Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

— Szczerze myślałam, że będziesz miał dość.

Snape zerknął ukradkiem na Hermionę, nie od razu rozumiejąc, co miała na myśli. Po chwili jednak na jego wargi wypłynął kwaśny uśmiech.

— Twojego towarzystwa? — prychnął, przyciągając przelotne, rozbawione, choć już wyraźnie zmęczone spojrzenie młodej kobiety, która wolnym krokiem szła u jego boku. — Po tylu latach znajomości kilka godzin to zdecydowanie za mało, żebym uznał to za koniec świata.

Hermiona uniosła brew, zerkając na niego o wiele bardziej wyzywająco.

— Czyli wcześniej kłamałeś — powiedziała. Severus, nieco zaskoczony nagłym oskarżeniem, zwolnił kroku i odpowiedział wyczekującym wzrokiem; skonsternowany faktem, iż odpowiedział mu kokieteryjny uśmiech. — Spędzanie ze mną czasu to nie taka znów najgorsza opcja.

Musiał się postarać, aby przypomnieć sobie moment, w którym sprezentował jej takie bzdury i niemal parsknął gorzkim śmiechem, gdy mu się to udało. Oboje byli wtedy zdezorientowani, poddenerwowani i przede wszystkim dopiero co obudzili się w ramie obrazu.

Każdy na jego miejscu miałby prawo powiedzieć coś głupiego.

— Naturalnie, Granger, doświadczyłem w życiu gorszych tortur niż konieczność spędzania czasu z kobietą — sarknął Snape. — To akurat ma szansę liczyć się jako całkiem znośne. — Jego słowa i tembr głosu sprawiły, że Hermiona odruchowo zacisnęła wargi w wąską linię. — Poza tym mam swój honor.

— Honor?

— Obiecałem Minerwie, że trafisz bezpiecznie do siebie — przypomniał Snape.

Hermiona zaśmiała się cicho i spuściła głowę, przytykając dłoń do ust, aby nie obudzić lokatorów obrazów, które właśnie mijali, a Severus spojrzał w jej stronę i na moment zawiesił na niej wzrok.

Zmierzwione, rozpuszczone włosy opadły na zarumienioną, choć wciąż nieco bladą twarz i choć sam ten widok był wystarczająco przyjemny dla oka, sposób, w jaki kobieta odgarnęła kasztanowe pukle z powrotem za ramię, kompletnie go zahipnotyzował. Subtelny, pełen gracji – pokazywał delikatną stronę kogoś, kto zawsze musiał uchodzić za twardego i niezłomnego.

Snape miał wrażenie, że zobaczył coś niemal intymnego w jej wykonaniu – a mimo to przez niezręcznie długą chwilę nie potrafił oderwać oczu od profilu młodej czarownicy.

— Nie naskarżę na ciebie — mruknęła konspiracyjnie Hermiona, posyłając mu rozbawione spojrzenie i dodała: —  Obiecuję.

Dostrzegła, naturalnie, że się jej przyglądał i musiała odwrócić wzrok, by nie dostrzegł jej rumieńca; choć nie umiała zrobić tego na zbyt długo. Mrowienie rozprzestrzeniło się po jej piersi, nie powodując jednak dyskomfortu, a przyjemne łaskotanie – to samo, które czuła w okolicach pępka, niemal od środka. Jakby chmara motyli próbowała się przez niego wydostać.

— To tak nie działa — stwierdził Snape, wywracając oczami ku sklepieniu korytarza.

Hermiona nieoczekiwanie zatrzymała się i odwróciła w jego stronę.

— W takim razie pozwól, że oficjalnie zwolnię cię z przysięgi — powiedziała, uśmiechając się nieco zadziornie. W połączeniu ze słabym, ospałym spojrzeniem, przyniosło to dość komiczny efekt. — Naprawdę, Severu... — Zreflektowała się szybciej, niż Snape zdążył zdać sobie sprawę, co powiedziała. — Dam sobie radę. I tak chciałam jeszcze zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Zanim wrócę do siebie i zamknę się w czterech ścianach. A nuż załapię się na wschód słońca. — Kobieta uśmiechnęła się ciepło, przechylając głowę w bok i dodała: — Nie mam zamiaru zmuszać cię, żebyś mi towarzyszył.

Nie miała mocy, aby zrobić coś takiego – tylko dlatego że ciężko zmusić człowieka do robienia czegoś, co sprawia mu przyjemność.

— Powinnaś odpocząć — powiedział Snape.

To, jak na nią popatrzył, niemal całkowicie rozpuściło chłód panoszący się po jej ciele.

— Miałam całkiem przyjemną drzemkę, dziękuję — odparła ciszej. Ponownie uśmiechnęła się do wysokiego czarodzieja, który nie zareagował w żaden sposób na jej słowa. Sięgnęła więc do sznurowania szaty, którą zamierzała mu w końcu zwrócić, i mruknęła: — Dziękuję, że mi jej użyczyłeś...

— Zwrócisz ją, jak już odeskortuję cię do kwater — przerwał jej Snape.

Hermiona zastygła, posyłając mu zaskoczone spojrzenie, ale on nie podniósł wzroku z dłoni, które pojawiły się w zasięgu jego wzroku. Dopiero gdy dostrzegł, że zamarły w bezruchu, uniósł spojrzenie na twarz czarownicy i pozwolił, aby zawisła nad nimi nieco niezręczna cisza.

— Poza tym na zewnątrz wcale nie jest tak ciepło, jak się wydaje — dodał po chwili.

Krew w nogach Hermiony stężała, a gardło ścisnęło się, piekąc, ilekroć próbowała przełknąć ślinę. Najgorsze jednak było ciepło, jakie za tym przyszło – obezwładniło jej ciało tak nagle, że niemal spaliła się żywcem. Zacisnęła dłoń na wiązaniu, które powoli zaciskało się wokół jej szyi, odbierając oddech – co robiły i ciemne oczy, między którymi jej własny wzrok lawirował przez zdecydowanie za długą chwilę.

Zdołała w końcu uwolnić się spod ich jarzma i uśmiechnęła się, spuszczając wzrok na ziemię i zaciskając przy tym usta, od których Snape nawet na moment nie oderwał od nich oczu.

— Przy okazji — mruknął pod nosem — nie musisz na siłę pamiętać o tym, co mówiłem. — Dostrzegł, że Hermiona zmarszczyła brwi nieco skonsternowana i wyjaśnił: — Możesz używać mojego imienia, jeśli tak ci jest wygodniej.

Gryfonka czujnie przyjrzała się jego twarzy, a mężczyzna odruchowo wyprostował się, lekko unosząc podbródek. Patrzył na nią przez to jeszcze bardziej z góry, o ile było to możliwe – choć nie w wywyższający się sposób, a jakby to bycie w centrum jej uwagi pompowało jego i tak masywne ego. Jakby rósł zarówno w jej, jak i swoich oczach, im dłużej te były na sobie skupione.

— Wiesz, to nie o mój komfort chodzi — stwierdziła wymownie Hermiona.

— W takim razie, tak jak mówiłem, nie przeszkadza mi to.

Choć Snape nienawidził się powtarzać, usta Granger rozciągające się w uśmiechu w odpowiedzi na jego słowa zdecydowanie zrekompensowały irytujący obowiązek. Zdał sobie też sprawę, że w całej tej rozmowie nie poruszył z nią jednej kwestii – a ciekawość okazała się zdecydowanie większa i cięższa do odgonienia niż dyskomfort wchodzenia w czyjąś prywatę.

— Nigdy właściwie nie pytałem, czy ty masz w tej kwestii jakieś preferencje — dodał.

Za nic nie przyznałaby mu się do tego, że nawet najpaskudniejszy humor odchodził w niepamięć, ilekroć nazywał ją Panną-Wiem-To-Wszystko. Za ilość sarkazmu i arogancji, jakie potrafił przy tym włożyć w niski baryton, dałaby się dosłownie pokroić.

Początkowo, zwłaszcza w szkole, szczerze ją to irytowało – dlatego że przyszło od kogoś, kogo szczerze nienawidziła. Mimo to fakt, że była na tyle specjalna, by Snape chciał stworzyć z nią pewną zażyłość, wystarczająco mocno połechtał jej ego. Po latach pracy z nim zaczęła wyolbrzymiać swoje poirytowanie, głównie po to żeby sprowokować go do używania tej formy częściej. Snape łykał, oczywiście, haczyk – pozwalając jej żyć w przekonaniu, że nie miał o niczym pojęcia.

Sposób, w jaki zwracał się do niej po nazwisku, też potrafił być ekscytujący – nawet mimo tego że do tego była najbardziej przyzwyczajona. Zmieniał się razem z jego humorem, więc łatwo mogła przez to stwierdzić, co czuł – odróżnić twarde, obojętne „Granger" od tego miękkiego, które było niemal pieszczotliwym przezwiskiem. Kolejnym, które zarezerwowane miał tylko dla niej.

Choć on akurat nie był świadomy, że dawał to po sobie tyle poznać czymś tak trywialnym.

Hermiona zdała też sobie nagle sprawę, że mężczyzna nigdy chyba nie zwrócił się do niej po imieniu. Sięgnęła pamięcią daleko wstecz, jednak nie potrafiła przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek słyszała, jak brzmiało ono w jego ustach – i choć ciekawość, jaka przyszła za tą myślą, była większa i cięższa do odgonienia, niż przypuszczała, wisząca na włosku godność dała o sobie znać.

— Nie mam — skłamała. — Pod warunkiem że nie będzie to coś obelżywego, możesz zwracać się do mnie, jakkolwiek tylko chcesz.

Uśmiechnęła się, widząc kąśliwy grymas na ustach Snape'a, który prychnął:

— W porządku, wiedźmo.

Rozbawiona Hermiona uchyliła usta w teatralnym szoku, a jej wzrok podążył za mężczyzną, który ruszył bez pardonu w stronę schodów prowadzących do Wielkiego Holu. Nawet nie zorientowała się, jaki dystans zdążyli pokonać podczas rozmowy – i że zdała się na niego bezwarunkowo, podążając jego śladem i poświęcając mu całą swoją uwagę.

— Idziesz? — Severus zatrzymał się i odwrócił do niej przez ramię, unosząc przy tym brew. — Czy masz zamiar oglądać wschód słońca przez kolejną ramę?

Skinął głową na wysoką, ozdobną okiennicę, na którą Hermiona zerknęła tylko przelotnie, ruszając szybko w stronę przestronnego przedsionka. Minęła Snape'a z krnąbrnym uśmiechem, kręcąc głową na jego bezczelność, choć „wiedźma" okazało się określeniem, na które zdecydowanie mogłaby pozwolić mu częściej.

W momencie, w którym drzwi wyjściowe uchyliły się, odsłaniając pogrążony w półmroku dziedziniec, Hermiona podziękowała sobie za to, że nie nalegała, aby oddać szatę jej właścicielowi. Mimo iż zbliżali się do przerwy letniej, dni w Szkocji wciąż nie szczyciły się specjalnie wysokimi temperaturami, a w dodatku w porannych godzinach przez dolinę często przetaczała się fala wyjącego, zimnego powietrza, które wschód słońca spychał ze szczytów prosto w ramiona stęsknionych, zmarzniętych drzew.

Taki właśnie podmuch pałętał się samotnie po opustoszałym placu, ciągnąc za sobą chmarę zagubionych liści i rozwiewając poły ciężkiej szaty, którą Hermiona aż otuliła się szczelniej. Zerknęła przy okazji na Snape'a, upewniając się, że na pewno nie chce jej z powrotem, a nie widząc reakcji na jego twarzy, zeszła powoli po schodkach i przecięła dziedziniec, mając wrażenie, że jej kroki odbijały się echem ze zdwojoną siłą. Szybko jednak przestała na to zwracać uwagę, zafascynowana zadzierając głowę i napawając się widokiem nieba, które nabierało stopniowo koloru i żegnało się z głębią nocy, ustępując miejsca palecie pięknych odcieni dziennego światła.

Snape rozglądnął się po pogrążonym w ciszy placu, nie pamiętając, kiedy ostatnio widział go kompletnie pustym. Zrozumiał nagle, czemu Granger zależało, aby wyjść na moment z zamku i przełknął gorzką chęć przyznania, że jej pomysł był po prostu dobry. Mimo iż spędzili w zamknięciu zaledwie kilka godzin, mężczyzna czuł, jakby w tym czasie jego gardło ciasno obrosły duszące pnącza – rozplątujące się powoli pod wpływem powiewu świeżego powietrza, ale i ciepła głosu zadziornej, przemądrzałej wiedźmy.

Odnalazł ją wzrokiem i śledził, jak podchodzi powoli do barierek usytuowanych wzdłuż zewnętrznej, zadaszonej części atrium. Przystanęła przy nich, układając dłonie na drewnianej balustradzie, a jej ramiona uniosły się, gdy nabrała powietrza do płuc, odchylając przy tym nieco głowę do tyłu. Severus w końcu podszedł do niej, w milczeniu zajmując miejsce obok, i sam oparł łokcie na barierce, wyciągając ramiona przed siebie.

Hermiona zerknęła na niego ukradkiem i uśmiechnęła się pod nosem, słysząc, że odetchnął głęboko. Skierowała rozluźniającą się twarz w stronę doliny i przymknęła na moment oczy, delektując się ciszą i spokojem, podczas gdy przyjemna, orzeźwiająca bryza omiotła jej policzki, rozwiewając przy okazji luźno puszczone na plecach włosy.

W pewnej chwili nad szczytem gór otaczających Hogwart zaczęła formować się prężna łuna, na tle której stopniowo pojawiły się pierwsze promienie słońca. W końcu i ono postanowiło zaszczycić ich swoją obecnością, nieśmiało wyłaniając się zza poszczerbionych grani i rzucając coraz większy cień na dolinę pod ich stopami.

— Tyle lat tu spędziłam, a nigdy nie miałam okazji tego oglądać — mruknęła Hermiona.

Snape zerknął na nią przelotnie, nie powstrzymując jednak drugiego, dłuższego spojrzenia.

Ciepła barwa, którą rzucało w ich stronę wchodzące słońce, dodała przyjemnego odcienia jej twarzy, eksponując rumieńce na policzkach i piękne, miedziane refleksy w długich, poskręcanych na wszystkie strony włosach. Drobny, zadarty nos marszczył się pod wpływem chłodnego powietrza, ale usta rozciągały się w słabym uśmiechu, który dotarł i do pełnych płynnego złota oczu, na których wzrok Severusa zakończył swoją wędrówkę.

Niemal zapomniał, że coś powiedziała.

— Nigdy?

Hermiona pokręciła głową, nieświadoma, że oczy Snape'a zeskanowały każdy cal jej twarzy.

— Widziałam wiele zachodów słońca, ale żaden się do tego nie umywa — stwierdziła. Spojrzała przez ramię na wysokiego czarodzieja i dodała zaczepnie: — To ma szansę liczyć się jako całkiem znośne.

Sposób, w jaki zadzierała brodę, aby na niego patrzeć i to, jak błyszczały jej oczy, ilekroć docierał do nich zawadiacki uśmiech, odblokowały w jego pamięci widok, który jako ostatni wyrył się w jego wspomnieniach, zanim znaleźli się uwięzieni w ramie tego nieszczęsnego obrazu.

Snape aż zmarszczył brwi, gdy Hermiona znów odwróciła głowę, skupiając swoją uwagę na krajobrazie i chwilę zbierał myśli, próbując ubrać je w słowa, które zabrzmiałyby... jakkolwiek. Poległ niestety sromotnie – wiedząc, że będzie musiał je po prostu z siebie wyrzucić.

— Przypomniałem sobie, co chciałem ci powiedzieć — mruknął. — Wcześniej, zanim to wszystko się stało.

Kobieta uniosła brwi, zerkając na niego zaciekawiona i zapytała:

— Tak?

Ona wciąż nie pamiętała absolutnie nic. Nawet tego, co jedli na kolację.

— Dostałem zaproszenie na te wykłady, o których mi kiedyś opowiadałaś.

Hermiona powoli obróciła całe ciało w jego stronę, a jej oczy rozszerzyły się, wpatrując w niego z szokiem. Opowiadała to mało powiedziane. Psioczyła i biadoliła na ten temat na okrągło, odkąd tylko dowiedziała się, że będą prowadzane w Londynie – a że akurat pracowali wtedy razem, Snape mimowolnie stał się głównym odbiorcą jej rozentuzjazmowanych monologów.

Co – swoją drogą – było pierwszym sygnałem pozwalającym mu zdać sobie sprawę, że całkiem lubił, gdy słowotok przejmował nad nią kontrolę. Z początku myślał o tym, żeby zakneblować jej usta. Po pewnym czasie po prostu do tego przywykł. Aż w końcu zaczął dostrzegać, że sposób, w jaki mówiła – w eter, z wypiekami na twarzy i niemal jak zaklęta, nie wymagając od niego przy tym zupełnie żadnego zaangażowania – w pewien sposób go fascynował.

Jakby rzuciła na niego urok, którego nie umiał ściągnąć.

— Żartujesz... Naprawdę? — szepnęła podekscytowana i zanim zdążył zareagować, dodała z najszczerszym uśmiechem, jaki chyba widział: — Och, to fantastycznie! Merlinie, ale ci zazdroszczę!

Jej czysta radość na moment go omamiła – aż prawie zapomniał, że to nie dokładnie to chciał jej powiedzieć.

— Zaproszenie jest podwójne — powiedział powoli. Myślał, że nie jest w stanie zobaczyć na jej twarzy więcej emocji, ale kiedy zastygła, wpatrując się w niego jak w obraz, zrozumiał, jak bardzo się mylił. — Zamierzałem zaoferować ci towarzystwo — ciągnął, ignorując nieprzyjemne mrowienie na karku. — Tyle miesięcy o tym ględziłaś, że uznałem, że pewnie nie chciałabyś tego przegapić. W dodatku data, jeśli dobrze pamiętam, wypada blisko twoich urodzin.

Hermiona stała jak słup soli, nie potrafiąc się odezwać. Straciła tę umiejętność w momencie, gdy w jej mózgu zapaliła się lampka nadziei, że Snape składał jej poważną propozycję, a nie igrał z jej emocjami. Nie miała pojęcia, czemu miałby to robić – w dodatku wyglądał przy tym tak niekomfortowo, że odruchowo uwierzyła w każde jego słowo.

— Chyba że po wszystkim, co mówiłaś na temat uczenia się, nie jest to coś, czym byłabyś zainteresowana — dodał nagle, poruszając wymownie brwiami, a Hermiona pospiesznie odparła:

— Nie! — Jej serce galopowało szybciej niż myśli, więc bez zastanowienia dodała: — Nie, ja... Bardzo chętnie się tam z tobą wybiorę. Dziękuję.

Usta kobiety rozciągnęły się mimowolnie, a sekundę później nerwowy śmiech wyrwał się z piersi, która nie była w stanie dłużej utrzymać tak ogromnej ilości szczęścia. Snape skinął głową, marszcząc jednak brwi, gdy poczuł przemożne pragnienie, by zrobić coś jeszcze.

Powiedzieć coś więcej – coś, czego oryginalnie wcale nie planował.

— To bardzo hojna propozycja — powiedziała zadziornie Hermiona, zanim zdążył się odezwać. — Aż nazbyt hojna, można by powiedzieć, zwłaszcza jeśli jest się jedynie czyimś znajomym.

Severus prychnął, rozumiejąc, do czego kobieta pije.

— Cóż mogę rzec, jestem hojnym człowiekiem — sarknął. Odpowiedział mu wesoły śmiech, który poniósł się po dolinie, jeszcze chwilę później docierając do jego uszu. — Jeśli tak bardzo nie odpowiada ci to określenie, możesz znaleźć inne.

— Na przykład... przyjaciele?

Szybko pożałowała, że jej język był tak niewyparzony i że pozwoliła emocjom znów wziąć nad sobą górę. Zapragnęła, żeby mężczyzna zaoponował. Chciała dostać drugą szansę, móc to wszystko odwołać. Powiedzieć, że wcale nie to miała na myśli, że wcale nie chciała być jego przyjaciółką. Nie...

— To nie wchodzi w grę — rzucił poważnie Severus. — Nie chcę być twoim przyjacielem.

Zabrzmiał przy tym tak surowo, że serce Hermiony zadrżało, gotowe w każdej chwili przyjąć bolesny cios. Kobieta zamarła, gdy wysoki czarodziej odwrócił się w jej stronę i omiótł całą jej twarz przeciągłym, bardzo czujnym spojrzeniem.

Takim, jakiego jeszcze u niego nie widziała. Takim, jakim nie patrzyli na siebie znajomi – ani przyjaciele. Była pewna, że nikt, nigdy tak na nią nie patrzył. I wątpiła, by ktokolwiek, kiedykolwiek to zrobił.

— Chcę być kimś więcej — powiedział Snape.

Hermiona musiała przypomnieć sobie, jak się oddycha.

— Więcej?

Jej szept był tak cichy, że niemal zginął w ferworze walki przyjemnego, letniego powietrza i adrenaliny, która pulsowała w uszach młodej czarownicy. Severus zmarszczył jedynie brwi, próbując wyczytać z jej twarzy cokolwiek – nawet jeśli miałaby to być odmowa.

— Chyba że to też ci nie odpowiada.

Ponownie jednak odpowiedziało mu pospieszne, nerwowe:

— Nie. — Wargi Hermiony zadrżały, eksponując wszystko, co działo się w jej wnętrzu. — Bardzo mi to odpowiada. — Zmusiła się, aby jej głos zabrzmiał pewniej i dodała: — I też chcę... być dla ciebie kimś więcej.

Zadarła brodę, gdy Severus zrobił pół kroku w jej stronę i obserwowała w napięciu, jak maska na jego obliczu pęka – odsłaniając gamę czystych, niesamowicie ludzkich emocji. Każda przytłoczyła ją swoją mocą, ale żadna nie emanowała tak silnie, jak czyste pragnienie, które objawiło się w ciemnych oczach, jakby tam było jego miejsce od samego początku.

— W jaki sposób? — zapytał Snape.

Dostrzegł, że spojrzenie kobiety uciekło w kierunku jego ust, gdy odpowiedziała cicho:

— Każdy.

Silna ręka odszukała drobną talię, jakby znała drogę na pamięć, a chłodne usta odnalazły chętne wargi, jakby od dawna wychodziły im naprzeciw.

Okazały się być niemal dokładnie takie, jak Hermiona sobie wyobrażała – jednak smakowały o wiele lepiej, niż mogła przypuszczać. Gorzkie z wierzchu i nieco powściągliwe, kryły w sobie słodycz, której nie potrafiła się oprzeć. I zawładnęły nią z siłą, której kompletnie się poddała.

Ta sama siła burzyła powoli mur wstrzemięźliwości, który wciąż stał na jej drodze – jakby Severus walczył z własną samokontrolą, chcąc brać garściami wszystko, co mógł tylko dostać, nie będąc jednocześnie w stanie uchwycić tego nawet jedną ręką. Wiedział jednak, że to był moment, w którym musiał z tym wygrać – mając tylko jedną szansę, by dostać dokładnie to, czego pragnął.

Ujął policzek Hermiony, wsuwając długie palce w zagłębienie za uchem i przyciągnął jej twarz jeszcze bliżej, trzymając ją przy sobie tak blisko, jak nigdy nikogo nie chciał mieć – tak blisko, jak nikt nigdy nie chciał być.

Jakby ich wszystko składało się tylko z takich zależności.

Im szczelniej jego dłoń zaciskała się na jej talii, tym delikatniejsze stawały się jej pocałunki. Im bardziej jego gesty zaczęły ociekać chciwością, tym większym oddaniem przepełniły się jej własne. Gdy spróbował się odsunąć, jej dłoń zakleszczyła się na mankiecie jego szaty – zmuszając, by został. A kiedy już w końcu oderwał się od jej ciepłych warg i spojrzał w orzechowe oczy, zrozumiał, że im więcej serca jej da, tym więcej dostanie w zamian.

— Chciałaś znać sekret, o którym nigdy nikomu bym nie powiedział — przypomniał, a Hermiona zmarszczyła brwi, lawirując spojrzeniem po twarzy, która wciąż znajdowała się zaledwie kilka cali od jej własnej. — Nie masz pojęcia, jak długo chciałem to zrobić.

Kobieta uśmiechnęła się, czując na wargach mrowienie, które zostawiło wspomnienie jego pocałunku.

— Żaden to sekret, skoro właśnie mi go zdradziłeś — mruknęła wymownie.

Ty — powiedział Snape, ostrożnie cedząc słowa — nie jesteś nikim. — Dostrzegł, że spojrzenie Hermiony złagodniało i dodał: — Dlatego ci nie uwierzyłem. Wtedy, kiedy mówiłaś, że lubisz mnie jako człowieka. Takiego, jakim jestem. Nie masz nawet pojęcia, jakie to dziwne... słyszeć coś takiego od kogoś, kto nie jest ci obojętny.

Nie spodziewał się, że tak łatwo przyjdzie mu zignorowanie uporczywego dyskomfortu, który przyszedł za najszczerszym wyznaniem, na jakie było go stać.

— Nieobojętny... — powtórzyła Hermiona, przełykając ciężko ślinę. — W jaki sposób?

Snape uśmiechnął się krzywo i poprawił jej włosy, wciskając je lekko za ucho. Kolejna drobna przyjemność, na którą od dawna chciał móc sobie pozwolić.

— Każdy — odparł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro