Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIV


Rozdział jest! Dodatkowo jest wstawiony w planowanym terminie i dwa razy dłuższy od poprzedniego zgodnie z obietnicą!

===================================

Nie zdziwiło mnie to, iż Sebastian stwierdził, że będzie lepiej, jeżeli tę noc spędze samotnie. Nie chciał, aby jego obecność wywierała na mnie presję. Był jednak gotowy stawić się na moje wezwanie tak jak zawsze, za co mu podziękowałem. Taka potrzeba nie zaszła aż do wczesnego ranka, kiedy niebo żegnało się z granatem i przybierało odcień szarości. Dzień zapowiadał się pochmurno, być może nawet nadciągał sztorm.

W ciągu nocy parokrotnie się budziłem, chociaż nie była to próba ratunku przed nieprzyjemnymi snami. Rozglądając się po mojej sypialni, nie znajdowałem niczego, co mogłoby zakłócić mój sen. Nie dochodziły do mnie też żadne dźwięki dostatecznie głośne, by mnie zbudzić. Zasypiałem z powrotem, nie szukając zbyt długo przyczyny swoich nietypowych pobudek. Gdy jednak moje oczy po raz kolejny otworzyły się w odpowiedzi na jakiś bodziec, przeraziłem się. Jeszcze nigdy wcześniej moje ciało nie przygotowało się do ucieczki tak szybko, jak w chwili, gdy w moje źrenice zaglądała para lśniących niczym kryształy oczu.

Zniknęły w momencie, w którym otwierałem usta, by krzyknąć. Powstrzymałem się przed zawołaniem o pomoc, chociaż nie czułem, żeby zagrożenie minęło. Oddychałem szybko, jednak poza unoszącą się i opadającą z determinacją klatką piersiową, nie ruszyłem się ani o centymetr.

Nie wyczuwałem w pomieszczeniu niczyjej obecności. Nikogo też nie dostrzegałem, nie wyczuwałem ciężaru żadnego ciała na łóżku, jeżeli chodzi o bardziej namacalne potwierdzenie bytności nieznanej osoby w pobliżu.

Powiedziałem sobie, że muszę się uspokoić. Być może to mi się tylko przyśniło. Dlaczego mój umysł postanowił zbudzić mnie bladym świtem widokiem dziecka o przenikliwych jaśniejących oczach, tego nie potrafiłem odgadnąć. Nie rozpoznałem w młodej twarzy nikogo znajomego, jednak dojrzałem ją tylko na chwilę. Bliska odległość też nie sprzyjała analizowaniu rysów twarzy. Nagłe zniknięcie mary sprzyjało tezie, że była jedynie senną halucynacją. Niczym, czym należałoby się przejmować. Gdy jednak żyło się w posiadłości zdominowanej przez demony, najmniej prawdopodobne rozwiązania potrafiły okazać się tymi prawdziwymi.

Usiadłem, rozglądając się po sypialni jeszcze raz. Nic nie wyglądało niepokojąco ani inaczej niż zwykle. Zacisnąłem palce na brzegu kołdry, by zaraz znów je rozluźnić. Jedno z okien było uchylone, żeby do pomieszczenia dostawało się nieco świeżego powietrza. Żaden człowiek jednak nie dałby rady wspiąć się na wysokość trzeciego piętra i wsunąć do środka, a po zbudzeniu mnie swoim świdrującym spojrzeniem rozpłynąć się w powietrzu.

Chłód wciskał się powoli pod koszulę, w której spałem, odganiając ode mnie strzępki senności.

Postanowiłem wstać z łóżka, wiedząc, że nie dam rady kontynuować odpoczynku. Założyłem szlafrok, który jednak nie osłonił mnie całkowicie przed zimnem nieopalonego pomieszczenia. Wypowiedziałem imię Sebastiana, zanim objąłem dłonią klamkę drzwi wychodzących na salon. Nie musiałem donośnie go wołać, by wiedzieć, że stawi się na moją prośbę. Spodziewałem się ujrzeć go, kiedy tylko przekroczę próg. Usłyszeć jego głos nim to się stanie.

Nie zastałem go jednak.

Stałem przez moment w miejscu, czekając aż się zjawi, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie chciałem krzyczeć o tak wczesnej porze. Robienie rabanu w nieswoim lokum wydawało mi się zgoła nie na miejscu. Kiedy moje nagie stopy zaczęły marznąć, usiadłem na fotelu.

– Sebastianie, czy wszystko w porządku? – rzuciłem pytanie w przestrzeń przede mną. Ktoś mógłby pomyśleć, że postradałem zmysły i rozmawiam z meblami. Sam nie oczekiwałem prędkiej odpowiedzi, ale mogłem zakładać, że wywołam jakąś reakcję. – Przynieś mi szklankę wody, kiedy znajdziesz chwilę.

Minął moment, nim usłyszałem pukanie. Nie musiałem obracać się w ich stronę, kiedy się otworzyły, by wiedzieć, że stanęła w nich znajoma postać bruneta. Jego sygnatura wypełniała cały pokój, który bez niego wydawał się nieznośnie pusty.

– Przyniosłem wodę, tak jak sobie życzyłeś. Co skłoniło cię do wstania o tak wczesnej porze?

W jego głosie słyszałem skrywane poddenerwowanie, zupełnie jakby stało się coś niespodziewanego i niechcianego. Nie komentowałem jednak swojej obserwacji. Pamiętałem, że demon nie traktuje pobytu tutaj jako czegoś przyjemnego. W wielu kwestiach nie podzielał zdania swoich pobratymców, a powstałe różnice poglądów nie ułatwiały kontaktów z nimi. Nie byłem świadkiem żadnej kłótni, w której Sebastian brał udział, spodziewałem się jednak, że mogło do owych dochodzić. Dostrzegałem, że bywał niekiedy bardzo spięty. Napięcie między nim a Damienem przytłaczało każdego, nawet osobę niewrażliwą na aurę otaczającą istoty tak mocno interferujące ze światem metafizycznym.

– Chyba miałem jakiś dziwny sen. Kiedy się ocknąłem, ujrzałem parę oczu wpatrujących się we mnie z bardzo bliska. Wydały mi się żółte albo pomarańczowe, jednak zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, po prostu zniknęły. Dziwne, prawda?

Skinął głową. Oczekiwałem, że powie coś więcej, lecz tego nie zrobił.

– Przygotuję ubranie, jeżeli nie zamierzasz kłaść się z powrotem.

– Będę wdzięczny.

Wypiłem przyniesioną przez Sebastiana wodę. Na stoliku postawił jej jeszcze cały dzbanek, w razie gdyby jedna szklanka nie zaspokoiła mojego pragnienia. Wydawało mi się, że ciecz, która pozostać powinna w bezruchu, zadrżała, jakby ktoś trącił naczynie. Nie uznałem tego za coś niepokojącego, dopóki nie usłyszałem, odgłosu przypominającego trzaskanie lodu. Zerknąłem znów na dzbanek, ale nie pojawiło się na nim najmniejsze pęknięcie, podczas gdy odgłos nasilał się z każdą chwilą. Przeraziłem się na irracjonalną myśl, że mogła mi pękać czaszka. Złapałem się za głowę, ale nie czułem bólu. Pękanie szkła nie przestawało jednak pobrzmiewać w moich uszach. Gdy dźwięk stał się boleśnie głośny, ucichł nagle, a ja miałem wrażenie jakbym wpadł pod wodę. Powietrze zostało wyciśnięte z moich płuc, a próba zaczerpnięcia głębokiego oddechu skończyła się jedynie rozpaczliwym kaszlem.

Cisza, która otoczyła mnie naraz, wydała się niemal złowieszcza. Mogłem znów oddychać. Palce zaciskałem na podłokietnikach białego fotela, na którym cały czas siedziałem. Nie wiedziałem, co się stało, ale mogłem się tego domyślać. Coś podobnego odczułem ostatnim razem, gdy musiałem skonfrontować się z Hallgrimem, któremu moja obecność była wyjątkowo nie w smak. Wnosić zatem mogłem, że wizytę w Cienistym Dworze złożył wyjątko rozgniewany demon czy też diablę.

– Niechciani goście? – zwróciłem się do Sebastiana, gdy ten wrócił do mnie z wyprasowanym ubraniem. Nie dałem po sobie poznać, że przed chwilą miałem wrażenie, że pęknie mi głowa czy utopię się w powietrzu.

– Zorientowałeś się – stwierdził bez śladu zdziwienia. – Tak, można tak powiedzieć. Odczuwasz jakiś dyskomfort w związku z tym?

– Nieco. Przyzwyczaję się chyba do tego – powiedziałem, nie do końca wiedząc, którego z nas próbowałem uspokoić. – Stało się coś, czym powinniśmy się martwić?

Nadal miałem na uwadzę niepokojącą demony aktywność aniołów. Właśnie przez nią musieliśmy cały czas pozostawać z dala od skupisk ludzi. Nigdy nie spotkałem anioła, przynajmniej nie byłem tego świadomy. Nie powinienem jednak wątpić w ich istnienie, skoro najbliższe stały mi się teraz istoty będące ich antagonizmem. Nie umiałem jednak sobie ich zwizualizować. Chociaż oczywistym dla mnie było, że demony nie będą paradować wśród ludzi z wyeksponowanymi rogami na swoich głowach, ciężko przychodziło mi wyobrażenie sobie anioła bez skrzydeł, który nie jaśniałby w tłumie. Istota przez człowieka wyniesiona do pozycji boskiego pomocnika i jednocześnie zupełnie przez niego niezauważana? Brzmi jak coś, do czego motłoch byłby zdolny.

Zawiesiłem swoje rozważania na temat ludzkiej natury na rzecz ubrania się. Kiedy Sebastian wiązał ze sobą rzemienie mojej opaski, ktoś zapukał do drzwi. Zgodnie ze starymi przyzwyczajeniami wydałem polecenie, zupełnie jakbym zapomniał, że od dłuższego czasu nie przebywam w swojej posiadłości.

– Wejść!

Pokojówka, która do nas dołączyła, najwyraźniej nie spodziewała się mojej obecności. Cóż, zwykle o tej porze jeszcze spałem, chociaż nie wiedziałem, czy mogła sobie zdawać z tego sprawę. Nazywała się Emma, to ona zaprowadziła mnie do Hallgrima pierwszego dnia mojego pobytu tutaj. Od tamtego czasu właściwie jej nie widywałem, tym bardziej jej pojawienie się w tym pomieszczeniu było dla mnie nietypowe.

– Pan Hallgrim życzy sobie widzieć pana najszybciej jak to możliwe – zwróciła się do Sebastiana. – Kazano mi przekazać jedynie to, więc oddalę się już. – Brunet skinął głową.

– Zaraz przyjdę.

Nieczęsto słyszałem, żeby ktoś zwracał się do mężczyzny "pan". Kiedy jeszcze grał mojego lokaja, zwracała się tak do niego jedynie podległa mu służba lub ludzie znajdujący się bardzo nisko w hierarchii społecznej, liczący na to, że dostaną od niego choćby grosz. Dla arystokratów zdawał się być niewidzialny. Osobą, której imienia nie opłaca się pamiętać. Nie przywykłem jeszcze do świadomości, że tutaj był kimś, z kim należało się liczyć. Cały czas mi to umykało przez to, że dla mnie był po prostu Sebastianem. Mężczyzną niespodziewanie mi bliskim.

– Mam iść z tobą?

– Nie widzę potrzeby, byś się w to angażował – odparł. W pozornie spokojnym tonie dało się wyczuć nerwowość, dlatego zdecydowałem się towarzyszyć demonowi. Nie sprzeciwiał się, choć nie był zadowolony z mojego postanowienia.

Wchodząc na korytarz drugiego piętra, poczułem chęć ucieczki. Zignorowałem ją. Myśl, że Hallgrim tutaj rezyduje zawsze ją u mnie wywoływała. Sebastian z pewnością nie pozwoliłby mi za nim podążać, jeżeli sądziłby, że mogłaby mi się stać jakaś krzywda. Wydawało mi się, że tym razem obecność Hallgrima jest mniej odczuwalna, być może na rzecz nowej aury szalejącej po domu.

– Zgaduję, że prędzej czy później i tak byś się dowiedział. Ukrywanie tego w nieskończoność nie miałoby sensu. – Nie rozumiałem wtedy o czym mówił, a nie udzielił mi żadnych więcej wyjaśnień.

Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się pod naciskiem jego dłoni. Za nimi ujrzałbym widziane już raz fotele ustawione na tle ogromnego okna. Kolor ich krwistoczerwonego obicia zyskiwał na intensywności przy szarej barwie nieba. Nikt jednak na nich nie siedział, nie w tej chwili.

Hallgrim zajmował miejsce za masywnym biurkiem. Pozwoliłem sobie spojrzeć na niego, gdyż jego purpurowe spojrzenie utkwione było w kimś ważniejszym, więc nawet nie zerknął na mnie. Wyglądał jakby był strasznie zmęczony i zirytowany. Potarł palcami skroń, jakby miał już dość sytuacji, w której się znalazł. Koszula, którą miał na sobie leżała na nim idealnie, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mężczyzna stał się smuklejszy, niemal schudł, odkąd go ostatnio widziałem. Ściągnął okulary, które nosił i złożył je na blacie przed sobą.

– Podejdź tu – zwrócił się do Sebastiana.

Przy biurku stała nieznana mi kobieta. Domyślałem się, że nie była człowiekiem. Jej wysoka i dumna postawa nieco przywodziła na myśl arystokratkę, a jednak prostota jej szarej sukni kłóciła się z ówczesną modą panującą w tej grupie społecznej. Opadający ku podłodze materiał kojarzył się z surowością, jednocześnie opinając jej subtelne kształty. Czarne, długie włosy zostawiły za nią ciemną smugę, kiedy obróciła się w stronę zmierzającego w głąb pomieszczenia mężczyzny.

Nie ruszyłem się ze swojego miejsca, stałem w progu przyglądając się tej sytuacji. Nie do końca miałem pewność, czy mogłem być jej świadkiem. Sebastian co prawdaa nie miał nic przeciwko temu. Domyślałem się jednak, że gdybym nie był Hallgrimowi na rękę, przegoniłby mnie stąd werbalnie lub wywołując ból głowy, zamiast mnie ignorować.

Dojrzałem szare oczy kobiety. Źrenice zwężyły się w momencie, w którym jej wzrok spoczął na Sebastianie. Dźwięk pękającego szkła znów mnie otoczył, jednak tym razem nie był on jedynie omamem słuchowym. Szyba portfenera, podzielona na fragmenty odcinkami cieniej, starannie wykonanej ramy, pękła. Odłamki szkła demonstracyjnie opadły na podłogę, a drobniejsze okruszki niesione wiatrem upadły na demonie biurko. Zasłony okalające okno, lub to co z niego zostało, załopotały zupełnie, jakby były oburzone.

Odruchowo chciałem się cofnąć, ale powstrzymałem się.

– Malphasie, przedstawiam ci Narvi. Sebastianie, przedstawiam ci Victoir. Zapewne jej nie pamiętasz, jednak miałeś się z nią związać. Sam na to nalegałem, jednak oficjalnie nie podzieliłeś się z nikim swoją ostateczną decyzją. Victoir jednak twierdzi, że związek został przypieczętowany, a dowód tego zapewne już miałeś okazję zobaczyć.

– Ines, chodź – kobieta odezwała się, patrząc w moją stronę. Przez moment myślałem, że mówi do mnie, jednak zza moich pleców wyszła znajoma mi już dziewczynka. Nie przestraszyło mnie to, chociaż nie udało mi się ukryć zdziwienia. Od jak dawna tam stała?

Była drobna jak zwykłe ludzkie dziecko. Czarne włosy, którymi cechowała się większość shedimów, nie zostały upięte w żadną fryzurę i podobnie jak u Victoir opadały luźno na ramiona. Idealnie biała sukienka kończyła się kilkoma falbankami. Buty z jasnej, cielęcej skóry stukały po podłodze. Odłamki szkła chrzęściły pod ich podeszwami. Tego obrazu dopełniałaby blada skóra szlachcianki, chowana przed słońcem. Ciężko jednak było nie zwrócić uwagi na to, że skóra dziecka nie była blada, ni różowa, ni śniada. Wygląda jak ubrudzona w popiele przez swój szary kolor.

Kolor oczu tej dziewczynki był identyczny z kolorem oczu Sebastiana.

– To dziecko nie jest moje – stwierdził krótko, jakby w odpowiedzi na moje skojarzenie.

– Więc może zechcesz wskazać mi jej ojca? – Sarkazm w jej głosie był wyczuwalny. Nie wyglądała na kobietę, która potrzebowałaby mężczyzny, by radzić sobie w życiu. Żadna mieszkanka czy gościni Cienistego Dworu nie sprawiała zresztą takiego wrażenia. – No słucham.

– Dobrze wiesz, że niewiele pamiętam. Nie uwierzę, że jestem jej ojcem.

– Nie pamiętasz nic, więc nie możesz pamiętać, że nim nie byłeś. – Ostre zęby błyszczały między jej brązowymi wargami, dodając agresji każdemu słowu.

Hallgrim obserwował ich oboje uważnie, podobnie jak ja. Widać było, że nie miał najmniejszej ochoty być świadkiem tej wymiany zdań, jednak niewiele mógł na nią poradzić. Dziwił mnie sposób, w jaki rozmawiali. Zupełnie jak równy z równym, bez zbędnych grzeczności, jakby znali się bardzo długo. Ciężko wierzyć, że Sebastian zupełnie jej nie pamiętał.

– Rozumiem to, że Sebastian nie chce ponosić odpowiedzialności za coś, czego nie pamięta, że zrobił. Nie masz natomiast niczego na potwierdzenie swoich słów poza podobieństwem Ines do Sebastiana. Nie będę twierdził, że twoje roszczenia są bezpodstawne. Nie jestem specjalistą od sygnatur, ale Ines nie przypomina mojego brata pod tym względem.

– Jakim cudem mieliby mieć podobną sygnaturę, skoro jego dusza jest teraz w rozsypce? Ta sprzed pięciu wieków odpowiadałaby obecnej sygnaturze Ines. Nie interesuje mnie, że anioły zabawiły się jego cinematic record, ani że jego nefesz został skradziony. Nad kalekami nie należy ubolewać. Oczekuję jedynie należnej mi pozycji i nie powiesz mi chyba, że nie mam do niej praw po tylu latach czekania, aż wreszcie raczysz zmusić tego matoła do powrotu.

– Jak sama nazwałaś to zjawisko, Sebastian z powodu swojego swojego, cytuję, "kalectwa", nie może sprawować funkcji, do której był predestynowany.

– Nie ubolewam nad tym – dodał główny zainteresowany, który na całą tę sytuację wydawał się najbardziej obojętny.

Słyszałem, jak w innych pomieszczeniach na piętrze pękały szyby.

– Czy mogłabyś się opanować i nie demolować mojej posiadłości? Dziękuję. – Założył swoje okulary, których szkła w jakimś cudem nie rozleciały się w drobny mak. – Wracając, nie uważam, byś mogła domagać się rekompensaty, dopóki ktoś się za tobą nie wstawi lub nie wyda ekspertyzy. Czy się zrozumieliśmy?

Zerknął na dziewczynkę, która zlękła się tego gestu, choć nie sądzę, by Hallgrim chciał zrobić jej jakąkolwiek krzywdę czy życzył jej źle. Była w końcu jedną z niewielu mu podobnych, w dodatku mogła być jego krewną.

Odłamki szkła zaczęły się z wolna unosić z podłogi, co pogłębiło moje osłupienie. Kawałki szyby zaczęły wracać na swoje miejsca w obszernej ramię i łączyć się ze sobą w pozbawioną rysy całość. Ta sztuka jednak nie mogła sprowadzić na mnie kłopotów w przeciwieństwie do faktu, że ktoś dopominał się swoich praw w związku z tym, że uważał się za matkę dziecka Sebastiana.

Musiałem być głupi, kiedy odetchnąłem z ulgą na wieść, że ze związku jego i Magalie nic nie wyszło. Powinienem był wiedzieć, że znalazłaby się inna chętna do spędzenia wieczności u jego boku. Pewnie kilka wieków temu był inny, być może mniej zagubiony i bardziej pewny siebie. Nic dziwnego, że przyciągał do siebie kobiety.

– Nie będę po tobie sprzątał – zwrócił się do Victoir, kiedy okno znów było w jednym kawałku. – Po tobie też nie – dodał, zerkając w stronę Sebastiana.

– Ściągnę tu Kościoklucza i wszystkim wam pokażę. Od tej zabawy w dom z chłopcami wszystkim się wam poprzewracało w głowach! – wyrzuciła z siebie, zanim zniknęła wraz z dzieckiem, pozostawiając po sobie obłok czarnej mgły.

Szybka w oknie Hallgrima znów się roztrzaskała. Słyszałem, jak paznokciami wyżłobił bruzdy w blacie własnego biurka.

– Mówiłem, że będą same problemy, jeżeli mnie tutaj ściągniesz.

– Twierdziłeś, że nie pamiętasz o swoich zobowiązaniach.

– Damien mi o nich wszystkich przypomniał, zanim zdecydował się na zaciągnięcie mnie tutaj siłą. Nie przekazał ci? – Chłodny, poranny wiatr poruszył włosami bruneta.

– Nie raczył. – Udzieliwszy zwięzłej odpowiedzi, demon obdarzył mnie długim, przeciągłym spojrzeniem. Wycofałem się przezornie z zasięgu jego widzenia, a chociaż starałem się to zrobić z pewną dozą nonszalancji, zaschło mi w ustach. Nie cieszyłem się na myśl, że jego uwaga skupiła się na mnie.

– Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś ze mną omówić? – Głos Sebastiana dotarł do mnie, kiedy przystanąłem oparty o ścianę. – Jeżeli nic innego nie wymaga już mojej uwagi, oddaliłbym się.

– Możesz odejść. – Nie zwlekał, gdyż zaraz usłyszałem jego kroki. Zatrzymał się jednak na dźwięk imięnia, które mu nadałem. – Sebastianie... przepraszam.

===============================

Często wyobrażałem sobie życie demonów jako dość monotonne. W końcu egzystencja trwająca tysiące lat w pewnym momencie przestaje obfitować w nowe wydarzenia i nie jest w stanie cały czas oferować czegoś zaskakującego. W końcu trzeba dać się porwać wirowi rutyny i przyzwyczajeń, nie dało się mu opierać bez końca. W Cienistym Dworze doznałem spokoju. Nie takiego wywołanego sielską atmosferą, ale wrażeniem, że czas płynie tutaj bardzo powolnie. Nie musiałem przejmować się żadnymi obowiązkami, ustalać grafiku na następny dzień, martwić wizją niechcianego zamążpójścia. Oderwano mnie od świata śmiertelników, z czego cieszyłem się póki co.

Ponieważ życie tutaj toczyło się dość jednostajnie, przybycie Victoir wywołało wśród jego mieszkańców poruszenie. Nie wiedziałem wprawdzie, czy się tutaj zatrzymała, lecz instynkt podpowiadał mi, że tego nie zrobiła. W każdym razie poza Montogomerym nikt nie wydawał się zachwycony jej nagłym pojawieniem się. Na mnie wywarła wrażenie nieprzyjemnej osoby, aczkolwiek nie to było powodem, który pozwalał mi myśleć o niej niepochlebnie.

Wziąłem głęboki wdech, nim upiłem z filiżanki łyk ciepłego naparu. Czerwona herbata uspokoiła mnie w jakiś magiczny sposób, choć nie zdołałem jeszcze uporządkować swoich myśli ani uczuć. Zrozumienie mieszało się z zazdrością, zdrowy rozsądek z poczuciem bycia zdradzonym. Nie potrafiłem się zdystansować do tego.

Już wcześniej na myśl o tym, że Sebastian mógłby mieć dziecko z kimkolwiek, budziły się we mnie emocje, których wcześniej nie doświadczałem. Wiązało się to także z tym, że wizja kogokolwiek innego u jego boku wywoływała u mnie smutek. Wcześniej nie widziałem przy nim także siebie. Nadal uważałem dwóch mężczyzn żyjących jak kochankowie za coś dziwnego i nie potrafiłem myśleć, że Sebastian za każdym razem przedkładałby moją urodę nad wdzięki innych kobiet.

Nie mogłem mieć mu za złe tego, co zrobił wiele lat temu. Nie powinienem mieć pretensji o to, że nawiązywał z kimś intymne relacje, kiedy nawet nie było mnie na świecie. To, że w wyniku tego urodziło się dziecko też nie było niczym niespodziewanym. Do Ines nie miałem żadnego żalu, bo jakże bym mógł? Natomiast obawiałem się, że Victoir zajmie moje miejsce w życiu Sebastiana, nim zdążę się obejrzeć. Nie była osobą, która liczyłaby się z uczuciami innych. Wydawało mi się, że nie miała problemów z osiąganiem swoich celów wszelkimi możliwymi sposobami. Nawet, jeżeli nie miałem zamiaru jej ustępować, na ile tak naprawdę mogłem się jej postawić?

Siedziałem w fotelu. Poprosiłem Sebastiana, żeby zostawił mnie na chwilę samego. Nie chciałem zrobić czy powiedzieć czegoś, czego później mógłbym żałować, a chociaż wiedziałem, że nie powinienem się na niego złościć, to przebywanie z nim w tej chwili bolało. Obdarzył mnie zmartwionym spojrzeniem, zanim mnie opuścił. Wiedziałem, że ta sytuacja dla niego także jest trudna, a ja wcale nie sprawiałem zniesienia jej łatwiejszym.

Po prostu bałem się, że przestanę się dla niego liczyć. Nawet jeżeli nie zależało mu w tej chwili na Victoir, to może znajdzie się inna, którą wybierze. Co się wtedy ze mną stanie? Jeżeli by mnie opuścił, skazałby mnie na popadanie w szaleństwo, a siebie na powolną utratę chęci do dalszej egzystencji. Gdyby natomiast pozwoliłby mi zostać przy sobie, cierpiałbym ze świadomością bycia zastąpionym. Być może cząstka jego duszy zwana nefeszem umarłaby razem ze mną, jeśli by mnie zgładził. Oczywiście tego zabraniał mu zawarty między nami kontrakt, ale na ile był on prawomocny?

Nie wymusiłbym na demonie żadnej deklaracji. Nie chciałem, żeby mi obiecywał, że zostanie ze mną do końca. Zwyczajnie nie uwierzyłbym mu wtedy. W podobne zapewnienia zwyczajnie nie sposób było pokładać zaufania. Jeszcze niewiele wiedziałem na temat świata istot odmiennch od ludzi. Ustalone w nim prawa były zagadką. Byłem jednak przekonany, że cokolwiek się nie działo, priorytetem pozostawało chronienie się przed aniołami. Doprowadzenie do podziałów i wywoływanie kłótni na pewno nie pomogłoby w realizacji tego celu.

Schyliłem się, by odstawić pustą filiżankę na stolik, a kiedy się wyprostowałem, znów zobaczyłem utkwione we mnie bystre spojrzenie dziecięcych oczu. Drgnąłem wystraszny. Nie spodziewałem się, że Ines będzie mnie teraz nachodzić. Nie wiedziałem, ile stała wpatrzona we mnie, ale na gwałtowny odruch mojego ciała zniknęła.

– Sebastianie, wróć już.

Nie chciałem, żeby oddalał się ode mnie zbytnio. Z logicznego punktu widzenia dystans, który nas dzielił nie osłabiał łączącej nas więzi, ale w tej chwili racjonalne myślenie nie było tym, co wychodziło mi najlepiej. Nie czekałem długo, by mężczyzna pojawił się pod drzwiami i przeszedł przez nie. Wyglądał jak zbity pies. Być może rozmawiał z kimś o zdarzeniu z dzisiejszego poranka i pytał o radę. Ja nie mogłem mu jej udzielić. Zupełnie nie wiedziałbym, jak zachowałbym się na niego miejscu.

Westchnął ciężko. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymywał się. Przeczesał włosy palcami, ale nie pomogło mu to w zebraniu myśli.

– Co zrobisz, kiedy nie będziesz już mógł wypierać się tego dziecka? – zacząłem pierwszy. Brzmiałem chłodno, jak często zresztą. Rozejrzałem się po salonie, zupełnie jakby nadal tutaj była. Sebastian chyba jednak by to zauważył.

– Nie mam pojęcia.

– A skąd masz pewność, że nie jest twoje? – drążyłem, choć miałem wrażenie, że tylko pogarszałem sprawę.

– Nie mam, właśnie o to chodzi. To jest najgorsze. Nie mogę się od tego odżegnać, bo zwyczajnie nie pamiętam niczego, co by mi na to pozwoliło. Nie pamiętam też niczego, co by potwierdziło słowa Victoir. Słusznie nazwała mnie kaleką. Nie mogę sobie teraz poradzić w życiu przez to, co mnie spotkało.

– Ja... – Słowa Sebastiana zmieszały mnie. Nie sądziłem, że mężczyzna tak o sobie myślał. – Sądzę, że ta kobieta próbuje jedynie zapewnić sobie pozycję – stwierdziłem racjonalnie.

– To jeszcze nie oznacza, że dziecko nie jest moje – przypomniał mi.

– Masz rację. Impas – skomentować tego w inny sposób zwyczajnie nie dałem rady.

Podniosłem się, żeby móc podejść do demona. Zbliżyłem się na tyle, że bez problemu wyczułem jego zapach. Oparłem się czołem o jego pierś, ujmując jednocześnie jego długie, zgrabne palce.

– Nie jesteś na mnie zły? – zapytał.

– Nie jestem – odpowiedziałem. – To byłoby dziecinne. Nie oznacza to jednak, że ta sytuacja jest mi obojętna. Chciałbym, żeby ten problem się rozwiązał.

– Rozwiąże się, prędzej czy później. Zwłaszcza, jeżeli Victoir faktycznie ściągnie do Anglii Kościoklucza.

– Kim jest Kościoklucz? – zapytałem, zastanawiając się, czy jeszcze dałbym radę zbliżyć się do mężczyzny, nie przytulając go, bo ten gest w tej chwili wydawał mi się niewłaściwy, z jakichś powodów.

– Jest strażnikiem wszelkich sekretów. Jego wiedza jest ogromna, z tego powodu często traktowany jest jako sędzia, a z jego wyrokami wszyscy się liczą. Nie wiem, czy kiedyś brał udział w rozstrzyganiu takiej sprawy, ale być może będzie w stanie jakoś wykluczyć moje ojcostwo. Nie jest demonem czystej krwi, dlatego widzi rzeczy, których nie dostrzegamy.

Skinąłem głową ze zrozumieniem. Nie zastanowiło mnie wtedy, czy jednym z rodziców tajemniczej istoty był człowiek, czy też ktoś, kogo wszyscy wpisaliby w kanon legend i mitów.

– Dopóki się tutaj nie zjawi, zapewne atmosfera będzie nieco napięta.

– Pewnie tak. Wybacz, nie myślałem, że będę musiał wplątać cię w coś takiego.

– Nic już na to nie poradzisz. Nie będę miał ci za złe, jeżeli Ines okażę się twoim dzieckiem.

Odważyłem się to powiedzieć. Sądziłem, że jeżeli powiem to na głos, faktycznie tak zrobię. Zupełnie jakby werbalizacja tej myśli miała ją uprawomocnić. Nie chciałem pytać, co będzie, jeżeli to okażę się prawdą. Czy Sebastian poniesie jakieś konsekwencje, czy będzie musiał ubiegać się znów o pozycję, którą zyskać miała również Victoir z tytułu zawartego z nim związku? Nie chciałem się nad tym głowić, kiedy udało mi się nieco uspokoić.

Demon pogładził mnie po plecach wolną dłonią.

– Miałem nadzieję, że będę mieć tu spokój. Że przeczekam całe zamieszanie i znów się odetnę od nich wszystkich. – Pochylił się, by oprzeć podbródek o moje ramię.

– Wolisz przebywać wśród ludzi? Ludzie są okropni – stwierdziłem bez namysłu.

– Demony też potrafią takie być. Sam się o tym przecież przekonałeś.

Wydawało mi się, że w tamtej chwili obaj mieliśmy rację. Czy jednak wolno nam było wyrokować na temat tego, kto jest dobry, a kto zły, kiedy sami nieraz uciekaliśmy się do czynów haniebnych? Być może i nie. W tamtej chwili liczyło się jednak dla mnie tylko to, byśmy obaj znaleźli miejsce, w którym nikt nie zakłócałby naszego spokoju. Nie powiedziałem tego na głos, gdyż dobrze wiedziałem, że to tylko mrzonka.

Sebastian przytulił mnie. Chyba potrzebował poczuć, że byłem blisko niego.

Najgorsze miało dopiero nadejść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro