluszczu i małych, różowych kwiatów. Przez korony drzew przedzierały się promienie słońca, oświetlając należycie całą okolice. Artysta na pewno ujrzałby w tym wszystkim piękno. Alex również je ujrzał.
Miriam zaprowadziła go do małego dołka wyłożonego folią. Zapewne miało służyć jako oczko wodne, czy coś w tym rodzaju. Było pełne brudnej wody... i żab.
-Popatrz!- zawołała i wskazała na jednego z płazów.-Kiedyś zdobędę słoik i ją złapię!
Alex nie rozumiał. Po co ktoś miał łapać żaby?
-Dlaczego?- spytał cicho. Dziewczynka spojrzała na niego jak na wariata.
-Bo... chcę złapać tą żabę.
-Ale... po co?-nadal nie do końca pojmował jej tok myślenia.
-Czy wszystko musi mieć w życiu sens?- jęknęła. Alex nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Dla niego... nawet życie nie miało sensu, odkąd jego starszy brat nie żył.
-Ej, wszystko w porządku?- spytała. Spojrzał na nią pytająco.
-Płaczesz- stwierdziła. Szybko otarł łzy z oczu.
-Hej, nie musisz się wstydzić. Spójrz- wskazała na lustro wody. Pochylił się, ale nie zauważył niczego szczególnego.
-Mama mi mówiła, że najlepiej jest uśmiechać się do siebie w lustrze, a wtedy cały dzień jest lepszy!- ścisnęła jego dłoń, której nie puściła do tej chwili. Alex zatrzymał wzrok na swojej twarzy odbijającej się w tafli brudnej wody, po czym uniósł kąciki ust do góry.
-Ale masz ładny uśmiech! Uśmiechaj się częściej!- powiedziała i wyszczerzyła zęby w jego stronę. Pomyślał, że jeśli ktoś ma tu ładny uśmiech, to tylko Miriam. Zapragnął widywać go codziennie.
*
Podszedł do dużego lustra na ścianie. Dzień w dzień starał się odprawiać rytuał, który zaczerpnął od przyjaciółki z dzieciństwa. Przez wiele lat uśmiechał się rankiem do siebie rutynowo, lecz niedawno wyszło mu to z krwi. Miał bowiem wrażenie, że przez uśmiech jego dni wcale nie stają się lepsze.
Pamiętał, że Miriam lubiła liczyć jego piegi. A miał ich mnóstwo. Dziewczynka nawet porównywała je zgrabnie do gwiazd. Poza tym jego ciemno-brązowe oczy do czekolady oraz brązowe włosy... włosy o dziwo zostawiła w spokoju. Grube, czarne oprawki okularów błyszczały w świetle żarówek. Zmusił się do uśmiechu do odbijającego się w lustrze szczupłego, wysokiego chłopaka.
Schodząc na dół, zastanawiał się, jak wygląda teraz Miriam. Nie widział jej prawie... 12 lat. Gdy się rozstali, on miał 10, a ona 9. Czasami... bardzo za nią tęsknił.
Uśmiechnął się lekko do mamy, która wałęsała się w kuchni.
-Cześć, synku- odpowiedziała. Ona również nie miała nic przeciwko ciszy, jaką emanował Alex.
Usiadł i zjadł naleśniki, które wydawały się posłusznie czekać na niego na stole. Choć je uwielbiał czuł, jakby czegoś im brakowało. Zjadł jednak śniadanie bez słowa, jak zawsze. Następnie wyszykował się, ucałował mamę w policzek i wyszedł z domu, wkładając w uszy słuchawki.
Jutro zaczynały się wakacje. Jakoś przeżyje ten ostatni dzień.
„I need another story
Something to get off my chest
My life gets kind a boring
Need something that I can confess"
~~~~~~~~~~~
Piosenka: Secrets-OneRepublic :D
~Sowa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro