Rozdział XXI
Wyglądałem przez okno sennym wzrokiem. Pomimo zmęczenia, które mnie dręczyło, nie mogłem zasnąć. Posłałem Sebastiana po filiżankę ciepłego mleka, ale nie spodziewałem się, że pomoże mi ono złapać sen za ogon. Liczyłem jedynie, że trochę uda mu się mnie uspokoić. Poczułem niepokój, kiedy nadszedł wieczór, ale nie potrafiłem wskazać przyczyny tego uczucia. Tymczasem oglądałem zastygłe w bezruchu korony ogrodowych drzew, siedząc w wygodnym fotelu. Okryłem się ciasno granatowo-czarnym pledem.
Przez chwilę zastanawiałem się nad tym, czy Swen spał już o tej porze. Pewnie tak. Możliwie że Montgomery jeszcze nie położył się do łóżka. Wyglądał na człowieka, co mogło być trochę naciąganym stwierdzeniem, nie potrzebującym zbyt wiele snu. Nie zamierzałem go zresztą nachodzić o tej godzinie, nie wydawało mi się to szczególnie kulturalnym. Poza tym nie chciałem dawać Sebastianowi powodów do bycia zazdrosnym.
Na zewnątrz panowała niemalże nieprzenikniona ciemność. Noc była pochmurna, dlatego Księżyc rzucał z rzadka swoje światło na nieprzycinane krzewy róż, zapuszczone żywopłoty oraz omszałe kamienie ścieżek chaotycznego ogrodu, rozpościerającego się przed moim wzrokiem.
Utkwiłem wzrok we własnym, ledwo widocznym, odbiciu w szybie. Prawa, odkryta tęczówka jarzyła się delikatnym, różowawym blaskiem. Jej widok czasami mnie hipnotyzował, dlatego raczej starałem się nie zwracać na nią większej uwagi. Nie miałem z tym większego problemu, bo coś innego wzbudziło moje zainteresowanie – nieznaczny rozbłysk u dołu mojego pola widzenia.
Znów wyjrzałem za okno, aby dojrzeć tym razem wyraźnie oświetlone postaci. W żywym blasku ognia wyraźnie rozpoznałem dwie, szkarłatne czupryny Hanisha i Shukata. Przechadzali się niespiesznie po ścieżkach ogrodu, zostawiając za sobą rozpalone gdzieniegdzie płomienie. Przez chwilę miałem wrażenie, że zwyczajnie podpalili jakiś krzew, jednak ogień nie rozprzestrzenił się i raczej nic nie wskazywało na to, by miały się nim zająć rośliny.
Nie wiedziałem, jaki cel miało to, co robili ci specyficzni młodzieńcy, jednak nie mogłem oderwać wzroku od ognia, który zdawali się po prostu dzierżyć w dłoni. Nie byłem w stanie dostrzec, czy niosą pochodnie, czy coś na jej kształt, jednak nie mogłem się pozbyć wrażenie, że to ich lewe dłonie pokryły się językami pomarańczowych płomieni.
To opieszałe oświetlenie ogrodu skojarzyło mi się z przygotowaniami do jakiegoś ceremoniału, którego intencje pozostać miały dla mnie tajemnicą. Zapragnąłem wyjść na zewnątrz, żeby móc podążyć za dwoma rudymi diabłami, chociaż zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem tego robić.
Diabły i demony skrywały tyle tajemnic i zagadek, że przestało mnie dziwić, dlaczego ludzie mojej epoki się nimi interesowali. Choć ze skutkami raczej miernymi próbowali odkryć ich sekrety, znajdowali się fanatycy, który w tych poszukiwaniach byli zapaleni. Spodziewałem się, że właściwie nie dochodzili do niczego w swoich "badaniach", kiedy ja wpadłem w środek życia demoniego dworku.
– Już wróciłem – oświadczył mi Sebastian, stojąc w drzwiach.
Odwróciłem się do niego, jednak nie chciałem zupełnie spuścić z oczu tego, co działo się w ogrodzie. Kładąc jednak spojrzenie na moim demonie, potrzeba ta potrzeba jakoś dziwnie osłabła i właściwie znów rozsiadłem się w fotelu. Przyjąłem od bruneta filiżankę z ciepłym, białym płynem. Przyjrzałem się naczyniu, tak jak czyniłem to zawsze. Białe róże na czarnej porcelanie, takim ornamentem przozdobiono wyjąkowo lekką porcelanę. .
– Co się tam dzieje? – zapytałem, wyciągając szyję, by jeszcze raz wyjrzeć za okno.
Brunet podążył wzrokiem za moim gestem, chociaż nie wyglądał na równie zainteresowanego co ja. Cóż, dla niego pewnie nie było to nic specjalnego.
– Oh, to tylko Hanish i Shukat oświetlają ogród przed przechadzką Hallgrima ze Swenem. Najwyraźniej już wrócił do posiadłości. Ponadto przestało padać, więc poza tym, że na zewnątrz zdaje się być dość chłodno nic im nie przeszkodzi w spacerze.
– Przechadzają się nocą po ogrodzie?
– Nocne powietrze rzekomo sprzyja zdrowiu Swena. Wydaje mi się, że wychodzą na takie spacery, kiedy księżyc jest w pierwszej i trzeciej kadrze.
– Brzmi to trochę jak stary przesąd – mruknąłem.
– Pewnie masz rację – odpowiedział mężczyzna. Liczyłem, że wyjawi mi trochę więcej na ten temat, jednak jak zgadywałem tym razem nie obyłoby się bez ciągnięcia go za język, a ja zwyczajnie nie miałem już na to siły. Zapytam się o to, kiedy wstanę. – Czy to mu pomaga?
– Nie umiem tego ocenić. Możliwe, że jedynie dzięki temu jeszcze żyje. Hallgrim bardzo się stara, żeby utrzymać go przy życiu – zdradził mi, chociaż w jego tonie nie wybrzmiała pewność tego stwierdzenia.
– Dlaczego tak mu na tym zależy?
– Kto wie...
Zastanawiałem się, jaka część demoniego świata stanowi zagadkę nie tylko dla mnie, ale także dla Sebastiana. Sprawiał wrażenie lekko w nim zagubionego, nie umiejącego się w nim do końca odnaleźć, a przez to też niezainteresowanego rozgrywającymi się wokół wydarzeniami. Nie sądziłem, bym mógł mieć do niego o to pretensje. Wydawało mi się, że nie mówiono mu wszystkiego, a poza tym zdawał się sam pozostawać w jak najmniej zażyłych stosunkach ze swoim klanem. Spodziewałem się, że miał ku temu powód jeszcze inny niż ten, że zwyczajnie czuł się lepiej wśród ludzi.
Powinienem porozmawiać ze wszystkimi mieszkańcami Dworu, pomyślałem. Zacznę od Magalie, póki jeszcze nie opuściła tej posiadłości. Sebastian wydawał się mieć do niej dość duże zaufanie. Mimo że nie przypadła mi do gustu za pierwszym razem, nie wydawała się niebezpieczna czy szczególnie wrogo nastawiona w stosunku do mnie. Wiedziałem, że nie powinienem żywić do niej urazy o to, co zaszło lub miało zajść między nią a Sebastianem, jednak nie potrafiłem nie czuć się o nią zwyczajnie zazdrosny. Nic nie wskazywało na to, by łączyło ich teraz cokolwiek innego niż czysto przyjacielskie stosunki. Zamierzałem dopilnować, żeby pod tym względem absolutnie nic się nie zmieniło.
Wypiłem filiżankę mleka w ciszy. Oddałem ją Sebastianowi, kiedy skończyłem. Wstałem z fotela leniwie, choć właściwie przykro było mi rozstawać się z ciepłym kocem, po czym podszedłem do łóżka i opadłem na nie bezwładnie. Miękka pościel otuliła moje odsłonięte ramiona. Nie poczułem senności, a jedynie specyficzny błogostan. Może faktycznie kwadry księżyca przynosiły pewnego rodzaju słodkie ukojenie.
Pochwyciłem spojrzenie Sebastiana, nim przymknąłem oczy. Sprawiał wrażenie lekko rozbawionego, chociaż nie mogłem dostrzec dokładnie jego wyrazu twarzy w ciemności. Nie przejąłem się nim zbytnio, tak jak nie przejąłem się szczególnie tym, że leżałem w poprzek łóżka.
Mruknąłem tylko, kiedy poczułem palce demona na swojej szczęce. Wbrew instynktownym odruchom, odsunąłem nawet głowę bardziej w bok, żeby mógł dotknąć bez problemu mojej szyi. Uchyliłem lekko powieki, żeby zobaczyć bruneta górującego nade mną.
– Odsłoniłeś się – powiedział.
– Wiem – rzekłem, nie zamierzając mówić już nic więcej.
Czułem jego przyjemny zapach z tej odległości. Będąc ułożonym między jego silnymi ramionami, nie ogarniał mnie niepokój. Jeżeli nie zrobiłby niczego podejrzanego, pewnie moje poczucie bezpieczeństwa nie zostałoby zakłócone.
– Czy teraz mogę? – Usłyszałem jego głos z naprawdę bliska, aż przeszły mnie dreszcze od jego ciepłego oddechu, który zetknął się z moją skórą.
Skinąłem głową nieznacznie. Wydawało mi się, że gdybym uchylił wargi, zawahałbym się nad odpowiedzią. Kiedy poczułem wilgotny język Sebastiana na swojej szyi, nie miałem czasu zastanawiać się, czy mnie to obrzydzało czy też nie. Choć miałem czas przywyknąć już do uczucia ostrych kłów zagłąbiających się w ciało milimetr po milimetrze, nadal powodowało to u mnie cały szereg reakcji. Puls przyspieszał, mięśnie napinały się gotowe do ucieczki, którą dobitnie sugerował im rozum. Z drugiej strony za moment wszystkie mięśnie rozluźniały się, a podburzający całe ciało instynkt zachowawczy cichł.
Nie mogłem się ruszyć, czując nad sobą ciężar Sebastiana, ale nie przeszkadzało mi to szczególnie, nawet jeżeli nie zalegliśmy na łóżku w specjalnie wygodnej pozycji. Jego ciemne włosy łaskotały mnie pieszczotliwie. Ból, którego doświadczałem, nie wydawał mi się wystarczająco duży jak na fakt, że ogromne zęby wbijają się w moje ciało. Nie przeszkadzało mi to jednak ani odrobinę, wiedziałem też, że rano po tej ingerencji nie zostanie żaden ślad.
Demon odsunął się ode mnie. Kilka kropel ciepłej cieczy spłynęło po mojej szyi i wsiąknęło w kołdrę. Zastanawiałem się przez moment, czy on również czuje mój oddech, gorący jak po kieliszku mocnego wina.
Uniosłem dłoń, choć nie wiedziałem dokładnie, gdzie powinienem ją skierować. Było ciemno, więc mogłem kierować się wyłącznie własnym przeczuciem. Palcami wyczułem gładki podbródek Sebastiana, a potem delikatne zakrzywienie jego dolnej wargi. Uniosłem się na łokciach, choć nie było to łatwe, by móc ją pocałować. Nie widziałem niczego zdrożnego w tym, że naszła mnie ochota na takie pieszczoty, akurat po tym, jak zostałem ugryziony.
Nie zdziwił mnie napotkany, metaliczny posmak krwi. Sapnąłem, czując szorstki, gorący język oblizujący niespiesznie moje usta.
Lubiłem zatapiać się w cieple demona, w jego zapachu i poczuciu bezpieczeństwa, które mi gwarantował. Jego pocałunki i dotyk przypadły mi do gustu, ale nie chciałem nic więcej. Nie potrzebowałem więcej, nie chciałem znów poczuć się zbrukany, nawet jeżeli to Sebastian miałby zbezcześcić moje ciało.
---------------------------------------------------------
– Zapytałeś się go? – Usłyszałem napastliwe niemal pytanie, kiedy tylko przekroczyłem próg gabinetu Montgomery'ego.
– Nie, jeszcze nie. Nie wydawał się być w nastroju na takie pogawędki – odpowiedziałem, chociaż gdy przez głowę przemknęły mi wydarzenia wczorajszej nocy, pomyślałem, że demon mógłby przystać na jakąkolwiek obserwacje Montogmery'ego. Nie zmieniało to faktu, że już wcześniej przyznałem sobie pierwszeństwo do poznawania ciała Sebastiana i póki co nie zamierzałem się nim dzielić ani w celach naukowych, ani w żadnych innych. – Przyszedłem, bo potrzebowałem zapytać o zdolność rasową shedimów.
– Którą?
Westchnąłem. Tak, głupio było przypuszczać, że posiadają tylko jedną wyróżniającą je cechę...
– Pokrywanie swojego ciała ciemną... substancją? – zacząłem, nie będąc do końca pewnym, jak ubrać w słowa to, czego miałem już okazję doświadczyć.
– Ah to... a co chciałbyś konkretnie wiedzieć? – Blondyn wydawał się raczej zbagatelizować moje pytanie. Zupełnie jakby akurat ta umiejętność demonów była tą najmniej interesującą.
– Wszystko, co jesteś w stanie mi powiedzieć. – Wszedłem w głąb gabinetu i zlustrowałem jego biurko, na którym znów walało się krocie ciekawie wyglądających rysunków i innych gratów.
– A więc... substancja ta występuje najczęściej w stanie stałym, lecz niekiedy przechodzi w gęstą i lepką ciecz przypominającą w dotyku smar. Miałeś okazję się temu przyjrzeć, gdy Damien cię zaczepiał. Podejrzewam też, że nieraz widziałeś jego skórę w czarnym wydaniu. Lubi się z tym obnosić pośród innych demonów. Generalnie jest dobrym obiektem do obserwowania wszelkich demonich zachowań. W każdym razie substancja ta jest bardzo wytrzymała, ciężko przerwać jej ciągłość. Zdaje się zabezpieczać przed krwawieniem, ponieważ błyskawicznie zasklepia ewentualnie powstałe na ciele rany.
– Oh... no ta, rozumiem. A to, że można ją oddzielić od ciała i kontrolować?
– Hmmm... spotkałem się z tym kilkakrotnie, jednak właściwie nie przejawiałem tym większego zainteresowania. – Montgomery podrapał się po swoim rzadkim zaroście. Gest ten wyjątkowo przypominał mi Barda. Usiadł za biurkiem i zaczął przegrzebywać jego szuflady. – Nie wydaje mi się, aby pełniło to jakąś istotną funkcję w ich życiu shedimów. Zdaje mi się, że widziałem we Wiedniu coś na kształt biżuterii wykonanej z tego właśnie tworu. Nie mogłem jednak zbadać istoty ich noszenia, ponieważ należały do kochanki pewnego wysoko postawionego demona z obcego klanu, dlatego nie mogłem do niej podejść. Nie chciałem ponosić konsekwencji takiej zniewagi, rozumiesz... Z niektórymi w tej rzeczywistości nie opłaca się spoufalać.
Skinąłem głową.
– W takim razie zapytam Sebastiana – stwierdziłem, na co mężczyzna uniósł głowę znad zabałaganionego blatu.
– Uważasz, że to dobry pomysł? – zapytał, czym zasiał w moim postanowieniu wątpliwości.
– Dlaczego nie miałbym?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami i wznowił wstrzymane poszukiwania czegoś w przepastnym meblu. – Wydawało mi się, że unikałeś pytania go o cokolwiek. Coś się zmieniło? – dopytywał.
Montgomery'emu nie dało się niekiedy odmówić spostrzegawczości godnej badacza, ale nie dało się też nie zauważyć braku taktu, który zdawał się być jej efektem ubocznym.
----------------------------------
Językiem zbadałem kły wydłużone jeszcze bardziej niż zwykle. Zważywszy na to, że było ciemno, nie mogłem zobaczyć wyrazu twarzy Sebastiana. Ponadto oczy wyjątkowo często same mi się zamykały, aby ciało mogło się skupić wyłącznie na doznaniach płynących z miłego dotyku, zamiast rozpraszać się jeszcze odbieranymi, niewyraźnymi obrazami, które podsuwał mu zmysł wzroku.
Zdawało mi się, że wyjątkowo rzadko zastanawiałem się nad tym, o czułem względem Sebastiana. Nie przepadałem za analizowaniem własnych uczuć, których nie potrafiłem zrozumieć. Przypominało mi to próbę rozplecenia węzłów, które jakiś złośliwiec zawiązał na srebrnym łańcuszku. Jedynie potrzeba przebywania z Sebastianem, odczuwania jego obecności, w taki sposób jak teraz, wydawała mi się jasna. Niechęć do dzielenia się nim z kimkolwiek wynikała z przekonania, że teraz, na prawie kontraktu, należał do mnie. Nie potrzebowałem pytać demona o jego własne odczucia. Bałem się je poznać, bałem się nimi rozczarować, dlatego wolałem dawać trzymać się w spowijającym mnie jak mgła braku pewności.
Brunet nie pozostawał całkowicie bierny w naszych przekomarzankach, jednak wydawał się w nich wyjątkowo opieszały. Nie spieszyłem się nigdzie, w żadnym wypadku, jednak wolałem, gdy to on przejmował inicjatywę.
– Musisz powiedzieć mi, gdzie mogę cię dotykać. Nie chcę cię przypadkiem urazić gestem, który możesz poczytać za wyuzdany. – Usłyszałem głos Sebastiana. Jego szept zdał się przeszyć ciemność niczym krzyk.
Przełknąłem ślinę zmieszaną z odrobiną własnej krwi. Niby co takiego miałem mu na to odpowiedzieć? Nie sądził chyba, że dokładnie go poinstruuję w tej kwestii.
– Wydaje mi się, że powinieneś o tym doskonale wiedzieć – prychnąłem, nie zamierzając raczyć go dokładną odpowiedzią.
– Czy to znaczy, że zdajesz się na wyczucie lubieżnej istoty, której współczesne obyczaje wydają się zdecydowanie nazbyt pruderyjne? – Pogładził czule moją szyję po okaleczonej stronie, która lekko piekła. – Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Hmmm? – Oddałem się na długą chwilę jego hipnotyzującemu pomrukowi.
– Nie skrzywdziłbyś mnie – odparłem, starając się nie dać po sobie całkowicie poznać, jak bardzo wpływają na mnie zachętki demona.
– Cóż, zapewne masz rację. – Jego masywna klatka piersiowa zetknęła się z moją. Czułem jej powolnie ruchy, gdy demon oddychał. Chłód guzików fraku przenikał przez cienki materiał mojej nocnej koszuli. – Jednak gdybyś na to przystał, mógłbym... hmmm... – zamilkł, jakby szukał odpowiednich słów. – ... nawet nie umiem opisać tego, co z chęcią bym ci wtedy zrobił...
– Wydaje mi się, że rozmawialiśmy już o takich sugestiach, Sebastianie...
Nie zdenerwowałem się właściwie na niego. Zwyczajnie przypomniałem mu o tym, że poczyniliśmy już pewne ustalenia, jeżeli chodzi o tym podobne kwestie.
– Naprawdę? Wybacz, moje myśli musiały być zajęte czym innym w tym momencie – żartował. – Jako demon nie zawsze słucham twoich pouczeń.
– Jesteś nim wtedy, kiedy ci wygodnie.
– Owszem. Przypominana to bycie arystokratą, prawda? – Czułem, jak jego wargi kształtują podstępny uśmieszek, kiedy mnie całował.
Miałem ochotę prychnąć, skarcić go za takie podłe insynuacje, choć nigdy bym im nie zaprzeczył. Tymczasem rozchyliłem jedynie wargi, by dać jemu językowi spotkać się ponownie z moim.
– Za dużo gadasz – powiedziałem, gdy dał mi złapać oddech, którego sam nie potrzebował.
– Wybacz. – W jego przeprosinach nie zabrzmiała ani nuta skruchy.
Sebastian najwyraźniej uznał, że straciłem nastrój na całą grę. Częściowo tak było, jednak to po prostu dopadające mnie zmęczenie i rozleniwienie, wywołane jego ciepłem, zgasiło moją swadę.
– Będziesz mógł zrobić ze mną, co chcesz, w odpowiednim momencie. Myślałem, że cały czas masz to na uwadzę – stwierdziłem niejednoznacznie.
– Oh tak? A kiedy ta chwila nastąpi? – zapytał, gdy spełzł ze mnie.
– Kto wie... orientuj się. A teraz po prostu daj mi wreszcie spać! – burknąłem, chociaż nie leżało w mojej intencji to, aby przegonić demona z sypialni.
– Zostanę z tobą – stwierdził. Nie była to prośba. Brunet zwyczajnie wyraził własną inicjatywę, z której najwyraźniej nie zamierzał rezygnować. Nie mogłem powiedzieć, żeby mi to nie odpowiadało.
Zanim zapadłem w sen, zastanowiłem się jeszcze nad lekko kokieteryjnymi słowami, które wypowiedziałem ledwie przed momentem. Właściwie nie wiedziałem, co wtedy przeze mnie przemawiało. Chęć przypomnienia demonowi, że kiedyś nasz kontrakt dobiegnie końca, a wtedy w istocie zapewne zrobi ze mną, co zechce, czy raczej niechciane pragnienia zakopane głęboko w jałowej podświadomości dorwały się do głosu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro